Powrót do Wrońców

Samotny jeździec pędził przez łąkę. Biegło za nim stado psów. Dzikich, głodnych psów. Z powodu wojny uciekły ze wsi bądź straciły panów i teraz krążyły w okolicach wsi poszukując jedzenia. Nie wahały się atakować ludzi.

- Dalej, Płotka! – krzyczał na konia jeździec. – Ruchy, ruchy! Jeżeli chcesz wyjść z tego cało, musimy dotrzeć do wsi!

 

Koń biegł coraz szybciej. Zwykłe zwierzę padłoby już dawno, ale nie Płotka. Był to doskonale wyszkolony, wytrwały koń wiedźmina Geralta z Rivii. Bo to właśnie on uciekał przed psami. Rzecz jasna mógł się zatrzymać i wybić ogary, ale tego nie zrobił. A to dlatego, że mogłoby być na nie zlecenie i nie dostałby nagrody. A każda płaca była dla niego ważna.

Koń minął drzewo wisielców. Stało ono na niewielkim wzniesieniu, otoczonym łąkami. Jakieś dwie mile dalej widać było wieś o nazwie Jawornik. Na drzewie wisiało wiele szkieletów, niektóre mogły być tam już od lat, a niektóre od kilku dni. Niektórzy mogli się sami powiesić, niektórych powiesili żołnierze lub rozdrażnieni chłopi.

Choć wojna już się skończyła, niewielkie oddziały Nilfgaardczyków i dezerterów wciąż nachodziły wioski. Zabijali wieśniaków, zabierali im żywność i pieniądze, porywali kobiety i dzieci, czasem zwierzęta, palili zboże. Często można było znaleźć dezerterów bądź Cesarskich pobierających opłaty niczym najzwyklejsi zbóje. Kto nie płacił, ginął, a jego ciało zjadały trupojady, które wypełzały ze swych kryjówek.

Kawałek przed psią, psy przestały gonić jeźdźca i zrezygnowane zawróciły. Geralt uspokoił wierzchowca znakiem Axii i wjechał do miejscowości.

Jawornik wyglądał jak typowa wioska w Velen. Biednie wyglądające, drewniane chaty kryte strzechą, rzadziej drewnem, uschnięte drzewa. Gdzieniegdzie stały ławki, na których siedziały wioskowe staruchy. Rozmawiały one na przeróżne tematy, plotkowały i obgadywały mieszkańców okolicy. Na widok wiedźmina przerwały rozmowę, a kiedy przejechał rozpoczęły nową pogadankę. O nim.

Na środku wsi, przy drodze, stał najbardziej interesujący wiedźmina punkt. Była to drewniana tablica ogłoszeniowa, na której mieszkańcy przyczepiali przeróżne wiadomości, w tym zlecenia. Geralt zeskoczył z Płotki i zbliżył się do tablicy.

- Co my tu mamy? – mruknął sam do siebie. – Hmm, poszukuję grajka, tanie wyroby, idą dziady, strzeżcie się dzikich psów, zlecenie: Tajemniczy Morderca. Coś ciekawego…. Hmmm.

 

Geralt zerwał ogłoszenie z tablicy i chwycił je do rąk. Jego treść była następująca:

 

Potrzebny Wiedźmin!

W Velen pojawił się jakiś straszliwy stwór. Nie bestia dzika, lecz stwór przedziwny, sprytny i niczym lis szczwany. Zabija on ludzi, mężów i baby, nad dzieckiem też się nie zlituje. Grasuje w okolicy Kasztelu, ale do pobliskich wsi też chodzi! Wiedźmin, który chciałby się podjąć zlecenia, proszony jest do kasztelu Wrońce na rozmowę z Baronem.

 

- Więc baron powrócił! – mruknął wiedźmin. – Przyjmę zlecenie, ciekawe jak mu się wiedzie! Czy żona ozdrowiała, czy wrócił samotnie…..

 

Wskoczył na konia i ruszył. Wyjechał ze wsi i pędził w stronę rzeki. Minął kapliczkę Welesa i dojechał do mostu. Kręciło się pod nim kilka utopców, potworów okrutnych, czyhających na ludzi. Rzucały się na wszystkie napotkane osoby i wciągały do wody, tam pożerały. Wiedźmin wolał się ich pozbyć. Wyjął z pochwy miecz srebrny, specjalny na potwory i zgrabnie zbiegł pod most.

Utopców było sześć. Niebieskie, wychudzone poczwary przypominały trochę ludzi. Miały jednak błony pławne, szpony niczym zwierzęta, paskudne zębiska i kolce na plecach. Geralt błyskawicznie złożył palce w Igni. Strumień ognia podpalił dwie bestie. Rycząc z bólu rzuciły się na Geralta. Ten szybko odskoczył i ciachnął poczwarę, która wynurzyła się z wody. Syknęła i zanurzyła się ponownie. Pozostałe utopce wciąż nacierały na wiedźmina. Ten zasłaniał się falami ciosów i co chwilę używał Igni. Topielce nie przepadały za ogniem, ponieważ ich cienka skóra była na niego niezwykle wrażliwa. Ryczały i skakały w kierunku wiedźmina. Ten jednak rozpoczął młynek tnąc wszystkie i odpędzając je w kierunku wody. Popłynęła ich blada krew. Największy osobnik próbował wskoczyć Geraltowi na plecy, jednak ten odciął mu zgrabnym ciosem łeb, po czym zrobił unik przed atakiem następnego i spalił go Igni. Ogień zadziałał perfekcyjnie i stwór padł. Reszta utopców podjęła jeszcze jedną próbę powalenia wiedźmina, jednak ten wykonał ponowny młynek, ścinając dwóm z nich łby. Tego było dość. Dwa utopce, które zostały przy życiu, uciekały w kierunku wody, ale nie doceniły wyposażenia wiedźmina. Wydobył on petardę Gwiazdę Tańczącą i rzucił ją w ich kierunku. Wybuch zabił oba ranne stwory….

- No i po robocie – mruknął wiedźmin i wyciągnął zza pasa ostry sztylet. Służył on do wyciągania wnętrzności potworów i brania trofeów. Wnętrzności potrzebne było do warzenia przeróżnych eliksirów, a także do tworzenia wiedźmińskich zbroi. Trofea były wykorzystywane do udowadniania wywiązania się z roboty.

Geralt wyciągnął kilku utopcom mózgi. Zmieszane z kilkoma zielskami służyły do wytworzenia oleju przeciwko trupojadom i eliksirów. Olej był nakładany na miecz, a jego efekt widać było już na początku walki. Ciosy srebrnego miecza, wysmarowanego olejem bolały bestie niczym pożoga.

Wiedźmin wrzucił wnętrzności do sakwy i wspiął się na górę.

- Jedź, Płotka – skinął na konia i ruszył. Przejechali przez most i zaczęli mknąć w kierunku Kasztelu Wrońce, siedziby Filipa Strengera zwanego Krwawym Baronem, samozwańczego władcy Velen.

Po godzinie dojechali do kapliczki Peruna, przy której modliło się kilku wieśniaków. Jeden z nich, czarnowłosy mąż z wielkim wąsem burknął na widok wiedźmina:

- Witamy na zadupiu!

Geralt nie odpowiedział. Nawet się nie zatrzymał, tylko jechał dalej. Teren wzdłuż drogi był podmokły i zalesiony. Nagle gościniec przecięła rzeka. Na moście stała zgraja zbirów, trzymających broń. Przywódca pokazał Geraltowi, żeby się zatrzymał. Tamten spokojnie zeskoczył na ziemię i zbliżył się do uzbrojonych.

- Przejazd kosztuje dziesięć koron! – powiedział przywódca, brodacz w skórzanej zbroi i żelaznym hełmie. – Płać, albo zawracaj! Ale pamiętaj, do kasztelu nie znajdziesz szybszej drogi!

- Dziesięć koron, powiadacie! – spytał wiedźmin. – Ile osób dziennie wam płaci? Dwie, jedna, czy nikt?!

- Nie twój interes! – parsknął przywódca. – Ten most jest nasz i zapłata to jedyny sposób na przejazd!

- Nie zamierzam wam płacić! – powiedział Geralt. – Zejdźcie mi z drogi!

- Ha, ha! – zaśmiał się herszt. – Niby dlaczego?!

- Dlatego! – mruknął wiedźmin i odsłonił medalion cechowy. Użycie Axii mogłoby doprowadzić do walki ze zdenerwowanymi rabusiami. Wolał spróbować ich wystraszyć. Skutek był natychmiastowy.

- Wybacz, panie wiedźminie! – krzyknął przywódca. – Nie poznałem, kim jesteś… Ty możesz przejeżdżać tędy, kiedy tylko zechcesz…

- Tak jak wszyscy chłopi! – mruknął Geralt. – Jak was tu jeszcze zobaczę, nafaszeruję was stalą. Zejdźcie mi z oczu, rabujcie dezerterów, czy Nilfgaardczyków!

- Oczywiście, oczywiście! – ukłonił się grzecznie wódz. – Już zmiatamy! Chłopaki, idziemy ubić niedźwiedzia!

Mówiąc to odszedł, a za nim reszta rzezimieszków. Wiedźmin jechał dalej.

Minęła kolejna godzina i dotarł na niewielkie wzniesienie, z którego było widać Kasztel Wrońce. Gród stał na wzgórzu otoczonym szeroką, głęboką fosą. Jedynym dojściem do bramy był zwodzony most, opuszczany na wypadek zagrożenia. Przed nim stało kilka chat smolarzy i rolników, a dookoła roztaczały się podmokłe tereny. Tak wyglądało centrum Velen, Ziemi Niczyjej.

Gościniec prowadził prosto pod most. Stało przed nim dwóch żołnierzy Barona, grubych rzezimieszków z buławami, odzianych w kożuchy. Widząc wiedźmina, weszli na most i stanęli w pozycji obronnej.

- Czego?! – wrzasnął jeden z nich.

- Spokojnie – odparł Geralt. – Jestem wiedźminem. Przyjechałem w sprawie zlecenia…

- Zlecenia?! – parsknął strażnik. – A może przyjechałeś zakłócać porządek w kasztelu? Dlaczego miałbym cię wpuszczać?!

- Spokojne, Zbycho! – powiedział drugi żołnierz. – Ja go już kiedyś widziałem w Velen. To Geralt z Rivii, prawdziwy wiedźmin! To on pomógł Baronowi odzyskać żonę!

- W porządku! – warknął Zbycho. – No to jedź, ale pamiętaj! Jeden występek, a utnę ci jaja i wrzucę je do rzeki na pożarcie utopcom!

- Nie zdążyłbyś! – mruknął groźnie wiedźmin i przejechał pomiędzy strażnikami. – A co u Barona?

- Stul pysk! – ryknął Zbychu. – Dowiesz się za chwilę!

- Bardzo miłe powitanie – mruknął wiedźmin i wjechał przez bramę do Kasztelu.

 

Miejsce to było inne niż reszta miejscowości w Velen. Chaty wydawały się bogatsze, ludzie mniej głodni. Po wsi chodziły zwierzęta. Roiło się tam od kotów i psów, gdzieniegdzie biegały też kury. Na sznurach suszyła się bielizna miejscowych. Przy ścieżce stała mała gospoda, pod którą kręcili się pijący wódkę żołnierze. Dalej stały kramy kupieckie i spichlerze. Droga prowadziła stromo w górę, aż do potężnej bramy z zamykaną kratą, aktualnie opuszczoną. Siedziało przed nią czterech żołdaków.

- Stać! – krzyknął ich dowódca. – Do Barona?!

- Do Barona – przytaknął Geralt pokazując medalion. – W sprawie zlecenia i ze względów starej znajomości.

- Znam cię! – krzyknął jeden z nich. – Przecież ty jesteś Geralt. Witamy we Wrońcach, wiedźminie! Witamy, kurwa, we Wrońcach!

- Wpuścić Geralta! – krzyknął przywódca. Brama poczęła się podnosić. Wiedźmin podziękował skinieniem głowy i wjechał na dziedziniec….

Brudno było na nim niczym w jaskini ghuli. Pełno szamba, zwierzęcych odchodów, na rogu niewielka kupa gnoju. Cuchnęło. Wiedźmin zatkał lekko nos i zeskoczył z konia. Zbliżył się do niego gruby stajenny.

- Wiedźmin z Rivii?! – spytał. – Zabiorę waszego konia do stajni.

- Dobrze, ale bądźcie ostrożni. – odparł Geralt. – Jeden niewłaściwy ruch, a Płotka złamie ci kilka kości. Pilnujcie, żeby miał jak najlepsze warunki.

- Tak, panie! – ukłonił się stajenny i chwycił Płotkę za lejce. Ten posłusznie ruszył za nim, nie stawiając żadnego oporu. Wiedźmin wypatrzył na rogu dziedzińca stanowisko płatnerza.

 

- Ha, klient! – krzyknął rzemieślnik, stary krasnolud z długą brodą. – Coś naprawić, sprzedać?!

- Fergus, tak? – spytał wiedźmin. – Zamówiłem kiedyś u ciebie zbroję. I musiałem płynąć na Undvik po narzędzia…..

- To musiało być dawno, bo cię nie pamiętam. Ale mniejsza z tym, co dla ciebie zrobić?!

- Ile kosztuje teraz naprawa mieczy?!

- Hmm, pokaż je z bliska!

Geralt wyciągnął z pochwy oba miecze i podał je płatnerzowi. Ten obejrzał je uważnie, po czym westchnął:

- Wybacz, wiedźminie, ale już się nie zajmuję naprawą mieczy. Rzuciłem to, kiedy odeszła moja pomocniczka, Yoanna. Teraz naprawiam jedynie zbroje. No, robię też, rzecz jasna.

- Masz może na sprzedaż narzędzia kowalskie?!

- No pewnie! Za kogo ty mnie masz. Czeladnicze narzędzia kowalskie i płatnerskie, 30 koron za sztukę.

- Cholernie drogo! – zaklął wiedźmin. – Ale niech ci będzie, zdzierco.

- Jak mnie nazwałeś?! – oburzył się Fergus. – Dawaj forsę i bierz narzędzia.

Wiedźmin mrucząc pod nosem, wziął od krasnoluda narzędzia i rzucił mu pieniądze. Odwrócił się i poszedł dalej. Droga prowadziła przez kolejną bramę, tym razem bez kraty. Stało w niej kilku wartowników. Łypali ponuro na Geralta, ale ten nawet na nich nie spojrzał.

 

Drugi dziedziniec sprawiał zupełnie inne wrażenie niż poprzedni. Po prawej stronie stał dworek Barona. Wysoki, drewniany z wieżą. Obok niego roztaczał się niewielki ogród z żywopłotem i fontanną.

Po lewej stronie stały budynki gospodarcze, zaś na środku dziedzińca studnia. Wiedźmin pamiętał dobrze, jak wchodził przez nią do kasztelu, kiedy był tu pierwszy raz. Pod studnią była jaskinia Baby Wodnej, paskudnej bestii.

Nagle drzwi dworka otwarły się z hukiem i ze schodów zszedł Baron. Był to mąż ogromnej postury. Odziany w czerwony płaszcz, nakryty zbroją, z wielkim rozdętym brzuchem. Miał srebrną brodę i wąsy. Wiedźmin zbliżył się do niego.

- Witaj Geralt, stary druhu! – krzyknął Baron. Miał potężny głos.

- Witaj, Baronie! – odparł Geralt. – Co z żoną?!

Baron cały poczerwieniał. Mruknął coś pod nosem i zaproponował wejście do dworka. Wiedźmin skinął głową.

Baron zaprowadził wiedźmina do wielkiej sali. Kazał wyjść strażnikom i grzecznie wskazał Geraltowi krzesło. Wiedźmin usiadł, Strenger też.

- Pytałeś, jak z żoną – powiedział spokojnie Baron. – Dobrze. Aktualnie jest w Oxenfurcie na targu.

- Pogodziłeś się z nią, czy dalej nie chce cię znać?! – spytał groźnie Geralt. Baronowi uśmiech znikł z twarzy. Spojrzał się ponuro na okno.

- Nie przypominaj mi tego, kurwa! – warknął. – Mam z nią dość dobre stosunki i nie wracam, do tego co się wtedy działo. Uzdrowiciel pomógł. Po roku w Górach Sinych odzyskała zmysły….

 

Dawniej Geralt robił dla Barona zlecenie. Chodziło o odszukanie jego żony. Odnalazł ją przypadkowo na Krzywuchowych Moczarach, u wiedźm. Wiedźmy te były władczyniami Velen, a nazywały się Prządka, Kuchta i Szepciucha. Wiedźmin odzyskał ją z ich rąk, ale wycieńczona kobieta postradała zmysły. Baron zabrał ją do uzdrowiciela w Góry Sine.

Wcześniej Strenger był pokłócony z rodziną. Nie stronił od gorzałki i bił żonę, która dawniej go zdradziła. Zdruzgotany tym wydarzeniem Baron zaczął pić. I pił dużo, alkohol był jego jedynym przyjacielem. Żona, Anna, razem z córką, Tamarą, postanowiły uciec. Córce się to udało, lecz Annę uprowadził do wiedźm bies. Stało się to dlatego, iż wcześniej żona barona zawarła z nimi pakt. Chodziło o zatrzymanie jej ciąży.

 

- A więc wszystko dobrze? – spytał wiedźmin.

- Z Anną tak, z Tamarą nie. Włóczy się gdzieś z tymi pieprzonymi łowcami wiedźm…… Gdybym miał jeszcze na to wpływ.. Ale nie mam, cholera, nie mam! Ten palant Graden nie chce jej puścić do domu. Mówi, iż najpierw musi się przysłużyć Wiecznemu Ogniowi. Gówno, nie religia…. Już bardziej wiarygodne są pogańskie zwyczaje, niż ten pieprzony ogień…. A ty co sądzisz o Wiecznym Ogniu?!

- Oszustwo – mruknął wiedźmin. – Zwykłe oszczerstwo. Nie służy on do ochrony przed złem, ale do wykorzystywania ludzi. W Ogniu Wiecznym moje grzechy spłoną, Nasz świat chroni Wieczny Ogień….. Zwykłe bzdury…. Zgadzam się z tobą.

- Ha! – zaśmiał się Baron. – No, przynajmniej jeden nie wierzy w to gówno. Niedawno do Wrońców przyjechał kaznodzieja, paskudny typ. Nawracał moich ludzi na Wieczny Ogień. Chciałem go wtrącić do lochu, ale Anna się zdenerwowała. No, więc w nocy wysłałem kilku ludzi do stajni, gdzie nocował, napieprzyli mu i wyrzucili z kasztelu. Więcej tu nie wróci…. Ścierwo zwykłe.

- A wywiązałeś się z obietnicy danej córce?! – spytał Geralt. – Nie sięgasz już po gorzałkę?!

- Za kogo ty mnie masz, wiedźminie?! Oczywiście, że się z niej wywiązałem. I nie żałuję tego.

- Twoi ludzie nie buntują się z tego powodu?!

- A, oni nie mają nic do gadania. Dranie…. Były kłopoty, kiedy wyjechałem w góry…

- Jakie?

- Ten dupek Sierżant nadużywał swojej władzy. Zabrałem żonę, ośmiu ludzi i pojechaliśmy. Sierżant miał mnie zastąpić w tym czasie. I tak to zrobił, że musiałem go wygnać…

- Chodzi zapewne o terror, który tu panował, jak odjechałeś..

- Nie, nie tylko o to – jęknął Baron. – Chodzi o to, że zbuntował się przeciwko mnie. Nie dość, że rozpuścił za bardzo swoich ludzi, a ze stu miał na zawołanie, to jeszcze planował urządzić na mnie zasadzkę, gdy wróciłem. Zwołał dwudziestu ludzi i zasadzili się przy gościńcu. Sierżanta tam, rzecz jasna nie było, czekał we Wrońcach. Później powiedziałby, że napadli mnie Nilfgaardczycy, albo bandyci. No, ale nie spodziewał się, że będę miał czterdziestu ludzi w eskorcie. Najemników profesjonalistów. W walce zginęło piętnastu chłopców Sierżanta i trzech moich. Dowiedziałem się od jeńców, że to Ardal ich przysłał. Wjechałem do kasztelu i jak myślisz, co zrobiłem?!

- Nie wiem. Kazałeś powiesić Sierżanta?!

- Ee, Anna się nie zgodziła. Wpadłem do kasztelu i na powitanie strzeliłem go w ryj. Upadł na podłogę i próbował wstać. Dostał drugi raz. Potem moi ludzie wywlekli go do wsi, gdzie na oczach wieśniaków dostał trzydzieści kii. Potem oberwał jeszcze kilka razy ode mnie, aż stracił przytomność. Jego i jego kilku pomagierów kazałem wyrzucić z grodu. Bez gaci…

- Mieszkańcy pewnie się cieszyli.

- A jakże! Pozbyli się ciemiężyciela. Ciekawe, co teraz porabia. Mam nadzieję, że gryzie ziemię. Sam bym go chętnie zatłukł, ale Anna popadłaby w rozpacz. Był jej zawsze oddany, szanował ją i bawił się z małą Tamarą….

- No już koniec tematu Ardala! – powiedział Geralt. – Jeżeli go kiedyś spotkam, dam ci znać. A jak tam z wieśniakami? Ucieszył ich twój przyjazd?!

- Mam w dupie, czy ucieszył, czy nie. Otworzyłem gospodę w grodzie, więc powinni się cieszyć. A, zapomniałem o najważniejszym! Co z Ciri?!

Znalazłeś ją?!

- Tak się składa, że tak – odparł Geralt. – Ale możemy porozmawiać później. Przechodząc do sedna, macie tu problem z jakimś stworem?!

- Mamy, niestety! – warknął Strenger. Jakaś pieprzona kreatura morduje chłopów, żołnierzy też…

- Wiadomo, jak ta bestia wygląda?!

- Chłopi mówią, że wysoka i chuda, do człowieka podobna. Tylko Sobek ją widział z bliższej odległości, inni z daleka..

- Co to za Sobek?! – wzruszył ramionami wiedźmin. – Nie wiem, kim jest Sobek.

- Wieśniak, gbur! – odparł Strenger. – Mieszka we wsi, w chacie najbliżej mostu. Wracał z Jawornika w nocy i był świadkiem rozszarpania jakichś biedaków. Może ci coś powie, odwiedź go koniecznie..

- Ależ zaraz! – Geralt wstał z krzesła. – Kto powiedział, że biorę zlecenie? Najpierw zapłata…

- Ile chcesz?! – warknął Baron.

 

 

Targi trwały pół godziny. Wreszcie wycieńczony nimi Geralt przyjął kwotę 700 koron. Baron był zły.

- Ze względu na starą znajomość, mógłbyś wziąć trochę mniej! – marudził. – Ale dobrze, niech ci będzie.

- Więc ile ofiar ma na koncie ten potwór?! – spytał wiedźmin.

- Zamknij się i słuchaj! Wszystko ci opowiem! Stwór zabił osiemnaście osób. Sześciu wieśniaków, pięć bab, trzy dzieci i 4 żołnierzy. Dużo, nieprawdaż?! Dlatego kazałem moim ludziom wystawić zlecenie. Potwór zabija głównie w nocy, wybredniak zasrany! Ciała są zmasakrowane…. Morduje i w Kasztelu i w okolicznych wioskach. Zginęły dwie osoby w Konarach, jedna w Jaworniku, jedna w Zalipiu, dwie w Glińsku i trzy w Rabie…

- A strażnicy?!

- Musieli nakryć bestię… Ale słuchaj dalej! Potwór chciał zabijać też na dziedzińcach. Bramę specjalnie opuściliśmy, ale on i tak się tu dostał. Zginął tu jeden strażnik… Później zastępca stajennego… Boję się, cholera o Annę..

- A jak wyglądały ciała?! – spytał Geralt.

- Mówiłem już, kurwa! Zmasakrowane jak cholera. Ciężko było rozpoznać ofiary.

- Mógłbym obejrzeć jakieś zwłoki?!

- Hmm. Ciężko będzie… W Rabie podobno jeszcze nie pochowali ciał. Jedź tam i je obejrzyj..

- Wieś Rab?! – zdziwił się wiedźmin. – Nie wiem, gdzie to jest…

- Na półwyspie, nad jeziorem Morzycko. Jedź w stronę Glińska, tam jest drogowskaz.

- No, dobrze! – powiedział Geralt. – Komu w drogę, temu czas. Na mnie już pora. Bywaj!

- Bywaj, Geralt! – skinął głową Strenger. – Jak wrócisz, zdaj mi raport!

Wiedźmin już nic nie powiedział. Wyszedł na podwórze, po czym udał się do stajni.

 

 

Ściemniało się już, kiedy Geralt dotarł do Glińska. Wioska leżała na południe od Wrońców. Stało tam zaledwie kilka chat, ale często przybywali tam wędrowni kupcy. Wiedźmin był zmęczony, więc zeskoczył z Płotki i spytał się sołtysa, czy może przenocować we wsi.

- Mości wiedźminie, oczywiście – pokiwał głową stary. – Ale proszę być ostrożnym. W moim domu znajdziesz wolne łoże.. Moją żonę potwór zarżnął..

- Przykro mi – odparł Geralt. – Właśnie go tropię. Jadę do wsi Rab, żeby obejrzeć ciała ofiar.

- Czekają na Guślarza, żeby je pochować! – powiedział sołtys. – Oni bardzo przesądni są. A Guślarz jutro rano przyjdzie, wcześniej zajęty był.

- Wyruszę z samego rana, powiedzmy o drugiej – powiedział wiedźmin. – Nie musicie się mną przejmować.

- Służymy pomocą – odparł sołtys.

 

Rankiem Geralt wyjechał w kierunku Rabu. Droga prowadziła przez las. Słychać było skrzypienie drzew i wycie wilków. Wiedźmin nie miał jednak czasu się zatrzymać, pędził niczym wiatr. Musiał dojechać do wsi przed Guślarzem. Inaczej straci szansę na obejrzenie zwłok.

Po niecałej godzinie dojechał do wsi. Stała ona na końcu półwyspu, widocznie wszyscy mieszkańcy byli rybakami. Na niewielkiej skarpie stały kurhany. Młody sołtys łkał przy jakimś dole. Geralt zbliżył się do niego cichaczem. Ten odwrócił się i spojrzał na niego ze łzami w oczach.

- Czego chcesz?! – spytał ze złością.

- Spokojnie, jestem wiedźminem! – podniósł rękę Geralt. – Rozumiem, że potwór zabił ci kogoś bliskiego.

- Wahk zabił mi brata! – warknął sołtys. – Jeżeli go tropisz, to mnie posłuchaj! Jak go znajdziesz, przywieź mi jego łeb. Dostaniesz 50 koron!

- Stać cię na to?! – zdziwił się wiedźmin. – Wieś nie wygląda na zbyt bogatą.

- Złożą się wszyscy, to się uda! – pokiwał głową sołtys. – Wszyscy nienawidzą Wahka. A ja najbardziej!

- Wahk? – parsknął wiedźmin. – Dlaczego właśnie tak nazywacie potwora?!

- Przyłapałem go, kiedy mordował mojego brata. Nie widziałem go co prawda, ale słyszałem jego oddech i dziwne odgłosy, które wydawał. Brzmiały one właśnie Wahk!

- Rozumiem – mruknął Geralt. – Współczuję ci! Ale muszę zobaczyć ciało twojego brata.

- Dlaczego akurat jego! – krzyknął sołtys! – Obejrzyj zwłoki Krzyśka i Danuśki!

- Muszę porównać ciała! – powiedział wiedźmin. – Inaczej nie znajdę potwora!

- Że co?! – oburzył się sołtys. – No, niech ci będzie! Guślarz i tak przyjdzie za kilka godzin. Masz czas.

- Dziękuję. I składam głębokie kondolencje.

Sołtys nie odpowiedział. Wiedźmin nachylił się nad dołem. Wrzucono do niego zwłoki. Geralt wyjął je i zaczął przegląd.

- Ślady pazurów! – mruknął. – I kłów. Ostrych… Wszędzie. Krew wyssana! To musiał być wampir niższy. Ale jaki?

- Co ty tam gadasz sam do siebie?! – burknął sołtys.

- Cicho! – sapnął wiedźmin. – Wampir był widocznie bardzo sprytny. Zmasakrował ciała, aby nie było widać, że wyssał krew. To jakiś stary osobnik… Trzeba zobaczyć następne zwłoki!

Wiedźmin obejrzał resztę ciał. Wszystkie były zmasakrowane i miały wypuszczoną krew. Musiały być ofiarami Wakha…

Nagle Geralt poczuł, że ktoś za nim stoi. Odwrócił się i zobaczył Guślarza.

Był to bardzo wysoki mężczyzna, mający na koncie zapewne wiele wiosen. Włosy całkowicie siwe, nos długi, niewielkie oczy… Ubrany był w szatę ozdobioną pazurami i kłami zwierząt, gdzieniegdzie miał też ptasie pióra i kości. Patrzył się na wiedźmina z sympatią.

- Biały Wilk wrócił do Velen! – powiedział. – Biały Wilk, mądry wilk! Złego potwora tropi!

- Witaj – skinął głową Geralt.

- I co, Biały Wilk znalazł swoją wilczycę?!

- Tak, znalazłem Ciri.

- Guślarz się cieszy. Co Guślarz może dla Geralta zrobić?!

- Jak się domyśliłeś, tropię potwora. Wiesz coś o nim?

- Guślarz wie! To zła poczwara, okrutna i zepsuta! Zbudzili ją ludzie Barona, jaskinie znajdując!

- Jaskinię?!

- Grotę olbrzymią, nieopodal Konarów. Guślarz wiedział wcześniej o niej, ale nic nie mówił. Nie chciał, żeby tam ludzie szli. Wiedział, że potwór się zbudzić może!

- Wiesz co to za potwór!

- Guślarz wie, zna tego potwora! On jeszcze za dziedzica Wszerada zabijał, ale Guślarz go uśpił. Rytuał był, w tej jaskini właśnie. Stwór zasnął, ale obudził się teraz! I mścić się chce!

- Na kim chce się mścić?!

- Na wszystkich, a na Guślarzu najbardziej! Ale Guślarza się boi, więc mści się na innych!

- Na kim jeszcze się może chcieć szczególnie zemścić?

- Hmm, Guślarz się zastanawia! Na Baronie, rzecz jasna!

- Dlaczego akurat na Baronie?! – Mówiłeś, że za Wszerada mordował…

- Bo Wszerad nie żyje. Zły chce z pewnością zabić jego następcę.. I całą jego rodzinę.

- To tylko przypuszczenia, czy nie masz co do tego wątpliwości?

- Guślarz nie ma co do tego wątpliwości! Potwór Barona chce się pozbyć. I Anny, żony jego.

- Myślisz, że Baron jest bezpieczny we Wrońcach?!

- Póki pilnują go żołnierze, tak! Potwór nie wszedłby w biały dzień do kasztelu i nie zarżnąłby tylu wojów… On poluje na samotne ofiary, albo w niewielkich grupach.

- Do kroćset! – krzyknął Geralt. – Anna wyjechała do Oxenfurtu! Wampir mógł ją dopaść!

- Guślarz wątpi. Za dnia tego nie zrobi.. W nocy co innego. Albo po świcie.

- Niech to szlag! – warknął wiedźmin. – Anna miała dzisiaj rano wrócić! Muszę się spieszyć do Oxenfurtu! Bywaj!

- Bywaj, Biały Wilku! – skinął głową Guślarz.

Wiedźmin wskoczył na Płotkę i ruszył w kierunku Wrońców. Pędził cwałem tak szybko, że po dwóch kwadransach minął Glińsk. Do Wrońców dojechał po godzinie. Musiał dowiedzieć się od Sobka jak wyglądał potwór. Czy to Katakan, czy Ekimma, Fleder, Garkain, Nosferat… Ale musiał to załatwić szybko, jeżeli chciał ocalić Annę. Wbiegł do chaty Sobka z łoskotem. Gruby chłop po czterdziestce siedział w kącie i drapał się po wąsie.

- Gdzie z buciorami?! – krzyknął na widok Geralta. – Co to, kurwa, za zwyczaj wpadać człowiekowi do domu?! Chwili spokoju nie można znaleźć! Wynocha na dwór!

- Jestem wiedźminem! – warknął Geralt. – Ponoć widziałeś potwora.

- Może widziałem, może nie widziałem – wzruszył ramionami Sobek. – Gówno cię obchodzi, co widziałem, zawszony mutancie! Ty wiedźmin, tyś widział pewnie potwora niejednego!

- Grzeczniej! – krzyknął wiedźmin. – Powiesz mi grzecznie czy widziałeś potwora!

- Wynocha z mojego domu! – ryknął Sobek. – Idź diaboły chędożyć, albo w dupę utopca całować! Nie chcę cię widzieć w mojej chacie.

- Przegiąłeś! – warknął wiedźmin.

- Ty również, mutancie! – odparł chłop i rzucił się na Geralta z pięściami. Wiedźmin wykonał unik i strzelił go pięścią w brzuch. Sobek złapał się za niego lewą ręką, a prawą zamachnął się na Geralta. Ten wskoczył mu na plecy i przewrócił na podłogę. Nim Sobek wstał, wyciągnął miecz.

- Nie wstawaj! Opowiedz o spotkaniu z potworem!

- Hrr! – warknął wieśniak. – Najpierw zapłać mi odszkodowanie! 10 koron.

- Nie mam zamiaru! – odparł Geralt i rzucił Axii. Sobek złapał się za głowę. – Powiedz mi, jak to wyglądało!

- Taak jest, wiedźminie! – wymamrotał chłop. – Szedłem se raz do Wrońców z Jawornika. Była ciemna noc. No i obok kapliczki chciałem się do Welesa pomodlić. Ale usłyszałem jęki i chark. Schowałem się za drzewem i zgadnij, co zobaczyłem…

- Pojęcia nie mam.

- Leżał ktoś na ziemi, a nad nim pochylał się stwór. Z dwa metry mógł mieć, do nietoperza był podobny. Ostre szpony, owłosiony podbródek, łypiące, świetliste oczy! Uszy pełno, brodę długą do ziemi!

- Wystarczy! – mruknął wiedźmin. – To katakan. Mam mało czasu..

Nim Sobek wrócił do siebie, wybiegł z chaty i odjechał w kierunku Oxenfurtu gościńcem, którym z pewnością miała wracać Anna. Katakany były straszliwymi bestiami z niesamowitą dedukcją. Obserwowały gościńce, a chcąc zabić określoną osobę, śledziły jej poczynania. Stwór z pewnością gdzieś czatował.

Za wsią Zalipie gościniec skręcał w lewo, w stronę rzeki. Geralt przejechał przez most, nie zwracając uwagi na stojącego przy drodze utopca. Do Oxenfurtu zostały trzy godziny drogi. Ale on pędził tak, że dojechałby w niecałe dwie nie szczędząc konia. Jednak jego celem nie było miasto, tylko konwój Anny Strenger.

Po kwadransie wiedźmin dojechał do niebezpiecznego miejsca, idealnego na zasadzkę. Droga zakręcała ostro, a nad nią piętrzyła się stroma skarpa. Geralt skręcił i jego oczom ukazał się straszliwy widok.

Na drodze leżały trupy. Koni i ludzi. To był z pewnością konwój Anny Strenger. Po pierwsze dlatego, iż martwi mężczyźni mieli założone zbroje ludzi barona, a po drugie dlatego, iż nad nimi pochylał się katakan.

Był to wysoki stwór, mógł liczyć ponad dwa metry. Miał długą, brązową brodę i owłosiony podbródek, nietoperze uszy i świecące, ogromne ślepia. U nóg i rąk widać było niezwykle ostre pazury. Słysząc Geralta odwrócił się i charknął:

- Po co tu przyszedłeś?!

- Po to, żeby cię zabić! – odparł wiedźmin i wyjął z pochwy srebrny miecz.

- Spróbuj! – zaśmiał się skrzeczącym głosem katakan. – Obserwowałem cię od chwili twojego przyjazdu! Nie udało ci się ocalić baronowej! Z przyjemnością wyssałem jej krew!

- Nie pieprz, tylko walcz! – Geralt rzucił się na wampira.

Ten nadzwyczaj szybko odsunął się i skoczył na wiedźmina. Geralt wyczarował w ostatniej chwili Quen - tarczę ochronną. Otoczyła go ona światłem, odrzucając katakana. Geralt w mgnieniu oka ciął go mieczem. Trafił, polała się krew. Wampir śmiejąc się, wyskoczył w powietrze i wylądował kilka metrów dalej. Jego rany nie było. Spojrzał się okrutnym wzrokiem na zasłaniającego się mieczem wiedźmina i skorzystał ze swej najgroźniejszej zdolności. Gdyby nie szybki Quen, Geraltowi nie udałoby się wyjść z tego cało. Wampir bowiem zmienił się w strugę światła i sunął na Geralta w ostatniej chwili zmieniając ponownie swoją postać. Natrafił jednak na tarczę wiedźmina, która na chwilę go oszołomiła. Wiedźmin wykorzystał to i zrobił młynek, boleśnie siekając katakana. Ten jednak śmiejąc się trzasnął go łapą w ramię i wbił kły w prawą dłoń. Geralt o mało co nie wypuścił miecza, ale używając Aard odbił od siebie wroga. Wampir ponownie rzucił się na niego, ale natrafił na miecz tnący go w ucho. Odpadło.

Teraz katakan naprawdę się zdenerwował. Stanął chwilę bez ruchu i zmienił się w formę eteryczną, przezroczystą. Przez chwilę wiedźmin nie mógł nic mu zrobić. A on mógł się regenerować. Jednak Geralt miał coś w zanadrzu. Wyciągnął zza pasa petardę dwimerytową i cisnął ją w katakana.

Dwimeryt był substancją działającą niemiłosiernie na wszelkie efekty magiczne i iluzje. Petarda rozpyliła zielonkawą, iskrzącą się mgłę, która zaczęła się rozprzestrzeniać. Wampir w sekundę powrócił do swej prawdziwej formy i skoczył na Geralta. Ten użył piruetu i wyskoczył w jego stronę, wbijając miecz w oko.

Katakanowi bardzo się to nie spodobało. Ból był niemiłosierny. Charcząc, próbował uciec, jednak uniemożliwiał to Dwimeryt.

- I jak, poddajesz się?! – sapnął wiedźmin.

- Będę pił twą krew! – odparł katakan i podjął następną próbę ataku. Ostatnią.

Skoczył w kierunku Geralta. Zamierzał wytrącić mu miecz, jednak nie docenił przeciwnika. Wiedźmin potężnym ciosem pozbawił go głowy.

- No i załatwione! – mruknął. Był wycieńczony. Wyjął z sakwy eliksir Jaskółka i nalał sobie do ust kilka kropel. O mało co nie zwymiotował, tak okropny był w smaku ten eliksir. Nie było jednak czasu na marudzenie. Przyczepił łeb katakana do siodła i zbliżył się do zwłok.

Było ich siedem. Sześciu żołnierzy i kobieta, z pewnością żona Barona. Jej ciało nie było zmasakrowane tak, jak innych żołnierzy, ale katakan wypił jej prawie całą krew. Nie żyła od dobrych trzech kwadransów. Wiedźmin smutno pokiwał głową. Martwił się, jak na wiadomość o jej śmierci zareaguje Baron. Ułożył jej ciało na trawie i usypał niewielki kurhan. Później żołnierze zabiorą ciało i pochowają ją godnie. Wiedźmin odjechał w kierunku kasztelu. Wolał nie pędzić, jechał powoli i spokojnie.

Do Wrońców dojechał po dwóch godzinach. Zostawił konia w stajni i udał się do dworka. Baron siedział przy stole i jadł potężny udziec, zapewne z dzika. Wiercił się i widać było, iż jest zdenerwowany.

- Geralt! – krzyknął. – Dobrze, że już jesteś! Moja żona nie wróciła z Oxenfurtu!! Boję się o nią! Wysyłam ludzi na poszukiwania!

- To nie będzie konieczne! – powiedział smutno wiedźmin. – Znalazłem ją.

- I co?! – krzyknął baron. – Gdzie jest, wszystko z nią dobrze.

- Baronie, twoja żona nie żyje.

 

Możnowładca wstał i rzucił się do wiedźmina z nożem. W jego oczach widać było rozpacz.

- Jak to nie żyje?! – ryknął. – Łżesz! Łżesz, wiedźminie!

- Niestety, nie łgam – odparł Geralt. – Twoją żonę zabił potwór.

Z oczu Strengera poleciała seria łez. Baron przewrócił się na fotel i wypuścił nóż. Widać było, jak wielki ból sprawiła mu utrata żony. Zaczął ryczeć:

- Jak to możliwe, wiedźminie! Jak to, kurwa, możliwe?! Co?! Gdzie?! Kiedy?!

- Na orszak twej żony zasadził się potwór – powiedział spokojnie Geralt. – Był to wampir, katakan. Miał za cel wymordowanie ciebie i twojej rodziny. Zabił wszystkich żołnierzy i dopadł twą żonę. Następnie wyssał jej krew. Pokonałem go, oto jego łeb.

Baron nie odpowiedział. Siedział i patrzył się smutno w ogień. Geralt, mimo iż był wiedźminem, poczuł żal. Ogromny żal.

- Trzymaj pieniądze i zostaw mnie samego! – szepnął baron. Na stole leżał stos koron.

Wiedźmin podniósł pieniądze i wyszedł. Na progu powiedział jednak:

- Pamiętaj, masz dla kogo żyć. Masz przecież córkę.

Baron nie odpowiedział. Z jego oczu ciekły kolejne łzy. Wiedźmin wyszedł z dworka i usiadł na schodach.

I nagle usłyszał jakiś odgłos i krzyk. Wszedł i zobaczył barona wiszącego przy kominku. Powiesił się na końskim sznurze. Tak bardzo kochał swą żonę.

 

Wiedźmin pokiwał smutno głową. Domyślał się, że tak to się skończy. Miłość może doprowadzić człowieka do cierpienia, cierpienie do śmierci. Spojrzał jeszcze raz na Barona i wyszedł.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania