Pracowniku! Czas na obiad!
Mój pracodawca raczy swoich niewolników posiłkami regeneracyjnymi. Cóż to jest? Ktoś powie, że obiad. Dobre, ubawiłem się. Jakieś inne propozycje? Ktoś mógłby powiedzieć, że strawa. Bliżej, ponieważ kojarzy mi się z trawa, a w trawie leżą różne… ciekawe zjawiska i w sumie im jest najbliżej do mojego posiłku regeneracyjnego. Nie! Tak nie można… Dziś postanowiłem dać anonimowemu kucharzowi szansę i spróbować jego kulinarnych cudów. Co mi tam! Niech mnie zabierze w wycieczkę pełną smaków.
Podszedłem do metalowej trumienki, której zawartość grzała się w łaźni wodnej. Uzbrojony w chochlę oraz miskę, byłem gotowy. Otworzyłem wieko i bum! Pierwsze pozytywne zaskoczenie. Jadło mnie nie zaatakowało, ani nie próbowało uciec. Całkiem niezła podwalina pod naszą relację zjadający-zjadany. Na pierwszy rzut oka był to makaron z mięsem w grzybowym sosie. Makaron, składnik na wagę złota, serwowany od święta. Na ogół pojawiał się ryż. Zanurzyłem chochlę w bulgoczącej masie. Trzonek stał nieruchomo nawet jak go puściłem… Zły znak, ale nie zrażałem się! Mój „obiad” chyba stęknął, gdy go wkładałem do miseczki, ale mógł to być tylko omam słuchowy, zamroczonego głodem, umysłu. Usiadłem przy stoliku, postawiłem przed sobą posiłek i zacząłem się zastanawiać, na co tak naprawdę patrzyłem i czy naprawdę, aż tak źle pracuję, skoro dostaję takie coś. Po chwili odniosłem wrażenie, że jedzenie również mi się przygląda. No nic, musiałem zrobić pierwszy krok.
Zacznijmy od mięsa. Każdy lubi jak mięsko jest dobrze wypieczone. No cóż. Dobry weterynarz mógłby jeszcze uratować to, co znajdowało się w mojej misce. Później dostałby Nobla za odkrycie nowego gatunku, z którego wykonano ten obiad. Nie przejmowałem się, że na mnie warczało i syczało. Jadłem je. Łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem, ale jadłem. Jaki był smak? Kubki smakowe ogłosiły strajk głodowy, żołądek postanowił strawić sam siebie, a mózg zaczął podsuwać mi dziwne skojarzenia. Puszczanie pawia… Cofka z żołądka… Twarzowy spawacz… Tylna mela… Aluzja do mnie nie dotarła. Jadłem dalej. Sos o fantastycznym, nieokreślonym kolorze. Wyczułem benzynę, tynk, mączkę kostną, wyciąg ze zwłok, kurkumę i miętę. Ale w momencie, w którym odkryłem, że świąteczny makaron, to tak naprawdę zlepiony, dwunastodniowy ryż… Doszło do buntu. Rozniosłem stołówkę, robiąc im prawdziwe kuchenne rewolucje! Musiałem wrócić do pracy głodny…
Komentarze (8)
Podobało mi się, zostawiam 5.
"Jadło mnie nie zaatakowało, ani nie próbowało uciec" - tutaj bez przecinka. Ani działa na takiej zasadzie jak albo. Czyli nie stawiamy przecinka niezależnie od czasowników itd. chyba że spotykamy się z konstrukcją ani to, ani to. Wtedy przecinek, bo powtórzenie.
"Trzonek stał nieruchomo nawet jak go puściłem…" - przecinek przed "nawet"
"Każdy lubi jak mięsko jest dobrze wypieczone" - przecinek po "lubi"
Twoje teksty są niezmiernie ciekawe i tak bardzo zróżnicowane. Prócz tych paru błędów nie ma się czego przyczepić, bardzo mi się podoba, no i prawie jak zawsze zaszczepiłeś tutaj nutkę humoru :) Zostawiam 5.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania