Poniedziałek
Wyobrażam sobie światło z okien naprzeciw-
mały gest życzliwości.
Noszę się jeszcze ze snem jak ze starymi butami,
zamykam oczy i słyszę, jak ziewa ulica;
najmniejsza latarnia wspina się na wyższe piętra domu,
by zrównać się z brzaskiem.
Wyobrażam sobie Stwórcę niczym pogodnego mleczarza,
łagodnego policjanta – co upomni, miast karać.
Lato, szybciej niż zwykle, cofa się w chłód powietrza,
stawia twarz na baczność.
Dzień w dopiero co umytych rękach pachnie cierpliwością
i proszkiem do prania.
W pokoju śpi żona.
sen kobiety:
oddech zaczyna się od podkurczonych nóg,
ramiona otwartym łukiem dzielą sen na dłonie.
Sen pachnie wolniej, niczym tajemnica, którą kocham,
kocham, zanim otworzy oczy.
Przez chwilę świt lekko mąci się z jej oddechem, przypomina
arabską herbatę: cukier nietknięty, na dnie wstającego dnia.
Wyobrażam sobie Boga i wiem, że za moment odwróci wzrok -
ma szczęście – wychodzi z pokoju na palcach.
Komentarze (4)
Winy własne, winy cudze. W tym uprzywilejowana pozycja Boga. Może poprzestać na patrzeniu na to, co kocha.
Sacrum i profanum człowieka.
1:10
A przecież można odwrócić proporcje.
Już rozumiem.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania