Potyczki Brunona - Czerwony kur
Pożar dobiegł końca. I jako nieszczęście i jako widowisko. Bruno, zanim zabrał się w drogę do domu, zdołał wyłowić w tłumie dwóch mężczyzn wybitnie w ratunku nieuczestniczących. Był jednakże tak zagłębiony w miotające nim uczucia, że zarejestrował to jedynie podświadomie i na zapas. Za wsią, przy rzeczce, czekało go jednak coś, obok czego obojętnie przejechać nie potrafił.
Mała dziewczynka w niebieskiej sukienczynie i kłócących się z nią bamboszkach stała z założonymi do tyłu rączkami obok postawnego mężczyzny. Oboje patrzyli z wyczekiwaniem na nadjeżdżającego, jakby obecność ich w tym miejscu to jedynie miała na celu. On zresztą zaraz się odezwał.
— Jak wyniki?
Bruno zatrzymał konia, ale nie bardzo wiedział, jak ma się odnieść do pytania. Jego intonacja skojarzyła mu się z dowiadywaniem o turniej jakiś, czy bijatykę chłopaków o byle bzdurę, a tu obcy, wyglądający na przybysza z... nie wiadomo skąd, chciał wiedzieć więcej o... Właściwie, o czym?
Ubrany w niebieskie, tchnące czystością, a dziurawe na kolanach gacie, patrzył na Bruna z zainteresowaniem, łatwo domyślając się chłopca konsternacji.
— Pytam, czy ktoś wykitował? — objaśnił. Dziewczynka zachichotała.
— A wy, to kto...?! — wrogo, zamiast odpowiedzi, odpytał Bruno.
— A ta rzeczka, to jakąś nazwę ma? — padło wymijające.
Chłopak, nie zsiadając z konia, przyjrzał się tamtego muskulaturze. Pod koszulą z króciutkimi dziwacznie rękawkami, wyglądał na osiłka.
— O coś pytałem...?! — zauważył groźnie.
— Moje imię nic ci nie powie. — W oczach mężczyzny widniała jedynie przyjazna ciekawość. — Podróżuję po kartach i trochę o tobie wiem...
— Po kartach...? Podróżujecie...? A nazwy rzeczki nie znacie...? — Zaśmiał się chłopak, próbując tym sposobem ukryć pomieszanie, gdyż nigdy o podróżnikach po kartach nie słyszał.
— Jakoś dotąd nie padła.
— Bo i takowej nie ma.
— Każda rzeczka jakąś ma...? — nieznajomy uznał, że odpowiedź jest celowo nieprawdziwa.
— Nazywała się różnie, ale tylko kłopot był. Ostatnio... To wasza córka?
— Nie. Jaką?
— Cienka Zośka. Co więc z wami robi, podróżuje?
— Na raz. Chciała w cieplejsze kraje. — Wskazał małej bamboszki. — Dlaczego już tak się nie nazywa?
— Jeden Bartek w nią wpadł. Nie widzę waszych koni...?
— Nie mamy koni. — Mężczyzna odwrócił się, wskazując ręką jakiś obiekt ukryty w zaroślach, przypominający nieco niezrozumiałe dla większości luda ryciny machin fascynujących Maćka. — Utonął?
— Nie, w karczmie marudził po kielichu, że się ostatnio chętno-topliwa zrobiła — odrzekł Bruno, patrząc na dziewczynkę, która ciągle stała z opuszczoną główką, raczej niewiele z jego słów pojmując.
Jej towarzysz zmienił temat.
— Powiesz nam coś? — spróbował na nowo, wskazując ręką na wieś. — Mamy ograniczony zasięg...?
Bruno ani myślał.
— Odwiedźcie sobie nowe... karty — zasugerował, zawracając konia.
Uczestniczył w gaszeniu pożaru czynnie i był zmęczony. Poza tym uznał, że lepiej będzie nie wdawać się w głębsze pogawędki na jego temat, z tym ciekawskim dziwacznie ubranym mieszczaninem. Dorzucił groźnie: — Nie wiadomo, kto pożar wywołał, a wy tu obcy...?!
Mężczyzna się z nim zgodził skinieniem głowy.
— Chodźmy, odwiozę cię do... ciebie — zwrócił się do dziewczynki.
— Nie chcę! — zaprotestowało dziecko. — Tu jest fajnie i takie pożary ekstra!
— To nie jest zabawne! — spróbował groźnego tonu, a gdy to nic nie dało, wyciągnął rękę, by ją pochwycić. — Wracamy! — orzekł rozkazująco.
Uniknęła ręki i odbiegła na kilkanaście kroków.
— A takiego! — oświadczyła, pokazując gest, którego Bruno nie znał.
Z trzymanego do tej pory w ukryciu pudełka, wyjęła sprytnym ruchem patyczek.
Zaszurało, zaświeciło, zapłonęła trawa.
Komentarze (4)
Hehe, ale bamboszki posiadam
Pozdrówka
Nie znają nazwy rzeczki, bo ta nie padła (nie została napisana, wymyślona)
Ciekawy tekst. Bobrów rzecz jasna nie przebije, ale intrygujący.
Chwilę się zawiesiłem, czytając dialogi i musiałem powrócić.
Od słowa "ekstra" jednak, wiedziałem, że nie są stąd.
Pozdrówka
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania