Podróż w czasie

Pojazd testowy, którego kierowcą miałem być, lśnił czystością. Siedziałem na krześle i czekałem na polecenie od pana Drake'a - czołowego naukowca projektu, a tym samym mojego ojca.

Badania prowadzone przez nasz Instytut miały jeden cel: osiągniecie prędkości światła wozem, napędzanym siłą elektrostatyczną, pochodzącą z biodiamentu – granatowego kamienia szlachetnego, niedawno wydobytego u podnóży Himalajów, będącego niczym innym jak niewyobrażalnie dużą kulą energii. Był to wyczyn, którego do tej pory nikt nie dokonał. Pomóc nam miał specjalnie skonstruowany testowy tunel aerodynamiczny, w którym miałem rozpędzić auto.

- Jesteś gotowy? - spytał ojciec, mężczyzna po pięćdziesiątce, z krótką siwą brodą i równie siwymi włosami. Na jego twarzy widać było wyczerpanie, mieszające się z ekscytacją związaną z tym, co zaraz miało nastąpić. Po kilku latach intensywnych badań w końcu przyszedł czas na ostateczną próbę. - Zaraz zaczynamy – dodał tonem, który zdradzał napięcie.

Nie chciałem okazać zdenerwowania, odpowiedziałem więc, że tak.

- To dobrze – tata zbliżył się do mnie. - Nie martw się. Wszystko mamy dokładnie wymierzone. Odpalenie silnika to już tylko formalność.

Posłusznie wsiadłem do auta. Z zewnątrz wyglądało ono jak zwykły pojazd, ale w środku przypominało raczej droidy budowane dla wojska. Zamiast fotela pasażera była cała masa przycisków różnego rodzaju, których funkcje dokładnie studiowałem przez ostatni rok.

Założyłem na głowę kask z mikrofonem i słuchawkami, służący do porozumiewania się z bazą.

- Jestem gotowy, możemy zaczynać - powiedziałem odpalając silnik.

- 3... 2... 1... – ojciec rozpoczął odliczanie.

Wystartowałem. Tor był bardzo długi. Najpierw przekroczyłem prędkość dźwięku. Uczucie niepewności, które towarzyszyło mi na początku, zamieniło się w ekscytację. Jechałem dalej, wciskając coraz to nowe guziki zwiększające przyspieszenie. Przecież musiałem osiągnąć większą prędkość! 30 000km/s… Jeszcze trochę - myślałem. Nie zawiodę ojca. 290 000 km/s… 299 000km/s… Podenerwowany obserwowałem licznik wskazujący szybkość, gdy nagle straciłem sygnał z bazą! Samochód cały się trząsł, słyszałem dźwięk odpadających granitowych elementów. W środku zaczęło robić się niewyobrażalnie gorąco. Temperatura dochodziła do 65 stopni Celsjusza i zacząłem obawiać się o to, czy przypadkiem nie zostanę usmażony żywcem.

W końcu jednak pojazd, a raczej to, co z niego zostało, zatrzymał się. W rękach nadal trzymałem kierownicę. Siedziałem na fotelu. Spojrzałem w prawo. Nie było drzwi. Zdjąłem kask, wysiadłem i zrobiłem kilka kroków. Budowany tak mozolnie wóz był popsuty, nie mogłem w żaden sposób go naprawić, nie miałem przecież łączności z bazą. Rozejrzałem się jeszcze raz i zdałem sobie sprawę, że mam większy problem. - Gdzie ja u licha jestem?! - powiedziałem głośno.

Zacząłem wspinać się na pobliskie wzgórze. Nagle usłyszałem mnóstwo odgłosów, ludzkie krzyki mieszały się z dźwiękiem uderzanego o siebie metalu. Przyspieszyłem kroku, żeby zobaczyć, co się dzieje.

W końcu wszedłem na sam szczyt. Po jednej stronie z oddali widziałem wrak mojego auta, zaś po drugiej… wielkie pole bitwy! Był to widok straszny! Każdy normalny człowiek pewnie oddaliłby się jak najszybciej, ale moja natura odkrywcy nie pozwalała na to. Miejsce, które zupełnie nie przypominało żadnego z mi znanych, ludzie ubrani w stroje i wyposażeni w prymitywną broń stworzoną, jak myślę, z żelaza, czyli surowca, którego nie używa się już od dziesięcioleci – musiałem przyjrzeć się temu z bliska!!! Nie biorąc pod uwagę rozsądku, zbiegłem jak najszybciej w dół.

To, co ujrzałem z bliska, sprawiło, iż dostałem gęsiej skórki. Wszędzie była krew. Słyszałem jęki umierających ludzi, widziałem sępy krążące nad swoim przyszłym posiłkiem. Wiedziałem, że w każdej chwili mogę zostać zaatakowany, więc założyłem jeden z hełmów poległego żołnierza. Wziąłem do ręki ciężki, umazany krwią miecz i wtedy mnie olśniło.

- Jestem w średniowieczu! – wykrzyknąłem. - Ale jak to możliwe?!

W mojej głowie zaczęło kłębić się tysiąc myśli. - Musiałem załamać kontinuum czasoprzestrzenne i przenieść sie tutaj – to było jedyne sensowne wyjaśnienie. - Tylko jak mam się teraz stąd wydostać?!

Doszedłem do wniosku, że jedyną moją szansą jest powrót do pojazdu i próba połączenia się z bazą. W tym czasie jednak pole walki przesunęło się znowu w moją stronę i nim się zorientowałem, znalazłem się w samym środku morderczej jatki. Nie miałem wyjścia, zacisnąłem mocniej przegub miecza i zacząłem wymachiwać nim na oślep. Jakimś cudem trafiłem jednego z przeciwników w bok. Polała sie krew, brudząc mnie całego.

Nagle poczułem ciepło, które w jednym momencie przeszyło całe moje ciało. Zauważyłem, że w okolicach brzucha pojawiła się duża mokra buraczkowa plama… Dopiero wtedy ból stał się nieznośny, a ja wydałem z siebie rozdzierający krzyk. Ktoś trafił mnie włócznią. W ustach poczułem słodki smak krwi. Zemdlałem…

Gdy otworzyłem oczy, byłem przekonany, że nie żyję. To, co początkowo wziąłem za piekło, okazało się być średniowiecznym lochem. Ziemia, na której leżałem, była lodowata, w powietrzu unosił się smród wilgoci. Modliłem się, żeby był to sen. Wydarzenia, w których jeszcze niedawno uczestniczyłem, były jednak zbyt rzeczywiste, aby być jedynie marą.

Mijały kolejne dni. Próbowałem rozmawiać ze strażnikami, którzy przynosili mi posiłek i zmieniali opatrunek na niegroźnej, jak się okazało, ranie. Nikt mnie jednak nie rozumiał, a gdy pokazywałem na migi, że muszą odnaleźć mój pojazd, tylko śmiali się do rozpuku.

Straciłem już nadzieję, gdy któregoś dnia do lochów zszedł sam król. Domyśliłem się, że szykuje się coś specjalnego, gdyż od samego rana dęto w trąby, co wcześniej nigdy nie miało miejsca. Kątem oka zauważyłem, że władca wizytuje każdą celę. Gdy wszedł do mojej, w jego koronie zauważyłem coś znajomego. Biodiament z mojego wozu! To musiało być to, co pozwoliło mi złamać linię czasoprzestrzeni. Gdy kamień nagrzał się, zaczęła się reakcja chemiczna, umożliwiająca podróże w czasie.

Nie miałem nic do stracenia! Chwyciłem deskę leżącą w kącie, która miała służyć jako łóżko i trąciłem nią króla. Ten natychmiast upadł. Nim strażnicy zdążyli zareagować, chwyciłem koronę, wyrwałem z niej biodiament, zamknąłem oczy i zacząłem pocierać intensywnie.

Następną rzeczą, jaką pamiętam, to pochylająca się twarz mojego ojca i pytania, czy nic mi nie jest.

- Cześć tato – odpowiedziałem jak gdyby nigdy nic - nie uwierzysz co właśnie odkryłem!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • motomrówka 22.04.2017
    Lipa, chłopie. Lipa!! Kalka z filmów, które do urzygu puszcza tivien czy polwsad. Pierwsze moje skojarzenie - Powrót do przysłości, ale z ciebie żaden Zemeckis. Oceny bez.
  • Poison 22.04.2017
    Dziękuje za wyrażenie zdania :D Tekst jest już bardzo stary, pisany był za dzieciaka i wrzucony do "szafy", ale myślałem, że tu się nada :)
  • fanthomas 23.04.2017
    Pomysł może zużyty, ale wykonanie całkiem dobre. 5
  • Poison 23.04.2017
    Dziękuje :D
  • motomrówka 23.04.2017
    Ty, jak zobaczysz na glebie pełny kondom, ale markowy, to też tak się zachwycisz? Bo wykonanie będzie dobre, czyli że się ktoś konkretnie spuścił?
  • motomrówka 23.04.2017
    To było do fantomasa.
  • Robson Kerman 26.06.2017
    Samochodem prędkość światła w tunelu aerodynamicznym?
    Przy prędkości 300 000 km/s w ciągu sekundy przejedziesz 7,5 obwodu Ziemi, no i dolicz drogę rozpędzania.
    Jakiej długości był ten tunel, biorąc pod uwagę, że odległość od Ziemi do Księżyca to 1,3 sekundy świetlnej?
  • Poison 29.06.2017
    Tłumaczy mnie to, że miałem 11 lat, jak to pisałem? :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania