Prawą ręką Boga jest artyleria

Padł na ziemię, słysząc kolejne wybuchy. Twarz skierował do brudnej od pyłu gleby. Zamknął oczy i policzył do pięciu. Sekundy wydawały się być godzinami. Wtedy powstał i jak najszybciej przebiegł kilkanaście metrów do przodu, aby ponownie upaść. Podczas kilkusekundowego biegu dostrzegł kilkudziesięciu niemieckich żołnierzy walczących z polskimi oddziałami. A on? Był sam. Pododdział sierżanta Edwarda Żubrowskiego został musiał rozproszyć się, kiedy niemiecka artyleria ostrzeliwała pozycje polskich wojaków. Sierżant miał świadomość, że pewnie większość jego grupy została wybita, a kilku żywych musi działać samemu, tak jak on teraz. Znajdował się szacując pół kilometra od pola bitwy. Chciał pomóc Ojczyźnie w walce z wrogiem, ale przed tym musiał dołączyć do reszty armii. Ścisnął mocniej karabin wz. 98 i ruszył przed siebie. Wysokie na metr trawy dawały mu dobrą osłonę, to nim zawdzięczał w tej walce życie. Trzydziestosześciolatek obserował walki, które zdawały się być coraz bliżej. Jeszcze około dwieście metrów i dołączy do kompanów. Tą odległość pokona w mniej więcej trzy minuty. Przyspieszył tempo, rozglądając się uważnie na boki.

W końcu zbliżył się na taką odległość, by oddać strzał. Wiązało się to z ryzykiem, ponieważ pomyliny z wrogiem mógł zostać rozstrzelany przez niespokrewnionych braci. Jednak widząc, że oddziały III Rzeszy przyciskają Polaków, nie miał wyboru. Ustawił prosto karabin, unosząc go lekko nad przeciwnikiem. Trajektoria pocisku musiała być ustawiona idealnie, nie mógł pozwolić sobie na niecelny strzał. Wstrzymał oddech, ustabilizując celownik i pociągnął za spust. Siedmiomilimetrowy złoty nabój wyleciał z hukiem z lufy karabinu, kierując się w niemieckiego piechura. Moment po oddaniu strzału, sierżant zobaczył upadającego w trawy trafionego Niemca. Żubrowski poderwał się do biegu, pędząc jak najszybciej mógł. Sylwetki polskich wojowników wydawały się być coraz większe. Z każdym pokonywanym metrem Edward czuł, że da sobie radę. Nie może dać plamy w chwili obrony Narodu. Nie tak wychowali go rodzice i oficerowie w wojsku. Gdy był coraz bliżej, susami przeskakiwał metr za metrem. Około sto metrów od polskich pozycji wpadł prosto na niemieckiego żołnierza. Ten, szybko zrozumiał co się stało i celnym uderzeniem kolbą pistoletu maszynowego pod mostek żołnierza, powalił go na ziemię. Hitlerowiec wymierzył bronią w leżącego przeciwnika. Edward, kaszląc z bólu nie mógł wiele zrobić. Kiedy uniósł by karabin, który na dobrą sprawę wypadł mu z rąk dwa metry dalej zostałby rozstrzelany. Z drugiej strony jednak, i tak to nastanie. Patrząc w lufę pistoletu maszynowego, zrobiło mu się słabo. Resztkami sił sierżant kopnął piechura w kolano, odpychając go. Niemiec stracił równowagę, lecz pociągnął za spust. Kilka kul powędrowało ku niebu, sprawiając ból w uszach Żubrowskiego. Polak czym prędzej podniósł się, wyciągając z kabury bagnet. Srebrne ostrze wbił żołnierzowi w brzuch. Nim ten padł, Polak zdążył wyciągnąć z jego ciała broń białą. Kopnięciem pozbawił Niemca pistoletu maszynowego, co dało mu przewagę. Kiedy miał zadać ostateczny cios, trzech Niemców przybiegło kompanowi na pomoc. Jeden z nich złapał od tyłu sierżanta za szyję i dłoń, w której trzymał bagnet. Drugi, nim Edward zdążył się ruszyć, zabrał mu go i wyrzucił, trzeci natomiast zajął się rannym kolegą. Mówił coś do rannego, niemal płacząc. U pozostałej dwójki żołnierzy Rzeszy wzbudziło to nienawiść. Zaczęli okładać Żubrowskiego pięściami, wywracając. Kopali leżącego sierżanta, nie pozwalając mu walczyć. Ciosy ciężkimi butami były wyjątkowo bolesne. Żubrowski zasłonił twarz i klatkę piersiową, zamykając oczy. Niemcy nie przestawali kopać go, dopóki ten nie był w stanie walczyć. Jeden z nich podniósł Polaka, drugi zaczął go przeszukiwać. Znalezione kartki, dokumenty wyrzucił, wyposażenie wojskowe również. Kiedy trzydziestopięciolatek miał już tylko mundur i buty, odepchnęli go i trzymając za ręce zaczęli prowadzić w kierunku swoich żołnierzy. Edward tylko modlił się w duchu. Po jego włosach spływał gorący pot, z nosa ciekła mu krew. Ledwo trzymał się na nogach. Trzeci z żołnierzy szedł z rannym kolegą na plecach. Żubrowskiego bardziej niż plecy czy brzuch bolał fakt, że nie podołał wyzwaniu, zawiódł Ojczyznę i teraz trafi do więzienia. Będzie pewnie pracował za darmo, przenosząc kamienie z punktu A do punktu B. Wizja niedalekiej przyszłości kazała mu uciekać. Serce biło mu jak opętane, nie bardzo wiedział co robić, aby wyrwać się z rąk hitlerowców. Niemieckie pozycje były coraz bliżej, tak jak więzienie i możliwa śmierć. Jeden z Niemców potknął się o kamień, puszczając na chwilę jeńca. Pajac, pomyślał Edward. Dopiero sekundę później dało mu to do zrozumienia, że ma szansę na ucieczkę. Łokciem zadał cios drugiemu z hitlerowców. Nie było na co czekać. Sierżant dał nogi przez trawy we wschodnim kierunku. Biegł szybko, całkowicie zapominając o bólu i zmęczeniu. Słyszał tylko krzyki i wystrzały, padające w jego kierunku.

— W imię Ojca i syna... — szeptał do siebie, pokonując kolejne odległości. Bez wyposażenia biegło mu się lepiej, dlatego uzbrojeni i ciężko wyposażeni żołnierze nie mieli szans go dogonić, kule za to wręcz przeciwnie...

Ujrzał rzekę. Z rozpędu wskoczył ze wzgórza do Bzury. Zbliżał się do wody, aż w końcu z pluskiem zetknął się z nią, opadając na dno...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania