Porcelanowa Księżniczka

Porcelanowa Księżniczka

 

Mężczyzna w garniturze szedł wśród miejskiego zgiełku z twarzą skierowaną przed siebie, oczami skoncentrowanymi na celu. Nie otaczał go jednak zwykły zgiełk, ale ZGIEŁK. Ten specyficzny rodzaj, jaki można spotkać tylko w naprawdę wielkim mieście. Nieustanny hałas ludzkich głosów, jakby wszystkie ich słowa przeradzały się w jednostajny, niezrozumiały niczym kolektywne brzęczenie w pszczelim ulu, szum. Do tego dochodziły odgłosy tysiąca samochodów, przejeżdżających tuż obok – warkoty silnika, piski klaksonu, nerwowe krzyki. Robotnicy wiercący coś głośno w sąsiednim budynku. Sprzedawca hot-dogów nawołujący ludzi spod swojej lichej, ustawionej w rogu alei budki. Wielu uznawało taki zgiełk za nieznośny, ale nie on. On go zaadaptował. Ten zgiełk był w końcu częścią tego miasta, tak samo jak mężczyzna. Obaj byli już na stałe tu zagnieżdżeni. Znali się wzajemnie i akceptowali.

Pospiesznym krokiem wymijał przechodniów na chodniku. Nie lubił wlec się za tłumem. Czasami odnosił wręcz wrażenie, że jest jedynym człowiekiem na tej planecie, który wie, jak porządnie się śpieszyć. Pozostali ludzie, którymi się otaczał, zdawali się w ogóle tego nie łapać. Ślamazary. Ale on nie. On czuł, na czym polega prawdziwe życie w wielkim mieście. Śpieszył się bezustannie, bo wiedział, że tylko tak można odnieść tu sukces. I oczywiście miał rację. Dzięki temu, że nigdy nie zwalniał, bez trudu stał się kimś. Grubą rybą. I lubił to. Czuł się spełniony, bo przecież osiągnął już zupełnie wszystko, na czym mogłoby mu zależeć. Co jeszcze niby miałoby się liczyć jeśli nie sukces? A odnieść go w mieście, takie jak to, jest wręcz sukcesem podwójnym.

Miał na sobie swój elegancki garnitur, krawat i złote spinki, które nosił niemalże jak wojskowe medale. Lśniące od pomady czarne włosy ułożone miał w modną fryzurę przez najbardziej wziętego fryzjera w okolicy. Na nosie spoczywały okulary w prostokątnych oprawkach drogiej marki. To była jego zbroja. W dłoni natomiast, niczym broń, dzierżył czarny, skórzany neseser. O tak! Odniósł sukces i musiał upewnić się, że jego wygląd będzie to odzwierciedlał. Tak, żeby każdy, kto na niego spojrzy, od razu wiedział, z kim ma do czynienia.

Klucz to zaplanowany wygląd. I klucz to wiedzieć, jak się śpieszyć. Nawet teraz, gdy po lunchu w pobliskiej knajpce wracał do pracy, robił to z pośpiechem. Niecierpliwością wręcz. Kto normalny niecierpliwi się, by wrócić do pracy? Niewielu. Niewielu sięga też tak wysoko, jak on sięgnął. Jeszcze mniejszej liczbie udaje się wspiąć tam, gdzie niektórym wystarczy niewielki podskok. Mężczyzna w garniturze się wspinał. Od samego dołu i to nauczyło go, że nie warto jest marnować czasu. Dlatego niecierpliwił się drogą do pracy, gdyż ta ów czas marnowała niesłychanie. Szybkim krokiem podążał więc do celu, nie zwracając uwagi na większość ludzi, których zwyczajnie omijał, gdyż byli dla niego za wolni.

Jak zwykle obrał skrót przez park. Nie było sensu nakładać drogi tylko dlatego, iż niezbyt przepadał za tym miejscem. Za tą zielenią tak brutalnie wdzierającą się i naruszającą uporządkowaną potęgę urbanistyczną miasta. Jego osobiste preferencje nie liczyły się, jeśli tylko miał szansę dotrzeć do pracy szybciej. Żywił tylko nadzieję, że nie ubrudzi sobie starannie wypastowanych pantofli o jakiś błotnisty fragment ścieżki. To byłoby doprawdy niefortunne.

– Przepraszam! Proszę pana? Proszę pana?!

Mężczyzna zatrzymał się nagle. Nie zwykł się zatrzymywać, dlatego w pierwszej chwili poczuł się tym tak skołowany, iż niemal zapomniał, dlaczego właściwie to uczynił. Dopiero ponowne wołanie znów go otrzeźwiło.

– Proszę pana!

Czy to o niego chodziło? – pomyślał zaskoczony.

Rozejrzał się dookoła wciąż nieco oszołomiony faktem, iż coś mogło… miało czelność wytrącić go z rytmu.

Tuż obok na ławce zobaczył małą dziewczynkę, którą przedtem, gdy szedł, zupełnie przeoczył. Mogła liczyć sobie najwyżej dziesięć lat. Miała czarne włosy związane w dwa śmieszne kucyki odstające w idealnie przeciwne strony jej okrągłej głowy. Nie wydawała się w żaden sposób zmartwiona ani przestraszona. Twarz miała roześmianą, a jej zielone oczy błyszczały radośnie. Ubrana była w nieco dziwną, jak na gust mężczyzny, różową sukieneczkę; schludną i czystą, z koronowym wykończeniem.

– Mówisz do mnie, dziecko? – Mężczyzna zmarszczył brwi.

– Taak! – odparła dziewczynka z uśmiechem. – Czy mógłby tu pan na chwilkę podjeść?

– Nie znamy się, dziecko, a ja się śpieszę – odpowiedział lekko zirytowany. – Mam ważne sprawy do załatwienia.

– Ale to zajmie tylko minutkę! – obiecała dziewczynka. – Proszęęęę!

Mężczyzna zbliżył się do niej niechętnie. Dopiero teraz zauważył, że na kolanach trzymała otwarty zeszyt zapełniony jakimiś gryzmołami, a w dłoni przez cały czas ściskała zbiór kolorowych pisaków.

– Niech pan usiądzie tu koło mnie. Zrobię panu miejsce – zaproponowała, odsuwając się nieco na bok.

Coraz bardziej zdenerwowany tym jawnym marnotrawstwem czasu, mężczyzna przysiadł się do dziewczynki, żałując, że w ogóle zatrzymał się na jej wołanie. Powinien był po prostu iść dalej i nie zawracać sobie głowy żadnymi głupotami.

– Jesteś tu sama? – wypalił gwałtownie. – Gdzie twoi rodzice, dziecko?

– Jestem z mamą. Ona jest w kawiarni tu zaraz obok. O tam! Widzi, pan?

– I pozwoliła ci tu siedzieć samej?

– Mogę tu być – zapewniła z uporem dziewczynka.

– I mama nie nauczyła cię, że nie wolno zaczepiać nieznajomych?

– Jestem Małgosia, a pan jak ma na imię? – spytała, jak gdyby w ogóle nie dosłyszała jego pytania.

– Robert – odburknął.

– Widzisz, Robert, teraz już nie jesteśmy nieznajomymi! Już się znamy – uśmiechnęła się i zawołała z niezrozumiałym dla Roberta przejęciem.

– Po pierwsze, wolałbym, żebyś nie zwracała się do mnie po imieniu. Nie jesteśmy na „ty”, więc powinnaś mówić do mnie, jak przystało mówić do dorosłego. Rozumiesz?

– Tak, proszę pana, panie Robercie. – Małgosia pokiwała gorliwie główką. – Czy teraz możemy porozmawiać, Robercie?

Mężczyzna zacisnął zęby poirytowany. Powinien wstać i odejść w tym właśnie momencie. Ta dziewczynka była nie dość, że dziwna, to jeszcze bezczelna. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu zrobił jednak coś zupełnie odwrotnego.

– W porządku. Zacznijmy od tego, że powiesz mi, dlaczego mnie właściwie zaczepiłaś? Tak się akurat składa, że śpieszę się do pracy, dziecko.

– Och, nie chodzi o nic takiego. – Wzruszyła ramionami i zrobiła niewinną minkę. – Chciałam tylko zapytać, czy mogłabym pana narysować, Robercie?

– Narysować? – zdziwił się.

– Proszęęęę – zawołała nagle. – Bardzo, bardzo proszęęęęęęę.

– Ale czemu u licha właśnie mnie? – spytał skołowany Robert.

– Szkicowałam akurat tamte drzewo. O, te przed nami. Te ogromniaste! I ścieżkę przed tym drzewem – Dziewczynka zabrała się za wyjaśnienia – ale ona jest taka pusta. Nawet jak dodałam tamte krzewy i ławki, nic nie pomogło. Rysunek dalej wydawał mi się pusty, a ja chciałabym, żeby wyszedł mi ładnie, bo to rysunek dla mamy, wiesz? Rysunki, które daje się mamom powinny być ładne, prawda? Najładniejsze?

– Tak sądzę…

Małgosia uśmiechnęła się szeroko.

– No i wtedy, Robercie, ty przechodziłeś obok, proszę pana.

– Przestań tak mówić. – Skrzywił się.

– I uznałam, że świetnie byś pasował. Wypełniłbyś pustkę. Nadawałbyś się w sam raz. Wiesz… dla kontrastu – wytłumaczyła tonem znawcy Małgosia. – Lubię obserwować obcych ludzi. To ciekawe widzieć ich ze strony, z której oni sami nie mogą. Tak jakbym nagle dowiadywała się o nich czegoś, czego oni sami nie wiedzą. Znała ich troszeczkę bardziej. Ciebie też znam troszeczkę bardziej, panie Robercie. Drzewo, ścieżka, cały park… wszystko było takie spokojne. A ty byłeś jak burza w tym spokoju. Nosisz te śmieszne ciuchy. Cały czas robisz groźną minę, a szedłeś tak szybko, jakbyś właśnie gonił te małe krasnoludki, które przebiegały tędy wcześniej, za to że zjadły ci słodycze!

– Ja… Co?

– To mogę cię narysowaaać? – zawołała jeszcze raz swoim piskliwym, wysokim głosikiem. Jej okrągłe oczy aż skrzyły się z emocji.

– I potem dasz ten rysunek swojej mamie, tak? – upewnił się Robert, nie do końca wiedząc, na co właściwie się pisze.

– Taak! – zakrzyknęła Małgosia od razu. – Obiecuję!

– Te bazgroły? – Robert wskazał na otwartą stronę jej zeszytu, gdzie kolory i linie we wszystkich możliwych kolorach kłębiły po papierze bez żadnego ładu i składu.

To mają być drzewo, ławki i ścieżka? – pomyślał drwiąco.

Małgosia o dziwo, zamiast się obrazić, wybuchła śmiechem. Śmiała się i nie przestawała.

– Co cię tak bawi? – Robert przerwał jej niecierpliwe. Ta mała coraz bardziej go irytowała.

– Nic, przepraszam. Po prostu jeszcze nigdy nie poznałam żadnego dorosłego, który tak bardzo nie znałby się na malunkach! – wykrzyknęła wciąż radośnie.

– Słucham? – Mężczyzna zmarszczył gniewnie brwi.

– No bo gdzie ty tu widzisz rysunek parku, proszę pana? – Wskazała na swój zeszyt. – Przecież to nawet nie jest podobne! To tylko kartka, na której rozpisywałam swoje nowe pisaki! Chciałam sprawdzić, jakie fajne kolory mają. – Pomachała mu przed twarzą kilkunastoma mazakami zebranymi w garści. – Podoba mi się szczególnie ten zielony…

Robert niemalże zaklął.

– …zielony jak diament.

– Diamenty nie są zielone, dziecko – poprawił ją niemal automatycznie.

– Czemu? Ktoś im zabrania być zielonymi? – zdziwiła się szczerze.

– Nie. Po prostu nie są zielone i tyle. Mają inną barwę. Przezroczystą. Dlatego właśnie są diamentami, a nie na przykład trawą – burknął Robert, rozmasowując dłonią czoło.

– Moim zdaniem każdy powinien móc mieć taki kolor, jaki chce – stwierdziła Małgosia z przekonaniem. – Diament też!

– Cudownie. To się właśnie nazywa różnica między byciem dzieckiem, a…

– Patrz! – Dziewczynka przewróciła parę stron w zeszycie. – A to mój rysunek! Ale pewnie ci się nie spodoba, bo trawa jest na nim zielona, a ty chyba nie lubisz tego koloru, proszę pana.

– Wcale nie jest tak, że nie lubię… – zaczął Robert, ale urwał, gdy jego wzrok padł na zeszyt dziewczynki.

Jego powieki otworzyły się nieco szerzej.

Ta dziewczynka naprawdę miała talent, musiał przyznać szczerze. Jej szkic był naprawdę dobry. Wyglądał prawie profesjonalnie. A przynajmniej prawie profesjonalnie okiem Roberta, a on na sztuce rzeczywiście znał się raczej badziewnie.

– Ej! To jest naprawdę ładne! – zauważył.

– Dziękuję. – Małgosia rozpromieniła się. – Jednak nie jest pan takim dużym chamciokiem, jak myślałam!

– Chamcio…? Zresztą nieważne. Jak chcesz, to możesz mnie tam dorysować. Nie mam bladego pojęcia po co, ale zgadzam się.

– Dziękujęęę! – Dziewczynka niespodziewanie przysunęła się i objęła go mocno za ramię.

Robert spiął się momentalnie.

To nie było właściwie, pomyślał w pierwszej chwili. A jednak mimo wszystko poczuł coś, czego się w ogóle nie spodziewał. Coś czego dawno już nie czuł. Ciepło… a może zwyczajną sympatię?

– Pewnie nie zaczekasz, żeby zobaczyć, jak skończę?

– Raczej nie. Mówiłem, że śpieszę się do pracy. – Robert przelotnie zerknął na zegarek. – Właściwie to już jestem spóźniony. – Zaczął wstawać z ławki, niezręcznie wyplątując się z uścisku Małgosi.

– Zanim sobie pójdziesz, mogłabym mieć jeszcze jedną prośbę? – zatrzymała go. Chwyciła mężczyznę za ramię niemal łapczywie.

– Tak?

– Opowiesz mi bajkę, Robercie?

– Bajkę? – powtórzył zaskoczony. Zawahał się, ale mimo tego pozostał na miejscu. – A twoja mama nie może ci opowiedzieć?

– Jej bajki już wszystkie znam – odparła. – Chciałabym usłyszeć jakąś twoją.

– No nie wiem…

– Należy mi się bajka! – uparła się. – Ja cię narysuję, a ty opowiesz mi bajkę. Coś za coś.

Mężczyzna uśmiechnął się w duchu. Poza talentem artystycznym ta mała najwyraźniej posiadała również żyłkę do biznesu.

– Cóż… – odezwał się wolno. – To chyba uczciwa oferta. Nie jestem tylko pewien, czy ja właściwie znam jakieś bajki…

– Na pewno coś wymyślisz. – Małgosia uśmiechnęła się zachęcająco.

– No dobrze… – Robert pomyślał przez chwilę. – A więc byli sobie… Elf, człowiek i krasnolud weszli do…

– Nie. Zaczekaj! – Dziewczynka przerwała mu raptownie. – Źle!

– Jak to źle? – zdenerwował się. Przecież lewo co zaczął.

Jedną ręką poluźnił sobie nieco krawat przy kołnierzu. Ucisk, którego przedtem nawet nie zauważał, teraz wydał mu się zdecydowanie zbyt nieprzyjemny, by w jego towarzystwie móc swobodnie mówić.

– Powinieneś zacząć od „Dawno, dawno temu” – poinformowała go wyniosłym tonem Małgosia.

Robert odchrząknął.

– Ale może ta bajka zdarzyła się wczoraj! – zaprotestował.

– Elf i krasnolud nie mogli zdarzyć się wczoraj.

– Czy naprawdę każda bajka powinna zaczynać się od „Dawno, dawno temu”? – zapytał Robert dziwnie przejęty.

– Oczywiście – stwierdziła Małgosia z przekonaniem. – Tak samo jak każda babeczka powinna mieć nadzienie. Jadłeś kiedyś babeczkę bez nadzienia? Są okropne! A co to za bajka, jeśli jest okropna? Wtedy to w ogóle nie bajka! Wtedy to… błeh!

– Zacznę jeszcze raz. – Pokiwał głową Robert. Ten argument z babeczką był naprawdę przekonujący. – Dawno, dawno temu byli sobie elf, człowiek i krasnolud…

– Znowu źle – jęknęła dziewczynka, załamując ręce. – Zapomniałeś jeszcze o „za siedmioma górami, za siedmioma lasami i za siedmioma rzekami”.

– A niech to!

– Tragedia, Robert. Teraz moja kolej.

– Chcesz mi opowiedzieć bajkę? – zdziwił się.

– Ktoś musi.

– Ale to chyba dorośli powinni raczej opowiadać dzieciom bajki. Nie na odwrót – zauważył Robert.

– Miałeś swoją szansę, proszę pana – uznała Małgosia. – I miałeś rację. Jesteś w tym beznadziejny. Przepraszam, że od początku ci nie uwierzyłam. Mama zawsze powtarza, że ludziom trzeba wierzyć. No chyba że akurat nie mówią prawdy. Słuchaj. Teraz ja opowiadam.

– Dobrze. – Robert uśmiechnął się pod nosem, podejrzewając już, że ta historia będzie naprawdę przednia.

– To będzie bajka o Porcelanowej Księżniczce – poinformowała Małgosia.

– Czemu nazwała się Porcelanowa?

– Bo była z porcelany, głuptasie! – zaśmiała się słodko.

– To ma sens – mruknął mężczyzna.

– Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami i za siedmioma rzekami w wielkim zamku na wzgórzu żyła sobie Porcelanowa Księżniczka… Widzisz? Tak to się powinno robić, Robercie. Swoją drogą zawsze zastanawiałam się, dlaczego tylko za siedmioma? Czemu nie za setką gór, lasów i rzek. Albo tysiącem? Albo nieskończonością? No bo jakby po co się ograniczać, nie?

– Czasami więcej nie zawsze znaczy lepiej… – zawahał się. – Po co aż tak wyolbrzymiać?

– Ciii!

– Co ciii?

– Nie przerywaj! – obruszyła się Małgosia.

– Dobrze, przepraszam. – Westchnął Robert, wywracając oczami. – Mów dalej.

– Zamek Porcelanowej Księżniczki był cudowny. Był to zamek z rodzaju tych, na które kiedy patrzą małe dziewczynki, to myślą sobie: Jak dorosnę, chcę zostać księżniczką! Miał dużo wież, murów, bajkowych okien z witrażami i innych fajnych zamkowych rzeczy. I chociaż jego przestronne komnaty nie były zdobione złotem, jak w sąsiednich królestwach, to były eleganckie, przytulne i przywodzące na myśl ciepło domu. I miał też jeszcze takie ogromniaste ogrody, które były największą dumą Porcelanowej Księżniczki. Były taak wielkie, że Księżniczka mogła zasadzić w nich po jednym z każdego rodzaju kwiatów, jaki znajdował się na świecie. Bo Porcelanowa Księżniczka ponad wszystko kochała kolory i w swoich ogrodach pragnęła widzieć ich jak najwięcej. Nawet więcej, niż mają moje pisaki! Wyobrażasz to sobie, Robert? I Porcelanowa Księżniczka kochała wszystkie te kolory jednakowo. Nie miała nawet swojego ulubionego, jak ja. Dla niej każdy kolor, każdy fragment jej ogrodów był równie piękny.

Mężczyzna w garniturze tylko uśmiechnął się pod nosem.

– I te ogrody miały jeszcze noo ten… labirynt. Taki z żywopłotu! Najzieleńszego w królestwie! Wiedziałeś, że każdy szanujący się zamek powinien mieć w ogrodach taki labirynt? Ja też nie, ale, zaufaj mi, to baaardzo ważne. – kontynuowała Małgosia, uśmiechając się do samej siebie zagadkowo.

– I on był taki wysoki, że nawet gdybyś wspiął się na palce, to nie mógłbyś zza niego wyjrzeć. I jeśli się w nim zgubiło, to można było już nigdy z niego nie wyjść. – Twarz dziewczynki przybrała złowrogi wyraz. – Boisz się?

– Straszliwie – skłamał niewinnie Robert.

– Porcelanowa Księżniczka się nie bała – poinformowała dumnie. – Ona nigdy się w nim nie gubiła. Znała go na pamięć, bo często wyglądała na niego z okna swojej wieży.

– I całymi dniami wyglądała tak tylko z tej swojej wieży?

– Nie. – Skrzywiła się Małgosia. – Tak się składało, że jej zamek miał największą bibliotekę, jaką widziało królestwo. Zajmowała całe piętro i mieściły się w niej setkiii książek! Dużych, średnich, małych, ogromniastych i zupełnie malutkich…

– Setki to trochę niewiele jak na całe piętro – zauważył uczynnie mężczyzna, na co dziewczynka rzuciła mu groźne spojrzenie.

– Tysiąceee książek o okładkach kolorowych niczym kwiaty w zamkowych ogrodach! – poprawiła się. – Zadowolony, proszę pana?

Robert nie odpowiedział, cały czas uśmiechając się głupkowato.

– Gdy była jeszcze małą dziewczynką, Porcelanowa Księżniczka poprzysięgła sobie, że kiedyś przeczyta wszystkie książki z tej biblioteki. Ale naprawdę wszystkie! Nawet te okropecznie nudne, jak na przykład…

– Metody organizacji i zarządzania – podpowiedział Robert.

– Że przeczyta nawet tę! – Małgosia podchwyciła prędko. – Siedziała więc w wieży i czytała. Jedną książkę dziennie.

– A czy Księżniczka nie wolała czasami zejść ze swojej wieży i pobawić się z rówieśnikami w ogrodach? A może była zamknięta w tej wieży?

– To jasne, że nie była zamknięta! Skąd ci to przyszło do głowy? To głupie! Gdyby była zamknięta w wieży, to co by jadła i gdzie siusiała? No i jak niby zajmowałaby się swoim ogrodem i wybierała nowe książki z biblioteki?

– No tak…

– Poza tym ciągle przerywasz, Robert! Miałeś tego nie robić. – Małgosia skrzyżowała chude rączki na piersi. – Przecież zaraz wszystko ci wyjaśnię. Zamek Porcelanowej Księżniczki był piękny i wspaniały, ale nawet coś pięknego i wspaniałego posiada wady. Wzgórze, na którym stał zamek, było bardzo, ale to bardzo oddalone od innych zamków i innych dużych miast królestwa, i niewielu podróżnych pojawiało się w pobliżu. Odizolowany zamek stał samotnie. I tak też czuła się Porcelanowa Księżniczka. Nie miała rówieśników, z którymi mogłaby się bawić w swoich pięknych, kolorowych ogrodach z dużym labiryntem. A wszyscy służący, którzy kiedyś pracowali w zamku już dawno odeszli, bo… znaleźli lepsze prace. Takie, gdzie można grać w piłkarzyki. Nikt nie chciał pracować, ani nawet odwiedzać zamku Porcelanowej Księżniczki, który znajdował się tak daleko od centrum królestwa, że nawet drogi zdawały się omijać go szerokim łukiem. Księżniczka mieszkała w nim samiuśka jak palec. – Małgosia pomachała Robertowi palcem wskazującym przed nosem, jak gdyby ten potrzebował wyraźniejszego tłumaczenia, co oznacza wyrażenie „sam jak palec”.

– Porcelanowa Księżniczka siedziała więc tylko i czytała książki ze swojej olbrzymiastej biblioteki, i choć to kochała całym serduszkiem, z każdą przeczytaną książką była coraz smutniejsza. Była coraz smutniejsza, bo nie miała nikogo, z kim mogłaby wspólnie cieszyć się tym, co czytała. Komu mogłaby opowiadać, które książki są fajne, a które jej się nie podobały i dlaczego lepiej byłoby z nich zbudować domek dla kota. Dla kogo mogłaby pisać te głupie recenzje, które każą pisać w szkole, ale to bez sensu, bo pani Jezierska się nie zna i za każdym razem stawia dwa. Zupełnie jak gdyby nie znała innych cyfr!

Robert roześmiał się.

– Dalej mówimy o Porcelanowej Księżniczce?

– Oczywiście! – zaperzyła się Małgosia. – A o kim innym mielibyśmy mówić? Wyobrażasz sobie rzeczy, Robercie.

– Życie Porcelanowej Księżniczki zmieniło się dnia, gdy nieopodal jej zamku na smukłej srebrnowłosej… eee, srebrnosierściowej? Na smukłej, srebrnej klaczy o rybim imieniu, bo takie były ponoć ostatnio w modzie, przejeżdżał Jadeitowy Książę. Zanim znowu zadasz jakieś głupie pytanie, proszę pana, dla twojej informacji tłumaczę, że Książę nazywał się tak, dlatego że był z jadeitu.

– Domyśliłem się. – Robert wywrócił oczami. – Dziecko, ty wiesz w ogóle, co to jest jadeit? – spytał z powątpiewaniem.

– Oczywiście – zapewniła Małgosia pewnym siebie, wyniosłym głosikiem. – To takie ładne coś, z którego robi się inne ładne cosie, bo jest ładne i zielone.

– I Jadeitowy Książę też był zielony? – Mężczyzna uniósł brew.

– Nie tak po prostu zielony – wyjaśniła. – Był zielony na wszystkie możliwe sposoby. I nie dam ci zabronić Księciu być zielonym, jak zabroniłeś diamentom. One ciągle chowają do ciebie urazę, wiesz?

– W takim razie przeproszę je zbiorowo, jak tylko jakiś spotkam – zapewnił Robert. Co ciekawe mógł to zrobić nawet zupełnie szczerze, bo w tamtej chwili nie miał pojęcia, że zielone diamenty rzeczywiście istnieją i łudził się, że uda mu się przechytrzyć tę małą diablicę.

– Przystojny i dumny Książę z początku w ogóle nie miał zamiaru zajeżdżać do ślicznego zamku Porcelanowej Księżniczki – ciągnęła Małgosia z tajemniczym uśmiechem. – On również zmierzał w stronę centrum królestwa, a w tych okolicach znalazł się jedynie przypadkiem. Jak jakaś ostatnia gapa i ćwok na jednym skrzyżowaniu pomylił się i skręcił w złą dróżkę, o czym zorientował się za późno. I nie mógł po prostu zawrócić, gdyż zbliżała się noc, a noce w królestwie były naprawdę straszneee. Takie wilkołakowo straszne! Poza tym Jadeitowy Książę był głodny i zmęczony, więc uznał, że odwiedzi pobliski zamek i poprosi o gościnę.

– Bardzo dogodne – mruknął pod nosem Robert.

– Co?

– Nic, nic.

– Zaskoczona Porcelanowa Księżniczka oczywiście zgodziła się pomóc i przenocować niespodziewanego gościa, bo była bardzo dobrą i uczynną osobą. No i jej serduszko od razu zabiło mocniej na myśl o tym, że choć na trochę będzie się mogła cieszyć towarzystwem kogoś innego niż tylko bohaterów książek, które czytała. Ona i Jadeitowy Książę od razu przypadli sobie do gustu i polubili się. Ale tak naprawdę polubili. No wiesz… Księżniczka zarzucała gościa tysiącem i jedną opowieści, których nigdy wcześniej nie miała okazji przekazać, a on wdzięczny za pomoc w potrzebie słuchał cierpliwie, żartował i prawił komplementy. Był też coraz bardziej zaczarowany niezwykłą urodą Porcelanowej Księżniczki. Stało się tak, że nazajutrz gdy miał już wyruszać w drogę powrotną, zrobiło mu się żal na widok przygnębionej twarzy Księżniczki, która bardzo nie chciała tracić towarzysza. Wiedziała, że kiedy poznała już smak dzielenia się z kimś miejscem w swoim zamku, trudno jej będzie znów wrócić do poprzedniej codzienności. Poprosiła więc Jadeitowego Księcia, by został dłużej w jej gościnie, a on poruszony zgodził się, bo chociaż nie chciał przyznać, Porcelanowa Księżniczka bardzo mu się spodobała. Jej zamek też wydawał mu się w porządku. Został w nim więc dzień następny i następny. Jego pobyt przedłużał się, a Porcelanowa Księżniczka z każdym dniem czuła się szczęśliwsza. Pokochała Jadeitowego Księcia, który również pięknymi słowami zaczął opowiadać jej o wspaniałościach, które przeżył w innych rejonach królestwa. I choć Porcelanowa Księżniczka niewiele potrafiła zrozumieć z jego opowieści, nie przeszkadzało jej to, bo nie liczył się dla niej sam sens historii, ale jej barwa. W końcu Jadeitowy Książę zaproponował, że zostanie z Księżniczką już na zawsze. Na zawsze, zawsze! Dla niej znaczyło to świat. Już nigdy nie miała być samotna i już zawsze miała się uśmiechać, bo znalazła coś piękniejszego od swoich kolorowych kwiatów i książek. Znalazła miłość.

– Bardzo ładne zakończenie – pochwalił z uśmiechem Robert, czując się przy tym dziwnie odprężony. – Naprawdę znasz się na tych bajkach…

– To jeszcze nie koniec – burknęła Małgosia, na co zaskoczony mężczyzna zmarszczył czoło i spojrzał na dziewczynkę niepewnie.

– Okazało się, że Jadeitowy Książę kłamał. Wcale nie miał zamiaru zostawać w odległym zamku Porcelanowej Księżniczki na zawsze. Ciągnęło go reszty królestwa, wielkich miast, innych zamków. Chciał je podbijać, zdobywać złoto, klejnoty, diamenty, nawet te zielone! Bo ponad wszystko Jadeitowy Książę pragnął coś znaczyć. Zdobyć bogactwo i sławę na całe królestwo, a wiedział, że w miejscu, gdzie żył z Porcelanową Księżniczką, nigdy tego nie osiągnie. Ona z kolei nie mogła opuścić zamku, gdyż była związana z nim życiem. Jadeitowy Książę lubił Porcelanową Księżniczkę i cenił jej towarzystwo. Po prostu nie tak mocno, jak twierdził. Porzucił ją. Zostawił w chwili, gdy ta potrzebowała go najmocniej. Wyruszył w świat, by zbierać swoje bogactwa i nie oglądał się za siebie. Już nigdy nie wrócił do zamku, w którym znalazł tyle ciepła. Nie wrócił choćby listem. Choćby myślą… A tymczasem uśmiech Porcelanowej Księżniczki zgasł. Powoli tracąc chęć do życia, snuła się i płakała, zaniedbując to, co kiedyś było dla niej najcenniejsze. Jej pozbawiony opieki ogród zdziczał, a potem zwiądł. Nie ożywiły go nawet jej łzy. Łzy, które zmoczyły i zamazały wszystkie książki, które Księżniczka próbowała czytać. Jadeitowy Książę nie wiedział, jak delikatna jest porcelana, z której stworzona była Księżniczka. Jego odejście sprawiło, że na jej ciele pojawiło się pęknięcie. Najpierw jedno, niewielkie. O takie tycie. Potem następne i kolejne. Z każdym dniem powiększały się, gdyż Księżniczka nie miała sił ani ochoty, by zadbać o swoją porcelanę. Pękała więc tak długo, aż w końcu rozpadła się zupełnie. Pewnego dnia jej porcelanowe ciało zwyczajnie pokruszyło się i rozsypało, a Jadeitowy Książę miał się nigdy o tym nie dowiedzieć. Nigdy nie dowiedzieć, co wywołał. Że Porcelanowa Księżniczka zgasła i umarła z żalu razem ze swoim pięknym zamkiem tylko dlatego, że w porę nie spostrzegła się, że nie wszyscy, którzy są piękni i pięknie mówią, mają również piękne serca.

Mężczyzna wytrzeszczył oczy w szoku, czując jak zaczyna mu się kręcić głowie. Wtedy Małgosia z szerokim uśmiechem zawołała śpiewnym głosem:

– Konieec!

– Ja… ja chyba znam tę historię. – Robertowi zaschło w gardle.

– Mama zawsze mówiła, że życie pisze najlepsze historie.

– Twoja mama… – chrząknął – naprawdę jest w tamtej kafejce?

Małgosia pokręciła przecząco główką. Jej uśmiech zniknął raptownie.

– Jesteśmy tu sami, tato – wyszeptała.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Numizmat 13.05.2018
    Mój ty cichy hejterze, co znowu mi dajesz anonimowe 1, proszę, objaw się XDDD
  • Kim 13.05.2018
    Witam :))) Nie wiem, kto tym hejterem jest, bo ja przybywam bez oceny. Tak tylko chciałam powiedzieć, że długi ten tekścik i nieśmiało pytam czy nie dałoby go, no nie wiem, powiedzmy, ciachnąć na części dwie lub trzy? :)
    Pozrawiam.
  • Numizmat 13.05.2018
    Kim, długi? No coś Ty? XD Widzę, że opowi coraz bardziej przyzwyczaja się do wierszy i krótkich drabbli, które czyta się w piętnaście sekund, a długość zwykłego opka odrzuca. Nie ma sensu dzielić na części tak krótkiego opowiadania ;)
  • Tina12 14.05.2018
    Ja chce więcej! Wciągnęło to mnie, a tu jak dla mnie to rzadkość.
  • Numizmat 14.05.2018
    Miło mi to słyszeć :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania