Podróż Sentymentalna

Witaj, moja Fantastyczna Kobieto!

Tak, to znowu ja – ten, który nie znalazł jeszcze sposobu aby o Tobie zapomnieć, wręcz pielęgnuje wspomnienia o Tobie i wszystkim tym, co kojarzy się z nami, z czasem przez nas wspólnie spędzonym. Tak, nie spodziewałaś się, prawda? Czas ucieka, płynie bezwzględnie zostawiając wszystko za sobą. Czyżbym był na tyle Boski jednak, że opieram się naturze, czasowi, przeciwnościom i... racjonalizmowi, który z całą pewnością nie jest moim sprzymierzeńcem? Zapewne doszedłszy do głosu kazałby mi puknąć się w czoło i zamknąć ten dokument, a jako swoją kartę przetargową dodałby: „Chłopie, siedem lat mija od tej chwili kiedy miałeś ją obok siebie, tak krótkiej i pewnie niewiele już znaczącej chwili, przynajmniej dla niej... Po co to robisz..?”. Mówi się, że przeszłością się nie żyje – a co innego nas kształtuje? Czy o rodzicach też mam zapomnieć, bo już mnie urodzili? Cały ja i cała Ty w swojej osobie składasz się z przeszłości. Nie, oczywiście nie uciekłem do Tybetu w celu medytowania jak to fajnie kiedyś było, nie wypłakuję się co noc w poduszkę, nie wyję do księżyca podczas jego pełni – choć czasem bardzo bym chciał; nie podcinam sobie żył – nic z tych rzeczy. Doskonale wiesz przecież, że jestem osobą wrażliwą – wiek, czy jego różnica nie ma tu żadnego znaczenia. To właśnie wrażliwość i empatia pozwala mi dzisiaj być najważniejszym mężczyzną dla czterech kobiet naraz (bo Sara, nasza suczka, to też kobieta), to dzięki niej od zawsze tworzę treści, obrazy i dźwięki – bez wrażliwości nie da się tego wykonywać, co w moim mniemaniu ani grama nie ujmuje męskości, tym bardziej przy dzisiejszym schemacie metro-mężczyzny – fu, brzydal! Czy fakt, że po tak krótkiej lecz intensywnej znajomości, kiedy wspominam o Tobie, kiedy znów podsycam wspomnienia i idealizuję Twoje cechy – czy to oznaka mojej słabości, a może raczej siły?

Próbuję odpierać wyimaginowany atak, który zapewne sam sobie stworzyłem, pewnie dlatego że przez chwilę pomyślałem, czy pisanie tego listu do Ciebie jest oznaką jakiegoś rodzaju niedojrzałości. W zasadzie mam naoczny dowód jednak, że tak nie jest. Ponad sześć lat już jestem szczęśliwym partnerem kobiety dojrzalszej ode mnie i niemal tak idealnej jak Ty – chociaż nie ma sensu Was porównywać, każdy człowiek jest inny i nie można go wrzucać w porównywarkę, jak telefonów komórkowych przed zakupem. Jeśli przez sześć lat potrafię być najważniejszym facetem dla kobiety starszej i dojrzalszej ode mnie z kolei o osiem lat – dziewczyny mega atrakcyjnej, której wiek w niczym nie przeszkadza – wg mnie mogłaby mieć każdego na skinienie palcem... To chyba przekonałem się w końcu, dla jakiego typu kobiet sam jestem atrakcyjny i zaczynam rozumieć, że po prostu za późno się urodziłem. Za późno o jakieś dziesięć lat! Teraz wszystko wydaje się być takie jasne i klarowne. To dlatego nikt z rówieśników nigdy mnie nie rozumiał, to dlatego w wieku dziewiętnastu lat, kiedy koledzy myśleli o tym gdzie móc się dobrze zabawić i znaleźć towarzystwo na jedną noc chociaż – ja chciałem być na dzisiejszym etapie swojego życia, po prostu moja dusza widocznie wędruje po tym świecie tak na oko z dziesięć lat dłużej, niż ciało. Być może to proces reinkarnacji nie poszedł po myśli Boga, kosmosu, magicznej siły, i dusza zamiast zresetować się w momencie moich narodzin, zapamiętała ostatnią dekadę poprzedniego życia? Tak, jednak filozofia to odpowiedni kierunek dla mnie...

Jagódka – jak to dobitnie brzmi w uszach, kiedy Twoja mama tak do Ciebie się zwraca. Dla niej Jagódka, dla mnie zawsze Perełka lub Pszczółka. Te zdrobnienia idealnie do Ciebie pasują – szczęściara z Ciebie mimo wszystko, nie ma co! Uwielbiałem, kiedy boczyłaś się kokietersko (neologizm?) słysząc ode mnie zwroty „Sylwuś”, czy „Sandra” – uwielbiałem sprawiać uśmiech na tej prześlicznej buźce, nawet ten złośliwy, zawadiacki, kiedy się ze mną droczyłaś. Nie wiem czy zdumiałabyś się, gdybyś wiedziała, że niemal wszystko pamiętam z naszych chwil – no tak, przecież nie zapomina się o rzeczach i przeżyciach ważnych... (Czy ja znowu napisałem o Twoim uśmiechu? Nie, to mi chyba nie minie nigdy – a i dobrze mi tak!) Wracając do pamięci – niestety obecnie tylko ta pamięć o Tobie mi pozostała. Parę lat temu miałem poważną awarię serwerów u siebie, klienci utrzymujący u mnie swoje strony internetowe czy aplikacje niemal pogrzebali mnie żywcem. Większość zdołałem odzyskać, inne rzeczy musiałem im tworzyć od nowa. Najważniejsze jednak, że na jednej z chmur trzymam całe archiwum multimedialne z mojego życia i wyobraź sobie, że w zdjęciach i filmach mam ogromną dziurę między wrześniem 2009, a marcem 2014 roku, co oznacza że straciłem wszystkie nasze zdjęcia, nagrania, że straciłem narodziny i pierwszy rok życia mojej przecudnej Marysi. Trzeba mieć pecha, prawda? Jakby nie mogło trafić w inną przestrzeń życia. Mam tylko dwa zdjęcia i to tylko dlatego, że umieściłem je w ostatnim opowiadaniu, jakie poczyniłem już siedem lat temu – jedno Twoje, jedno nasze wspólne, zrobione przeze mnie na huśtawce przed domem. Pamiętam, że tego dnia był u Was Twój brat w odwiedzinach. Na zdjęciu zostało uwiecznione i udokumentowane, że trzymałaś głowę na moich udach. Wydaje się śmieszne i błahe, to nic przecież takiego, prawda? Pokażę Ci w dalszej części listu, jak tak małe i niepozorne rzeczy były dla mnie ważne. Jak dobrze i swobodnie czułem się tam z Tobą, jakby te chwile miały nie zaznać końca...

Do dziś dnia nie potrafię rozgryźć Twojego fenomenu, musisz rzeczywiście być fantastyczną dziewczyną, skoro ja Ciebie za taką uważam... Zabrzmiało mocno egocentrycznie. Może inaczej: skoro w moim odczuciu, po tylu latach, wciąż nosisz miano Fantastyczniej. Za każdym razem łapię się na tych surowych statystykach. Półtora miesiąca, to dokładnie na dziś dzień – jeśli dobrze liczę – jedna pięćdziesiąta szósta czasu, który już minął.

Pamiętam Ciebie właśnie taką, jak na zdjęciu – dokładnie taki fizyczny wizerunek Twojej osoby został we mnie. Jeszcze w tle ciepły i zmysłowy odcień czerwieni; ileż to wspomnień powraca z tamtego czasu kiedy malowaliśmy Twój pokój. Miałaś tylko dwadzieścia sześć lat. Tak młoda kobieta, a tak świadoma. Dziś jesteś po prostu trochę bardziej dojrzała; nie wiem, co dzieje się w Twoim życiu, nie wiem czy w ogóle jesteś w Polsce i tu żyjesz. Chciałbym wiedzieć, że wszystko u Ciebie się układa dobrze, a przynajmniej jakoś. A najbardziej chciałbym wiedzieć – że jesteś szczęśliwa, realizując swoje zamierzenia i marzenia. Mam nadzieję również, że czytanie listów to nie domena tylko nastolatek czy dwudziestek. Nadzieję, że niezależnie od tego w jakim momencie życia trafiłaś na tą korespondencję, umilę nią Tobie choć kawałek życia jeszcze. To chyba nic złego, kiedy czytasz o sobie tyle dobrych rzeczy, to chyba nic złego, że jest gdzieś na tym samym globie chłopak, dla którego wciąż jesteś jedną z najważniejszych kobiet w jego życiu? Takie wytarte już, ale przecież wciąż tak dobitne i wyraziste powiedzenie nasuwa mi się na myśl: „być może dla świata jesteś nikim – dla kogoś możesz być całym światem”...

Już troszkę do Ciebie napisałem, więc poproszę Ciebie teraz o coś. Czy dasz się porwać ze mną w tą Podróż Sentymentalną? Właśnie tak zatytułowałem ten list. Nie tylko dlatego, że miałem możliwość poprosić kosmos o chwilowe zagięcie czasoprzestrzeni i znaleźć się tam ponownie, jak siedem lat temu... Nie tylko. Wczoraj skorzystałem z pięknego, słonecznego częściowo, wolnego niedzielnego dnia i udałem się w taką właśnie podróż – fizycznie...

Już wyjeżdżając z Lublina poczułem dreszczyk emocji. Była piękna pogoda, choć na horyzoncie wisiały kłębiące się chmury, wiedziałem że kiedy dojadę na miejsce albo znów jak kiedyś zaskoczy mnie burza, albo zrobi to wcześniej. Lato, gorące lato pełne zapachów na które czeka się przez cały rok, perspektywa, że z każdym kilometrem zbliżam się do Roztocza, że kiedy dojadę do Zamościa, w mojej głowie i sercu poczuję napięcie, ale w tak pozytywnym sensie, może obudzę w sobie te same emocje, być może poczuję się jak kiedyś, kiedy niemal codziennie jeździłem tamtędy do Ciebie. Tak też było. Skoro przejeżdżałem obok znanego mi miejsca, w którym zostawiałem auto, jako punkt początkowy do biegania, zatrzymałem się tam i dziś. Dlaczego akurat tam? Czy wiesz, że to z tego miejsca pierwszy raz zadzwoniłem do Ciebie i rozmawialiśmy przez telefon? To tam po raz pierwszy usłyszałem Twój spokojny, wyważony, doskonale brzmiący głos, który wplatał się w moje zmysły od samego początku. Twój głos, jego barwa, która od pierwszych chwil oczarowała mnie i wplotła się gdzieś głęboko. Tak mi jest żal, że nie mam możliwości słyszeć już tego głosu, że to moje serce i mózg musi go pamiętać, chować przed zapomnieniem, a uszy? One już nie słyszą...

Następnie, ciekawy czy w moim dawnym miejscu zamieszkania otoczenie i sam dom wygląda jak kiedyś, udałem się na spacer znanymi uliczkami osiedla. Nie zmieniło się tam nic, absolutnie nic. „Nowym” mieszkańcom mojego domu chyba żyje się tam całkiem dobrze. Jak może się żyć inaczej, mieszkając pod „papieskim” adresem, tyle że nie w Krakowie, a w Zamościu? Tak na marginesie, uśmiałabyś się, ponieważ stałem się prawdziwym słoikiem – chociaż nie, słoiki generalnie pomieszkują w stolicy – ja jestem szczęśliwym posiadaczem meldunku i dowodu wydanego przez Prezydenta m. st. Warszawy – ze słoika śmieję się, ponieważ pomimo dokumentów i rejestracji aut, które przez ostatnie lata miałem, z Warszawą praktycznie nie łączy mnie nic więcej. Żyję i zdecydowaną większość czasu mieszkam w Lublinie – zastanawiam się jak moja północna krew to przeżywa już przez trzydzieści lat? Nie mam pojęcia. Zarzekałem się, że wrócę do siebie kiedyś – w zasadzie czasu chyba jeszcze mam dużo, chociaż znając życie skończy się na kompromisie i prędzej stanę się bieszczadzkim dziwakiem, niż słonowodnym żeglarzem. Marzy mi się taki jachcik niezbyt duży, zacumowany gdzieś na Pomorzu Zachodnim, moja romantyczna dusza czułaby się na nim jak ryba w wodzie, będąc mile od brzegu kołysanym przez Neptuna... Jedną rzecz udało mi się przeforsować w moim babińcu. Zawsze pod koniec czerwca jeździmy do Świnoujścia. To według mnie najlepsze miejsce nad polskim Bałtykiem, również z powodu niewielkiej odległości do mojej rodziny ulokowanej po części w samym Hamburgu i pod Lubeką. Wtedy jest mój czas – moje morze...

No dobrze, pora opuścić piękny, włoski, renesansowy Zamość – nie byłem na Rynku, gdzie wieczorem pewnego dnia siedziałem z Tobą w jakiejś restauracji, jeśli dobrze kojarzę było już późno i niemal zdążyliśmy przed zamknięciem, a kiedy wracaliśmy na parking, odbywało się to w tempie ekspresowym – przez padający deszcz. Ale deszcz, letni, ciepły i pachnący deszcz, można porównać do deszczu pocałunków – zawsze przemija...

Teraz dopiero zaczyna się przygoda. Chmury ciemne i ciężkie, być może grzmoty i błyskawice dawały się we znaki tuż nad moją głową, lecz ja tego nie słyszałem. Wróciła wtedy do mnie chęć śpiewania w samochodzie – podkład na cały regulator zagłuszał wszystko wokół. Wyjechałem. Serce zmieniło swój rytm, jeszcze przed tablicą kończącą granicę miasta widziałem drogowskaz na Krasnobród, otworzyłem wszystkie okna, poczułem woń dochodzącą z okolicznych pól i lasów rozgrzanych w ciągu dnia, parujących. Mijając tamte miejscowości, domy, pola, lasy, podjeżdżając pod wzniesienia aby po chwili ostrym łukiem z nich się staczać, poczułem znany sobie dreszcz podniecenia i ekscytacji, który towarzyszył mi każdego dnia, kiedy do Ciebie zmierzałem. Ja naprawdę nie potrafię wytłumaczyć dlaczego tak mocno zakorzeniłaś się z moim sercu, ani dlaczego Twoje oddziaływanie na moją osobę było – ba, wciąż jest! – takie silne, ale to uczucie nieporównywalne jest z żadnym innym, kiedy zbliżając się do Ciebie czułem, autentycznie czułem co to znaczy mieć motyle w brzuchu; chociaż nie, to jest trochę inaczej – to nie motyle w brzuchu, to nie brzuch – to całe ciało zachowywało się jak rażone prądem.

Nieopodal musiało już mocno padać, to deszcz i wiatr w spółce dostarczali mi tych wonnych wrażeń. Wiedziałem, że kiedy dojadę do Jacni zobaczę ot zwykłą tablicę z drogowskazem, jakich miliony przy polskich drogach, ale żadna nie rozdziela drogi w prawo, szepcząc: „nie jedź prosto, tam do Krasnobrodu jeżdżą wszyscy – tutaj, tak tutaj zjedź w prawo – to tam podąża Twoje serce. Za każdym razem znajdziesz mnie tutaj – w tym samym miejscu – i żebyś nigdy nie zgubił się, skieruję Cię w prawo...”. Kolejną miejscowością za Jacnią są Kaczórki. Tam z kolei jest skrzyżowanie tradycyjne, gdzie przecinają się dwie prostopadłe drogi. Skręcając w prawo można dostać się do Zwierzyńca, ale co ważniejsze, przejeżdża się przez Guciów, gdzie stoi gospoda z bardzo dobrym jadłem, w której również razem kiedyś zawitaliśmy, pamiętasz? Ja nie zapomniałem. Tam też robiłem Tobie zdjęcia. Wiem, że tego dnia byłaś wyraźnie smutna. Nie wiem tylko, czy był to ten sam dzień, kiedy zrobiliśmy sobie wycieczkę po okolicy – byliśmy w Szczebrzeszynie (przy pomniku chrząszcza, ale nie tego spiżowego bodajże na Rynku, a drewnianego w bardziej dzikim zakątku miejscowości) i Zwierzyńcu (nie wiem, czy to wtedy pokazałaś mi słynne na całą Polskę drzewo w drodze. Prastary dąb, który stoi w głębi drogi mówiąc: „ja byłem tu pierwszy”). Przez Kaczórki jednak przebrnąłem prosto. W tym miejscu już odczuwałem dreszcz przeszywający całe moje ciało, podniecenie, tu również zaczęły wracać wszystkie wspomnienia. Bywałem na tej drodze parę razy zupełnie niezależnie od podróży do Ciebie, zawsze kiedy mijałem ten przedziwnie wyprofilowany zakręt, słyszałem Ciebie – autentycznie słyszę to nawet teraz, kiedy mówisz: „mój brat kiedyś miał tutaj wypadek, wypadł z zakrętu”. Noga z gazu i spokojnie... Nad głową nagle powódź. Znów wjeżdżam w ten las. Drzewa tańczą na wietrze jakby w najlepsze się bawiły. Tak, teraz widzę pioruny, słyszę grzmoty. To dokładnie w tym lesie siedem lat temu przeżyłem najgroźniejszą sytuację na drodze, na którą nie mogłem mieć żadnego wpływu. Tak samo jak dziś las tańczył na tle stalowych chmur, rozjaśnianych do białości co chwilę, a dudnienie powodowane częstymi grzmotami było tak intensywne i bliskie, że wydawało mi się, że blacha w aucie rezonuje. Kolejne wspomnienie... Wtedy leciałem do Ciebie jak głupi; pamiętam, że wcześniej się przecież widzieliśmy i wróciłem do domu, do Zamościa, ale o ile mnie pamięć nie myli, zdążyłem się tylko wykąpać i przebrać na jednej nodze – i już byłem w drodze powrotnej do Ciebie. Jadąc przez ten las, prując kałuże tworzące obok mnie ściany wody gnałem do Ciebie. Nikogo z naprzeciwka, tylko za mną drugi jakiś wariat trzymający się mojego zderzaka jak na smyczy. Nagle, nie wiem czy spowodowane to było uderzeniem pioruna, czy samym wiatrem, widzę jak dwieście metrów może przed nami, spada na drogę brzoza. Dorosła, gruba brzoza majestatycznie i niemal z efektem „slow-motion” kładzie się na drogę. Widziałem przez chwilę przed oczyma jak wbijamy się w drzewo leżące na drodze, auta wyskakują do góry jak w filmie akcji. To był moment, ale zdążyłem uciec na lewy pas i wcisnąć hamulec do oporu, pomagając sobie jeszcze hamulcem awaryjnym. Chciałem zniwelować ewentualne zderzenie z drzewem, ale też zwolnić pas człowiekowi za mną, żeby nie musiał wbijać się we mnie, i ewentualnie aby miał te parę metrów więcej drogi hamowania. Zatrzymaliśmy się niemal w równej linii w bezpiecznej odległości od drzewa. Niewiele myśląc czy pioruny nadal będą świstały nam nad głowami wyskoczyliśmy z samochodów próbując zepchnąć przełamane na pół drzewo. Nie było lekko. Dopiero kiedy nadjechał z naprzeciwka trzeci samochód udało nam się udrożnić przejazd. Przemoknięci wszyscy ruszyliśmy dalej... Człowiek uwielbia takie przygody, kiedy oczywiście nic złego mu się nie dzieje. Pamiętam, że przed tym zdarzeniem byłem strasznie napięty i zdenerwowany. Nie wiem tylko, czy z powodu, jakiego się domyślam? Mówi się, że walcząc o drugiego człowieka należy zrobić wszystko co tylko jest możliwe, albo i niemożliwe. Że lepiej móc stanąć kiedyś przed lustrem, popatrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że zrobiło się wszystko co się dało; żeby walczyć do końca. Żeby nigdy nie doszło do sytuacji, kiedy pluję sobie w brodę myśląc, że mogłem zrobić więcej – ale nie zrobiłem; mogłem walczyć bardziej – ale nie walczyłem. Chyba nie grozi mi to. Uważam, że byłaś warta wszystkiego. Byłaś warta nawet tego, żeby stracić Cię w tej walce. Na szczęście nie będę musiał zarzucać sobie nigdy, że oddałem Cię światu walkowerem... A może trzeba było..? Może trzeba było odpuścić i poczekać, zamiast skakać koło Ciebie – pokazać Ci egoistycznie, że ja też tu jestem i moje uczucia również są ważne; w zgodzie ze stwierdzeniem, że kobieta podobna jest do cienia – kiedy ją gonisz – ucieka; kiedy odchodzisz – podąża za Tobą..?

Trochę straciłem humor i uśmiech wywołany myślami o Tobie. Siedem lat temu z miłości mojego życia, noszonej przeze mnie na rękach – stałaś się moją życiową porażką. Runął cały mój świat ze światopoglądem, z zasadami, ze wszystkim tym, czego uczyłem się i co pielęgnowałem dla Ciebie – po to, żeby trafiając w końcu na Ciebie po trzydziestu latach od narodzin, nauczony i doświadczony, z bagażem – móc Ci to wszystko dać, żebyś mogła ze mnie czerpać i korzystać jak z bezdennej studni... Nie – być może sobie teraz tak pomyślałaś, ale nie uważam że jesteś mi coś winna. To nie Ty zrobiłaś mi krzywdę, Ty byłaś przecudowna i przefantastyczna (kolejny neologizm?). To ja ją sobie wyrządziłem. Nie potrafiłem sobie wytłumaczyć dlaczego zestrzeliłaś samolot, który dopiero co odbił się od ziemi? Nabieraliśmy biegu i zwiększaliśmy pułap, silniki nie zdążyły się dobrze rozgrzać, nie osiągnęliśmy ani prędkości ani wysokości przelotowej, nie zdążyłaś poznać podczas tego lotu ani ostrego skrętu, ani turbulencji – dlaczego? Czy tylko ja zostałem tu z odczuciem, że to co nas spotkało razem było tak niezwykłym, kosmicznym i magicznym wydarzeniem, uczuciem rozwijającym się tak nierelatywnie do czasu..? I czy ktokolwiek przeżył tą katastrofę lotniczą?

Chyba tego dnia już się ze mną nie spotkałaś. Wyjeżdżałem cały w nerwach, a dojechałem do Ciebie spokorniały. Popatrz tylko, niecałe czterdzieści kilometrów, a jak zmieniły nastawienie człowieka. Jaką siłę ma natura, co krok udowadniając nam naszą kruchość.

Tym razem jednak burza przeszła łagodniej, a ja przez las jechałem jak zawsze, nie frunąłem jak wtedy nad koleinami. Dojechałem do rozjazdu kiedy niebo lekko się uspokoiło. Zatrzymałem się. Niedziela, spokój, ludzie zapewne siedzą w domach, ogrodach lub restauracjach i spożywają niedzielny obiad. A ja stoję już tu. Jestem. Jadąc w prawo, dojadę do Zwierzyńca – to później. Wrócę tamtędy. Teraz odwracam głowę w lewo i wita mnie jak kiedyś kamień z wykutym napisem „Józefów”. Pewny jestem że z kamieniołomu józefowskiego, no bo skąd? Zwykła niby miejscowość, a jakie znaczenie ma w moim życiu. To nie Wadowice, to nie Watykan, to nie Kraków, a ja w tej podróży nie podążam śladami Wojtyły – to byłoby jeszcze zrozumiałe, prawda? Myśl co chcesz. Dla mnie to czysta przyjemność, odwiedzić to miejsce. To prawie tak, jakbym odwiedzał Ciebie. Prawie.

Czy wiesz, że zanim spotkaliśmy się po raz pierwszy, przyjeżdżałem już do Ciebie kiedy tylko czas mi na to pozwalał? To chyba trwało około tygodnia od pierwszej rozmowy do spotkania, także sądzę, że trzy, może cztery razy przed naszym spotkaniem byłem w Józefowie – wariat, co? Czy pamiętasz jak zapytałem Cię przez telefon w którym kierunku od Zamościa mogę Ciebie odnaleźć? Nie powiedziałaś mi tego wprost, ja również nie wymagałem poznania Twojego adresu, chciałem tylko poznać bliżej Twoje okolice – Ty jakoś tak mi to szybko i sprytnie wytłumaczyłaś, że trafiłem od razu do Józefowa? Byłem tam pierwszy raz w życiu, ale szybko znalazłem drogę na parking przy stawie. Generalnie większość całego czasu przebyłem właśnie tam. Wtedy dopiero kończyli budowę części rekreacyjnej i plażę – i to wszystko. Pamiętam, że przyjeżdżałem tam tak często jak się dało. Że to stamtąd dzwoniłem zawsze do Ciebie już później, że miałem tak euforyczne uczucie, że rozmawiamy ze sobą niby przez głupi telefon, ale przecież tak naprawdę ja już jestem gdzieś obok Ciebie. To nieziemskie uczucie wręcz być i czekać na Ciebie, być tak blisko. Chciałem się z Tobą spotkać już wcześniej niż do tego doszło, stąd więc też moja pełna gotowość. Chciałem móc wiedzieć jak najwięcej o miejscu Twojego pochodzenia – zżyć się z nim. Przyjeżdżałem zadając sobie pytanie, czy to już dziś się zobaczymy...

I nadszedł ten dzień. Dzień, gdy z jasnego i bezchmurnego nieba otrzymałem dar w postaci silnego gromu godzącego mnie przez serce – we wszystkie części ciała i duszy – na wylot. Ten dzień, który zmienił całe moje życie, nastawienie do niego, podkreślił jak ważne teraz będą moje wartości, jaką odpowiedzialność biorę na barki. Dzień, w którym Cię ujrzałem, usłyszałem, dotknąłem i pocałowałem. Wszystko w przeciągu ilu? Ośmiu godzin? Może mniej? Pamiętam, że było tak przyjemnie – ha! Bosko wręcz – że nie łatwym zadaniem było się rozstać tej nocy, ja chyba wróciłem do domu o drugiej rano..? Tutaj nie jestem pewien. Wiem i pamiętam jedno. Wiem jak wyglądałaś, dodatkowo poznałem Twój cudowny zapach. Wszystkie moje myśli, wyobrażenia i doznania określane gdzieś wewnątrz siebie wcześniej jako pół-wirtualne, znalazły nareszcie swoje ucieleśnienie. Piękne, suche, letnie, słoneczne popołudnie i lekki wiatr łechtający policzki i szyję. I ja, nieświadomy, że za chwilę rozpocznie się moja przygoda życia... Widzę taki obrazek, kiedy jestem już stary, a wokół mnie jest gromadka dzieci – to wnuki, może i jeszcze inne dzieci (dzieci wokół nas jest teraz dużo – jesteśmy dodatkowo wolontariuszami w jednym z Rodzinnych Domów Dziecka w Lublinie, a dodatkowo dla dwójki dzieci – Martyny i Daniela – Rodziną Zaprzyjaźnioną. Generalnie prawie niczym się to nie różni od rodziny zastępczej, poza faktem, że dzieciaki mieszkają w domu dziecka a my możemy dokładać im do życia lub po prostu pomagać im), w kominku dogorywa ogień, a ja opowiadam im historię mojego życia, zatrzymując się przy tych ważnych jego etapach – tu opowiadając im w szczegółach... Zepchnę to na margines. Nie o tym miałem pisać.

Pamiętam, że lekko się spóźniałaś, przez co zaczynałem trochę się obawiać, czy nie zrezygnujesz jeszcze dzisiaj i nie będziemy musieli odłożyć tej randki na kolejny raz. Nie wiedziałem, czy wahałaś się jeszcze przed spotkaniem, czy po prostu chciałaś wyglądać jeszcze piękniej niż zwykle i potrzebowałaś troszkę więcej czasu aby się wyszykować. Wiesz, że wyglądałaś wtedy jak bogini, ale to nie o Twój wygląd chodziło do końca, nigdy. Zdaję sobie sprawę, jak każdy człowiek, że w naturalny sposób nie utrzyma się wyglądu wiecznie, a z drugiej strony kosmetycznie czy chirurgicznie oszukując się że się starzejemy – to też na dłuższą metę nie ma sensu. Pamiętam, że chwilę przed naszym spotkaniem zadzwoniłaś do mnie. Przez dźwięk telefonu przebijały się pospieszne kroki za moimi plecami. Odebrałem i znów słodycz Twojego głosu zabrzmiała mi w uszach – nie mogłem się doczekać kiedy usłyszę Cię bez elektroniki przy uchu. Powiedziałaś: „już idę, obejrzyj się w prawo”... Zrobiłem to. Nasze spojrzenia w końcu się spotkały. W lekkiej oddali ode mnie szła przecudowna, smukła brunetka, a wokół niej jakby jasna aura, autentycznie jakby anioł zstąpił z nieba. To być może wydaje się być może śmieszne wręcz i banalne, ale to uczucie, jakie zaczęło mi towarzyszyć od momentu naszego spotkania jest ogromnie trudne do zidentyfikowania. Ja nie sądziłem, że człowiek może w taki sposób widzieć drugiego człowieka. Tak, Ty nazwałabyś to obsesją na swoim punkcie zapewne. Obsesja to zwyczajna choroba, jak wiele innych. Choroba oznacza zmieniony, nienormalny stan. Obsesja jest negatywna i destruktywna, ściśle związana z zawiścią. To było coś wręcz przeciwnego – tego dnia oddałem Ci siebie – nie żądając od Ciebie nic w zamian.

I stanęłaś naprzeciwko mnie. Uśmiechałaś się. W jednej chwili zostałem obdarowany wszystkim, na co czekałem. Sam nie potrafiłem kontrolować mimiki, zapewne wyglądałem jak mocno szurnięty i mało inteligentny człowiek, ale to nie było ważne w tej chwili. Dowiedziałem się wtedy wiele o sobie. Jakbym wszedł w inny wymiar siebie i odkrył nieznane wcześniej zakamarki duszy. To jak długo wyczekiwany „level up” lub „bonus stage” w grze komputerowej. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Ileż to razy już w życiu dochodziło do tego pierwszego spotkania, dziewczyna w podobny sposób stawała naprzeciw mnie, na początku było odrobinę krępująco, później jakoś się wszystko rozkręcało – ileż to razy już było podobnie..? Nie wtedy. Inna niż inne, jedyna i wyjątkowa osoba stała naprzeciw mnie. Uosobienie moich marzeń i tęsknot życiowych. Długie, pachnące latem, proste, niemal czarne włosy (tak jak napisałem wcześniej, wyglądałaś dokładnie tak, jak na zdjęciu w swoim pokoju), cudownym spojrzeniem skierowanym w moje – Twoje oczy, głębokie, mądre i tak cudownie piwne. Tak, one są piwne. Delikatna twarz, aż chciałoby się musnąć ją opuszkami palców. Pełne, słodkie usta i ten uśmiech... Pamiętasz jak zaczepiłem Cię na Sympatii? Miałaś tam jedno zdjęcie w pełnym uśmiechu – teraz wydaje mi się, że „kupiłaś mnie” właśnie uśmiechem. To mógł być powód, dla którego w ogóle Cię zaczepiłem... Coś napisałem takiego, że rzadko zdarza się taki uśmiech kobiecie. Niewiele kobiet uśmiechając się odkrywa „szóstki” i że kobieta, u której je widać podczas uśmiechu, musi mieć dużo do zaoferowania. Sam nie wiedziałem co to znaczy do końca – zazwyczaj widzimy taki efekt u modelek na pierwszych stronach kolorowych gazet, ale jest to prędzej dzieło zręcznego grafika pracującego ze zdjęciem na najbardziej znanym sofcie z rodziny Adobe, niż zwykłe selfie wykonane gdzieś w domowym zaciszu...

Uwiodłaś mnie sobą w pierwszych chwilach naszego spotkania. Tak szczerze mówiąc już mi było naprawdę wszystko jedno co się dzieje wokół nas – oślepłem. Oślepłem na kobiece wdzięki, urodę, na istnienie innych. Żadna nie mogła równać się Tobie. Byłaś od tej chwili kolorem wśród szarości, falą na spokojnym oceanie, słońcem w pochmurny dzień, wodą na pustyni, tlenem w kosmosie... Nasza pierwsza randka obfitowała w rozmowy. Już takie naturalne, ciepłe, czasem śmieszne i zabawne, ale już bezpośrednie i z poczuciem bliskości, rozwijającym się w ekspresowym tempie spełnieniem w zakochaniu, w chęci bycia lepszym i lepszym. Pamiętam że wtedy, w przypływie jakiejś racjonalności, dostałem takiego motoru, napędu do wszystkiego, chciałem być kimś przez wielkie „K” – dla Ciebie, chciałem wykrzyczeć: „jestem Twój! Cały Twój i dla Ciebie.” Człowiek w takim momencie zakłada te różowe okulary i staje się jak Herkules. Nie istnieje taka siła na ziemi, która mogłaby go zahamować. Jest jak rozpędzająca się lokomotywa...

Pamiętasz taki moment, kiedy już było ciemno pomimo – jeśli dobrze kojarzę to mógł być dokładnie dwudziesty dziewiąty czerwiec dwunastego roku. Nie jestem tego pewien. Nie wiem skąd mi ta data weszła do głowy, ale wiem, że to była istna końcówka czerwca, kiedy się spotkaliśmy. Czy pamiętasz, to jakoś było koło godziny dwudziestej trzeciej – może później, kiedy słońce schowało się za koronami drzew, pomimo najdłuższych dni w roku niebo było ciemne, my siedzieliśmy wtedy w samochodzie tacy rozbawieni. Czułem, że jesteś zadowolona z tego dnia, że stajesz się być może i szczęśliwa, że tak potoczyły się nasze losy i zaczynamy nowy, piękny okres w już od dzisiaj wspólnym życiu... Położyłaś mi głowę na udach. Chyba nawet dałem Ci poduszkę, żebyś wygodnie mogła leżeć na mnie. Był to dla mnie pierwszy bezpośredni znak rodzącego się zaufania. Być może źle interpretuję takie objawy, ale w moim odczuciu to było jak podziękowanie za to, że nie rozczarowałaś się mężczyzną znanym do tej pory niefizycznie, że w bezpośrednim kontakcie jestem dokładnie taki sam, nie muszę nikogo udawać, że od pierwszych chwil uspokoiłem Cię, że mogę ofiarować Ci spokój, pewność i bezpieczeństwo. Nie wiem, może tak właśnie było... Kiedy leżałaś tak na mnie i zacząłem głaskać Cię po głowie, włosach i policzkach, powiedziałem cicho: „dobrze, że jesteś” lub „dziękuję, że jesteś”. Nie wiem, czy to słyszałaś. Słyszałaś za to, bo to powiedziałem już na głos później, coś w stylu: „oj, żebyś Ty naprawdę taka była...”. Nie zapomnę jak się uśmialiśmy wtedy. Jeszcze powiedziałem to w taki sposób, jakbym Cię znał Bóg wie ile czasu i wiedział, że taki potulny baranek to z Ciebie wcale nie jest...

Chłonąłem Ciebie całą zupełnie tak, jakbym gdzieś podświadomie czuł, że nie dane mi będzie zbyt długo cieszyć się Tobą. Być może dlatego wciąż to wszystko we mnie żyje, we mnie mieszka – nie chciałem stracić ani chwili z naszego życia, nie pozwoliłem na to. Gdybym tylko miał jeszcze nasze wszystkie zdjęcia, czasami siadałbym w samotności i oglądał je sobie. Tak dla siebie. Mój intymny świat, do którego nikt poza Tobą nie ma dostępu. Wariat w sumie ze mnie trochę – pamiętasz jak powiedziałaś mi któregoś dnia, że fajnie byłoby posiedzieć na schodach pod zamkiem w Lublinie? To tylko dwie godziny drogi. Mówisz – masz. Kazimierz? Dlaczego nie... To też nie jest tak, że owinęłaś sobie mnie wokół palca jak ostatniego pantoflarza – uwielbiałem sprawiać Tobie radość i przyjemność, nawet głupimi rzeczami, uwielbiałem wywoływać ten szeroki, pełny uśmiech, którym mnie raczyłaś, w którym zatapiałem się coraz bardziej. To najwspanialsze podziękowanie każdego dnia.

Mnóstwo wspomnień, dzięki którym jesteś przez tyle czasu już częścią mojego życia. Mnóstwo wspomnień, którymi karmię Twój zakamarek mojego serca. Był czas, kiedy miałaś je całe – zawsze jednak jakaś niesprecyzowana część mnie będzie należeć do Ciebie. Mówiłem Ci to i pisałem kilkakrotnie, że nie pozostaniesz dla mnie jakąś byle kobietą, jedną z wielu byłych, że nie potrzebuję lat związku z Tobą by to czuć i być pewnym. To nie są słowa rzucane na wiatr – nawet ten list może być dowodem – komu by się chciało pamiętać półtoramiesięczną „przygodę” przez siedem lat? Za trzynaście kolejnych lat minie dokładnie dwadzieścia od tego czasu – a ja nadal będę pamiętał. Czy wspominanie o Tobie, o nas mnie boli? Nie, moja droga. To wciąż powoduje nieopisaną radość... Komu chciałoby się poświęcić kilka nocy na pisanie listu? Komu chciałoby się poświęcić wolny dzień, paliwo, tylko po to, żeby znaleźć się tam gdzie prowadzą wspomnienia? Moja pierwsza, prawdziwa, nie mylona z zauroczeniem, licealna miłość trwała chyba z rok, a męczyła mnie przez rok kolejny. Żeby dojść do siebie potrzebowałem kolejnego roku! Byłem w małżeństwie trzy lata, po rozwodzie zapomniałem o swojej byłej żonie w dwa miesiące – wyparłem ją, bo straciłem przez nią trzy lata życia. Nonsensem byłoby wspominanie tego... Jak wiesz bezpośrednio przed Tobą spotykałem się z dziewczyną z Zamościa również z bagażem doświadczeń i córką. Trwało to dwa lata. Czas „rekonwalescencji” trwał jedynie dwa tygodnie... I nagle naprzeciw mnie pojawiłaś się Ty. Rozbroiłaś całe moje powyższe statystyki, bo statystycznie rzecz biorąc po półtora miesiąca powinienem zapomnieć o Tobie w dwa dni. Statystycznie...

Pamiętam jeszcze dużo rzeczy z czasu, jaki mi podarowałaś. Zauważ, że nawet nie próbuję wejść w sferę intymną, a tylko o tym można by napisać książkę. Fizyczność miała tu również ogromne znaczenie, ale nie dzisiaj... Choć uśmiech znów maluje mi się na twarzy. Przypomniałem sobie ponownie, malowanie u Ciebie i to jak w Kresówce u mojego dobrego klienta pod Tomaszowem siadłaś na stole i zaczęłaś mnie kusić jak diablica...

Chciałem jeszcze o jednej rzeczy Tobie napisać. Kiedy już przyjeżdżałem do Ciebie w sierpniu, gdy pozostało mi znów jak przed poznaniem – być blisko tak na wypadek, gdybyś zdecydowała się ze mną spotkać, miała miejsce jeszcze jedna magiczna rzecz. To był wieczór, właściwie noc z jedenastego na dwunastego sierpnia dwunastego roku. Tego wieczoru zatrzymałem się nie w samej miejscowości, ale zaraz za rozwidleniem dróg, za lasem, nieopodal kamiennego posągu – jest tam po obu stronach jezdni jakby piaskowa zatoczka. Zatrzymałem się po stronie prowadzącej „do Ciebie”, bo jak inaczej mogłem zrobić. Spędziłem w aucie może ze cztery godziny, a czas jakby był poza mną. Nie pamiętam, czy tej nocy wiedziałem co się szykuje, ale wyszedłem na zewnątrz i spojrzałem w niebo... Tylko z dala od lamp, sztucznego oświetlenia można było obserwować kosmiczną magię na niebie w tak dużym kontraście. Perseidy. Rój meteorytów muskających atmosferę spalających się tworząc jedno z najpiękniejszych widowisk naturalnych (jeszcze kiedyś obiecałem sobie zobaczyć na żywo zorzę polarną – może będzie okazja). Setki, może tysiące „spadających gwiazd” naraz. A życzenie przy każdej jedno i to samo...

Pamiętaj proszę, że jestem osobą Tobie przychylną, osobą która stoi za Tobą murem. Znam Twoją wartość, a jest ona o tyle większa, ile ja wartościuję Ciebie. Wiem, że być może nigdy byś się tego nie spodziewała, być może nie ode mnie, ale tak bardzo chciałbym Tobie powiedzieć, że część mnie od siedmiu lat już ponad, jest i będzie Twoja na zawsze. Dzisiaj, z tego miejsca, mając możliwość narwałbym lub kupił Tobie pękaty bukiet kwiatów, pojechał do Ciebie i wręczył go mówiąc: „Sylwia, Perełko. Dziękuję Ci za cały nasz czas. Za Ciebie, za te chwile przeznaczone jedynie nam, za pokolorowanie mojego świata”... To nie jest tak, że rozchodząc się to wszystko odeszło. Ja wciąż korzystam z tego co być może nieświadomie mi dałaś. Czas leczy rany, goi je bez blizn. Na szczęście czas nie leczy ze wspomnień i tęsknoty. Nie odrzucaj tego proszę, bo nikt nie wie co będzie jutro, za rok, za dziesięć lat, a ja w miarę swoich możliwości zawsze będę starał się Tobie pomóc – nigdy nie krępuj się zapytać, poprosić. Znajdziesz mnie zawsze, choć dziś ja nie potrafię odnaleźć Ciebie. Czasami wystarczy pogadać. A ja? Ja jestem. Od kilku lat jestem tu również dla Ciebie.

Uważasz, że wyidealizowałem sobie Ciebie i wyrzeźbiłem niemal totem z Twoją podobizną – absolutnie nie. Wiesz – to prawda, że ludzi powinno się doceniać i wartościować nie po ogólnej ich opinii w środowisku czy plotkach, etc. Człowiek jest ważny i wartościowy dla drugiego człowieka na tyle, na ile ile potrafi przekazać, czy uzewnętrznić cechy i wartości we wspólnych relacjach – tylko pomiędzy sobą. Dla mnie mogłabyś być kimkolwiek, ale taka, jaką pozwoliłaś mi siebie odkrywać i poznawać – taka właśnie jesteś i pozostaniesz dla mnie – taka Fantastyczna... Tego określenia nie trzeba było mi podpowiadać. Prędzej czy później doszedłbym do tej konkluzji. Ja na pewno...

 

„Nigdzie nie kupisz szczęścia – miłość daje je gratis.”

Phil Bosmans

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Aisak 24.07.2019
    Człowiek jest wartościowy dla drugiego człowieka na tyle, ile potrafi przekazać, czy uzewnętrznić cechy i wartości we wspólnych relacjach. - do cytatów.

    Zaczęłam czytać od końca, bo przeważnie tak robię. Rzut oczka na początek, następnie zjazd i końcóweczka.

    Długi tekst o Ukochanej.
    Dużo tych tekstów w sieci.
    Więc..
  • Wrotycz 24.07.2019
    W sumie... nawet jeśli to 100% fikcja, to nieźle charakteryzuje Nadawcę. Zachwyconego przede wszystkim sobą :)
    Pozdrawiam:)
  • Shpaque 24.07.2019
    Wrotycz, jeśli taki jest odbiór, widocznie nie da się uniknąć lekkiego egocentryzmu z mojej strony :)
  • Wrotycz 24.07.2019
    Shpaque, no faktycznie :)))))
  • Canulas 24.07.2019
    Może i dużo o Tobie, ale napisane schludnie.
    Te liczby bym tylko dał słownie.
  • Shpaque 24.07.2019
    Dziękuję bardzo :) zastanawiałem się właśnie, czy liczb wszystkich nie dać słownie.
  • puszczyk 24.07.2019
    Tu słownie.
    Nie trzeba słownie tylko przy liczbach skojarzonych z ważnymi wydarzeniami znanymi powszechnie jak Powstanie Warszawskie 44, czy Grunwald 1410.
  • Bożena Joanna 24.07.2019
    Piękne wspomnienie o tej jedynej, Fantastycznej. Odbudowałeś Twoje życie, ale o tej jedynej nie możesz zapomnieć. Wspomniałeś o podróży do Krasnobrodu, też tam byłam z moim śtp.Tatą, mnie też przypomniały się chwile, które nigdy nie wrócą. Żyje dalej, ale coś odeszło bezpowrotnie. Serdecznie pozdrawiam!
  • Shpaque 24.07.2019
    Bardzo Ci dziękuję Bożeno Joanno za te słowa. Dziękuję.
  • Shpaque 25.07.2019
    Trochę uzupełniłem treść jeszcze, zmieniłem daty na słowne i chyba jest lepiej. Miłego czytania...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania