Poprzednie częściPościg za smokiem cz. 1/2

Pościg za smokiem cz. 2/2

– Widzę światło! – krzyknęła Lydia, niemal kładąc się na szyi Herbeusa i wskazując palcem jasny punkt przed nimi.

Smok przyspieszył i po chwili stanęli na krawędzi jasnej polany. No, może określenie „jasna" było lekką przesadą, ale w porównaniu z lasem, to miejsce było niezwykle dobrze oświetlone. Widać było rośliny, a nawet kolory niektórych z nich. W oddali, na samym środku polany, stał niewielki domek – drewniana chałupa ze słomianym dachem i kominkiem, z którego wydobywał się szary dym. Przez okna widać było blask ognia płonącego w kominku oraz cień jakiejś osoby krzątającej się raz w lewo, raz w prawo. Wszystkiemu towarzyszyła przerażająca cisza, która – zdaniem Lydii – zapowiadała coś strasznego. Coś, co nadciągało do nich; co możliwe, że obserwowało ich przez cały czas. Coś...

Pisk.

– Ach! – ognistowłosa krzyknęła przerażona i wtuliła się w Rufeusa, gdy spomiędzy wysokich traw wyskoczył w ich stronę z cichym miauknięciem...

– Kot – smok wypowiedział to słowo z wyjątkową odrazą.

– Kot? – Lydia powtórzyła ze zdziwieniem, spoglądając na puszystego, czarnego kocura, który siedział przed nimi, oblizując ze znudzeniem łapę.

– Jest cuś, co mnie bardzij drapie niż księżniczki i wilgoć... Koty! Toż to przecie tak dwulicowe i odrażające bestie! – Rufeus brzmiał na dość urażonego obecnością czworonoga.

– A propos, nie kichnąłeś od dawna... – księżniczka przypomniała sobie o alergii smoka.

– Faktycznie. Widać panienka dobrze na mnie działa i się odczulam! – Zadowolony z tej informacji, Herbeus obszedł kota i ruszył w stronę chaty.

– Stój! Co robisz?!

– Wypada się zapowiedzieć, przywitać i poinformować, że zamierzasz ściąć jej łepetynę czy coś w tym guście, prawda? Heroizm i zdobywanie sławy to jedno, ale o dobrych manierach nie wolno zapomnieć – szedł dalej niewzruszenie.

Dziewczyna westchnęła. W końcu i tak musieli jakoś zacząć. Póki co, jej plany nie wypaliły, więc może lepiej po prostu iść z prądem? Poza tym świadomość, że ma po swojej stronie smoka, dziwnie dodawała jej odwagi. W nerwowym uchwycie zacisnęła dłoń na rękojeści miecza, który dawał jej dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Zimna stal nigdy jej jeszcze nie zawiodła.

Zatrzymali się przed drzwiami. Lydia powoli zsunęła się z grzbietu Herbeusa i uniosła rękę, by zapukać. Nie zdążyła jednak tego zrobić, bo rozległ się trzask i drzwi stanęły otworem. Księżniczka wstrzymała oddech. Przed nimi stała kobieta w średnim wieku o nieco rozczochranych blond włosach. Można by nazwać ją mianem ładnej, gdyby nie ubytki w zębach, zmarszczki przy oczach, siwe pasma włosów, przygarbione plecy i ogólny... zapach, a raczej smród, jakby kobieta była chodzącą kocią kuwetą. Jednak te wszystkie detale dało się dostrzec dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się.

– Słucham, kochanieńka? – Drżący głos brzmiał o wiele starzej niż powinien.

Ale Lydia zaniemówiła. Nie tego się spodziewała. Może to nie jest wiedźma? Może...

– Czy mamy przyjemność ze słynną wiedźmą z Wiedźmipola? – Rufeus wyręczył ognistowłosą i wyjrzał zza niej, kiwając w bardzo formalny sposób na powitanie.

– Tak, tak, to ja. Paola z Wiedźmipola – przedstawiła się i zaśmiała cichutko po rzuceniu rymem.

– Herbeus Rufeus Ognisty... Junior! A oto księżniczka Lydia z Disconii i wkrótce osławiony rycerz! Przybyła, by cię zgładzić, zmoro tej puszczy! – smok powiedział to tak oficjalnie i spokojnie, że Lydia o mały włos nie zmarła na atak serca. Kto w taki sposób przechodzi do sedna sprawy i na dokładkę zdradza ich zamiary? Sięgnęła szybko po miecz, ale nie zdążyła go wyciągnąć, bo kobieta znów zaśmiała się cichutko.

– Doprawdy? To cudownie! Kobieta odbywająca przygody.. Jakież to ekscytujące! Musicie mi jakieś opowiedzieć. Ale jest już zimno na dworze i noc nastała, więc wejdźcie lepiej do środka. Jutro możecie gładzić, co tam chcecie – machnęła ręką i odsunęła się drobnymi kroczkami.

Zbita z tropu księżniczka weszła powoli do domu, starając się nie pokazać po sobie ani strachu, ani niepokoju. Co dziwniejsze – Rufeus wszedł tuż za nią i zmieścił się.

A przecież ta chatka wyglądała na niezwykle małą. Myliła się. To musiały być czary, gdyż w środku chałupa wyglądała jak piękny, bogato wyposażony, dwupiętrowy dom.

– Może herbatki? – zapytała Paola, kierując się w stronę kamiennego kominka. Koty, których było tu niezwykle dużo, uciekały spod ich nóg i rozsiadały się wysoko na meblach, prychając na obcych.

– Pani chyba nie rozumie...

– Mów mi Paola, skarbie.

– Dobrze. Paola. Chyba nie zrozumiałaś. Jestem tutaj by cię pokonać – Lydia starała się, by jej głos brzmiał odważnie i nie drżał za mocno.

Kobieta odwróciła się zdziwiona.

– A po kiego czorta?

– Po kiego... co? No, bo jesteś wiedźmą. Złą. Prześladujesz ludzi ze wsi! – Lydia zaczęła się gorączkować, a Herbeus klapnął na zadku i rozglądał się w ciszy.

– Prześladuję? Ja? Ależ skarbie, nic bardziej mylnego! Mieszkam tu od wielu lat. Jestem wiedźmą. I faktycznie, dokuczam ludziom, ale tylko, jak mnie nachodzą w złych zamiarach lub jak próbują niszczyć ten piękny las...

– Piękny las? Ktoś tu niedowidzi... – Rufeus mruknął pod nosem z lekkim zdziwieniem.

Paola posmutniała i usiadła ciężko na fotelu.

– Rufus! A co z manierami?! – księżniczka syknęła na smoka.

– Nie, nie, cukiereczku. Twój smoczy przyjaciel ma rację. Teraz ciężko wam w to uwierzyć, ale dawniej ta puszcza nie była tak ponura i przerażająca... Raczej majestatyczna, tajemnicza, piękna i niemal magiczna. A stworzenia, jakie można tu było spotkać, sprawiały, że człowiek, patrząc na nie, czuł się młody... jednorożce... – W oczach kobiety pojawiły się łzy. Usiadła wygodniej w fotelu i przytuliła do piersi białego kota, który wskoczył jej na kolana.

Lydia również usiadła na pobliskim fotelu i słuchała w ciszy opowieści o magii i pięknie, które ongiś spowijały Wiedźmipole. Dowiedzieli się z Herbeusem, że wiedźma przybyła do tego lasu, gdy jeszcze znany był pod nazwą Srebrnopole. Brało się to od koloru grzywy jednorożców, których stada pasły się na łąkach skrytych w puszczy. Było tu wiele pięknych istot i magii, więc Paola osiadła tu i całe dnie spędzała na obserwowaniu jednorożców. Jednak było ich coraz mniej i mniej, a puszcza pogrążała się w ciemności.

– Z początku myślałam, że to wina ludzi. Że polowali na nie. Ale właściwie to ludziom rzadko udawało się je ujrzeć, więc o ustrzeleniu nie było mowy. Jednorożce znały magię w tym lesie i potrafiły się chować przed wzrokiem myśliwych. Jednak na wszelki wypadek zaczęłam odpędzać wszystkich ludzi... po części w obawie przed nimi, ale także dla ich dobra. Jednorożce zaczęła chyba toczyć jakaś choroba... nie wiem czy się jakieś ostały. Ostatnie ptaki przed odlotem powiedziały mi, że jeden ostał się przy Sadzawce Kryształów. Niestety nie mogłam tam dotrzeć. Jakaś mroczna magia odpędzała mnie przed dotarciem tam, a większość mocy wydałam na ochronę tego miejsca – Paola urwała i spojrzała na swych gości, którzy w milczeniu spoglądali to na nią, to na siebie.

– Oj, coś masz panienka pecha do ubijania. No, nic tu po nas skoro wiedźmę złą ciężko nazwać... – mruknął Herbeus.

– Pomożemy ci – Lydia poderwała się tak gwałtownie, że kilka kotów spadło z pobliskiej sofy.

– Co? – zapytali z niedowierzaniem kobieta i smok .

– To znak... No, bo sama nie możesz się tam dostać. Nie wiadomo, co stało się z jednorożcami, a bez nich ten las umiera i stanowi ogromne zagrożenie. Może miałam na was trafić? Może naszym przeznaczeniem jest ocalić tę puszczę? – mówiła księżniczka z ogromnym zapałem i wiarą.

Zapadła długa cisza, w trakcie której każdy zastanawiał się nad wypowiedzianymi przez młodą dziewczynę słowami.

– No to się wyśpijcie, to nie będzie łatwa wyprawa – Paola przerwała milczenie.

Dziwnie było spać, nie widząc księżyca, czy światła gwiazd, do których Lydia ostatnimi czasy przywykła. Cichy oddech śpiącego tuż obok smoka dawał jej jednak poczucie spokoju, którego tak potrzebowała, by zasnąć.

 

***

Następnego dnia świt – którego naturalnie w puszczy nie było widać – zastał trójkę nietypowych wędrowców przedzierających się przez mrok Wiedźmipola. Lydia i Paola trzymały w rękach latarnie z błękitnym, magicznym płomieniem, który jeszcze skuteczniej rozpędzał ciemność. Rufeus szedł tuż obok nich, nasłuchując co chwilę i zastanawiając się, jak do licha znalazł się w takiej sytuacji.

– To tutaj – wiedźma zatrzymała się i wskazała krzaki przed sobą.

– Co tutaj? Wypiłaś za dużo i chcesz postój? – ziewnął Herbeus, ale umilkł pod karcącym spojrzeniem rudowłosej.

– Tutaj zdołałam dotrzeć ostatnim razem i dalej nie dałam rady iść.

Księżniczka zbliżyła się do krzaków i wysunęła rękę z latarnią, jednak światło jakby tonęło w mroku. Po chwili jej ręka również w nim zniknęła. Szybko wycofała ją i spojrzała na towarzyszy.

– Co zrobimy?

– Nie starczy mi magii, by stworzyć płomień, który rozproszy ten mrok – głos Paoli brzmiał przepraszająco.

– Ja raczej też nic nie zdziałam... mój ogień jest ogniem, a nie jakimś magicznym cudem – Rufeus przyglądał się ścianie mroku z nieskrywanym podziwem i obawami.

Lydia zdjęła tobołek z pleców i zaczęła w nim grzebać, aż w końcu wyjęła linę, którą obwiązała się w pasie, a następnie podeszła i przewiązała nią także wiedźmę oraz szyję smoka.

– Pójdziemy po omacku... Paola musisz iść pierwsza, bo pamiętasz ten las i może trafisz na pamięć. Ale nie martw się, będziemy tuż obok i w razie czego obiecuję, że cię obronię – księżniczka położyła dłoń na ramieniu kobiety, której zmęczone oczy wpatrywały się ze strachem w zasłonę nieprzeniknionego mroku.

Wypowiedziane przez młodą dziewczynę słowa otuchy podziałały i już po chwili Paola przekroczyła próg ciemności. Szli długo, jedno za drugim i tylko dotyk liny przypominał im, że są tam razem. Nawet głos nie był w stanie przebić się przez ciemność. Powoli dusił i odbierał dech. Lydia ponownie straciła poczucie czasu, ale tym razem starała się go tak usilnie nie odmierzać. Powtarzała sobie, że niebawem ujrzy światło. Że jeszcze tylko kilka kroków. I wreszcie tak się stało. Wyjście na powietrze skąpane w świetle gwiazd było jak wypłynięcie z wody na powierzchnię. Zdziwiło ją, że już noc, ale z drugiej strony – kto wie, czy zasłona, przez którą szli, nie przyspieszała biegu czasu? Albo może to oni szli wolno? Najważniejsze, że znów się widzieli i słyszeli swe oddechy.

– Sadzawka Kryształów – szepnęła z przerażeniem Paola.

Lydia podeszła by ujrzeć niewielki staw. Kiedyś musiał być piękny i odbijać promienie słońca muskającego pobliskie kryształy, które wyrastały z ziemi niczym kwiaty. Jednak teraz, skąpana w mroku, miała kolor bordowy, a dookoła sterczały kości i rogi.

– To cmentarz – szepnęła z przerażeniem.

– Cmentarz jednorożców – dokończył za Lydię smok.

Paola krzyknęła i opadła na kolana chowając twarz w dłoniach i zanosząc się szlochem.

– Jak to możliwe?! Przecież one były nieśmiertelne! Dlaczego?! – łkała drżąc jak zagubione dziecko, które zdało sobie sprawę, że nie może znaleźć drogi i zagubiło się w mroku. Lydia kucnęła przy niej i delikatnie objęła ramionami by dodać jej otuchy.

– Ktokolwiek to zrobił, został przeklęty wraz z całą puszczą... Ale po co zabijał jednorożce? Wiedźmo? – Herbeus rozglądał się wokoło po uwolnieniu się od liny.

– Może dla... dla krwi? Jest składnikiem eliksiru nieśmiertelności oraz eliksiru odmłodzenia, ale receptury dawno zaginęły i to właściwie bardziej mit – Paola, pociągając nosem wzięła się wreszcie w garść, ale nadal tkwiła w objęciach Lydii, którą ogarniała powoli wściekłość na widok zwłok jednorożców.

– Mit, czy nie... To skończony drań! Zabić czyste, niewinne istoty.

– Dokładnie, skarbie, dokładnie. Jeśli się do nich zbliżył, to znaczy, że zdobył ich zaufanie, a potem bezczelnie wykorzystał i... Jak ktokolwiek mógł... – Wiedźma nadal plątała się, zdumiona, że ktoś mógłby być do tego zdolnym.

– Gdybyś miała do wyboru: odejść w niepamięć i nic po sobie nie zostawić albo być nieśmiertelną, to nie powiesz mi, że zrezygnowałabyś z wiecznej młodości? – Niski, chrapliwy głos poniósł się echem po polanie.

Lydia zareagowała natychmiast. Zerwała się na równe nogi, wyciągając miecz z pochwy i stając tuż przy Paoli. Z drugiej strony ustawił się Herbeus, a wiedźma powoli podniosła się i utworzyła w dłoni niewielką kulę światła, która poleciała wysoko w górę nad ich głowy oświetlając miejsce rzezi.

– Nigdy nie dopuściłabym się tak niegodziwego czynu! Wyjdź i pokaż się, oprawco! – krzyknęła Paola, rozglądając się ze wzburzeniem.

– Skoro chcesz... – głos umilkł na chwilę.

Trzask kości za stawem zwrócił ich uwagę. W kręgu światła pojawiła się ciemna postać. Kiedyś mógł to być człowiek, jednak teraz wyglądał jak cień o zarysie istoty ludzkiej.

– Skoro tu dotarliście, to musicie zginąć. Wciąż czekam na ostatniego jednorożca i nie pozwolę, byście przeszkodzili mi na mej drodze do zostania bogiem! – Rozłożył coś, co wyglądało jak ręce, na boki i zaśmiał się ostrym, przenikliwym głosem, który ranił uszy.

– Po moim trupie! – Lydia, nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyła z mieczem w dłoni na przeciwnika.

Cień stworzył z mroku miecz, który starł się z jasną klingą jak równy z równym. Smok chciał pomóc towarzyszce, ale na drodze stanęły mu niewielkie cienie śliniące się i kłapiące szczękami w ich stronę. Paola rzuciła w jednego z nich kulą światła, a ten rozpadł się na drobne kawałki. Herbeus nie zwlekał długo i po chwili część cieni, jak i polany stała w płomieniach, jednak ogień się nie rozprzestrzeniał.

Lydia walczyła dzielnie, jednak każda zadana rana zrastała się natychmiast, z kolei ona opadała powoli z sił. Widząc to Cień zaśmiał się złowrogo.

– Nie pokonacie ani mnie, ani mej armii! Tylko czyste światło jednorożców mogło mnie zabić. A ich już nie ma – wskazał ręką zwłoki.

Więcej cieni wyrosło z ziemi. Wiedźma i Rufeus również opadali powoli z sił. Powoli zdawali sobie sprawę, że to może być ich koniec, gdy wtem dało się słyszeć wojenny okrzyk. Księżniczka nie miała okazji sprawdzić, co się dzieje, gdyż zajęta była walką i próbami ujścia z życiem. Za plecami usłyszała trzask mieczy i okrzyki mężczyzn. Dopiero gdy Cień odskoczył od niej i odrzucił potężną falą mroku w tył, zobaczyła, kto do nich dotarł. Na krawędzi polany stała gromada rycerzy walczących dzielnie z cienistymi kreaturami. Paola ze smokiem wspomagali ich z boku, a w samym centrum walki trwała trójka znanych jej dobrze mężczyzn. Rycerze Robert, Piotr i Jeremi. Dziwnie było to stwierdzić, ale ucieszył ją ich widok.

– Jak tu trafiliście?! – krzyknęła szybko zrywając się ziemi i blokując wypad Cienia.

– Twoja wyrośnięta jaszczurka gubi pióra jak choinka – Robert odkrzyknął jednym ruchem miecza ścinając cztery cienie.

Kilka cieni próbowało zaatakować Lydię z boku, gdy broniła się przed atakami potężnego napastnika, ale powstrzymał je ktoś, kogo znała tylko przelotnie. Długie włosy związane w kucyk, ubiór giermka. Michał. Donośne krakanie zwróciło jej uwagę na ramię chłopaka, na którym siedział czarny kruk. Ten sam, który towarzyszył jej w podróży do smoka.

– To ty? – szepnęła rozradowana do ptaka, ale szybko znów skupiła się na Cieniu.

– Ten kruk towarzyszył nam od jaskini! Pomógł nam tu trafić. Zupełnie jakby chciał nas do ciebie zaprowadzić! – Michał wykrzykiwał pomiędzy ciosami, zbliżając się do Lydii i broniąc jej pleców.

– Cieszę się, że was widzę – powiedziała Lydia, gdy nagle Cień krzyknął wściekle i kolejna fala mroku powaliła wszystkich na ziemię.

– Dość! – ryknął mroczny pan i zamachnął się mieczem na dziewczynę. Michał odleciał nazbyt daleko i na dokładkę przywalił go inny rycerz, więc nie zdołał dobiec do niej na czas. Ale ni stąd, ni zowąd pojawił się Jeremi parując cios wymierzony w księżniczkę. Chwila tryumfu i chwały poprawiły jego wizerunek w oczach rycerzy. Ale nie było mu dane cieszyć się nim nazbyt długo. Cieniste ostrze przeszło przez zbroję na piersi jakby nie stawiała najmniejszego oporu. Cień uniósł dłoń z nabitym na nią mężczyzną i rzucił w dal o drzewa, w które ciało uderzyło z cichym łupnięciem i upadło na ziemię. Grobowa cisza zapadła na moment, a Lydia chwyciła mocniej miecz. Nie swój, ale Jeremiego. Poderwała się i z donośnym okrzykiem bojowym zaatakowała przeciwnika. Robert i Michał pojawili się blisko niej odpierając fale mniejszych cieni.

Tylko Piotr stał za Paolą i smokiem spoglądając tępo na zwłoki towarzysza podróży.

– O tym mowy nie było! Sprowadzić księżniczkę... Ale o walce do upadłego z potworami mowy nie było! – wrzasnął spanikowany, po czym rzucił się z przerażeniem w stronę drzew.

Mniejsze cienie wykorzystały to i rzucił się na słabą, przerażoną zdobycz wgryzając się gdzie popadło... w szyję, ręce, oczy, nogi. Wrzask bólu wstrząsnął polaną, ale po chwili umilkł, gdy smoczy ogień spowił wijącą się pod cieniami sylwetkę. Szybka, acz bolesna śmierć tchórza. Morale wojowników niemal całkiem opadły, ale nawoływanie do walki Roberta, odwaga giermka i chart ducha księżniczki sprawiły, że nikt więcej nie uciekł.

– Głupcy! Nie macie ze mną szans! – zaśmiał się Cień odpychają ich wszystkich pod drzewa falą mroku.

– Ma trochę racji... Pewnie po drodze wy blaszaki nie spotkaliście jednorożca? – smok sapnął czując, że coraz mniej ognia mu zostało.

Robert pokręcił głową. Stali wpatrując się w wyłaniające się zewsząd cienie. Mroczny pan szedł wolno w ich stronę. Lydia wyszła mu naprzeciw, ale Michał stanął między nią, a wrogiem.

– Księżniczko, ratuj siebie – powiedział ochrypłym głosem.

– Nie! Nie opuszczę moich ludzi! I nie odwrócę się, nieważne, jak bardzo bym się bała. To, co zrobił ten... ten... To, co zrobił, jest niewybaczalne. Chociażbym miała walczyć wieczność, pokonam go! – Lydia obeszła giermka i machnęła mieczem z determinacją.

Wszyscy spojrzeli na nią z szacunkiem. Oto stała przed nimi przyszła królowa. Zdali sobie sprawę, że byli gotowi zginąć za nią i duma rozpierała każdego z osobna, że dane im było służyć tak zacnej księżniczce. Szykowali się na starcie z cieniami, ale nie doszło do niego.

Kruk na ramieniu Michała siedział w ciszy dłuższy czas i spoglądał na Lydię. W końcu poderwał się do lotu i wylądował na ziemi niemal tuż przed Cieniem. Ten, jednak nie zwrócił uwagi na ptaszysko i parł do przodu z mieczem wymierzonym w królewską córkę. Nie zdołał, jednak do niej dotrzeć...

Polanę zalał blask. Tak oślepiająco jasny i ciepły, że człowiek zapominał o bólu, zmęczeniu i ogarniało go poczucie bezpieczeństwa. Lydia napawała się tym i starała dojrzeć w bieli źródło tego światła. Po chwili światło nieco osłabło. W miejscu, z którego emanowała jasna łuna stał najprawdziwszy...

– Jednorożec – Paola szepnęła wzruszona ze łzami w oczach.

Smukłe stworzenie miało kruczoczarną maść, ale grzywa, ogon i róg mieniły się srebrzystą barwą. Zwierzę stanęło dęba i zarżało donośnie. Cień zasłonił się rękami, krzycząc w bólu, gdy światło wypalało w nim dziury.

– Nie! Jesteś mój! Zginiesz jak reszta! – ryknął i zamachnął się mieczem w stronę stworzenia. Ale Lydia już tam była. Zablokowała cios, po czym wykonała szybki obrót i cięła ostrzem miecza w miejscu, gdzie były nogi mrocznego pana. Okrzyk bólu. Cień upadł na ziemię brocząc cienistą krwią. Jednorożec nachylił łeb i dotknął rogiem miecza księżniczki, która następnie wykonała jeden, ostatni zamach i przeszyła sylwetkę cienia aż po samą ziemię. Wrzask ucichł szybko. Ciche sapnięcie towarzyszyło rozpłynięciu się mrocznego pana i jego cieni. Lydia klęczała na jednym kolanie opierając się rękoma o miecz i łapiąc oddech.

Niebo nagle rozpogodziło się, jakby wieczna noc ustąpiła miejsca popołudniowemu słońcu, którego promienie zalały całą polanę. Miejsca, gdzie leżały wcześniej szczątki jednorożców pokryły kwiaty i kryształy. Jakby to miejsce nigdy nie doświadczyło tragedii.

Księżniczka wstała powoli i odwróciła się w stronę jednorożca.

– Dziękuję – szepnęła zachrypniętym głosem.

Zwierzę parsknęło i szturchnęło ją nosem, po czym zarżało cicho i ruszyło galopem w las. Zasłona mroku opadła, więc patrzyli, jak znika między drzewami w ciszy.

– Klątwa zniknęła... Las znów żyje – Paola podeszła do sadzawki, której czysta woda odbijała kolorowe kryształy.

– Jednak kruszyno dokonałaś czegoś wielkiego – powiedział Rufeus podchodząc do dziewczyny.

– I może jeszcze dokonam. Ale teraz... Wracajmy do domu – Lydia uśmiechnęła się promiennie po zdjęciu hełmu i spojrzała na zmęczonych, pokrytych krwią rycerzy, którzy klękli przed nią i przysięgli wierność.

 

***

 

W ten sposób Wiedźmipole stało się ponownie Srebrnopolem. Paola pozostała w puszczy jako jej strażniczka. Rycerze zabrali ze sobą zwłoki Jeremiego ze wszystkimi honorami. Na czele pochodu jechała Lydia na grzbiecie smoka, który zdecydował, że nie ma zamiaru rozstawać się z ludzką przyjaciółką bo, cytując: „byłoby znów nudno, no i alergia mu przeszła". Ser Robert nie wrócił do zamku. Przeprosił Lydię, że próbował zdobyć ją, nie myśląc o tym, co ona czuje. W świetle odnalazł swoją drogę i postanowił, że zostanie templariuszem w Zakonie Jednorożca. Po dotarciu przed oblicze króla, Lydia z Disconii zyskała miano bohatera. Każdy z jej towarzyszy został nagrodzony, a giermek Michał został prawdziwym rycerzem. Wiele lat później wszyscy żyli nadal długo i szczęśliwie – zwłaszcza smok, który znalazł ulubione zajęcie, jakim było doglądanie dzieci nowej pary królewskiej – Lydii i Michała, których poddani kochali ponad miarę i wiernie służyli po kres ich dziejów.

 

A jednorożce? Podobno wróciły. A może nigdy nie odeszły? Może kryją się w lasach i czekają, aż ktoś je odnajdzie? Może Ty? A może nie, bo właśnie zjadłeś kotleta z ostatniego jednorożca? ;P

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Freya 11.11.2018
    "Jutro możecie gładzić, co tam chcecie" - ględzić
    "Cień odskoczył od niej i odrzucił potężną falą mroku w tył," - falę
    "Roberta, odwaga giermka i chart ducha księżniczki sprawiły, że" - hart - w tym przypadku :)
    "Ser Robert nie wrócił do zamku." - Sir - u nasz w Polszcze "ser" - to jednak tylko produkt nabiałowy, chyba w poprzedniej części też widziałem to uchybienie.

    To tyle co mi się rzuciło w oczy, poza tym klawo jest... jak to bywa w bajkowych światach i teges.
    Dobrze, że tych jednorożców jednak nie ma, bo ich los byłby jeszcze okrutniejszy niż... nosorożców, uff. Zupełnie wystarczą już te - różowej natury. Prawdopodobnie cała geneza powstania ich istnienia w wyobraźni ludzi, jest skutkiem zębów narwali - i tu koniec bajki - "cyt iskierka zgasła". :) Pozdrawiam serdecznie
  • Drzumatella 14.11.2018
    Dziękuję! Wprowadzę poprawki, jak tylko przysiądę do kompa :)

    Co do istnienia, to jest tak jak ze smokami i innymi istotami mitycznego pochodzenia z różnych stron świata - różne zwierzęta i ludzka wyobraźnia robi swoje. Podobno jedną z inspiracji są też oryksy. Albo próby ludzi do nadania koniom cech magicznych skoro i tak ciągle je jakoś przeobrażano - kelpie, kiriny etc. A może to wizja rycerza z lancą na koniu sprawiła, że ktoś wpadł na pomysł by koń miał róg.. Ciekawe są czasem rozmyślania na ten temat :3
  • Drzumatella 24.11.2018
    "Jutro możecie gładzić, co tam chcecie" - ględzić <- Ale co do tej części to ma być gładzenie, a nie ględzenie xD :D Bo oni przyszli ją zgładzić, dlatego mówi by to na jutro przełożyli :D

    "Cień odskoczył od niej i odrzucił potężną falą mroku w tył," - falę <- Gdybym dała "falę" to by znaczyło, że to falę odrzucił w tył. A chodzi o to, że falą (z pomocą fali mocy) odrzucił lachę w tył :)
  • Freya 24.11.2018
    Eeej ok. - taki był mój odbiór twojego tekstu, więc i adekwatny komentarz, który tak pojmowałem :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania