Podróż poza śmierć - 15 - Otchłań

Od autor: Cierpienie wynika z bezsilności, przecież gdybyś mógł coś zrobić to byś nie cierpiał. Ale co rodzi cierpienie i bezsilność? Ech! szkoda chłopaka... Miłej lektury.

 

Pomału zaczął odzyskiwać świadomość, a czerń zaczęła stawać się mrokiem. Otworzył oczy. Spodziewał się zobaczyć światło, ale rozczarował się. Znalazł się w półmroku twarzą zwróconą w stronę nieba, które niknęło gdzieś w górze zakryte gęstymi i ciemnymi kłębami chmur lub zalegającej na szczytach gór mgły. Z obu stron otaczały go wysokie skaliste ściany, tylko gdzieniegdzie upstrzone porostami lub karłowatymi krzakami. Leżał na polanie widział na krawędzi wzroku falujące trawy. Tuż za jego głową wznosiła się mała kapliczka. Właściwie okrągła kopuła na kilku kolumnach. Słyszał wiatr i czuł zapach trawy.

Zapragnął wstać. Napiął mięśnie, ale nic się nie wydarzyło. Postanowił spojrzeć na swoją dłoń. Pomyślał o tym by ją zobaczyć, ale ona nie uniosła się. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie czuje swojego ciała, że nie czuje nóg, rąk, ani tułowia. Poczuł strach, gniew i ogromny żal. Chciał się rozpłakać, ale nie mógł. Twarzy też nie czuł. „Może chociaż zobaczę czubek własnego nosa” – pomyślał, ale tez nie mógł go dostrzec. Nie mógł nawet spojrzeć w prawo czy w lewo. Nie mógł nawet zamknąć oczu. Był tylko myślą, nieruchomą duszą. Nie czuł też głodu, ani pragnienia. „Nie rozumiem” – pomyślał. „Co się mogło stać?”. Ostatnim czym pamiętał było przejście przez wir. Ale nie widział gdzie się znalazł i jak się znalazł. Czuł, że oprócz ciała brakuje jeszcze cząstki jego duszy, że gdzieś w czasie przejścia musiała przepaść albo udać się gdzieś indziej. Był zrozpaczony. Kolejny raz oszukany. Co mógł zrobić, skoro nawet nie może zamknąć oczu. Szukał potęgi, może nieśmiertelności, a znalazł kalectwo?

Czas mijał bardzo powoli, mimo iż nie widział wędrującego po niebie słońca, odczuwał jego upływ, ponieważ robiło się coraz ciemniej. Ale w raz z ciemnością narastał w nim strach. Nie mógł się ruszać, ani bronić, a noc mogła przynieść mu śmierć, o ile w ogóle żył. Chciał wołać o pomoc, krzyczeć, ale nie mógł wydobyć głosu. Może to zły sen?! Tłumaczył sobie. Jego nastoletni umysł nie był w stanie pojąć tego co się wydarzyło, czym się stał i gdzie się znalazł. Więc trwał. Strach narastał, przeradzał się w przerażenie i w rozpacz. Raydraik chciał zamknąć oczy, ale nie potrafił. Bezsilność doprowadzała go do szaleństwa.

Wtem usłyszał kroki i szuranie stóp po ziemi, szelest trawy, złamany patyk. Dźwięk narastał. Na granicy wzroku pojawiła się chwiejąca sylwetka. Ktoś szedł tak niezgrabnie, jakby miał się zaraz przewrócić. Może to tylko pijany przechodzień? Może Wir nie był żadnym przejściem? Sylwetka stawała się coraz bardziej wyraźna, a to co widział młodzieniec wydawało się koszmarem sennym. W jego kierunku zbliżało się stworzenie, które nie można było nazwać człowiekiem. Wyglądało jak żywy trup. Zgniłozielona skóra, puste oczodoły. Górna warga wyrwana, jakby stracił ją w walce z jakimś dzikim zwierzęciem, odsłaniała żółto-czarne zęby, również połamane i niekompletne. Stwór nie wydawał z siebie żadnych głosów, tylko szurał stopami po ziemi. Dźwięk ten narastał i doprowadzał młodzieńca do obłędu. Bał się tak bardzo, że gdyby mógł, to pewnie wydaliłby z siebie zawartość pęcherza. Strach go zawstydzał. Czuł się obnażony i zły. Nie umiał się bronić. Gdyby to był jeden z tych koszmarów, które miewał jako dziecko, gdy budząc się w ciemnym pokoju w swoim łóżku widział, jak tajemnicza postać zbliża się do niego i wyciąga ręce ku jego szyi. Wtedy zamykał oczy i ona znikała. Ale gdy otwierał znowu stała w progu drzwi i zbliżała się by sięgnąć swymi szponiastymi dłońmi jego szyi. Jednak tym razem nawet nie potrafił zamknąć oczu, a postać jak z najgorszych koszmarów była coraz bliżej. Widział już wyraźnie trupią twarz pozbawioną spojrzenia oraz ręce, na które skóra została naciągnięta zbyt pośpiesznie by wyglądała naturalnie. Żeby chociaż mógł zemdleć ze strachu i przestać czuć wstyd. Przecież jest zabójcą, który nie lęka się śmierci. Przecież jest odważny. Wstyd go złościł i wzbudzał w nim falę nienawiści do istoty, która go wywołała. Nienawiść stawała się tak silna, że w raz z nią zaczął odczuwać ciepło w okolicach oczu. Obraz stawał się czerwony jakby powierzchnia jego twarzy płonęła. Nagle zauważył jak z okolicy własnej twarzy, nie mógł zlokalizować dokładnie miejsca, wystrzeliła czerwona nić, przypominająca żyłkę krwi, a za nią druga i trzecia. Dwie nici poleciały w chmury nad nim, ale jedna trafiła Pustego. W miejscu gdzie sięgnęła pojawiła się niewielka szczelina ziejąca czernią i śmiercią, otoczona świetlistą nitką czerwieni. Szczelina wchłonęła stworzenie a Ray odczuł wszystko co stworzenie czuło w chwili tego aktu. Najpierw poczuł pragnienie stworzenia, pragnienie utrzymania swojego kawałeczka duszy, skrawka nie pozwalającego nawet na to by mogło samodzielnie myśleć. Później gdy szczelina otworzyła się w miejscu trafienia, poczuł strach tej istoty, strach przed nicością, przed całkowitym unicestwieniem. Nie było to silne uczucie bo i stworzenie nie posiadało już niemal niczego co mogłoby stracić. Jednakże uczucie to zaskoczyło młodzieńca. Chwilę później poczuł jednak strach tak przeogromny płynący z wnętrza szczeliny, z otchłani, z nicości, jakby miliony dusz krzyczały i pragnęły się uwolnić. Przez chwilę czuł obłęd otchłani. Obłęd wszystkich, którzy w niej przepadli. Na szczęście szczelina zamknęła się bardzo szybko, dzięki czemu młodzieniec nie postradał zmysłów. Jednak przez wiele dni przetaczały się przez jego głowę lęki i pragnienia, błagania i strach zamknięty w otchłani. Wiedział, że wysłał właśnie tam duszę istoty, a ciało jej sczerniało i zamieniło się w pył. Raydraik zabijał już w swoim życiu, ale wtedy był zabójcą, nie robił tego z własnej woli, ale wypełniał rozkazy. Jednak wtedy zabijał tylko ciało, teraz czuł, że unicestwił również duszę. Nie mógł uwierzyć w to co się stało i nie mógł się pogodzić z okrucieństwem jakie zgotował temu stworzeniu. W gruncie rzeczy nie był złym człowiekiem, od dziecka wypełniał tylko rozkazy nie zawsze się z nimi godząc, ale miał swoje uczucia, wierzył, że to co robi ma jakiś większy sens, który rozumieli jego przełożeni, a który on zrozumie gdy dorośnie. Teraz nikt nie kazał mu zrobić tego co zrobił i czuł się z tym źle. Nie chciał zabijać. Chciał odciąć się od swojego życia pełnego śmierci. Nic nie było tak jak miało być.

Mijały mroczne dni w cieniu skalistych ścian, oraz ciemne noce. Deszcz, mgła, szum trawna wietrze, znowu mgła. Jednej nocy Ray poczuł jak zbliża się do niego stworzenie przypominające wilka. Gdy nachyliło się i rozwarło szczękę jakby chciało złapać zębami twarz chłopca, strach i przerażenie znowu sięgnęły zenitu i znowu czerwone nitki wystrzeliły w powietrze, a tam gdzie trafiały na chwilę otwierały się szczeliny. Stworzenie przepadło a Ray znowu poczuł te same przerażające uczucia, które ogarnęły go za pierwszym razem. Kolejnych kilka dni jego myśli ogarniał obłęd, przerażenie i pragnienia innych dusz. Znowu cierpiał, ale i tym razem po kilku dniach udało mu się odzyskać spokój.

Któregoś mrocznego, jak większość czasu, dnia usłyszał kroki. Tym razem nie było to szuranie po ziemi jak poprzednio. Kroki były szybkie i delikatne, wystukujące rytm. Chwilę później na granicy wzroku zobaczył dziewczęcą postać. Biegała po polanie nie dostrzegając leżącego niedaleko Raydraika. Jak to możliwe że go nie widzi? - Myślał. Chciał zawołać, ale nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Tym razem bał się, że dziewczyna może odejść nie zauważając go. Miał nadzieję, że ona zawoła kogoś, że wreszcie nadejdzie pomoc. Dziewczyna, młoda, mająca jak on kilkanaście lat, była bardzo delikatnej postury. Poruszała się płynnie niczym kwiat niesiony przez wiatr. Jej czerwona letnia suknia falował i wirowała z każdym jej ruchem odsłaniając delikatne białe stopy i łydki. Dziewczyna najwyraźniej tańczyła coraz bardziej zbliżając się do Raydraika. Suknia wpijała się delikatnie w talię uwypuklając smukłe biodra i niewielkie piersi dziewczyny. Ramiona były odsłonięte, a w rude, sięgające ramion, włosy wpiętych było kilka kwiatów z łąki. Młodzieniec nie mógł przyjrzeć się twarzy, gdyż ta cały czas będąc w ruchu umykała jego spojrzeniu. Nagle ich spojrzenia spotkały się, a dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, jakby muzyka gwałtownie przestała grać. Wreszcie Ray mógł przyjrzeć się twarzy. Była delikatna jak całe ciało nastolatki. Równie biała cera, pokryta delikatnymi piegami. Drobny nos i oczy, w których Ray dostrzegł kolor nieba, które tak bardzo pragnął zobaczyć od chwili gdy znalazł się w tym mrocznym miejscu. Z twarzy dziewczyny emanowało wyczuwalne dobro i ciepło, jej spojrzenie było tak łagodne. Młodzieniec w całym swoim dotychczasowym życiu nie widział nigdy tak dobrej osoby.

- Skąd się tu wzięłaś? – Powiedziała dziewczyna równie delikatnym głosem, sięgając do twarzy Ray’a. Chłopiec jednak był tak bardzo zafascynowany delikatnością, i urodą dziewczyny, że nawet nie zwrócił uwagi na formę żeńską wypowiedzianego zdania. Widział dłoń zbliżającą się do jego twarzy i pragnął poczuć jej dotyk. Jednak ręka chwyciła go za bok twarzy i oderwała ją od reszty. W tym momencie młodzieniec poczuł ukłucie strachu i ogromne zdezorientowanie. Zupełnie nie rozumiał co się wydarzyło. Stracił twarz dziewczyny z oczu i zaplątał się gdzieś w czerwieni jej sukni. Zobaczył jeszcze miejsce gdzie leżał. Nie było tam żadnego ciała. Gdzieś z góry usłyszał głos – trochę się poprawi i będziesz piękna jak niegdyś! - Nic nie rozumiał, ale czuł się spokojnie. Widział tylko czerwień jej sukni, czasem białą kształtną stopę biegnącej dziewczyny. Czasem dostrzegł też jakiś fragment krajobrazu. Jakieś drzewa, kamienną drogę, most, kamienne ściany.

Chwilę później znowu został położony twarzą ku górze i widział kamienny sufit ze zwisającym z niego kandelabrem oświetlającym pomieszczenie. Dziewczyna na chwilę gdzieś zniknęła. Ray zupełnie nie wiedział co się dzieje. Za chwilę wróciła i już go nic nie interesowało. Jej twarz wpatrywała się w niego z zafascynowaniem, a on nie mógł oderwać wzroku od jej oczu, ust, nosa i drobnych piegów. Włosy opadały ku jego twarzy jak czerwone płomienie. Gdyby mógł ją pocałować. Dziewczyna wzięła szorstką szmatkę i zaczęła delikatnie przecierać jego twarz. Niestety nic nie czuł, nie mógł nic powiedzieć, ani nic zrobić. Później wzięła gładką szmatkę i dokładnie przetarła, później robiła coś jeszcze, ale Ray nie zwracał już na to uwagi. Nie odrywał wzroku od jej oczu. Pierwszy raz od wielu lat poczuł, że otrzymał nagrodę. Czuł się wspaniale.

Po jakimś czasie dziewczyna znowu złapała jego twarz i gdzieś przeniosła. Zatrzymała się w innym pomieszczeniu ujęła ją w obie ręce i uniosła na wysokość piersi.

- Zobacz. – Powiedziała jakby mówiła do niego – wyglądasz jak nowa. – w tym momencie Ray zdał sobie sprawę że stoją przed lustrem. Widział dziewczynę w całej okazałości, w jej czerwonej sukni i w jej czerwonych włosach. Jego wzrok jednak utkwił w tym co trzymała w ręku. Zobaczył tam maskę manikina, białą, z czarnym rysunkiem łzy wokół lewego oka. Piękną, lśniącą, odnowioną. Wiedział co zobaczył i czym się stał. W tym momencie zrozumiał, a wiedza ta przygnębiła go. Kolejny cios od losu. Gdy poczuł miłość do dziewczyny, którą widział w odbiciu lustra, zrozumiał, że nigdy tej miłości nie okaże, ani nawet nie poczuje odwzajemnienia jej. Że nigdy jej nie obroni, że nigdy jej nie przytuli, że nigdy jej nie pocałuje. Nie mógł jednak wyłączyć swoich myśli, nie mógł zasnąć, nie mógł stracić przytomności, nie mógł przestać patrzeć, nie mógł zrobić niczego. Jego myśli rozrywały mieszające się w nim uczucia. Uczucia miłości i nienawiści, pragnień i rozczarowania. Nie mógł nic, był niczym i niczego nie miał. Cierpiał.

- Późno już – powiedziała dziewczyna do niego, a właściwie do maski. Traktowała tą maskę jak osobę, nie wiedząc, że faktycznie jest w niej uwięzione czyjeś jestestwo. – Muszę dać ci jakieś imię – zamyśliła się – Ja mam na imię Iv, i jestem córką królewskiego gwardzisty. Wraz z rodziną mieszkamy na zamku. Mój ojciec pewnie teraz jest gdzieś blisko króla, a matka pracuje w kuchni jako szefowa kucharek. Dobrze nam na zamku. Nie zawsze było tak dobrze, ale tata jest bardzo dobrym wojownikiem i dzięki swojemu oddaniu awansował do królewskiej gwardii – wypowiadając te słowa przybrała dumną postawę. Ray widział, że jest szczęśliwa i dumna ze swoich rodziców. On swoich ledwo pamiętał. Zabrano go gdy miał 10 lat, a przez ostatnie 6 lat rzadko widywał innych ludzi niż bracia z zakonu manikinów. Chciał jej powiedzieć, że na imię ma Raydraik, ale przecież nie mógł wydobyć ani jednego słowa.

- Będę nazywać cię Raydraik – wyszeptała. Wstrząsnęło to młodzieńcem. Czy to zbieg okoliczności, a może usłyszała jego myśli? Próbował zadać jej kilka pytań. Gdzie się dokładnie znajdują? Jaki to czas? Kto włada tym królestwem? Ale nie uzyskał żadnych odpowiedzi. Czyli był to zbieg okoliczności – pomyślał. Położyła go na komodzie niedaleko własnego łóżka. Widział stąd prawie cały pokój. Była to skromnie urządzona sypialnia. Poza łożem wyłożonym skórami i futrami zwierząt i komody na której stał, znajdowała się tam jeszcze wielka szafa. Przy suficie wisiał kandelabr, w którym płonęło kilkanaście grubych świec rozświetlając komnatę, która nie była duża, ale i tak większa niż cele manikinów. Na ścianach wisiały malowidła przedstawiające kwiaty. Okno spowijała gruba szkarłatna zasłona. Za oknem panował już mrok. Iv wyszła do pomieszczenia obok, gdzie wisiało lustro. Chwilę potem przyniosła miskę z wodą i postawiła ją na stołku przy łóżku. Z kufra stojącego przed łóżkiem wyjęła długą koszulę nocną z delikatnej kremowej tkaniny. Spojrzała na maskę

- Będziesz moim przyjacielem Ray – powiedziała i kontynuowała rozbawionym głosem – nie ma na zamku moich rówieśników. Wszędzie pełno gwardzistów, strażników, dam dworu, kucharek. Ale nie ma ani dzieci, ani młodych. Czuję się samotna. Ale tobie będę mogła opowiadać o wszystkim. Przecież nie wygadasz moich sekretów. - Zaśmiała się filuternie wypowiadając te słowa.

Za oknem nastała noc, a światło księżyca wkradło się do komnaty. Większość świec dogasała. Iv zsunęła czerwoną suknię i zaczęła obmywać swoje ciało. Schyliła się nad miską nabierając wody w dłonie. Polała ją po karku a ta oświetlona srebrem blasku księżyca spłynęła po jej białych plecach aż do pośladków, tam zakręciła na krągłościach by spłynąć po kształtnych udach, łydkach aż na podłogę. Część kropel spłynęło w dół ku piersiom. Niedużym, delikatnym, lekko gruszkowatym, równie białym jak reszta ciała. Na chwile krople zawisły na sterczących od chłodnej wody sutkach by po chwili spaść z powrotem do miski oświetlonej blaskiem księżyca. Ray zazdrościł każdej kropli opływającej ciało młodej dziewczyny, każdej strużce księżycowego światła odbijającej się od jej delikatnej bladej skóry. Nigdy nie widział nagiej kobiety i widok ten przyprawiał go o zawrót głowy. Czuł jak płonie w środku. Jak jego dusza wyrywa się z wnętrza maski i krzyczy. Oddał by wszystko by móc ją przytulić. By móc z nią porozmawiać. Oddałby wszystko za to by móc spędzić z nią choć chwilę jak człowiek z człowiekiem. Wszystko co znał do tej pory przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. To kim był, to co przeżył nie liczyło się. Umarł, a śmierć przyniosła mu jedynie cierpienie. Dziewczyna wytarła się i wyniosła miskę do pomieszczenia obok. Wróciła naga. Jej krok był tak delikatny. Jej rude włosy opadały na ramiona. Światło księżyca tańczyło w zagłębieniach obojczyka uciekając w górę ku delikatnej szyi. Podeszła do łóżka i ubrał długą koszulę nocną. Położyła się na skórach i futrach wtulając w poduszkę obleczoną delikatnym materiałem.

- Dobranoc – powiedziała do maski. – Dobranoc – odpowiedział jej w myślach Ray.

Noc była ciepła a koszula zasłaniała ciało odsłaniając jedynie ramiona i szyję. Sięgała trochę za kolana. Jednak światło księżyca, delikatnie prześwietlało tkaninę z której była zrobiona i oświetlało bladą cerę Iv. Ray umierał z zazdrości. Chciałby choć na chwilę stać się promieniem by musnąć jej delikatnego ramienia i spłynąć delikatnie po szyi. Marzył o tym i czuł jak płonie w środku. Znów zobaczył świat przez czerwoną poświatę, jak wtedy gdy po raz pierwszy otworzył szczeliny do otchłani. Wystraszył się, chciał odwrócić wzrok i przestać myśleć. Bał się, że i tym razem wystrzeli złowrogimi czerwonymi nićmi i że skrzywdzi dziewczynę. Jednak strach z każda chwilą rósł, a świat stawał się coraz bardziej czerwony, gdy nagle w oknie zobaczył białą maskę. Potem kolejną i kolejną. Weszli do pokoju nie czyniąc żadnych hałasów. Jak zjawy. Jak złe duchy. Dziewczyna ocknęła się jednak. Błysnęła stal. Iv upadła z powrotem na łoże, a jej koszulę pokryła czerwień. Ray krzyknął. Krzyk w jego wnętrzu stawał się gromem, czymś przerastającym granice słyszalności. Czerwień niemal stała się czernią. Jeden z Manikinów kopnął komodę na której się znajdował i Ray poczuł że wylatuje w powietrze. W odbiciu lustra znajdującego się w pomieszczeniu obok, zobaczył jak płonie, czarnieje i pęka powierzchnia maski, którą był. Nagle wystrzeliły z niej czerwone pajęczyny, a tam gdzie trafiały otwierały się małe czarne spowite czerwienią szczeliny. Najbliższy z manikinów przestał istnieć, potem kolejny. Jedna z nici trafiła też Iv, zabierając jej umierającą duszę do nicości. Ray krzyknął z przerażenia, czując wszystko to co jego ofiary, oraz jeszcze więcej. Kolejny manikin został trafiony i pogrążony w nicości. Ciała rozpadały się w czarny proch a dusze nękane obłędem trafiały w otchłań. Ray krzyczał, chcąc pokonać swój gniew i przestać zabijać. Maska wyglądała już niemal na całkiem zwęgloną, miliony pęknięć zryły jej całą powierzchnię. Gdy cierpienie młodzieńca dosięgło zenitu z oka z wymalowaną wcześniej czarną łzą, wypłynęła prawdziwa łza. Wielka, kryształowa wodna kula, oświetlona blaskiem księżyca. W której Ray po raz ostatni zobaczył Iv z głębi swoich wspomnień. Łza wyparowała na gorącej spalonej powierzchni maski. Ray zapadł się w mrok i w otchłań. Nienawidził siebie za to co uczynił. Znowu zapragnął śmierci. Ale czy mógł umrzeć po raz drugi? Znalazł się w otchłani i chaosie, ale jedynym co czuł była nienawiść do siebie. Obłęd tego miejsca się nie liczył. Nie mógł przedrzeć się przez jego rozpacz, przez jego własny obłęd. W tej chwili nie wiedział co dzieje się na zewnątrz. Nie widział świata zewnętrznego. Zamknął się szczelnie w sobie nie dopuszczając do siebie ani otchłani, ani niczego. W czerni go otaczającej widział tylko nagą oświetloną światłem księżyca i zroszoną wodą Iv. Jej włosy płonęły czerwienią jak ogień, jak miliony czerwonych złowrogich nici. Ostatnim co usłyszał były słowa wypowiedziane przez jego wizję

- to nie twoja wina Ray. To nie twoja wina.

 

Nie wiedział czy to jego dusza podsunęła mu tą wizję, czy była to siła tej młodej dziewczyny, która przedarła się przez noc by mu wybaczyć. Chwilę później nastała całkowita ciemność i nicość.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ponix 11.09.2015
    Wypatrzyłam kilka błędów, ale opowiadanie jest bardzo dobre :) Wciąga niczym odchłań.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania