Powiedzialam dobranoc, mojemu życiu - 13 -

Zapatrzył się w regał z książkami, ale jestem pewna, że ich nie widział. Jego wspomnienia zaprowadziły go w odległy zakątek, był nim prawdopodobnie czas młodości. Nie wiem czemu tak pomyślałam, być może to spojrzenie, zamglone. W każdym bądź razie, przez moment uwierzyłam, że to prawdziwy marzyciel, człowiek, który umie oderwać się od tej przyziemności i stać się małym chłopcem.

Tylko, że ja nie urodziłam się z genem empatii, nie wchodzę w relacje partnerskie z osobami o niesprawdzonej konstrukcji psychicznej. Prędzej obdarzę nienawistnym świdrującym wzrokiem, niż zaufam w jedną noc.

Dlatego może mam tak mało znajomych? Wciąż doszukuję się drugiego dna.

Wypaliłam więc tak ni w PiS ni w PO.

- Czasami warto zrobić coś pod prąd, być na cenzurowanym, by na tym skorzystać. Nie żebym przyklasnęła załatwianiu potrzeby fizjologicznej pod murkiem, ale jak widać tak miało być i choć mało estetycznie, swój wydźwięk miało i to nie byle jaki.

- Ale jeśli chodzi o spożywanie alkoholu nie jest już pani tak restrykcyjna?

I wyszło na moje. Ale w gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że jest dobry w te klocki, prawie bym się nabrała.

- Nie jestem osobą, która potrzebuje napełnić żyły procentami by poczuć się wodzirejem na parkiecie. Ale gdy zostaje w domu to nie znaczy, że mam siedzieć przy herbatce z eukaliptusa. I uprzedzając pana pytanie. Tak, w niedzielę pozwoliłam sobie na nie co więcej, dlatego jestem w tym miejscu i muszę się z tego powodu tłumaczyć. Ale pewnie pan tego nie zrozumie, panu nigdy coś takiego się nie zdarzyło.

Obrócił się w moim kierunku zapominając o swej melancholii by świdrować mnie swymi już przytomnymi oczyma.

- A zaskoczę panią i powiem, że nie przypominam sobie takiej sytuacji i nie z powodu abstynencji. Nie, aż tak źle to ze mną nie jest. Po prostu nie mieszam alkoholu z antybiotykiem, ot cała filozofia. I uprzedzając pani odpowiedź, zapewne oglądając "Taniec z gwiazdami" tak była pani zaaferowana możliwością odpadnięcia Sylwii Gruchały, że ręka sama tak poszła do opakowania leku i łyknęła sobie jak tik-taka.

Nie muszę mówić, że przestałam się kontrolować, w końcu on bił na oślep, czemu ja miałam być grzeczna. Opierając się o blat stolika przysunęłam twarz jak najbliżej jego by zobaczyć jego zdziwienie po mojej ripoście.

- No Sylwii, to raczej męska część widowni kibicuje, zwłaszcza po wydaniu ostatniego CKM-u, gdzie na rozkładówce, nomen men, pokazała się w całej krasie – cmoknęłam i głośno wciągnęłam powietrze, na tyle długo by poczuć jego drogą wodę kolońską – tak, jest co podziwiać. Ma dziewczyna jędrne ciało, w końcu wytrenowane, jak przystało na sportsmenkę

Wyprostowałam się.

- A tak z ciekawości, to, co pan sądzi o takim podskakiwaniu z tym…

- floretem. – Przyszedł mi z pomocą. Ale w dalszym ciągu nie zdradzał jakichkolwiek oznak zniecierpliwienia.

- Czy to nie zaszkodzi jej pięknemu biustowi, byłaby szkoda, prawda? – ostatnie słowo wypowiedziałam z rozmarzeniem, chcąc go sprowokować.

- A czy pan Kamil jest również pod wrażeniem walorów pani Gruchały?

Powiedzieć, że mnie zaskoczył to jakby nic nie powiedzieć.

O czym ten gościu mówi, coś mu się chyba w tych karteluszkach pomerdało, to pewne.

Wtedy tak pomyślałam, nie kojarząc zupełnie tego imienia z listem, który napisałam w ten feralny dzień. Wszyscy święci! Czy ktokolwiek by o tym pamiętał. Przecież to był taki krzyk rozpaczy, ostatni ludzki odzew przed …

Tak więc psycholog, widząc moje wymalowane zdziwienie w postaci źrenic wielkości dwóch złotych postanowił dać mi spokój.

- Taa, to może na dziś zakończymy pani Dominiko. Dokończymy tą ciekawie rozpoczętą rozmowę w jutrzejszych godzinach przedpołudniowych.

Nie zdążyłam nawet zareagować, nie dał mi szansy wstając nazbyt energicznie, czym dobitnie zaznaczył, że skończył przeprowadzana inwigilację.

Nie miałam innego wyjścia, ruszyłam w kierunku drzwi. Jeszcze łapiąc za klamkę spróbowałam zawalczyć, postawić na swoim, tak mi nakazywał mój wrodzony upór.

- Sadzę, że jutro do południa będzie pan, będziemy mogli dojść do konsensusu i podejmiemy prawidłową decyzję. Naprawdę szkoda bym zajmowała to miejsce komuś, kto na jest w potrzebie.

Podszedł do mnie i objął za ramiona.

- Pani Dominiko, proszę wypocząć. To moja rada, nie zalecenie.

-I nie będę łykać tych prochów. Nie możecie mnie do tego zmusić.

Uśmiechnął się. Powoli zdjął ręce z moich barków i delikatnie przesunął mnie by móc otworzyć ostatnią przeszkodę w przegonieniu mnie z jego gabinetu.

Nagle coś sobie chyba przypomniał bo ruszył prawie biegiem do masywnego biurka.

- Mam coś dla pani.

Wyjął kopertę i mi ją wręczył. Nie musiałam się pytać o jej zawartość. Wyczułam w dłoni, że jest to mój telefon. Zauważyłam na niej swoje imię, które było nakreślone ręką matki. Uśmiechnęłam się, gdyż na odwrocie w miejscu zaklejania było kilkanaście krzyżyków, co świadczyło o wielkim zaufaniu do pana konowała.

Gdy wyszłam z gabinetu i skierowałam się na drugie piętro, zdarzyła się niecodzienna, - jak dla mnie - sytuacja. Dziś po wielu miesiącach mogę to opisać ze śmiechem na ustach, albo opowiadać jako anegdotę podczas spotkań towarzyskich. Wówczas nie miała nic tym wspólnego.

Rozmyślałam jeszcze o tym wszystkim, co mnie spotkało i nie zauważyłam, że w przeciwnym skrzydle na moim piętrze ktoś chodzi po korytarzu. Dopiero gdy zaszurał kapciami wyrwał mnie z domniemań o swoim losie, który był po tym spotkaniu jawił mi się w opłakanym stanie.

Obejrzałam się i ujrzałam mężczyznę około czterdziestki, który usilnie czegoś szukał, obracając się wokół swojej osi. Nagle złapał za krzesło, które ująwszy podniósł nad głowę i zaczął biec w moim kierunku.

Nie zdążyłabym dobiec do swojego pokoju, tak więc zdecydowałam się przylgnąć do ściany i liczyć na odpowiedni timing, gdy ów człowiek mnie zaatakuje.

Czekałam tak gotowa do uniku, odliczając dzielące nas metry. Niepotrzebnie, bo ten tak energetyczny gościu, zatrzymał się dwa metry ode mnie i z trzaskiem postawiwszy krzesło, wskazał mi siedzisko, wypowiadając kulturalne zaproszenie.

- Siadej! Pogadomy.

Serce biło mi jak szalone, a ten stoi i czeka na mój ruch.

- Skąd jesteś? Gdzie pracujesz? Masz chłopa? A cygary?

Takie i inne pytania zadawał, których już nawet nie pamiętam. Nie muszę mówić, że nie czekał na odpowiedz. Po prostu lubił sobie znaleźć wolnego słuchacza, a ja nowa byłam wymarzonym ideałem, bo nie znałam żadnej z jego wypowiedzi. I tak to poznałam Andrzejka, człowieka, który wkomponował się w ten tak cudowny odrealniony świat.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • betti 30.09.2018
    Sorry, ze pytam, ale ciekawi mnie, w którym rozdziale ona wyjdzie wreszcie z tego szpitala?
  • Robert. M 01.10.2018
    W ostatniej.
  • betti 01.10.2018
    Robert. M dzięki za odpowiedź, a jeszcze tak nienachalnie zapytam, ile tych rozdziałów przewidujesz? Chodzi mi o to, że rozciągasz na maksa, czy to naprawdę dobre dla tego opowiadania?
  • Robert. M 01.10.2018
    80 - 120 tys. słów.
  • Elorence 01.10.2018
    Witaj!
    W tej części Dominika wydaje się być wredna i rozdrażniona - może faktycznie, to wina leków, a może jest to spowodowane brakiem posiadania kontroli nad swoim własnym życiem. Jest w szpitalu psychiatrycznym, nie może wyjść, zrobić czegoś sama, jest pod stałą obserwacją, musi zażywać tabletki i spotykać się z lekarzem, którego na samym wstępie wpisała na straty (bo otwarcie powiedział, że nie da wypisu). Można zwariować, ale da się niestety zauważyć, że unika tematu samobójstwa jak ognia. Nie chce podać prawdziwych powodów. Ucina temat, gdy ktoś sugeruje, że wzięła tabletki specjalnie. Nie wiem, może odczuwa wstyd? A może uważa, że uczucia i myśli należą tylko do niej?
    Kto tam wie.
    Akcja w końcówce mnie trochę przeraziła, ale po przeczytaniu już mi się przypomniało, że przecież to szpital psychiatryczny - tu będzie dziwnie :)
    Pozdrawiam!
  • Robert. M 01.10.2018
    Dziękuję

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania