Posłannictwo z gwiazd

I.

Statek na pewno nie był bardzo wygodnym miejscem do życia, ale spełniał swoją podstawową i właściwie jedyną funkcję – zapewniał ochronę przed kosmiczną pustką. Jego, można by rzecz, dodatkowym jego zadaniem było przemieszczanie się poprzez tę pustkę. Teraz jednak pozostawał w bezruchu, pomimo, że zdarzyło się to pierwszy raz od bardzo dawna. Powodem tego zatrzymania było osiągnięcie celu: statek oraz przede wszystkim jego załoga znalazła życie w kosmosie. I to nie byle jakie życie; nie były to bowiem pojedyncze komórki, nie było to również wiele komórek połączone w prymitywny organizm – to co odnalazła załoga tego konkretnego statku było najwyższym możliwym osiągnięciem w tej dziedzinie – znaleźli oni bowiem planetę, na której występowało życie odznaczające się inteligencją. Z tego też powodu kapitan postanowił wyłączyć napęd i nadać wiadomość do Centrum Zarządzającego z prośbą o dalsze instrukcje. Wytyczne mówiły o tym wyraźnie: w przypadku odnalezienia inteligentnego życia nie nawiązywać kontaktów, które mogłoby wpłynąć na naturalny rozwój kulturowy. Oczywiście nikt nie traktował tego poważnie - poszukiwania życia zaczęły się jeszcze przed rewolucją technologiczną i do niedawna nie przynosiły żadnego efektu, zatem nikt nie sądził, że przypadkowy kierunek podróży przyniesie inne efekty. A jednak. Podróż wiadomości do Centrum, z uwagi na odległość, zająć miała pewien czas, a według łatwej matematyki odpowiedź miałaby nadejść dzisiaj. Z tego powodu właśnie Prot, główny naukowiec pokładowy, szybkim krokiem zmierzał do pomieszczenia dowodzenia. Nie chciał stracić ani chwili.

Mijał kolejne pomieszczenia, aż w końcu dotarł przed śluzę dzielącą go od mostku. Zatrzymał się przed nią jednak, aby opanować emocje i nie dać poznać, iż jest w stanie najwyższej ekscytacji. Taki brak opanowania zarzucić można młodym uczniom, u naukowca jego rangi wzbudzić mógł co najwyżej drwiny. W końcu podszedł bliżej i dał się zidentyfikować skanerowi, który, potwierdziwszy jego tożsamość, otwarł śluzę.

Mostek był dużym pomieszczeniem, zbudowanym w półokrąg. Można by wręcz powiedzieć, iż był marnotrawstwem miejsca, bowiem jego obsługą zajmowało się tylko kilku załogantów, teraz każdy skupiony na swoim zadaniu przy osobnych pulpitach. Po środku znajdował się duży stół służący do wyświetlania trójwymiarowych modeli tego, co akurat trzeba było obejrzeć. Obecnie wyświetlona była tam pobliska planeta, co akurat było całkowicie niepotrzebne, gdyż wystarczyło spojrzeć przez szybę na przodzie mostku, aby zobaczyć kulę, na podstawie której uformował się ów hologram i na której wyewoluowało inteligentne życie.

- Prot.

Kapitan i głównodowodzący statkiem patrzył na niego sprzed stołu hologramowego. Kapitana można było rozpoznać bez żadnego problemu: jako jedyny na statku miał prawo nosić biały strój, który dobrze kontrastował z jego ciemnymi oczami. Oczami, które zwykle patrzyły na innych z góry, bowiem Kapitan był bardzo wysoki.

- Kapitanie. Odpowiedź już nadeszła?

Krot od razu przeszedł do rzeczy. Zbliżył się do Kapitana i z szacunkiem skinął głową. Ten patrzył na niego, ale nic nie mówił. Odwrócił się w stronę hologramu, a potem obaj, jak na komendę spojrzeli przez szybę na planetę.

- Wygląda wspaniale – powiedział Krot.

- Kwestia gustu. Właściwie jest bardzo podobna do naszej… Mamy garść informacji z powierzchni. Wysłałem kilka sond, aby zbadała życie, przede wszystkim to inteligentne.

Odwrócił się z powrotem w kierunku hologramów i wykonał gest ręką. Na hologramie pojawiła się postać. Krot otworzył szerzej oczy.

- To oni… Rzekłbym, że dość podobni do nas – Kapitan nie wykazywał żadnych emocji wypowiadając te słowa, podczas gdy Krotowi trudno było już ukryć ekscytacje.

„Oczywiście, że tak! Jeśli planeta zapewniała podobne warunki jak nasza, można było oczekiwać, że te istoty będą podobne do nas” pomyślał.

- To zasługa zjawiska zwanego konwergencja ewolucyjna… w podobnych warunkach wykształcają się podobne cechy. Mają humanoidalną postać, dwie ręce, nogi, głowy, oczy… Tak jak my!

- Są wyżsi – zauważył Kapitan przyglądając się hologramowi.

- Grawitacja jest tutaj słabsza niż u nas, to dlatego. Wiadomo coś o ich kulturze?

- Nie więcej niż to, co powiedzieliśmy w wiadomości do Centrali: tworzą wiele odmiennych i odseparowanych grup, różniących się kulturą i rozwojem. Większość żyje w niewielkich, prymitywnych plemionach, ale niektóre grupy rokują na rozwój.

- Mam nadzieje, że Centrum pozwoli nam ich nauczać… - zaczął Krot, ale Kapitan przerwał mu znudzony:

- Ty znowu o tym… Poczekamy co powie Centrala, i tak nie mamy mocy obliczeniowej, żeby przenalizować co i jak.

Krot pogrążył się w rozmyślaniach. To jest to, na co czekał od początku. Od momentu zaistnienia swojego życia. Może to właśnie on będzie miał okazję pokierować nowy, inteligentny gatunek ku lepszej przyszłości. Może dzięki temu ta rasa inteligentnych istot uniknie błędów, z których jego własny gatunek musiał się uczyć, często w bolesny sposób.

- A właściwie jak ich nazwiemy? – zadał pytanie, ale nie doczekał się odpowiedzi. Oto bowiem nadeszła wiadomość prosto z Centrum. Spojrzał na Kapitana, a ten ubrał na głowę specjalny hełm i usiadł na miejscu przeznaczonym tylko dla głównodowodzącego. Procedury mówiły bowiem, że wiadomości przychodzące z Centrum Zarządzającego odebrać może wyłącznie Kapitan, następnie przekazujący je reszcie załogi. Czas mijał, a Krot denerwował się zniecierpliwiony. W końcu jednak Kapitan ściągnął hełm i wstał. Spojrzał na głównego naukowca i uspokoił go gestem.

- Centrum przeanalizowało sytuację i wydało następujące rozkazy: zejdziemy na powierzchnie i zaingerujemy w proces rozwoju inteligentnej rasy.

Krot uśmiechnął się. Dobrze wiedział, że był to jego osobisty sukces, to on bowiem zaproponował to Dowództwu. Jego gatunek będzie teraz przewodził nowej rasie… Gatunek… Tak, teraz tak trzeba o sobie mówić.

- Mamy pozwolenie na lot załogowy, aczkolwiek absolutny zakaz przekazywania technologii. Wg komputerów Centrum istoty te wyznają bóstwa, zatem mamy pozwolenie na użycie technologii, aby uznali nas za nie. Mamy ukrywać się w zbiornikach wodnych, w dzień nauczać podstaw moralności, matematyki, architektury i pokrewnych dziedzin, na noc zaś wracać do statku. Centrum przygotowało konkretne zagadnienia, które mamy im przekazać. Po wykonaniu misji mamy ich opuścić obiecując uprzednio powrót w przyszłości. – Zwrócił się do Krota – w swoich kwaterach znajdziesz sugestie, którym grupom przekażemy wiedzę, ale ostateczna decyzja należy do ciebie. Centrum absolutnie zakazuje pozostawiania jakichkolwiek śladów naszej obecności. Po wykonaniu misji mamy zbudować zakamuflowaną stację kosmiczną na orbicie i obserwować rozwój rasy. Dodatkowe informacje znajdziesz w swoich kwaterach.

Więc udało się. Bardzo długo zastanawiał się, co przekazać rasie z nowej planety i doszedł do podobnych wniosków – nie może być to nic czego nie zrozumieją; technologia nie jest drogą, należy przekazać im podstawy wiedzy i umożliwić im dojście do rozwiązań technicznych samym. Pozostała tylko jedna kwestia.

- Jak Centrum postanowiło nazwać tę planetę? – zapytał Kapitana.

Ten odwrócił się do niego.

- Postanowili nazwać ją Ziemia.

Obaj spojrzeli na hologram, gdzie wciąż wyświetlany był przedstawiciel inteligentnego gatunku z planty Ziemia. Krot uśmiechnął się w duchu.

- Zatem są to Ziemianie.

 

II.

W kosmicznej skali czas płynie powoli. Gwiazdy żyją miliardy lat, zderzenia galaktyk trwają eony. Kilka tysięcy lat w porównaniu z tym nie znaczy nic. W skali makro. W skali planetarnej aż trudno uwierzyć, ile może zdarzyć się podczas ledwo kilkukrotnego obrotu Ziemi wokół Słońca. Kilkaset okrążeń wystarczy na powstanie cywilizacji, kilkaset kolejnych na jej ponowny upadek. Kilkadziesiąt na rozwój i śmierć organizmu, niepełny jeden na jego powstanie do narodzin. Tak, planeta Ziemia zdecydowanie była interesującym kawałkiem skały. Zawieszonym w bezkresie kosmosu, otoczona pustką i wiecznie krążąca wokół swojej gwiazdy. Obserwujący ją przez te wszystkie lata mogliby uznać, że z zewnątrz nie zmieniła się niemal w ogóle. Na powierzchni działy się jednak zadziwiające rzeczy. Ludzie dokonali niesamowitego postępu cywilizacyjnego…

- W porównaniu z czasem jaki nam zajęło ujarzmienie elektryczności można wręcz powiedzieć, że dokonali skoku.

Kapitan patrzył przez ramię na dziennik Krota, tego samego naukowca, który jako pierwszy rozpoczął badanie tej rasy. Ten odwrócił się do niego.

- Owszem, dlatego mam nadzieję, że już niedługo Centrum pozwoli nam na oficjalny kontakt. Takie spotkanie, wymiana wiedzy, poglądów… To mogłoby doprowadzić do znacznego wzrostu naszego własnego gatunku. Sam widzisz, jak szybko ewoluowali… ledwo cztery tysiące lat! Nam zajęło to pięć razy dłużej.

- Rozkaz jest jasny: obserwować i zbierać dane. – Widząc twarz kompana dodał – Poza tym, nie wychwalaj ich tak bardzo… gdyby nie nasza interwencja to pewnie dalej jedliby błoto. No i mógłbyś używać naszych jednostek czasu…

Od kiedy Ziemianie nadali swoje nazwy dla kontynentów, odległości, jednostek czasu, nazw plemion i terytoriów (które nazywali narodami i państwami i chociaż istniała ogromna różnica między ludzkim rozumieniem narodu i plemienia, to pomimo wielokrotnego tłumaczenia tego swoim kompanom Krotowi nigdy nie udało się przekonać innych do używania ziemskich pojęć) oraz nazw dla ziemskich form życia Centrum zarządziło używanie tych nazw właśnie. Miało to jakoby ułatwić badanie Błękitnej Planety, jak nazywali ją jej mieszkańcy.

- Może, a może nie. Sam widzisz jacy są inteligentni. Widziałeś ich budowle? Ich pomysłowość jest niesamowita. Niektóre koncepcje filozoficzne są naprawdę interesujące, rozwiązania polityczne, społeczne… Nie mówię, że są lepsze od naszych, są po prostu… inne.

- Rozumiem twoją ekscytacje – w końcu obserwujesz ich już… ile powiedziałeś? Cztery tysiące lat? – dodał pytającym tonem. – Ja jestem tutaj nowy.

- Moglibyśmy wysłać mały statek i przynamniej się pokazać – próbował Krot, ale Kapitan przerwał mu nieco ostrzejszym tonem:

- Jest zakaz… Co jeśli powtórzą się sytuacje z Ameryki Południowej? Ludzie tam zginęli.

Na to Krot nie miał żadnej odpowiedzi. To prawda, w wyniku misji załogowych kilku ziemian doznało ran, kilku zaś zginęło. Nie miał pojęcia, co kierowało kapitanem tamtych statków. Czuł się podwójnie źle, ponieważ nie dość, że tamci ludzie zginęli, to jeszcze Centrum postanowiło ukarać za to poprzedniego Kapitana degradując go i ściągając do Stolicy.

Po wyjściu Kapitana pogrążył się w rozmyślaniach. Pomogli ludziom, nauczyli ich budować, wpoili podstawy moralności licząc, że uda się zapobiec im popełnieniu błędów, które sami popełnili. Może pomogli im za mało? Może po prostu każda cywilizacja musi przejść przez to samo i te same pomyłki są częścią naturalnego rozwoju kulturowego. Mieli rozwijać się bez błędów, powtórzyli zaś niemal wszystkie błędy swoich nauczycieli. Nierówność, zniewolenie, okrutne traktowanie… i wojna. Wojny na Ziemi nigdy się nie kończyły. Każdy ich rodzaj: o surowce, o ziemię, o pieniądze był głupi, jednak najgłupsze były wojny religijne. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, że nawet cywilizacja ich nauczycieli wciąż nie potrafi odkryć, czy jakieś sacrum istnieje czy nie. Oni też przez to przeszli… całe plemiona wytrzebiono, ponieważ uważali, że „tam coś jest”… albo wręcz przeciwnie. Setki, tysiące lat ich własnych wojen nie nauczyło ich, jak odwieźć od tego inną, pozornie prymitywną rasę.

Jednak mimo to, ludzie wykazywali się niezwykłymi, nieznanymi w ich społeczeństwie rozwiązaniami filozoficznymi, zwłaszcza w kategorii władzy: koncepcje takie jak demokracja były ciekawymi odstępstwami od niepodzielnej władzy Centrum – superkomputera wspomaganego mózgami największych umysłów cywilizacji. Poniekąd pokrywało się to z koncepcją ziemskiego filozofa Arystotelesa – arystokracją, gdzie wybitne jednostki miały sprawować rządy, chociaż oczywiście Arystoteles nie przewidział istnienia komputera kwantowego.

Z rozmyślań wyrwało go powiadomienie, aby udał się do centrum dowodzenia. Ruszył więc w kierunku mostku, zastanawiając się o co chodzi tym razem. Na miejscu powitał go jeden z jego podwładnych pokazując mu wskaźniki na komputerze.

- Czujniki odnotowały spory wzrost energii.

Krot zerknął na wskaźniki i na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.

- Gdzie to się stało? – zapytał. Odpowiedź, iż w Ameryce Północnej, w państwie znanym jako Stany Zjednoczone, zaskoczyła go. Tak nagły wzrost energii w miejscu mógł oznaczać wiele, choćby uderzenie asteroidy, jednak kilka rzeczy się nie zgadzało. Po pierwsze wzrost temperatury był ogromny – przez chwilę przewyższył wnętrze lokalnej gwiazdy. Być może to jakiś nowy rodzaj bomby, jednak chociaż USA sprawdziły obecnie wojnę, to toczyła się ona poza ich terytorium. No i wzrost nastąpił na środku pustyni. Jednak te dane…

- Pokażcie poziom promieniowania – zwrócił się do podwładnych. Ci spojrzeli po sobie zaskoczeni, ale wykonali rozkaz.

Tyle wystarczyło, doskonale wiedział co to oznacza.

- Gdzie jest Kapitan? – zapytał, a dowiedziawszy się, iż znajduje się w swoich kwaterach udał się tam błyskawicznie.

Wyglądało na to, że ludzie niedługo popełnią kolejny wielki błąd. Tak jak oni niegdyś na swojej pobliskiej planecie. Koloniści zamieszkujący ją wówczas są milczącymi świadkami ich własnej krótkowzroczności.

Grodź do kwater kapitańskich otworzyła się przed nim, w środku zaś stał dowodzący statkiem. W odpowiedzi na jego pytający wzrok Krot powiedział:

- Ludzie dokonali rozszczepienia atomu. W postaci eksplozji.

 

III.

- Czy to absolutnie pewna informacja?

Znajdowali się na mostku, Kapitan wezwał wszystkich swoich doradców oraz udzielił głosu sztucznej inteligencji przypisanej statkowi. Wszyscy wyglądali na co mniej zaskoczonych; trudno było uwierzyć, że ludzie tak szybko obliczyli, iż da się uzyskać energię z rozszczepienia atomów. Ich cywilizacji zajęło to, nawet biorąc poprawkę na przyspieszenie rozwoju ludzi przez ich nauczanie, znacznie dłużej.

- Niepodważalnie. Według pomiarów była to bomba składająca się głównie z plutonu, częściowo również uranu. Prymitywna konstrukcja, najpewniej pierwsza próba w historii.

Kapitan milczał przez chwilę, a następnie, siląc się na spokój, powiedział:

- Rozkazy są jasne: żadnych kontaktów. Prześlemy informacje Centrum i poczekamy na nowe wytyczne. Możecie się rozejść.

Krot nie protestował. Prawdę mówiąc i tak nie wiedział, co powinni czynić. Nie spodziewał takiego obrotu zdarzeń. Technika umożliwiła mu tak niesamowicie długie życie, a i tak spóźnił się z szukaniem rozwiązania. Od momentu wyklucia się czuł, że jego życie nie będzie podporządkowane standardowej naukowej rutynie jego rasy, teraz czuł, że jego potencjalnie największe osiągnięcie, skierowanie nowego gatunku na lepszą drogę, minęło go o włos. Była jeszcze szansa – Centrum musiałoby pozwolić na kontakt. Mogliby wówczas zejść na Ziemię i wprost powiedzieć ludziom, żeby zatrzymali to szaleństwo; szansę na takie pozwolenie były jednak niewielkie – Centrum wyraźnie powiedziało, że dopóki na ziemi nie zapanuje jedna, wspólna i uniwersalna cywilizacja ziemska nie ma mowy o kontakcie. Nawet kosztem potencjalnego zniszczenia jedynego życia jakie znaleźli w kosmosie. Bo przez wszystkie lata poszukiwania doszli do jednego, niepodważalnego wniosku: życie jest niezwykle rzadkim zjawiskiem, efektem niemalże niespotykanej kombinacji warunków.

Kolejne dni mijały w nerwowej atmosferze. Wszyscy byli podekscytowani rozwojem ludzi, jednakże ekscytacja ta mieszała się ze strachem. Dobrze wiedzieli, czym grozi nieodpowiedzialne użycie broni opartej na rozszczepieniu atomów. Jednakże niedługo później atmosfera rozluźniła się, jako że kolejnych eksplozji nie było.

Aż pewnego dnia ziściły się najgorsze prognozy. USA zrzuciły bombę na kraj zwany Japonią. Kapitan natychmiast wydał rozkaz przemieszenia statku nad wyspę i wysłał sondy do zbadania warunków. Z raportu jaki wykonała sztuczna inteligencja wynikało, że w wybuchu zginęły dziesiątki tysięcy ludzi.

Niestety od czasu pierwszej eksplozji wciąż nie otrzymali informacji od Centrum. Zdarzało się niezmiernie rzadko, aby sformułowanie odpowiedzi zajmowało tak długo.

- To może znaczyć tylko jedno: sami nie wiedzą co robić. Prawdopodobnie przeprowadzają miliony operacji na sekundę, a i tak nie potrafią określić, co jest w tej sytuacji najlepsze.

Rada ponownie się zebrała, jednak jedyne, co byli w stanie uzgodnić to wysłanie kolejnej porcji danych do Stolicy.

Parę dni później Krot wpatrywał się przez okno na Ziemię. „To naprawdę wspaniała planeta… nasza nie jest nawet w połowie taka, może kiedyś była. Ten błękit i zieleń… niesamowite.” Niezwykłym marnotrawstwem byłaby jej zagłada w nuklearnym ogniu.

- To się nie stanie.

Krot ocknął się z rozmyślań. Kapitan stał tuż przy nim.

- Nietrudno zgadnąć o czym myślisz – dodał widząc zaskoczoną minę naukowca.

- Skąd ta pewność? – zapytał.

- Aby doszło do anihilacji trzeba, aby obie strony konfliktu posiadały tę broń. Jak na razie, jedyne co grozi ziemi to zagłada połowy planety. Poza tym, być może już jej nie użyją? Nasza najsilniejsza broń służy głównie do odstraszania…

Krot spojrzał na niego i powiedział:

- A do czego służyła zaraz po opracowaniu?

Spojrzeli na Ziemię. Od czasu wybuchu znajdowali się nad Japonią, aby posiadać absolutnie najświeższe dane i wysyłać je do Centrum. I wówczas obaj, jak na komendę zmrużyli oczy i odwrócili głowy. Oto bowiem w Japonii, niedaleko miejsca pierwszej eksplozji pojawił się oślepiający punkt światła. Nie ulegało wątpliwości, że oto kolejna bomba eksplodowała w Japonii.

- Na Letuka… znowu to zrobili – pokiwał z niedowierzaniem Kapitan. W jego czarnych, ogromnych oczach odbijało się światło wybuchu.

Krot za to całkowicie spokojnie powiedział:

- Ciekawy, czy Centrum pozwoli im się pozabijać.

 

IV.

Jakiś czas później razem z Kapitanem byli w hangarze, udzielając ostatnich wskazówek pilotom. Pilotom, którzy mieli odbyć autoryzowany przez Stolicę lot na Ziemię.

Odpowiedź od Centrum nadeszła niedługo po drugim wybuchu. W wytycznych znalazło się miejsce na głębokie zaniepokojenie sytuacją na Ziemi. Stolica pozwoliła na lot załogowy na planetę, jednakże nie pozwoliła nawiązywać kontaktu. Miał to być wyłącznie lot zwiadowczy, w okolicach baz, w której domniemanie przetrzymywane były bomby oparte na rozszczepianiu atomów. Dokonać tych lotów miała specjalna załoga wysłana prosto ze Stolicy. W trakcie podróży z rodzimej planety na statek Ziemianie przeprowadzili dwie kolejne eksplozje, w tym jedną pod wodą. Jednakże wciąż nie spełnił się najgorszy scenariusz – tylko jedna strona dysponowała ową technologią. Krot, dysponując informacjami z przechwyconych rozmów radiowych, określił, iż ludzkość szykowała się do kolejnego, wielkiego konfliktu. Było to niezmiernie niepokojące, bowiem jedną ze stron tego nowego konfliktu miało być właśnie USA, państwo dysonujące bronią atomową, natomiast na pewno nie dysponujące siłami nie-nuklearnymi potrzebnymi do zwycięstwa nad drugą stroną zbliżającego się konfliktu – ZSRR. Stany Zjednoczone były zmęczone wojną, która zakończyła się ledwo dwa lata wcześniej i nie ulegało wątpliwości, że w razie nowego konfliktu użyje swojej najsilniejszej broni. Tak więc perspektywa lotu załogowego na Ziemię na pewno była nieco uspokajająca, jednakże w rzeczywistości bez kontaktu nie można było oczekiwać wiele. Krot liczył, iż jest to dopiero początek – zwiad dokonywany przed faktycznym kontaktem.

Załogę statku zwiadowczego stanowiło czterech członków – dwóch pilotów, nawigator i technik. Ubrani oni byli w białe kombinezony, nieco jaśniejsze od koloru ciał załogantów, hełmy zaś zbudowane były ze szkła. Statek był półokrągły, wielkości ludzkiego średniego samolotu. Na lot wybrano właśnie ten, gdyż uznano, że ludziom trudniej będzie wypatrzeć niewielki statek. Radarami nie przejmowano się zaś – w tej dziedzinie ludzie nie byli dość rozwinięci, aby ich wykryć. Co ważne, załodze kategorycznie zabroniono wyekwipowanie się w broń – pozwolono wziąć jedynie paralizatory, aczkolwiek i tak niechętnie, a wielu na statku uważało, iż również niepotrzebnie.

Po ostatnich wskazówkach Krot i Kapitan opuścili hangar udając się na mostek, zaś grodzie otworzyły się i rozpoczął się załogowy lot na Ziemię. Zwiadowca wyposażony był w ogromną ilość czujników, przekazywał również fale dźwiękowe i obraz. Wszystko wyświetlane było na panelach w centrum dowodzenia.

- Startujcie – przekazał Kapitan załodze.

Chwilę potem obserwowali jak niewielki statek w kształcie owalu oddala się od ich Statku-Matki ciągnąc za sobą niebieskawy ślad napędu. Kolejną chwilę potem, aby widzieć cokolwiek musieli patrzeć w przekaz na żywo.

- Jesteś pewien, że Ziemianie nie posiadają technologii, aby go zestrzelić? – po raz kolejny zapytał Kapitan, zaś Krot odparł:

-Nie zestrzelą ich pociskiem. Chyba, że o czymś nie wiemy.

Kilka dni wcześniej przeprowadzano już loty zwiadowcze; były to loty bezzałogowe – wysłano eskadrę dziewięciu kapsuł celem zbadania możliwości wykrywania ich przez ludzi w praktyce, badano również możliwość potencjalnego zestrzelenia. I chociaż w eterze pojawiały się głosy, iż kapsuły te zostały dostrzeżone, to żadna z nich nie została zestrzelona – nawet gdyby jakimś sposobem ludzie namierzyli jedną z nich to statki, zwłaszcza bezzałogowe, rozwijały prędkości nieosiągalne dla ziemskiej technologii. Interesującym dla Krota był fakt, że pomimo niesamowitej mocy obliczeniowej sztuczna inteligencja z Centrum nie była w stanie przewidzieć, jak zachowają się ludzie i na jakim poziomie jest ich technologia w rzeczywistości – mogło to oznaczać, iż zachowania ludzi wymykają się obliczeniom. Mogło też oznaczać coś całkiem innego. Prawdę mówiąc Krot wiedział, że może to oznaczać wszystko.

Teraz jednak lot był załogowy.

Czujniki umieszczone na statku przekazywały informacje na temat ciśnienia, temperatury, składu atmosfery – słowem nic, czego już by nie wiedzieli. Jedyne czego dotychczas nie doświadczyli, była panująca na ziemi burza – na ich rodzinnej planecie woda nie parowała, zatem nie powstały elektryzujące się chmury. Jednakże nic nie wskazywało, aby burza mogła w jakiś sposób zaszkodzić ich misji.

Statek przemieszczał się nad równinami środkowej ameryki nie dostarczając żadnych interesujących danych.

- Skierujcie się w kierunku północno-zachodnim i lećcie nad cel – przekazał Kapitan załodze.

Pierwsza misja załogowa miała być ostrożną, niebezpośrednią próbą zbadania ile głowic znajduje się w pobliskiej bazie. W tym celu statek miał podlecieć w pobliże bazy i z bliska zbadać poziom promieniowania, a także prześwietlić strukturę zabudowań.

- Strata czasu – z rezygnacją powiedział Kapitan do Krota.

Nagle odezwał się alarm. Czujniki wskazywały zanik mocy w kapsule. Statek spadał.

- Co się stało? – zapytał Kapitan.

Krot nie zdążył odpowiedzieć; statek spadł na ziemię, wcześniej rozsypując się na setki kawałków. Przejechał po ziemi kilkadziesiąt metrów, zakopując się w piachu tuż przed ogromną skałą. Z kapsuły nie docierały do nich głosy załogi.

Krot trzymał oczy szeroko otwarte, kompletnie nie miał pojęcia, co się stało. Jednak przeczucie podpowiadało mu…

- Pokaż napięcie tuż przed uszkodzeniem – zwrócił się do sztucznej inteligencji.

Widząc wskaźniki wiedział. To piorun uderzył w statek uszkadzając delikatną elektronikę, niszcząc poszycie i wyłączając napęd. W ten oto sposób natura doprowadziła do katastrofy pierwszego oficjalnego lotu na Ziemię.

Wszyscy patrzyli na Kapitana. Ten zaś stał i gapił się na pulpit.. Elektronika zresetowała się i przekaz ze statku znów odbywała się w czasie rzeczywistym. Czujniki ze skafandrów pokazywały, że pilot i nawigator wciąż żyli. Nagle w przekazie pojawiły się jakieś obce głosy.

- Tłumacz to – zwrócił się do komputera.

Na ekranie pojawili się ludzie.

- Co do cholery jest? Co to jest?!

- Ten cholerny farmer nie ściemniał… Dzwoń do Blancharda, powiedz mu co się stało. Przejdziemy do historii!

- Czwarty lipca, 1947 rok, dzień, w którym znaleźliśmy kosmitów!

- Ci chyba jeszcze żyją… co z nimi zrobić?

Chwila ciszy i odgłos powolnych kroków.

- A jak myślisz? Zabierzcie ich do szpitala w bazie!... Zadzwońcie do grabarza, będziemy potrzebować hermetycznych trumien. Mam gdzieś, że jest sobota!

Krzątanina i dalsze odgłosy kroków. Gdzieś w tle ktoś przez radio mówi „Tak, północny-zachód od Roswell, jakieś czterdzieści mil, dokładne współrzędne…”

Na statku-matce panowała konsternacja. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. W końcu odezwał się Dowódca Wojowników przysłanych razem z załogą zwiadowczą ze Stolicy:

- Kapitanie, jakie rozkazy? Możemy przeprowadzić szybką operację, przejmiemy ich ich w…

- Nie. Żadnych operacji. Wznowić loty bezzałogowe na dużej wysokości. Omijać burze. - Kapitan wydawał się bardzo spokojny mówiąc te słowa, ale na protest Dowódcy niemal krzyknął – Nie będę się powtarzał! Żadnych operacji. Krot, poinformuj centrum.

- Oni umrą Kapitanie… skazujemy ich na pastwę ziemskich naukowców – zaczął nieśmiało Naukowiec – raczej nie wezmą nas znów za bóstwa…

- Nic na to nie poradzimy, i tak już o nas wiedzą. Wykonać rozkazy.

Ostatni raz spojrzeli na przekaz, na którym teraz wyraźnie widać było grupę ludzi zabierających szczątki ich towarzyszy oraz ich statku.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • RebelMac 10.08.2019
    Napisane nieporadnie, warsztat leży. Co do fabuły. To już było u Danikena i Mostowicza. No i Roswell. Nie zachwyca. Pozdrawiam.
  • Aisak 10.08.2019
    Roswell ????????
  • Lakion 11.08.2019
    Warsztat leży, to fakt, ale on to nie wszystko. Potencjał jest choć kamień trzeba by było oszlifować :) Wiele powtórzeń, trochę błędów konstrukcyjnych. Następnym razem popracuj trochę nad tekstem, a nie wrzucaj od razu po napisaniu ( Też tak robiłem kiedyś :) ). I jeszcze mały szczegół: "Według pomiarów była to bomba składająca się głównie z plutonu, częściowo również uranu." Uran to to samo co pluton. Plutonem nazywamy wzbogacony izotop uranu 235, który jest niezbędny do stworzenia bomby. Taki mały drobiazg techniczny.
  • Witam,

    Proponuję, na początek, uporządkować nieco myśli i uprościć zapis, tj. pozbyć się niepotrzebnych "udziwnień", dopowiedzeń czy nielogiczności.
    Np.

    "Statek na pewno nie był bardzo wygodnym miejscem do życia, ale spełniał swoją podstawową i właściwie jedyną funkcję – zapewniał ochronę przed kosmiczną pustką. "

    można zapisać w następujący sposob:

    "Statek nie był wygodnym miejscem do życia, ale spełniał swoją podstawową funkcję – zapewniał ochronę przed kosmiczną pustką."

    Kolejne zdanie:

    "Jego, można by rzecz, dodatkowym jego zadaniem było przemieszczanie się poprzez tę pustkę." - skoro to statek kosmiczny, to wynika samo z siebie, że się przemieszcza i pisanie o tym, jest jak użycie sformułowania "masło maślane", czyli bezsensu.

    Itd.

    Druga rzecz, to ćwiczenie pisania, układania zdań, wsparte czytaniem książek.

    Życzę powodzenia, bo pomysł tu widać i wyobraźni ci Autorze nie brakuje.
    Pozdrawiam :)
  • Piotrek P. 1988 13.02.2021
    Ciekawa tematyka, 5, pozdrawiam :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania