Pomocna dłoń

Adam jechał leśną drogą, prowadzącą do jego nowo wybudowanego domu w Przyłękach. Był zmęczony po całym dniu pracy a tymczasem trzeba było jechać bardzo ostrożnie i w skupieniu. Jego Opel ślizgał się po oblodzonej drodze, której nikt nigdy nie odśnieżał. Droga dojazdowa do domu prowadziła przez las, a zima tego roku była bardzo sroga. Termometr w samochodzie wskazywał minus 28 stopni, a śnieg sięgał do połowy kół samochodu. Niemniej zima miała także swoje pozytywne oblicze. Wszystko dookoła było pokryte śniegiem. Sosny i świerki po obydwu stronach białej drogi aż uginały się pod ciężarem śniegu. Tworzyły przepiękny śnieżny tunel, na końcu którego widać było Adama dom w kolorze kanarkowym ze spadzistym, wielokątnym dachem, który teraz nie był grafitowy lecz biały. Adam zaparkował Opla na podjeździe do garażu i poszedł w stronę domu, ale mimo siarczystego mrozu stanął na ganku zapalając papierosa. Rozejrzał się wokoło i rozkoszował się przepięknym zimowym krajobrazem ośnieżonego lasu i ciszą, która panowała w okolicy. Dom był położony na polanie otoczonej lasem, z dala od drogi co gwarantowało ciszę i spokój. Tym bardziej, że sąsiadów było niewielu. Takie pustkowie położone blisko dużego miasta. Zadumał się przez chwilę, przypominając sobie jak trafił tutaj gdy poszukiwał działki pod budowę domu. Właściciel ziemi przyprowadził go na tę polanę, ale gdy Adam rozejrzał się po tym odludziu, odmówił kupna. Był pewien, że miejsce nie spodoba się jego małżonce Weronice i dzieciom. Jednak gdy tego samego dnia popołudniu, pod namową Weroniki przywiózł rodzinę w to samo miejsce, w którym wcześniej napawała go pewność, że rodzina przyzwyczajona do życia w wielkim mieście nie zaakceptuje takiego miejsca, bardzo zdziwł się gdy po przybyciu na polanę, Paweł, Dariusz i Weronika chórem wykrzyknęli:

- Ale super miejsce na dom. Kupujemy tę działkę!

 

Wszystkim bardzo podobała się okolica więc postanowili właśnie tutaj wybudować swój dom. Chociaż minęło już kilka lat nikt nie żałował tej decyzji. Czuli się tutaj wspaniale, nawet w czasie tak ciężkiej zimy. Miejsce było po prostu magiczne. A teraz gdy wszystko było pokryte śniegiem i skute lodem, świat dookoła wydawał się bajeczny.

 

Adam stał na ganku paląc papierosa gdy w drzwiach ukazała się żona.

– Masz zapłaki? – zapytała.

Adam podał jej ogień.

- Jak się masz? Jak minął dzień? – spytała.

- Spokojnie. Nic specjalnego się nie wydarzyło. A jak u Ciebie ? – zapytał z troską w głosie.

- Wiesz, jak zwykle. Trochę sprzątałam, trochę odpoczywałam. Ale rano zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Gdy wkładałam naczynia do zmywarki odniosłam bardzo silne wrażenie, że ktoś za mną stoi i się na mnie patrzy. Wiesz o co chodzi? To takie dziwne uczucie gdy czujesz czyjś wzrok na plecach –opowiadała Weronika – i wtedy wypadła mi z ręki szklanka. Spadła na kafelki i wyobraź sobie, że nie stłukła się.

- To pewnie, duch któregoś z naszych przodków złapał szklankę w locie i nie pozwolił jej się stłuc. A może to twoja babcia? – naśmiewał się Adam.

Od wielu lat interesował się genealogią swojej rodziny i jej historią. Szukał starych dokumentów w archiwach i odkrywał różne ciekawe wątki z życia swych przodków. W domowej bibliotece wisiały także potrety ich pradziadów. Weronika miała oryginlane zdjęcia swojej prababci i pradziadka wykonane na początku XX wieku, które zawieszone były obok kopii potretów trumiennych z XVII wieku, przedstawiających Oberszetra Lejtnanta(1) dragonów Jerzego Kleina i Franciszka Kleina vel. Franz’a von Kleyna – przodków Adama.

Adam przytulił małżonkę i powiedział czule:

- Nic się nie martw. Nawet jeżeli był tu duch, któregoś z naszych przodków , w co nie bardzo wierzę, to na pewno nie przybył tu z zamiarem zrobienia tobie krzywdy. Dla przykładu – jaki cel miałaby twoja babcia, która cię kochała, aby w jakikolwiek sposób wyrządzić ci przykrość lub przestraszyć. Duchy naszych przodków czasami unoszą się wokół nas, ale tylko aby nam pomagać. Nie sądzisz? – zakończył pytaniem swój krótki wywód Adam.

- Pewnie masz rację, nie ma o czym mówić. Zapewne to było tylko moje urojenie- rzekła Weronika.

- Niemniej dobrze, że jesteś bo trzeba przynieść drewna do kominka. A właśnie, tutaj masz list do ciebie – powiedziała z uśmiechem.

Adam spojrzał na kopertę na której widniała pieczątka:’’ Archiwum Państwowe w Poznaniu’’

- Ooo, to napewno odpowiedź na moje wcześniejsze zapytanie – powiedział z zadowoleniem. Otworzył list i szeroki uśmiech natychmiast pojawił się na jego twarzy. Zagłębił się w lekturze listu i dokumentu do niego dołączonego.

Dokumentem tym była kopia skargi Pana Polewicza, prowiat majstra pułku Pana Łukasza Górskiego, na kapitana porucznika Kleina, złożona w Wałczu w 1652 roku. Oryginalny zapis był sporządzony w języku polskim więc Adam z łatwością go przeczytał. Przez te wszystkie lata kiedy badał historię rodziny, odkrył wiele tajemnic i dotarł do swoich korzeni, które sięgały roku 1550 kiedy to urodził się jego 11 pradziadek po mieczu, Hans Klein, złotnik z Rostocku. Dokument przesłany przez archiwum dotyczył jego siódmego pradziadka – Jerzego Kleina, wtedy kapitana porucznika dragonów regimentu Ludwika Weyhra a później podpułkownika chorągwi Jana Gnińskiego. Gdy Adam tak stał z listem w ręku i przypatrywal się potretowi pułkownika Kleina, wiszącemu na ścianie, wszedł do pokoju jego młodszy syn Paweł i spytał:

- Cześć. Co masz ciekawego?

Paweł, mimo swoich 19 lat, był trochę zainteresowany historią. Natomiast starszy syn, Dariusz miał historię raczej w głębokim poważaniu. Adam wręczył Pawłowi kopię dokumentu z XVII wieku i spytał z ironią:

- Umiesz to przeczytać?

Paweł prześledził dokument wzrokiem i stwierdził, że to nie było po polsku.

- Ależ to właśnie jest po polsku – powiedział Adam z uśmiechem.

- A co to jest? - z ciekawością spytał Paweł.

Ale nie otrzymał odpowiedzi bo usłyszeli wołanie:

- Obiad już gotowy. Siadajmy do stołu – przerwała im Weronika.

Po obiedzie gdy siedzieli sobie przy kominku, którego dębowy ogień rozgrzewał cały salon, Adam sięgnął po dokument i kontynuował:

- To jest skarga Pana Polewicza na Jerzego Kleina, złożona do urzędu Pana Wielkopolskiego w 1652 roku i zapisana w księgach grodzkich miasta Wałcza – wyjaśnił Adam.

- A na co skarżył się Pan Polewicz ? – spytal Paweł.

- Polewicz skarżył się na to w jaki sposób potraktował go nasz przodek- odpowiedział Adam.

- A tu jest napisane tak...- zaczął czytać:

‘’Do urzędu Iaśnie Wielmożznego Ię Mosci Pana Generała Wielgopolskiego y xiąg Grodzkich tutecznych Poznanskich oblicznie przyszedszy Urodzony Pan Mikołay Polewicz Pułku Ię Msci Pana Łukasza Gorskiego Wielgopolskich Woiewodztw Pułkownika na Seymiku Sredzkim obranego Prowiat Magister, swym y pomienionego Ię Msci Pana Pułkownika swego takze Szlachetnego Michała Kwater Magistra tegoż Pułku imięnięz załosnie się skarzył y protestował przeciwko Szlachetmiez Genemu Klajnemu Leytnantowi Kapitanowi y Theophilowi Chorązemu Pułku Iasnie Wielmoznego Ię Msci Pana Ludwika Weyhra Woiewody Pomorskiego , na ten czas w miasteczku Wałczu, stancyie swoie odprawiaiącym, o to , Irz tenze Protestant będąc posłanym z pomienionym Kwater Magistrem od przeczonego Ię Msci Pana Pułkownika swego na wybieranie chleba od tegosz miasteczka Wałcza, Pułkowi iego na Seymiku Sredzkim blisko przesłanym laudum y asygnacyi Ich Msciow PP Commysarzow’’.

- Rozumiesz taki język? – spytał Adam.

- Niestety, ni w ząb. Powiesz po krótce o co chodziło?- odpowiedział Paweł.

- Mówiąc po krótce to chodziło o to, że Pan Polewicz został wysłany przez swojego pułkownika do Wałcza aby wybrać kwatery dla pułku. Starosta powiedział, że wszystkie kwatery w Wałczu są już zajęte przez innych żołnierzy. Wtedy Polewicz poprosił starostę aby pozwolił jemu i jego kwater magistrowi posilić się w gospodzie i napoić konie. Starosta zgodził się. W gospodzie byli już dragoni pod dowództwem kapitana Kleina i pobili Pana Polewicza obawiając się, że ten im co lepsze kwatery zabierze.

- Posłuchaj tego – powiedział Adam i czytał dalej z oryginału.

‘’ A potym Klajna skrzypkom swym grać a piwa y miody Cwierciami nosic kazał, y aby ich tym prędzęy upoic y zamysł swoy wypełnic mogli sami piwo piiąc, pretestantowi y iego Kwater Mistrzowi miod tęgi y piiany szklenią wielką pic y spełniac kazali. Co protestant wzbraniał się tego miodu, mowiąc isz rowno z wami trunek ten ktory piicie i ia pic będę. Ale się miodem zalewac nie chcę bo mi teraz niezdrozy. Na co oni mi rzekli, czemu nie masz pic - będziesz chocbys nie chciał. ...... A wtem przeczony Pan Chorązy dobywszy swego rapiera począł nim bic w stoł, mowiąc będzie tu dzis lusztyk.(2) Po tym szklenice na stole stoiące poscinał. A protestant w rogu stoła siedząc rzekł, iuż to na nas czas, nie miałoby to byc y nie na tą tu zaproszony. Wtem zaraz Kapitan z tyłu przyskoczywszy,( bo na ten czas wyszedł był do sieni) rapierem go swoim w głowę ciął y okrutnie ranił, tak ze mu wierzch głowy w tyle sciął mowiąc słowa nie uczciwe y stanowi jego Szlacheckiemu szkodzące, ty taki a taki psie polski y gdyby go był sam Pan Bog nie obronił nie omylnie tym cięciem zabiłby go był. Po tym zaraz dragon iegoz ktory na ten czas u drzwi siał rapierem takze ciął y suknie na nim przeciął, ktoremu to kapitanowi gdy się pomieniony protestant bronic chciał isz mu do szabli nie przyszło się porwac, za rapier go iego chwycił, obawiaiąc się aby go drugi raz nie ciął, który mu pomieniony kapitan wydzieraiąc palce wszystkie cztery u prawey ręki poderznął y tam go na ziemię połozywszy bili, częscią rapierami a częscią tez peyczami, ze mu sile razow sinych i podkrązonych, krwią zawrzałych zadali y tam potłuczonego, poranionego i pobitego siekierkę jego własną wziąwszy, szablę oberwawszy do gospody iego puscili. Pomienionego Kwater Magistra słowy zniewazyli mowiąc: będziesz wiedział, iako to na cudzy chleb następowac’’.

- Wygląda na to, że ten twój przodek to był rębajło i niebezpieczny zabijaka – wtrąciła Weronika – biednego Pana Polewicza tak surowo potraktował.

- Wiesz, to były inne czasy niż teraz – odrzekł Adam – Polewicz przyjechał do Wałcza szukać kwater dla swoich ludzi, a kapitan Kleina nie chciał mu na to pozwolić bo tym samym pozbawiłby dobrych kwater swoich żołnierzy. Tak więc dbał o swoich podwładnych.

- No i przede wszystkim dbał o własne wygody – wytknęła mu Weronika.

- Ależ oczywiście – odparł Adam – musiał dbać o swoich ludzi no i o siebie. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

- Każdy oficer na jego miejscu zrobiłby to samo – wtrącił Paweł.

- A widzisz jak chłopak dobrze myśli – ucieszył się Adam i kontynuował - obecnie są inne czasy i ludzie myślą zupełnie inaczej. Wtedy, w 1652 roku, to była norma. Ktoś się tobie sprzeciwiał, wyciągało się szablę i z jej pomocą dawano napastnikowi nauczkę. A w dzisiejszych czasach zostaniesz napadnięta we własnym domu, zranisz lub zabijesz napastnika i staniesz przed sądem. Dawniej było inaczej. Na przykład bitwa pod Chocimiem w roku 1673 gdzie to Oberszter Lejtnant Jerzy Kleina dowodził regimentem Jana Gnińskiego. Polacy bitwę wygrali, jak pamiętasz z lekcji historii, wycieli tysiące Turków. I to nie tylko w bitwie, ale także po jej zakończeniu. I do tej pory są traktowani jak bohaterzy. Stawia się im pomniki. A dlaczego? Skoro zabili tylu ludzi w tym także jeńców? A dlatego, że Turcy wdarli się do naszego domu, do Rzeczpospolitej, aby nam zrobić krzywdę, dlatego mieliśmy prawo się bronić i zabić ich wszystkich. W dzisiejszych czasach politycy tak „urobili’’ społeczeństwa Europy, że gdy drzwiami i oknami pchają się do nas nielegalni imigranci aby nam wyrządzić krzywdę, to rządy europejskie ich bronią i wciskają nam banialuki o humanitarnej pomocy.

- Ale to są ludzie, którzy uciekają przed wojną i potrzebują pomocy. Jako chrześćjanie powinniśmy pomagać słabszym i biedniejszym – wtrąciła Weronika.

- Łaknących nakarmić, a spragnionych napoić – dodał z ironią Paweł.

- Tak właśnie mówi Biblia – powiedziała Weronika.

- Oczywiście i zgadzam się z tym w całej rozściągłości – powiedział Adam – ale Biblia nie mówi, że musimy karmić łaknących w naszym własnym domu gdy oni ten nasz dom chcą podpalić. Ja także uważam, że powinniśmy pomagać potrzebującym ale w ich domu, a nie w naszym. Sam chętnie dołożyłbym się do pomocy dla potrzebujących i głodujących, ale niech zostaną u siebie. Tymczasem młodzi ludzie w wieku poborowym nie bronią własnego kraju tylko z niego uciekają zostawiając swoje kobiety i dzieci na pastwę wojny, głodu i pożogi. To jest nienormalne.

- Święta racja – dodał Paweł a Adam kontynuował:

- Widziałem dzisiaj w TV jak tysiące młodych muzułmanów ogłosiło strajk głodowy na węgierskiej granicy dlatego, że Węgrzy nie chceli ich wpuścić do swojego kraju-domu. Wyobrażasz sobie jak armia wezyra Kara Mustafy, pokonana w 1683 roku, ogłasza strajk głodowy bo Sobieski nie pozwolił im wejść do Wiednia? Jestem pewien, że wtedy większość ludzi w Europie umarłaby ze śmiechu.

- Myślę, że to bardzo nietrafne porównanie – skwitowała to Weronika.

- Porównanie jest jak najbardziej trafne – odezwał się Paweł – sytuacja jest bardzo podobna. Setki tysięcy młodych ludzi, muzułmanów, próbuje dotrzeć do Europy mimo to, że Europa reprezentuje całkowicie odmienną kulturę i religię. Ci ludzie przychodzą tutaj bez paszportów lub innych dokumentów, a więc bez tożsamości. Tylko będąc bezgranicznie naiwnym można uwierzyć w ich pokojowe zamiary.

- Oczywiście, że was nigdy nie przegadam, ale z drugiej strony niemądrym byłoby się z wami nie zgodzić – powiedziała Weronika.

- Tak więc widzisz jak to jest teraz i jak to było kiedyś – mówił dalej Adam – Polewicz chciał zabrać dragonom kapitana Kleina kwatery to potraktowano go rapierem. Tak na tym świecie było kiedyś i tak powinno być teraz. Amen. – zakończył Adam.

- No, dobrze, fajnie się gada, ale czas iść spać – powiedziała Weronika i dodała:

– Podłóż drewna do kominka aby ogień utrzmał się do rana. W nocy będzie poniżej minus 30 stopni. Dobranoc.

 

********************

W nocy Adama obudziło ciężkie walenie do drzwi frontowych. Spojrzał na zegarek. Była godzina trzecia rano. W sypialni panowała całkowita ciemność spowodowana opuszoną roletą w oknie. Była to ciemność tak ciemna, że po otwarciu oczu Adam zobaczył tylko ciemność. A walenie do drzwi znacznie się nasiliło. Adam nie mógł jeszcze stwierdzić czy już się obudził czy jest jeszcze we śnie. Wyszedł na korytarz i przez oszklone drzwi frontowe, do których ktoś wciąż łomotał, zobaczył jak ciemność na zewnątrz rozświetlają fioletowe, pulsujące światła.

- Co to do cholery jest ?– pomyślał.

Wyglądoło to jakby ktoś urządził sobie dyskotekę przed jego domem. Przekręcił klucz w zamku i runął na zimną podłogę popchnięty gwałtownie otwartymi drzwiami. Do środka wręcz wtargnęło trzech mężczyzn w czarnych kominiarkach, czarnych kombinezonach w pistoletami maszynowi wycelowanymi w pierś leżącego. Chórem wykrzykneli:

- Policja ! Nie ruszaj się !

Adam poczuł chłodne lufy pistoletów na piersi i powiew mroźnego powietrza z zewnątrz.

- Panowie o co chodzi? – wybełkotał zdenerwowany Adam.

Policjanci bez zbędnych wyjaśnień skuli ręce Adama kajdankami aż zawył z bólu.

- Kto jest jeszcze w domu? – zapytał bardzo stanowczo jeden z policjantów.

W tym momencie Weronika wyszła z sypialni i spojrzała pytającym wzrokiem. Zanim zdążyła coś powiedzieć lub zadać jakieś pytanie, ręce miała już spięte kajdankami przez drugiego z policjantów. W międzyczasie trzeci policjant pobiegł do góry i sprowadzał właśnie po schodach Pawła z rękami w kajdankach. Policjanci ustawili całą trójkę pod ścianą.

- Nikogo więcej nie ma – zameldował policjant kolegom.

Gdy tak stali pod ścianą z rękami skutymi metalowymi bransoletkami pilnowani przez zamaskowanych funkcjonariuszy z bronią maszynową, do domu weszło dwóch policajntów ubranych w cywilne ubrania. Jeden z nich był szczupłym, wysokim mężczyzną w wieku wskazującym, że wiele już przeżył i widział. Miał pociągłą , kościstą twarz, poprzecinaną wieloma bruzdami. Ubrany był w długi wełniany , czarny płaszcz z pod którego wystawał czarny garnitur i biała koszula. Szyję zdobił wzorowo zawiązany czarny krawat. Brakowało mu tylko kapelusza aby można było go żywcem przenieśc w lata 60te. Drugi detektyw , skrywający się za jego plecami był młodym człowiekiem w jeansach i sportowej kurtce. Wygladał jak uczeń tego pierwszego i tak w istocie było. Starszy detektyw wydawal się nawet sympatyczny. Przedstawił się jako komisarz Marchlewski z wydziału zabójstw.

- A ten młody człowiek za mną to aspirant Kozłowski – powiedział służbiście i skinął na zamaskowanych policjantów aby zaprowadzili całe to towarzystwo do biblioteki. Gdy weszli do ciemnego pokoju nic złowieszczego nie było widać – tak w ogóle to nic nie było widać. Pokój rozświetlały tylko nieznacznie błyskające światła lamp policyjnych na zewnątrz. Od wejścia bardzo zimne powietrze owiało wszystkich. Adam, Weronika i Paweł odczuli to znaczne gorzej niż inni jako iż byli w sypialnianych strojach i boso. Podłoga była bardzo zimna aż trudno było na niej stać. Adam poczuł pod nogą coś mokrego i wtedy komisarz Marchlewski zapalił światło. W pierwszym momencie wszyscy spojrzeli na otwarte na ościerz okno co wyjaśniało ten mróz wewnątrz pokoju. Następnie Weronika podnisoła przeraźliwy krzyk jakby zobaczyła zjawę. Zaczęła szlochać i unosić się płaczem tak dramatycznie, że jeden z policjantów musiał ją wyprowadzić na korytarz. Wszyscy równocześnie spojrzeli na podłogę. Na środku pokoju leżał trup mężczyzny na wznak w kałuży krwi. Na jego bladej jak śmierć twarzy rysowało się zastygłe zdziwienie i cierpienie. Weronika ciągle krzyczała. Reszta mężczyzn była zdegustowana widokiem, ale zachowała spokój. Ściany pokoju były obryzgane krwią choć pokój nie wyglądał jak rzeźnia. Po prostu kilka krwawych plam zdobiło jedną ze ścian. Poza tym reszta rzeczy w bibliotece wydawała się pozostawać na swoim miejscu. Nie dało się stwierdzić bałaganu jak po włamaniu. Obok ciała tkwił wbity w podłogę rapier.

Marchelwski zapytał się Adama:

- Co pan może powiedzieć na temat tego trupa? Przeciez to pański dom.

- Ależ panie komisarzu – jakął się zaskoczony Adam – nie mam pojęcia co się tu wydarzyło. Przysięgam. Wszyscy spaliśmy.

- Czy posiada pan inną białą broń w domu? – spytał komisarz.

- Nie posiadam, a i ten rapier także nie należy do mnie – odpowiedział Adam.

- To się jeszcze okaże – powiedział komisarz.

Tylko Paweł stał nieruchomo i gapił się na trupa. Nie wiadomo było czy z przerażenia czy ze zdziwienia, ale poprostu go zamurowało.

- Przyprowadźcie tego drugiego – nakazał stanowczo Marchlewski.

Po chwili dwóch umundurowanych policjantów przyprowadziło młodego mężczyznę z rękami skutymi kajdankami na przedzie. Mężczyzna wygladał jakoś inaczej. Miał ciemną karnację skóry i zdecydowanie wyglądał na południowca. Ubrany też nie był zbyt ciekawie. Jakaś wielka mieszanina wszelkich stylów. Flanelowa koszula wystawała spod przechodzonej już zimowej kurtki, czerwone spodnie od dresu sportowego i białe adidasy.

- Trochę dziwny strój jak na polskie warunki zimowe – pomyslał Adam.

- Opowiedz jak to było – zwrócił się komisarz Marchlewski do tego dziwaka.

- To mój przyjaciel Mustafa Sezer – zaczął Mehmet bardzo łamaną polszczyzną.

I kontynuował:

- Ja i Mustafa mieskać w obozie dla imigranta w Brzozie. My chcieć mieć więcej kasy i w nocy pójść szukać jaki dom nie mieć roleta na dole. Gdy zobaczyć ten dom i okno bez roleta my postanowić otworzyć okno i ukraść jakieś złoto lub coś. Otworzyć okno i Mustafa iść do środka a ja czekać na śniegu i patrzeć czy nikogo nie iść. Gdy Mustafa stać w pokoju z cienia wyjść mężczyzna i powiedzieć

- ‘’Adın ne? Eğer Türk koklamak köpek.’’ (3)

Mustafa nic nie mówić tylko wyjać nóż. Ten gość wyjąć bardzo długi nóż i zabrać Mustafie jego bıçak.(4) A potem ten gość wbijać swój bıçak w serce Mustafa dużo raza aż Mustafa leżeć na ziemia.

- Tak jak teraz? – przerwał opowieść Mehmeta komisarz.

- Nie, panie policjant. Mustafa lezeć na twarz i wtedy gość swoją nogą kopnąć Mustafa na plecy, długi nóż na gardło położyć i powiedzieć: - ‘’oder verdammt für immer!’’(5) i pociągnąć po gardle Mustafy. Wtedy ja ucieć i wołać policja.

- Jak wyglądał ten mężczyzna? – spytał komisarz Marchlewski.

- On mieć długie włosy i wyglądać bardzo dziwnie. Mieć bardzo długie buty i nosić ubranie ze skóry. A pod szyja mieć takie śmieszne koronki prawie jak kobieta – odpowiedział Mehmet.

- A może to była kobieta? – zapytał Marchlewski –i wskazał na Weronikę stojącą pod eskortą w korytarzu.

- Nie panie policjant. Tamten miec wąsa i wyglądać jak męzczyzna – odrzekła Turek.

- Co wiemy o tych dwóch – komisarz zwrócił się po raz pierwszy dzisiaj z pytaniem do inspektora.

Ten wyjął swój notes i zaczął czytać:

- Mustafa Sezer, lat 20 i Mehmet Taspinar lat 19. Uciekinierzy z Turcji. Przybyli do Polski drogą nielegalną i wystąpili do władz polskich o azyl. Zostali zakwaterowani miesiąc temu w domu dla azylantów w Brzozie.

- Mają rodziny? No wiesz, żony i dzieci? – zapytał komisarz.

- Nie , nie mają – odparł inspektor Kozłowski.

Tym razem Marchlewski zwrócił się do Mehmeta:

- Czy to ktoryś z tych ?– pokazał na Adam i Pawła.

- Nie, wcale nie podobne – powiedział Mehmet.

- Kto tu jeszcze był? – komisarz spytał Adama.

- Nikt oprócz naszej trójki – odrzekł Adam.

- A czy macie jeszcze jakieś dzieci?- kontyunował pytania komisarz.

- Tak, mamy jeszcze jednego syna, Dariusza. Ale on przebywa w Anglii na studiach – powiedział Adam.

- Czy ma Pan jego zdjęcie? Mogę dostać jedno? - poprosił komisarz.

- Ależ oczywiście – odpowiedział Adam.

Paweł tylko stał wciąż nieruchomo i wpatrywał się w trupa. Sprawiał wrażenie jakby ta sytuacja go wcale nie zbulwersowała ani zaskoczyła. Zapewne pomyślał sobie, że zawsze powinna być taka kara dla obcych wdzierających się do naszego domu.

- Panie komisarzu, przyjechała ekipa techniczna – zameldował jeden z mundurowych.

- Dobrze, proszę całą czwórkę odwieźć na komisariat, a ja tu jeszcze zostanę z ekipą. Może znajdziemy coś ciekawego. Gdy opuszczali bibliotekę Mehmet spojrzał na portret pułkownika Kleina wiszący na ścianie a do tej pory przez niego nie zauważony. Wytrzeszczył oczy, otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć ale zaksztusił się powietrzem. Wydawał się przerażony. Twarz mu zbielała, zrobił się poprostu sinoblady i wyszeptał, a raczej załkał:

- Bu adam! Bu kesinlikle Mustafa öldüren biridir. (6)

Nikt tego nie zauważył ani nie usłyszał. Zapakowano wszystkich do policyjnego radiowozu, który odwiózł ich do najblizszego aresztu.

 

********************

Śledztwo prowadzone przez Marchlewskiego ciągnęło się już kilka dni. Detektyw wciąż trafiał tylko na poszlaki przy braku jakichkolwiek dowodów. Wyglądało to tak, jakby chciał głową rozwalić nie istniejący mur. Motyw – ta najważniejsza rzecz w sprawie – wydawał się bardzo błahy. ‘’Czyż można kogoś posiekać i poderżnąć mu gardło tylko dlatego, że włamał się do naszego domu przy pełnej gamie innych środków obronnych?’’ – zastanawiał się Marchlewski siedząc skupiony nad aktami w swoim biurze w Komendzie Miejskiej Policji w Bydgoszczy. I ciągnał dalej w myśli –‘’A może zaistniały tu jeszcze inne przyczyny lub motywy, o których nie jestem w stanie pomyśleć? Jakiż mógłby być inny motyw? A może ten cały Mehmet ubił swego towarzysza z jakiś nie znanych mi powodów? Przecież mógł wejść do pokoju za tym.....hmmm jak mu tam było?.... Mustafą i zabić go. Po czym wyskoczył przez okno, uciekł i wezwał policję. Teoretycznie taka hipoteza miałaby sens ale nasi technicy są niezawodni. Zbadali wszystkie możliwe ślady. W pokoju znaleziono ślady butów dwóch osób co mogłoby także wskazywać, że Mehmet zabił tego drugiego, ale ślady na śniegu potwierdzały niezbicie, że do okna podeszły dwie osoby i jedna z nich uciekła. Śladów na świeżym śniegu nie da się tak łatwo zatrzeć lub upozorować. Czyli z jednej strony mógł go wykończyć współtowarzysz. Ale było coś, co zdawało się przeczyć tej hipotezie. Gdy jedne ślady butów w pokoju pasowały do butów ofiary te drugie były jakieś dziwne. Z pewnością były to męskie buty na wysokim obcasie, podobne do kowbojskich – jak stwierdziła ekspertyza – ale dziwne w nich było to, że nie miały szpiczastych tylko ścięte czubki. Co to za dziwaczne buty wspominał w myślach westcheniania techników Marchlewski. Któż może nosić takie dziwne buty? - myślał dalej – z pewnością męskie, bo kobiety nie mają tak szerokich stóp, wysoki i szeroki obcas oraz to ścięcie z przodu?’’

 

Wszystkie inne dowody jakie zebrali technicy też wydawały się Marchlewskiemu co najmniej dziwne. Technicy oprócz śladów butów znaleźli także wyraźne odciski palców na rapierze, który był wbity w podłogę, zresztą zrobiono to z tak potężną siłą, że wyciągano go z podłogi przez niemal pół dnia. Biegli stwierdzili z całą pewnością, że jest to oryginalny rapier wyprodukowany przez niemiecką firmę Solingen w 1641 roku i z punktu widzenia historyczno-muzealnego stanowił rarytas i to bardzo niebiezpieczny rarytas. Głownia o długości 95 cm miała bardzo ostry czubek i do granic możliwości zaostrzone krawędzie. Trzon rękojeści był drewniany obciągnięty plecionym drutem żelaznym. Jelec stalowy, ricasso chronione przez oślą podkowę, jednocześnie połączone z krzyżem jelca. Kosz w kształcie podwójnej tarczy muszlowato rozchylonej. Głownia stalowa, sześćioboczna a na stronie wewnętrznej wybity napis Pacem et Gloria (7) oraz znak wilczej głowy.

Marchelewski nie podnosząc głowy znad akt myślał dalej: ‘’Któż bez motywu, lub z tak słabym motywem jak włamanie, zabija napastnika bardzo rzadkim okazem muzealnym broni w taki sposób?’’ Detektyw na głos przeczytał fragment protokołu z sekcji zwłok: ‘’..... ośmiu ran kłutych w okolice serca z tym, że brak rany zewnętrznej w miejscu położenia serca, a samo serce przebite z całą pewnością tym samym narzędziem.......gardło podciętę także tą samą bronią w sposób wręcz profesjonalny.....sekcja wykazała także, że wszystkie rany zostały zadane przedstawionym tutaj rapierem...’’

Marchelewski kontunuował swoje rozmyślania: ‘’Po co, u licha, podżynał gardło trupowi? Przeciez ten cały Mahoment czy jak mu tam było, już nie żył kiedy napastnik go dobijał. A może chciał mieć pewność, że wróg nie żyje? A może coś innego było motywem? Gdzie tutaj szukać innego motywu? I do tego ten śmieszny i nie do końca zrozumiały opis napastnika, który dostarczył jedyny świadek. A może ten świadek jest sprawcą i świadomie przedstawia błędny opis aby nas wprowadzić na tory prowadzące do nikąd, a swoją winę ukryć?’’ – zastanawiał się Marchlewski. Siedział jeszcze w biurze czekając na telefon z prokuratury. Dzisiaj właśnie miało odbyć się przesłuchanie Mehmeta Taspinara w obecności tłumacza aprobowanego przez turecką ambasadę. Detektyw pozwolił Kozłowskiemu urwać się do domu bo uważał, że i tak na nic się nie przyda, a i nie nauczy się wiele. Tak po prawdzie to ten Kozłowski tylko mu przeszkadzał. Dali go Marchlewskiemu na przyuczenie kilka tygodni temu zapominając, że na nauczyciela on się wcale nie nadawał, co w przeszłosci okazało się nader wyraźnie. Dźwięk telefonu wyrwał Marchlewskiego z tego sennego zadumania.

- Tu prokuratura rejonowa. Czy Pan komisarz Marchlewski? – zapytał przemiły, damski głos w słuchawce.

- Tak – odparł szorstko komisarz.

- Pani prokurator Kanarkowska prosi pana o przybycie do prokuratury. Jest już tłumacz i przywieziono z miejskiej tego Turka. – już mniej mile powiedział damski głos.

- Zaraz będę – rzekł komisarz.

 

Marchlewski wiele obiecywał sobie po tym przesłuchaniu. Liczył na to, że Turek może zaznajomić go z faktami, których przedtem nie zrozumiał. Zapukał do pokoju na drzwiach, którego widniał ładny stylizowany napis: ‘’Prokurator Małgorzata Kanarkowska’’. Rozejrzał się dookoła i stwierdził, że chyba wszyscy już się tam zebrali. Było dwóch jakiś facetów o ciemnej karnacji skóry, ubranych w czarne garnitury, zapewne tłumacz i przedstawiciel ambasady, był i sam Mehmet, a na końcu Marchlewski zatrzymał wzrok na pół chwili dłużej na pani prokurator. Była to jego zdaniem, przepiękna kobieta, około 38 lat, rude długie włosy opadały jej na ramiona, twarz lekko piegowata, pociągła. No i ten uśmiech płynący z jej niebieskich oczu....tego typu uśmiech często nie pozwalał komisarzowi zasnąć. Wiedział , że uroda z mądrością w parze nie idzie, ale w przypadku prokurator Kanarkowskiej to się całkowicie nie sprawdzało. Jeżeli chodzi o urok osobisty, mądrość, wiedzę czy tzw. sex appeal to pani prokurator spełniała wszystki kryteria komisarza. Obfite, ale nie zbyt wielkie piersi ciasno opasała biała bluzka, której krawędzie, na wysokości piersi bardzo lekko rozchodziły się tworząc taki mały lufcik przez który pod pewnym kątem widać było biały biustonosz. Czarna obcisła spódnica podkreślała niezłą figurę pani prokurator, a czarne pończochy i buty na wysokim obcasie wydłużały jeszcze jej nogi. Wiedział, że pewnie on sam już jest za stary aby umizgiwać się o jej względy i jako samotna rozwódka zapewne otoczona jest rzeszą adoratorów. Gdy tak wzrok jego zamroził się na obliczu pani Małgorzaty, głośne chrząknięcie przedstawiciela tureckiej ambasady rozmroziło jego myśli i nagle wrócił do grona żywych. Przesłuchanie biegło swoim, z góry założonym torem. Turek opowiadał dokładnie to samo co wcześniej tylko teraz za sprawą tłumacza było to bardziej zrozumiałe. Ale dokładnie ta sama historia, żadnych nowych szczegółów na które tak bardzo liczył Marchlewski. Turek opowiadał swoją historię, tłumacz tłumaczył, dyktafon nagrywał a komisarz przysypiał. Ocknąl się tylko na chwilę gdy Turek powrócił do opisu napastnika.

- Była to postać niewysoka – zeznawał Mehmet - trochę przysadzista, miała długie włosy opadające na ramiona. Włosy koloru ciemno blond przypruszone siwizną. Wąs cienki ale długi, dobrze zadbany i równo przystrzyżony. Koloru oczu nie pamiętam – bałem się mu w oczy spojrzeć. Ubrany był bardzo dziwnie. Długie skórzane buty koloru brązowego zachodzące aż za kolana. Zauważyłem, że buty były na obcasie i miały takie śmiesznie ścięte noski.

- To wiemy bez ciebie – powiedział Marchelwski trochę arogancko – powiedz nam coś czego nie wiemy !!

- Spodnie były także skórzane i w takim samym kolorze jak buty i kurtka. Pod szyją miał taką dziwną białą husteczkę – dalej powtarzał słowa Mehmeta tłumacz.

- Jaką białą husteczkę? – zapytał ze zdziwieniem komisarz.

- Nie wiem – rzekł Mehment ustami tłumacza – pod szyją miał założoną białą chustę.

- Nie rozumiem? – spytał komisarz – Taką jaką zakłada się do obiadu?

- Własnie taką samą – odpowiedział Turek

- To ja już nie mam pojęcia, co to był za facet? – dziwił się komisarz. – Zrobił sobie przerwę w kolacji o trzeciej rano aby zaszlachtować tego Turka? – zażartował Marchlewski ale nikt się nie zaśmiał.

Tymczasem pani prokurator, z racji iż nie było już więcej pytań przesłuchanie zakończyła. Poprosiła aby tłumacz pozostał jeszcze w Bydgoszcz ponieważ dnia następnego miała się odbyć wizja lokalna w Przyłękach i chciała aby wszyscy tam byli włącznie z tłumaczem.

 

Wszyscy opuścili pokój a Marchlewski został sam na sam z panią prokurator, która spytała go uprzejmym głosem:

- Co pan komisarz sądzi o tej sprawie? Bo mi wydaje się bardzo niejasna. Ten Turek sprawia wrażenie jakby mówił prawdę, ale ta prawda wydaję się tak niedorzeczna, iż prawdą w istocie być nie może.

- Zgadzam się z panią – odparł Marchlewski i mówił dalej – szukam przez cały czas motywu, bo ten z unicestwieniem włamywacza wydaje mi się nierealny. A co zeznali mieszkańcy domu?

- Wszyscy nie mają nic do powiedzenia – odpowiedziała pani Kanarkowska – jednogłośnie twierdzą, że spali i nie mają wcale pojęcia co się wydarzyło. Żadne ślady nie pasują do kogokolwiek z nich. Skontaktowaliśmy z angielskim Home Office i polską Strażą Graniczną. Obydwie instytucje potwierdziły, że ich starszy syn Dariusz nie wyjeżdżał z Wielkiej Brytanii, więc jest poza podejrzeniem. Jego alibi zostało także potwierdzone przez Konsulat Polski w Londynie, który skontaktował się z policją w Nottingham i uzyskał potwierdzenie, że w tym czasie Dariusz przebywał na ich terenie. Pozostaje tylko ta trójka. Ale ślady butów w pokoju jak i na śniegu nie pasują do nikogo z nich. Odciski palców z rapiera także do nich nie należą. Sprawdziliśmy ślady w całym domu i naokoło niego. Ślady butów tego zabitego są tylko na śniegu i w pokoju. Ślady butów na obcasie ze ściętym czubkiem znajdują się tylko w pokoju. Nie ma ich nigdzie w domu a ślady domowników i ich butów występują w całym domu ale nie ma ich w pokoju w którym dokonano zbrodni ani na śniegu. Poza tym – kontynuowała pani prokurator – jak pan pamięta tego dnia padał świeży śnieg więc o ślady nie było trudno. Ale tu sprawa jest prosta choć wielce niezrozumiała. Wokół całego domu są tylko ślady butów Mehmeta Taspinara i Mustafy Sezera biegnące od płotu do tego okna przez które włamali się do domu. Ślady butów Sezera znikają pod wspomnianym oknem co świadczyłoby , że wskoczył do środka, a odciski butów Taspinara biegną z powrotem od okna do płotu. I wokół całego domu nie ma żadnych innych śladów – absolutnie żadnych.

- To znaczyłoby, że morderca był już w środku albo Taspinar także wskoczył do środka i zabił swojego kumpla – dedukował komisarz.

- Ależ to drugie nie jest możliwe – lekko podekscytowanym głosem powiedziała pani prokurator – Taspinar nie mógłby wskoczyć do pokoju i później z niego wyskoczyć, bo po pierwsze: w pokoju nie ma śladów jego butów, a po drugie: nie ma śladów na śniegu. Niemożliwe aby wszedł do pokoju nie zostawiając śladów obuwia lub odcisków palców na parapecie. Niech pan komisarzu zwróci uwagę, że parapety są raczej wysokie w tym domu. A poza tym nie mógłby wyskoczyć z okna nie zostawiając śladów na świeżym śniegu. Wyraźnie widać po odciskach jego butów, że stał pod oknem, poczym zawrócił w kierunku z którego wcześniej przyszli.

- Wnioskuję z tego – wtrącił Marchlewski - że wyklucza pani udział Taspinara całkowicie.

- Oczywiście – odpowiedziała pani prokurator - nigdzie w pokoju nie ma jego śladów. Żadnych. Morderca był już w środku i to nie on nim był.

- Ani żaden z domowników, prawda? – stwierdził Marchlewski.

- Prawda. Dlatego też należy podejrzewać, że w domu był ktoś jeszcze – powiedziała prokurator.

- Ale po wejściu policji do domu przeszukano cały dom dokładnie i nikogo nie znaleziono – powiedział komisarz. I po chwili zadumania mówił dalej:

- W związku z brakiem jakichkolwiek śladów wokół domu możliwe, że morderca z niego nie uciekł, a więc musiał pozostać w domu – dedukował komisarz.

- Przyznam się panu, że mój umysł tego nie obejmuje – rzekła pani prokurator – zobaczmy co pokaże jutrzejsza wizja lokalna.

- Nie liczyłbym na jakieś rewelacje. Taspinar będzię opowiadał tę sama historię. Ale zobaczymy czy pomyli jakiś szczegół – odparł doświadczony detektyw.

Pożegnali się i komisarz wrócił do domu. Ale nie mógł przestać mysleć o sprawie i o pani Małgorzacie.

 

*****************************

Następnego dnia całe to towarzystwo w asyście policji i wszystkich podejrzanych spotkało się w Przyłękach na wizji lokalnej. Jeden z policjantów miał odgrywać rolę mordercy, a drugi Mustafy. Poproszono aby Mehment pokazał cały przebieg wydarzeń od momentu gdy z podeszli do płotu posesji z zamiarem włamania. Ale wydarzyła się rzecz nieoczekiwana. Gdy Mustafa wysiadł z policyjnego samochodu i zbliżył się do drzwi wejściowych domu Adama i Weroniki coś dziwnego w niego wstąpiło. Jego twarz przybrała koloru perfekcyjnej bieli, oczy przesunęły się znacznie do przodu co wyglądało jak wrodzony wytrzeszcz. Sprawiał wrażenie człowieka wystraszonego do granic możliwości. Gdy doprowadzono go do drzwi wejściowych zaczął zachowywać się całkowicie irracjonalnie. Krzyczyał coś po turecku, czego tłumacz nie przekładał na polski. Nikt nie wiedział co się jemu stało. Wyglądało jakby śmiertelnie bał się wejść do domu. Tłumacz z ambasady powiedział, że Mehmet nie chce znaleźć się w środku domostwa, bo morderca jest wciąż tam. Marchlewski natychmiast wyjął broń z kabury i skinął na dwóch policjantów aby poszli za nim. W trójkę weszli do domu i rozdzielili się na trzy kierunki. Komisarz wszedł ostrożnie do pokoju w którym dokonano zbrodni, jeden z policjantów penetrował parter posesji, a drugi pobieg na piętro. Po kilku minutach spotkali się w korytarzu i jednogłośnie stwierdzili, że nikogo nie ma. Ale Turek w dalszym ciągu upierał się, że do domu nie wejdzie, bo morderca jest w środku. W związku z zaistniałymi problemami policjanci zdecydowali o przeprowadzeniu wizji lokalnej z Mehmetem stojącym przy oknie przez które jego kumpel dostał się do wnętrza. Turek opowiedział dokładnie taką samą wersję wydarzeń jak poprzednio z tym, że tym razem wszystko zostało dobrze zrozumiane z racji bytności tłumacza. Nie pomylił się w żadnym szczególe. Każdy najmniejszy detal został przez niego opisany jak poprzednio.

 

Jednak pani prokurator stwierdziła, że świadek musi wejść do domu gdzie dokonano morderstwa, więc dwóch policjantów chwyciło Mehmeta pod ramiona i zaciągnięto go do biblioteki. Gdy Turek stanął w drzwiach pokoju spojrzał na ścianę na której wisiały potrety członków rodziny Kleina i wlepił przerażone oczy w portret Obersztera Lejtnanta. Jakaś niewidzialna siła rzuciła go na kolana i mimo kajdanek na rękach zaczął czołem bić w podłogę z niewyobrażalną siłą i szeptał przerażony: ‘’Allah Akbar, Allah Akbar!!’’ . Po czym zaczął odmawiać jakąś modlitwę. Tłumacz wyjaśnił, że jest to Fard kifaja –typowa muzułmańska modlitwa do zmarłych. Gdy Mehmet skończył swoje modlitwy wrócił do stanu przerażenia. Wskazał na portret Obersztera i wykrzyknął po turecku: -‘’Bu bir katil!!! Hepsi bu kadar. Ben onu tanımak.’’ Wtedy tłumacz odezwał się tłumacząc tureckie krzyki:

- To jest morderca!!!! Rozpoznaję go.

 

Marchlewski i pani prokurator stali jak wryci nie mogąc uwierzyć temu co usłyszeli. Ale tłumacz mówił dalej tłumacząc słowa Mehmeta, który wskazywał na XVII wieczny portret trumienny i krzyczał rozpaczliwie:

- To jest morderca. To ten facet zabił mojego przyjaciela. To on, to on!! Aresztujcie go. On zabił Mustafę!!

Przy czym strach który gościł na twarzy Mehmeta był tak bardzo realny, że nikt nie śmiał wątpić w jego prawdziwe przerażenie.

Marchlewski zwrócił się do tłumacza:

- Niech pan zapyta czy jest pewien tego co mówi.

- Tak, z całą pewnością – stwierdził tłumacz.

Ta sytuacja przerastała wszyskich. W związku z tym zakończono wizję lokalną w Przyłękach.

 

Natępnego dnia Marchlewski ponownie spotkał się sam na sam z panią Małgorzatą Kanarkowską w prokuraturze. Komisarz nie mógł się napatrzeć na panią prokurator i wciąż karmił swoje fantazje.

- Jakie wnioski pani wyciągnęła po tej wizji? –spytał komisarz.

- A i jeszcze jedno – co w czasie wizji zeznali miszkańcy domu? - dodał.

- Kompletnie nic nie wnieśli do sprawy – odrzekła pani prokurator.

- Upierają się ciągle przy tym samym. Spali i nic nie widzieli i nic nie wiedzą. Reasumując całą sprawę sądzę , że należy ją umorzyć z braku dowodów. Ten Mehmet w celi aresztu dochodzeniowego krzyczał tak niestworzone rzeczy i tak bardzo dziwnie się zachowywał, że zdecydowałam o oddaniu go pod dozór psychiatrów więziennych. Mieszkanców domu w Przyłękach musiałam zwolnić z braku dowodów i obecnie całą sprawę umarzam.

- Trudno się z panią nie zgodzić. Ale jako, iż zawsze byłem realistą, trudno mi uwierzyć , ze facet zszedł z portretu i zamordował tego Turka. – ripostował komisarz.

- To jest jakaś bzdura! Brakuje nam prawdziwego motywu i sprawcy. Bo takowy musi być- ciągnął Marchlewski - Jestem policjantem z wieloletnim stażem nie prowadziłem nigdy tak dziwnej sprawy. Musi być inny motyw i nie wierzę w moce nadprzyrodzone – dokończył komisarz.

- I tu się z panem zgadzam – powiedziała pani prokurator – ale w obecnych okolicznościach nie mam innej możliwości jak sprawę umorzyć. Nie mam żadnych dowodów przeciwko mieszkańcom lub przeciwko temu Turkowi. Panstwa Kleina właśnie zwolniłam z aresztu a Turka posłałam na badania psychitryczne.

- No coż – rzekł Marchlewski - teraz nie możemy nic zrobić ale może w przyszłości będą środki aby prawdziwego mordercę zdemaskować.

- O ile możemy go nazwać mordercą a to wydarzenie zbrodnią– podsumowała pania Kanarkowska.

Marchlewski zamyślił się głęboko. Nie od razu zdał sobie sprawę co pani prokurator miała na myśli dopiero po chwili zaświtało mu, że morderca mógł się mienić obrońcą i to mogłbyć motyw, którego Marchlewski szukał. Nagle z nieznanych mu powodów, przypomniał sobie lekcję języka polskiego z czasów gdy chodził do podstawówki i wiersz, który w czasie lekcji recytował:

‘’ Kiedy przyjdą podpalić dom,

ten, w którym mieszkasz - Polskę,......’’

____________________________________

Przypisy:

1) Oberszter lejtnant - podpułkownik

2) Lusztyk (staropol.) - zabawa, ubaw

3) Adın ne? Eğer Türk koklamak köpek (tur.) -Jak się nazywasz? Ty śmierdzący turecki psie?

4) Bıçak (tur.) -nóż

5) oder verdammt für immer! (niem.) - bądź przeklęty na wieki.

6) Bu adam! Bu kesinlikle Mustafa öldüren biridir. (tur.) - To jest ten facet! To napewno ten, który zabił Mustafę.

7) Pacem et Gloria (łac.) – pokój i chwała

 

Koniec

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • fanthomas 30.04.2017
    Bardzo dobre opowiadanie. Jeszcze przypisy zrobiłeś. 5
  • Oberszter 01.05.2017
    Bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się, że opowiadanie się Tobie podobało.
  • Pasja 30.04.2017
    Świetne opowiadanie, napisane z lekką dozą śmieszności. Dokument z XVII wieku napisany językiem polskim, a jednak innym niż dzisiejszy. Poruszyłaś sprawy imigrantów aktualne dzisiaj i na czasie. Czy powinniśmy brać przykład od naszych przodków i bronić się rapierem. Myślę, że Turek już nigdy nie włamie się do cudzego domu, ponieważ ujrzał ducha Obersztera Lejtnanta. Pozdrawiam 5
  • Oberszter 01.05.2017
    Dziękuję za opinię. Myślę właśnie, że powinniśmy brać przykład z naszych przodków i bronić się przed zalewem muzułmańskim, siła i bez pardonu.
  • Abbadon 30.04.2017
    Samo opowiadanie naprawdę w porządku. Wyczerpujące opisy, dobry pomysł, świetnie napisane postacie. Jednak jest jeden zgrzyt, a mianowicie, to że napisałeś o imigrantach. Nie mam tu na myśli tego, jaką opinię wyraziłeś, a to, że nie powinieneś robić tego tak bezpośrednio. Dobre opowiadanie, jeżeli chce poruszać jakiekolwiek moralne lub polityczne tematy, powinno robić to subtelnie, a ta rozmowa przy stole była tak delikatna jak wybuch bomby napalmowej. Poza tym opowiadanie na 5
  • Oberszter 01.05.2017
    Cenię sobie Twoją opinię. Dziękuję.Wydaje się, że masz rację. Ciekawsze byłoby gdyby sprawa imigrantów była tylko lekko naszkicowana a czytelnik musiałby sam wyciągnąć wnioski. Wezmę to pod uwagę pisząc następne.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania