Powiedziałam dobranoc, mojemu życiu - 9 -
Nowa znajoma perorowała swój wywód nie bacząc na to, czy mnie to choć odrobine interesuje.
- Jeszcze trzy miesiące temu pracował, jako magazynier w „ Eko-Budowie”. Miał żonę, która była wziętą florystką, oczekiwali potomka, byli ponoć szczęśliwym małżeństwem.
Mieszkał wraz z rodzicami, ale po zaadaptowaniu poddasza było aż nadto miejsca by przyjąć i ciążę mnogą.
Popatrzyłam na swoją tackę, ale nic to nie dało, po prosu nie byłam głodna. Na tyle jednak znałam siebie, by wiedzieć, że koło dziesiątej to będzie mnie ssało i z chęcią wrzucę coś za drabinkę. Sięgnęłam, więc po nóż by przekroić bułkę, do której najbardziej mi pasowały plasterki żółtego sera. Dziunia nie przerywała sobie, zresztą, jej nic nie było wstanie odstręczyć od raz powziętej myśli.
- Jednak nie tylko mnogiej, ale w ogóle nie doczekał się momentu przyjścia na świat swej pociechy. Żona wracając z przyozdabiania sali z pobliskiej miejscowości, miała stłuczkę. Nadjeżdżający z naprzeciwka samochód dostawczy wjechał na jej pas, nie mogła nic zrobić.
Podobno kierowca miał zawał. Strażacy tylko pro forma przecięli i odgięli dach, by wyjąć ciało, nawet nie było szans na jakąkolwiek reanimację.
Spojrzałam w kierunku tego młodego mężczyzny, nie bacząc na to, że wręcz ostentacyjnie taksuję go wzrokiem.
- Nie mógł się pozbierać, popełniał w pracy błędy, więc wysłali go na urlop. W domu przesiadywał w pokoju, który wyremontował dla dziecka. Matka z ojcem próbowali mu wyperswadować, że żona by tego nie chciała i musi żyć dalej.
Za jednym zamachem stracił dwie kochane osoby. Ach!
Złożyła ręce jak do modlitwy i przez chwilę wpatrywała się w swój talerz.
- Któregoś dnia pojechał do sklepu i nie wrócił przez kilka godzin. Ktoś ze znajomych zadzwonił do rodziców, że zaczepia ludzi przed marketem i pyta o swoją żonę. Ojciec wskoczył za kółko by to sprawdzić i tam na parkingu nastąpił moment kulminacyjny, doszło do szamotaniny. Gdy po raz kolejny się upierał, że jego Lucyna gdzieś przepadła w tym markecie, ojciec nie wytrzymał i uderzył go w twarz. Przyjechała policja, później wezwano karetkę i - podniosła dłoń by zatoczyć okrąg - jest z nami.
Wyciągnęła palec wskazujący w moim kierunku by dodać:
- Tylko nie myśl, że to lekarze tak nieprofesjonalnie podchodzą do tematu. Nie, to jedna z pielęgniarek ma akurat w tej miejscowości teściową i tak kiedyś w wielkim sekrecie powiedziała swej koleżance - rozłożyła ręce – a dalej już poszło.
Wiesz jak to jest, jak chcesz komuś podrzucić świnię, to wystarczy to powiedzieć z adnotacją:
- Tylko tobie to mówię, bo wiesz jakby to się wydało – złapała się teatralnie za głowę.
Tak, tego nie da się już wyplewić, to działa jak wabik, uwielbiamy takie momenty, gdy stajemy się wodzirejami na parkiecie życia.
Później rozmowa zeszła na tematy ogólne, jakbyśmy siedziały w kawiarni i opowiadały, co też nam w życiu przeszkadza, co cieszy.
Muszę przyznać, że to dzięki Dziuni przeżyłam ten okres kwarantanny, to ona była mą powierniczka w cięższych chwilach.
Przed południem, gdy wspominałam jeszcze rozmowę z nową znajomą i jej rady, powiedziano mi, że mam podejść do pokoju dwadzieścia jeden, do doktora Lesława Płoszaja. Ucieszyłam się, że wreszcie wszystkiego się dowiem, a najważniejsze, że ja sama wyjaśnię to nieporozumienie.
Po śniadaniu wmawiałam sobie, że muszę być stanowcza i postawić na atak, niech wiedzą z kim mają do czynienia. Dlatego ta wiadomość o spotkaniu nie mogło wypaść w odpowiedniejszym momencie.
Szłam za prowadząca mnie pielęgniarką jak po swoje, byłam naładowana jak kabanos, czułam, że to będzie mój dzień, że wiem jak przeprowadzić rozmowę.
Zastanawiałam się czy bardziej mi chodzi o postawienie na swoim czy na wyjściu z tego budynku. Nie chciałam na razie dopuścić do siebie myśli, że chcę od nowa tego, co mnie tu przywiodło: rutyny, monotonii, powielanych czynności, kłaniania tym samych gębom, płacenia rachunków. To byłaby porażka, gdybym za dobrą monetę wzięła to, co tak lekką ręką odrzuciłam, od czego chciałam odpocząć. Bo nagle miałabym zapomnieć o beznadziejnych wieczorach odmierzanych przez kolejne pozycje programowe? Przestać się denerwować na wścibską Monię spod szesnastki? Uwierzyć w to, że dopiero po trzydziestce zaczyna się życie?
Choć my kobiety to potrafimy w ciągu dnia skakać od negatywnych skrajności po euforie, wiec, może to normalne tak dedukować.
Andrzej, sympatia Sylwii miał chyba rację, gdy podczas jej imienin, przysłuchując się naszej rozmowie o egzystencjonalnych problemach stwierdził:
- Czy was kobiety w ogóle można zrozumieć. Czy wy nadążacie za swoimi tak zmiennymi pragnieniami?
A jednak gdzieś w głębi mnie tkwiła wiara, że dostałam drugą szansę i powinnam o to zawalczyć, poczynając od tego momentu.
Pielęgniarka pokazała mi gabinet i bez słowa udała się w kierunku schodów, którymi przed chwilą schodziłyśmy. Przez moment stałam wpatrując się w przeciwległy koniec korytarza, gdzie były drzwi prowadzące na zewnątrz. Po lewej stronie było szklane pomieszczenie, w którym siedział jakiś facet w dziwnym uniformie, może mundurze. Nie znam się na nomenklaturze służb wewnętrznych, więc nie wiem, czy był wojskowym, ale raczej to jakiś cywil, pewnie strażnik.
Zapukałam, a gdy usłyszałam zaproszenie do wejścia wciągnęłam powietrze i weszłam pewnym krokiem.
Pomieszczenie było kameralne, prawdziwy pokój do zwierzeń. Białe ściany, masywna ława w kolorze orzecha, - jak przystało na gabinet profesjonalisty, ściana zastawiona książkami i skoroszytami. Na ławie piękna lampa z kremowym abażurem, a pod oknem z lewej strony drzewko szczęścia, przy którym stał mężczyzna i spryskiwał liście. Miał na sobie szarą koszulę i spodnie w kolorze stalowym, które wyglądały jakby przed chwilą je wyprasowano.
Był na moje oko czterdziestoletnim facetem, szczupłym brunetem, z gdzieniegdzie widocznymi złotymi nitkami na skroniach. Całość jego postaci dopełniał wąsik, który przypomniał mi o pewnym profesorze historii, nawet bardzo do niego podobnym, z którego naśmiewałyśmy się. Był naszym aseksualnym obiektem do wyrażania obrzydliwych kwestii, ubliżających jego męskości.
Nie muszę chyba mówić, że ten fakt sprawił, że zobaczyłam siebie jak wychodzę z tego pokoju z gotowym wypisem.
Komentarze (9)
nuż - popraw na nóż
z pod szesnastki - spod szesnastki
ta wiadomość o spotkanie - o
Z którego naśmiewałyśmy się - chyba tak nie można zacząć zdania, może lepiej dać przecinek w poprzednim zdaniu
W naszej bohaterce budzi się energia, chce się wydostać z instytutu psychiatrycznego, ale nie akceptuje jeszcze typowych kwestii w codziennym życiu jak płacenie rachunków, itp. Pragnie czegoś więcej, czego nie potrafi sobie uzmysłowić.
Wydaje mi się, że tak łatwo nie uzyska wypisu. Ale ten nowy dopływ energii dobrze rokuje.
Podoba mi się twoje stwierdzenie "uwielbiamy takie momenty, gdy stajemy się wodzirejami na parkiecie życia". Czekam na cd. Pozdrowienia!
ta wiadomość o spotkanie - o spotkaniu. Pozdrowienia!
danego wyrazu. Nie było wyjścia, biegusiem poprawiłem, by mi tak nie zostało i nie chciało się umościć
w mej świadomości na szereg lat.
Tak, to niezbyt fortunny początek zdania, zrobiłem jak zasugerowałaś.
Powinno przynajmniej w jakimś stopniu się wkomponować w całość, tak by następne zdanie było już
naprawdę początkiem kolejnej kwestii.
Spotkać tak zdecydowana w swych wypowiedziach osobę jak Dzidka, to wręcz majątek, zważywszy
na miejsce pobytu. Czasami trzeba nam kogoś tak kreatywnego w słowie, by natchnął nas do działania,
postawił na nogi.
Masz rację, że porównując Dominikę z poprzedniego dnia, w którym to była kłębkiem nerwów, do dzisiejszych refleksji,
wręcz planów, można odnieść wrażenie, że nastąpił progres na niespotykana skale.
Nawet nie zdawałem sobie sprawę, że taki szczegół jak płatności, mogą tak wiele zasugerować. Dopiero po
Twoim wpisie ucieszyłem się, że w tak niby prosty sposób nakierowałem na dokładny tor myślenia mej bohaterki.
Tak, oczekuje czegoś więcej i mam nadzieję, że to jej się uda,
Dziękuję za ciekawy komentarz z którego wyciągnąłem powyższe wnioski.
Pozdrawiam
musi to się stać, gdy następuje taki stan rzeczy. To jest w stanie powalić bezdusznego, a nie
człowieka, który oczekuje wraz małżonką potomka. Który dopieszcza pokój dla swojego tak bardzo oczekiwanego maleństwa.
Zadałaś pytanie niby retoryczne, o silę uczuć, ale jeśli pozwolisz wypowiem swoje chłopskie
przemyślenia, Tak na marginesie, to Ci powiem, że jesteś za mądra dla mnie, bo szczerze mówiąc,
to nie załapałem, co miałaś na myśli pisząc -" z innego powodu." Wiem, wiem, łapiesz się za
głowę, ale ja to bystrością nigdy nie grzeszyłem. Mniejsza o to, to mój problem
Wracając do tematu, to znam chłopaka, który płakał na swoim ślubie, jego dziewczyna nie wiedziała jak zareagować.
Koledze zachorował syn, potrzebna była hospitalizacja, istniało realne zagrożenie życia.
W ciągu dwóch dni nim zrezygnował z pracy z roześmianego sympatycznego gościa stał się szarym
nieogolonym chłoptasiem.
Kobiecie wypadło dziecko z okna, śmierć na miejscu, odwieziono ją do szpitala i jak mi mówiła
koleżanka, nie odzyskała czystości umysłu. Przebywa jak to się kolokwialnie mówi w swoim świecie.
Udowodniono naukowo, że kobiety są mocniejsze psychicznie i więcej
zniosą niż notabene silniejsza płeć.
Jak tak sobie o tym myślę, to porównuję to do progu wytrzymałości na ból. Są ludzie, co przy zastrzyku
się krzywią, a inni potrafią bez znieczulenia wytrzymać szycie łuku brwiowego.
Tak chyba jest z miłością, jeden potrafi pogodzić się ze śmiercią w krótkim czasie, żyje bo wie, ze nic to nie zmieni, po prostu przegada sobie. Ktoś inny tak jak mojej siostry koleżanka, wybierze innego chłopaka, zapomina o wszystkich co było, a on nie może. Nachodził ją, musiała się uciec do gróźb karalnych, wreszcie odpuścił, ale co z nim będzie, kto wie.
Ale się rozpisałem. Przepraszam za taki wywód.
Dziękuję ślicznie za to, że w kilku zdaniach zmieściłaś tak skondensowany kom.
Nie wiem czy czytasz odpowiedzi, ale jeśli tak, to mam pytanie. Zastanawiam się nad wrzuceniem następnej części, nie czekając do przyszłego tygodnia. Jakbyś była tak uprzejma i podpowiedziała, czy będzie przesadą i lepiej trzymać się tego schematu, czyli raz na tydzień?
Pozdrawiam.
Może powodem jest ogromne przywiązanie do drugiej osoby, nie wiem.
Robert. M, widzę, że niektóre osoby publikują w odstępach czasu i myślę, że to dobry pomysł. Na portalu jest sporo tekstów, ledwo znajduję czas, by wpaść do was i poczytać. Zrób tak, jak chcesz, możesz zrobić jednodniową przerwę. :)
jest ci oddany, chce twego szczęścia, to nie ma większego prezentu. Może, a raczej na pewno zabrzmi
to patetycznie, ale nie wierzę, że sam aspekt finansowy był wystarczającym wabikiem by przeżyć z ki
pół wieku z okładem. Musi być to porozumienie, utarczki, by wciąż się chciało poznawać zakamarki duszy
tej/tego jedynego/ej. To dla mnie magia, wręcz szaleństwo, ale wszystko jest lepsze od rutyny.
Tak zrobię, w niedzielę w nocy dorzucę. Dziękuję za odzew.
Dobra, mam spore zaległości, więc lecę dalej :)
Pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania