Pokutnik - Prolog (Horror/Fantastyka)
Od jednego z autorów: Zwykle unikam prologów, jednak tym razem jakoś samo wyszło. Tekst powstał we współpracy z moim przyjacielem, Jackiem S. i jest pierwszą rzeczą jaką napisaliśmy wspólnie, po dziesięcioletniej przerwie. Niestety, narazie starczyło nam do siebie nawzajem cierpliwośći, tylko na ten krótki wstęp.
Stał na granicy ciemności, patrząc w rozjarzone światła. Gdyby zrobił tylko jeden krok w tył, zniknąłby w cieniu, krok do przodu natomiast sprawiłby, że stałby się widoczny. Pozostając dokładnie tam, gdzie był, mógł obserwować wszystko na szerokiej przestrzeni, skąpanej w sztucznym świetle latarni, samemu pozostając niewidzialnym. Było to jego ulubione miejsce na świecie, nieważne gdzie się akurat znajdowało.
Przysłuchiwał się rozmowie młodych ludzi, pijących piwo. Padający deszcz odbijał się głośno, od czterech parasoli, wygrywając melodię, dostrajaną przez wiatr. Uwielbiał podchodzić blisko, zwłaszcza w dni takie jak ten, by żaden detal nie miał prawa umknąć jego uwadze. Trwał w bezruchu, wtopiony między drzewa a ich cienie. Pozwalał sobie tylko na krótkie oddechy wtapiające się w śpiew wiatru, na tyle płytkie by para nie opuściła jego ust. O błysk oczu nie musiał się obawiać, zniknął tego samego dnia, w którym zgasł żar w jego sercu. W noc taką samą jak dzisiejsza.
Powrócił wzrokiem do grupki młodzieży. Nie chciał spieszyć się z atakiem. Zwłaszcza gdy nie było takiej potrzeby. Skupił swoją uwagę na młodym chłopaku, który wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. Postanowił uderzyć z pierwszym jej błyskiem. Napiął mięśnie i wyczekiwał odpowiedniego momentu, do zadania szybkiego, śmiertelnego ciosu.
Nieświadoma niczego ofiara podniosła zapalniczkę pod trzymaną w ustach lufkę. Wszystko musi się odbyć z chirurgiczną precyzją. Kciuk znalazł się już na kółeczku zapalniczki. Krew w jego żyłach pompowała adrenalinę. Ułamki sekund trwały w nieskończoność.
„No dalej”.
Z zaciśniętymi zębami poganiał w myślach czas, który zdawał się wręcz nie płynąć. Chłopak niespodziewanie odjął lufkę od ust i zaczął znowu mówić do reszty zgromadzonych, chowając zapalniczkę do kieszeni.
-Haaaa...- głośno westchnął. - Do diabła z tym. Nie mam całej nocy.
Nim ktokolwiek zorientował się, skąd dobiega głos, uderzył. Czarna błyskawica na tle ciemnej nocy. Dostrzegli go, dopiero gdy był już pomiędzy nimi, oblany blaskiem latarni. Reszta skamieniała sparaliżowana strachem. Parasole upadły na ziemię. Prawie dwumetrowa postać w wyciągniętych ramionach trzymała masywny topór na długim stylisku, który nie wiadomo kiedy rozpłatał czaszkę nastolatka i zagłębił się w jego torsie po sam mostek. Nie było jednak krwi. Obrzeża rany zaczęły tlić się ostrym, magnezowym błyskiem, a w wilgotnym powietrzu roztaczał się swąd siarki. Z ciała dwudziestoparolatka zaczęło rozlegać się głośne syczenie, by w momencie zmienić się w głośny pisk.
-Won!- ryknął do pozostałej trójki.
Młodzież jak na zawołanie rozbiegła się we wszystkie strony, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, by jak najszybciej znaleźć się daleko od tego, który wydawał się samą Śmiercią.
On natomiast spokojnie czekał. Wiedział, że będą tu lada moment. Nie był pewien ilu. Dziesięciu? Może czterech. Góra siedmiu. Dostrzegł zarysy postaci zachodzącej go od lewej strony. Jedną ręką chwycił za spory krzyż, zwisający mu u szyi.
‑ Cholera! Zabił Herga! Musi być dobry, uważajcie chłopcy. - Dobiegł go głos z sąsiedniej alejki.
‑ Jasna sprawa, Szefie!
„Już niebawem będą z Panem”.
‑ Wygląda na to, że trafił nam się dziś ciekawy okaz! - Usłyszał głos zbliżającej się postaci. - Jak to jest, że wy cholerne klechy nie możecie jedynie smrodzić kadzidłami i mamrotać tych swoich formułek, tylko dalej pchacie się, by walczyć z nami przy użyciu ostrych narzędzi. Przecież musicie zdawać sobie sprawę z tego, jak to się skończy, co?
Powoli z różnych stron zaczęli wychodzić ludzie, otaczając stojącego nadal w tym samym miejscu Ojca. Był wśród nich człowiek w garniturze z aktówką pod pachą i pistoletem w dłoni, Robotnik drogowy w odblaskowej kamizelce zaciskający obie ręce na trzonku łopaty. Elegancka kobieta w balowej sukni, która w jednej ręce trzymała rzeźnicki nóż a w drugiej garść włosów szamoczącej się kilkuletniej dziewczynki. Było też dwu innych, nie wyszli jeszcze z mroku, ale wiedział, że tam są. Krótkim szarpnięciem wyrwał topór z tlącego się ciała chłopaka i spokojnie, ściągając kaptur. Odwrócił się, by spojrzeć w oczy mówiącego do niego demona.
‑ Ojciec Natanael... - Zaczął z wahaniem Robotnik. - Spokojnie Padre! Albo zarżniemy to niewiniątko na twoich oczach! - Ruchem głowy wskazał kobietę trzymającą dziecko.
Egzorcysta wolno przekrzywił głowę w lewo, a potem w prawo aż strzeliły kości w jego karku, po czym mocniej zacisnął ręce na stylisku topora.
‑ Pan rozpozna swoich. - Jego twarz pozostała niewzruszona, jakby była wykuta z marmuru.
***
Marcus siedział w ciemności, podrzucając co jakiś czas monetę. Całą przestrzeń zakurzonego pokoju dzielił jedynie z kotem przybłędą i walającymi się dookoła fragmentami gruzu, rozrzuconych wokół niego na starej, poniszczonej kanapie.
Czekał już od ponad godziny w stałym miejscu spotkań, aż zjawi się reszta. Przyszedł o wiele za wcześnie, by móc w spokoju zastanowić się co robić dalej. Miał jeszcze co najmniej trzy kwadranse.
Musiał z kimś w końcu porozmawiać. Podejrzewał jednak, że taka rozmowa może się dla niego źle skończyć. Wzdrygnął się lekko na myśl o tym i złapał monetę w powietrzu. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę papierosów, po czym włożył jednego z nich do ust. Zaciągnął się głęboko.
Minęło już sporo czasu od ostatniego razu. Czuł coraz bardziej uporczywe pragnienie, któremu nie chciał się podporządkować. Bał się, że inni zaczną coś podejrzewać, zobaczą jego wahanie. Brał pod uwagę ucieczkę. Jednak dokąd miał pójść? Do kogo się zwrócić o pomoc? Pozbyliby się go i to bez mrugnięcia okiem. Grał więc w ich grę, bo chciał być na tym świecie jak najdłużej. Zdawał sobie jednak sprawę, że tej nocy będzie musiał w końcu kogoś zabić.
Wtopił wzrok w narysowany w samym środku pomieszczenia pentagram wpisany w koło. Wstał i nonszalancko wyrzucił niedopałek, podchodząc do najbliższego rogu gwiazdy. Zatrzymał się przy nim. Szerokie białe linie zaczęły delikatnie mienić się fioletowo-niebieskimi iskierkami. Przykucnął i pomachał powoli rękę nad środkiem kredowego symbolu, iskierki zmieniły się w płomyki.
Nie mógł długo pozostać w tym ciele. Niebawem zacznie je spalać od środka. Powoli i bezboleśnie, aż zostanie po nim tylko kupka pyłu. Nie chciał, by do tego doszło.
‑ Co tam kombinujesz? - Delikatny kobiecy głos sprawił, że włosy zjeżyły się na karku Marcusa.
Zerwał się na równe nogi. Nie mógł uwierzyć, że dał się podejść. Przełkną ciężko ślinę i odwrócił się.
‑ Abby?! Co ty tu robisz tak wcześnie?
Smukła blondynka stała ze skrzyżowanymi rękami, opierając się o framugę przy wejściu. Ubrana była w białą obcisłą sukienkę, która doskonale przylegała do jej ciała, uwidoczniając jej zgrabną sylwetkę.
‑ Przyniosłam świece -powiedziała oznajmującym tonem, poklepując przy tym torebkę. - No i chciałam zdążyć przed deszczem. Nie chcę wyglądać na próbnej kolacji jak zmokła kura. Podeszła parę kroków głośno stukając obcasami i zawadiacko się przy tym uśmiechając.
‑ Nie musisz się tak martwić, masz jeszcze sporo czasu.
‑ Yyy... Tak, tak. Masz rację... - Demon opuścił wzrok na ziemie. - Abyzou? Mogę Cię o coś spytać?
Kobieta spojrzała na niego z zaciekawieniem. Nigdy wcześniej nie zwrócił się do niej jej pełnym imieniem.
‑ Oczywiście - odparła krótko.
Marcus podniósł wzrok i patrzył jej prosto w oczy.
‑ Dlaczego nie przywołaliście mnie pełnym rytuałem?
Stali tak chwilę w ciszy.
‑ Nie był czasu na pełen rytuał, musieliśmy działać w pośpiechu - wyjaśniła z zasmuconą twarzą. - Nie chcieliśmy kolejnego biesa. Nie moglibyśmy kontrolować dwóch. Było nas za mało.
Marcus zacisnął pięści.
‑ Abby, ja...
‑ Chcesz odejść. - przerwała mu, kładąc mu jedną rękę na ramieniu, a drugą gładząc jego policzek, wewnętrzną stronią dłoni. - Rozumiem i nie mam Ci tego za złe.
‑ Naprawdę? - z niedowierzaniem w głosie zapytał mężczyzna.
‑ Pomóż nam tylko ten ostatni raz - odparła, życzliwie się uśmiechając i chwyciła jego rozluźnioną już dłoń.
‑ Potrzebujemy kogoś na twoje miejsce - dodała już bardziej formalnie. -Pamiętaj, że pentagram zawsze musi być pełny.
Przytaknął skinieniem.
‑ Rozstawię już świece dobrze? Pozostali będą tu lada chwile.
Abyzou pojedynczo zaczęła wyciągać białe świece z torebki i układać je wokół symbolu. Markus bacznie przyglądał się liniom, które z każdym schyleniem kobiety buchały jasnożółtym płomieniem.
‑ Dobra - otrzepała dłonie z niewidocznego brudu. - Idą.
Pierwszy dołączył wysoki, lekko łysiejący mężczyzna dźwigający skórzaną aktówkę.
‑ Abyzou, Marcus - przywitał ich skinieniem. - Chyba się nie spóźniłem? Straszne korki.
‑ Spokojnie Bune, jesteś przed czasem - zapewniła blondynka. - Po co Ci ta aktówka? - spytała, nie odrywając wzroku od swojego odbicia, w lusterku puderniczki, delikatnie muskając brew małym palcem.
‑ Gdzie jest Georg? -nerwowo poprawił okulary. - Muszę z nim zamienić dwa słowa.
***
‑ Blefuje - powiedziała Abyzou i szarpnęła dziewczynkę mocniej za włosy, aż tamta zapiszczała.
Nim jej głos przebrzmiał, zaświszczał topór ciśnięty w powietrze. Przeszył jej pierś i cisnął kilka metrów w tył, przyszpilając ją do pnia drzewa. Człowiek w sutannie przetoczył się po ziemi, łapiąc w locie wciąż tlące się ciało swojej pierwszej ofiary. Zakrywając się nim jak tarczą, ruszył pędem w stronę tego w garniturze.
Ciszę nocy rozerwały strzały, a na wleczonym ciele młodzieńca co raz wykwitały jarzące się plamy. Jego trup wciąż jednak parł naprzód, powiewając bezwładnymi kończynami i dwiema polówkami głowy groteskowo odbijającymi się z lewa na prawo wyrzucając na boki gorejące kawałki materii, która kiedyś była mózgiem. Dopiero teraz przeszyta toporem kobieta zaczęła opętańczo wrzeszczeć.
Huk wystrzałów zastąpiło głuche, metaliczne stukanie, jednak strzelec w panice niestrudzenie raz po raz pociągał za spust, jakby liczył na cud. Tej nocy jednak nie miał on nastąpić. Spomiędzy częściowo rozpołowionego ciała wyrosła ręka i złapała za lufę pozbawionego amunicji pistoletu. Rozbrajając przeciwnika, od razu wyprowadził pierwszy cios. Uderzył od dołu, rączką pistoletu, kurek rozerwał policzek biznesmena, strącając w kałuże jego okulary. Drugą ręką pchnął swoją dotychczasową tarczę jak szmacianą lalkę na zbliżającego się, ze wzniesioną do ciosu łopatą, robotnika. Bune otrzymał kolejny cios z drugiej strony, po którym z jego ust posypała się kaskada zębów.
Ksiądz sięgnął lewą ręką do rozcięcia w boku sutanny i dobył krótkiej strzelby, o ciemnych drewnianych okładzinach, prawie pozbawionej kolby i lufy. Robotnik właśnie odepchnął od siebie martwe ciało, gdy pierwszy pocisk rozerwał mu gardło. Kolejny cios kolbą pistoletu w sam środek głowy posadził najbliższego demona płasko na chodniku. Przeładował, rozbryzg szkarłatu na odblaskowej kamizelce oznaczył miejsce, w którym powinno znajdować się serce. Trzask zamka dźwigniowego o wielkim kabłąku posłał w powietrze kolejną łuskę. Spod nóg Natanaela dobiegło rzężenie.
‑Hahaha... Ty głupi fiucie! Błoń palna?! - Spomiędzy ułomków zębów klęczącego wraz z haraczącym śmiechem tryskała krew. – To nawet nie odeśle nas do piekła. Tylko zabijas swoje owiecki! My załaz znajdziemy nowe ciała i włócimy po ciebie!
‑ Doprawdy? - rzucił zakonnik. – Więc gdzie oni teraz są? Powinieneś ich przecież widzieć.
Zrozumiał, że to prawda. Zanim im podobny konstrukt opuści martwe ciało nosiciela, może minąć od kilku sekund do nawet minuty. Georg więc mógł być nadal związany ze swoim ciałem, jednak już dawno powinien zobaczyć Herga, w jego astralnej postaci. Nie miało znaczenia czy wracał do piekła, czy zostawał na rzeczywistej płaszczyźnie, istota taka jak on sam, nie mogłaby tego przeoczyć. Tylko skąd ten klecha o tym wiedział i dlaczego, do samego diabła, nie mógł zobaczyć żadnego z nich?
‑ Zdradzę ci mały sekret – wyszeptała postać w habicie, kucając naprzeciw niego i przystawiając gorącą lufę strzelby do jego czoła. – Śmierć zadana moją ręką wiąże was z duszą nosiciela... na stałe.
‑ Co to za bzdura?! Gdyby tak było to... - urwał, gdy przerażająca myśl zaświtała na skraju jego podświadomości.
‑ Właśnie – powiedział, jakby czytając mu w myślach i uśmiechnął się ponuro. – Zobaczymy się znowu, przed najwyższym z sędziów. - Mówiąc to, pociągnął za spust.
‑ W tym momencie przerażające wycie kobiety ustało, gdyby to nie zwróciło jego uwagi, nigdy by nie zdążył. Nie zauważył ani nie usłyszał niczego, to było bardziej jak instynkt, przeczucie, niczym niewytłumaczalna pewność, że jeśli zostanie w tym samym miejscu sekundę dłużej, to zostanie tam już na zawsze. Odskoczył i przeturlał się po skosie, zdala od świeżych trupów. Bruk w miejscu, w którym chwilę wcześniej się znajdował, eksplodował fontanną odłamków. Wykręcił ciało i strzelił w miejsce, gdzie powinien znajdować się przeciwnik, jednak jego kule przefrunęły przez pustkę, zgłębiając się dopiero w oddalonych nieco drzewach. Prawą dłonią powoli dobył drugiej strzelby, bliźniaczej do tej, którą dzierżył w lewej dłoni. Czekał.
Komentarze (33)
Super klimat stworzyłeś, na każdym kroku jakaś tajemnica, czy rzeź. No czytałam 3 razy no, i dalej nie wiem co napisać. Czekam na więcej.
5
"odbijał się głośno, od czterech parasoli" - przecinek zbędny
"wtopiony między drzewa a ich cienie. [...] oddechy wtapiające się" - "wtapianie" troszkę w nadmiarze
"na tyle płytkie(,) by para"
"odpowiedniego momentu, do zadania szybkiego" - bez przecinka
"-(spacja)Haaaa...(spacja)- głośno westchnął"
"uważajcie(,) chłopcy"
"pod pachą i pistoletem w dłoni," - krppka zamiast przecinka na końcu
"kamizelce(,) zaciskający obie ręce"
"rzeźnicki nóż(,) a w drugiej"
"też dwu innych" - raczej bym dała "dwóch" zamiast "dwu"
"ściągając kaptur. Odwrócił się" - przecinek zamiast kropki i w związku z tym mała litera - "odwrócił"
"Zaczął z wahaniem Robotnik. - Spokojnie(,) Padre" - "zaczął" małą
"walającymi się dookoła fragmentami gruzu, rozrzuconych wokół niego" - "rozrzuconymi", żeby była spójność w składni i odmianie
"zastanowić się(,) co robić"
"Przełkną ciężko ślinę" - Przełknął
"na próbnej kolacji jak zmokła kura. (enter) Podeszła parę kroków"
"na ziemie. - Abyzou? Mogę Cię" - ziemię; "cię" z małej
"Chcesz odejść. - przerwała mu, kładąc mu jedną rękę" - bez kropki po "odejść" i jedno "mu" można wyrzucić, dowolne właściwie
"nie mam Ci tego" - "ci" małą
"Rozstawię już świece(,) dobrze? Pozostali będą tu lada chwile" - lada chwila
"Spokojnie(,) Bune"
"Po co Ci ta" - "ci" małą
"nerwowo poprawił okulary" - poprawianie okularów to czynność niegębowa, więc tu bym dała nowe zdanie, zatem to od wielkiej litery
"dwiema polówkami głowy(,)" - połówkami
"z lewa na prawo(,) wyrzucając"
"strącając w kałuże" - kałużę, bo chyba chodzi o jedną
"- W tym momencie" - myślnik na początku zbędny
Musiało mi się chyba nudzić, skoro to wypisałam. XD No, ale jak mówiłam - dobry, mocny początek, bardzo smaczny, pozostawia apetyt na więcej, więc jak będzie więcej, to mam nadzieję, że nic mi nie przeszkodzi w przeczytaniu. 5. ;)
Ogólnie bardzo podoba mi się pieresza scena z atakiem potwora. Niby wykazuje cierpliwośc ale daje się poniesć żądzy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania