Prawdziwy koniec ferniksa cudownego

Gwiezdni ludzie mówią, że nieszczęścia chodzą parami. Powiadają również o wielu innych, dziwnych rzeczach, o których ja, prosty Serafinianin, nie mam pojęcia.

Pewnego razu, a był to czwartek, chciałem uratować ferniksa cudownego, którego wcześniej potrącił trolejlus z serii Trolejlusów Długaśnych. I który teraz bezradnie leżał u mych stóp, krwawił i niewątpliwie konał już w paskudnym i nienadającym się w ogóle do tego konania miejscu: hałaśliwym, obskurnym i potwornie, ale to potwornie ruchliwym. Widziałem to biedaczysko rano, w drodze do Apsyliani, jego poruszający się na boki łebek oraz mrugające do mnie oczka. I bardzo się wzruszyłem, tak bardzo, iż żadne słowa nie są w stanie tego opisać. Czy tylko ja zwróciłem uwagę na mały wielki dramacik? Tego nie wiem.

Ale kiedy po południu tamtędy wracałem, tym razem ptakuniec wydawał mi się już na dobre martwy. Martwy, no jakby to powiedzieć… na amen!

– Hmm! Czy i ja tak skończę: osamotniony, zapomniany i bezradny? Mój Boże, w jaki sposób odczuwają ból oraz upływ czasu ptakuńce? – wyszeptałem, ale tylko raz, bo potem, do końca feralnego czwartku, starałem się myśleć i mówić o rzeczach bardziej przyjemnych i bardziej wesołych. 

Jednakże na drugi dzień, rano, to samo stworzonko – nienapojone i nienakarmione – o dziwo nadal żyło.

– Czyżby cud? I co teraz? Co teraz?! Czy istnieje jakaś organizacja, która pomaga rannym ptakuńcom? – Bezskutecznie usiłowałem się dowiedzieć, rozpytując współpracowników, szefostwo, studentów, uczniów.

Byłem jedynym, który mógł pomóc, a nie zrobiłem tego, nie zrobiłem nic. Teraz miało się to zmienić. I tak, wracając z Apsyliani, miałem zamiar zabrać rannego z pobocza i przenieść go do pobliskiego Gaju Rozsądnie Karzącej Włóczni, by tam w spokoju wyzionęło ducha i dołączyło do Świętego Kręgu Innych Martwych Ferniksów Cudownych, który to krąg zaopatruje nasze dwa słońca w trzy rodzaje życiodajnej energii. Tym razem przygotowałem się jak należy: wziąłem ze sobą karton, zwilżone wodą herbatniczki, kawałek chlebka tostowego oraz oczywiście swego rodzaju zabezpieczenie w postaci gumowych rękawic jednorazowego użytku (to ostatnie to nie wiem, po co, na co?).

I wtedy okazało się nagle, że w przeciągu ostatnich kilku godzin ptakuniec został przejechany powtórnie, tym razem na dobre.

– Ach! To wszystko zdaje się przez te potworne trolejlusy! – Co do tego nie miałem wątpliwości.

Tym razem ferniks nie żył na pewno, a to piątkowe przedpołudnie było, jak się okazuje, jego ostatnim. Zmarznięty, spragniony, ogłuszony i potwornie, ale to potwornie zestresowany, w przeciągu dwudziestu paru godzin swojego inwalidztwa biedaczek został dobity, to znaczy dojechany, no i nareszcie... mówię, nareszcie wyzionął ducha.

W pierwszej chwili załamałem się i cisnąłem przygotowanym naprędce kartonem gdzieś w bok, potem jednak uznałem, że dla rannego śmierć była tak naprawdę wybawieniem. I ja, i mój smutek powędrowaliśmy wspólnie do pustego, sennego domku na przedmieściach, wzniesionego chyba tylko po to, ażeby można było ów smutek i inne rodzaje żalu w spokoju w sobie pielęgnować.

A oto co było dalej: Po godzinie niedoszła klatka dla ferniksa została porwana przez Cykliczny Wicher Planetarny Cyklon_123456 i wtargnęła niespodziewanie na jezdnię, powodując tam groźny karambol.

– No dobrze – ktoś powie. – Ale jak dokładnie do niego doszło?

Otóż, rzecz wiadoma, najpierw Annuszka kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, to go już nawet rozlała. Diabeł, który akurat w mieście przebywał i przy okazji skrobał „Mistrza, Małgorzatę”, „Urszulkę”, sonety i sonaty Krymaliańskie, poślizgnął się na annuszkowej tłustej plamie i wpadł pod koła trolejlusa, które to koła trolejlusa skróciły go o ten zakuty, szatański łeb. Przejeżdżający właśnie Sir Adolf Rudolf, o którym za chwilę, również szatan, gdy tylko to zobaczył, dostał nagłego ataku serca, który to nagły atak serca do zgonu go doprowadził. Kiedy kierowca limuzyny spostrzegł, iż jego Sir jest martwy, dostał nagłego ataku, który to nagły atak do zgonu go doprowadził. I tak, jak gdyby na hasło „odlicz w dół”, kolejno odpadali kierowcy, biorący udział w nieszczęsnym wypadku. Odpadali, bo padali albo na serce, albo wpadali na siebie nawzajem, siedząc na tyłku w tych autach, co nimi jechali, grzali.

Ale tylko ja serce miałem, bo o ferniksie cudownym przez cały czas myślałem, a oni nie. Oni o nikim nie myśleli. O nikim i o niczym, bo byli już martwi, a martwi, jak wiadomo, nie myślą zbyt wiele, tylko ewentualnie czują… i podkreślam to „ewentualnie”.

Potem przyjechała jeszcze „Telewizja Sijemem Łamane Przez Tefałem Dwadzieścia Cztery” i spreparowała fake newsa (u nas prawda nie istnieje, liczą się newsy), jakoby moja niedoszła klatka dla ferniksa miała rzekomo zaszkodzić wszystkim, biorącym udział w karambolo-konwoju.

Nie wiem, jak oni to zmontowali, ale w telewizorni pokazano nawet gotowy klip: przelatujące ponad głowami kierowców, niezidentyfikowane kartony latająco-maskujące, padające na samochodowe szyby i szczelnie je zasłaniające od zewnątrz… to znaczy ograniczające prowadzącym pojazdy widoczność od wewnątrz. Dodam, że chodzi o przednie szyby!

W tymże karambolu zginął Sir Adolf Rudolf Niagunghan Trzynasty – prezydent, a jednocześnie cesarz Tongaunghan we własnej osobie (akurat tego dnia przewożony opasłą limuzyną okrutnego dyktatora z Tongaunghan po całej Serafinii). Od razu sobie pomyślałem:

– Ciekawe, w jaki sposób konający Tongaunghanczyk, bądź co bądź też zwierz, odczuwał upływ czasu oraz ból przemijania, o ile w ogóle czuł cokolwiek.

Ale na tym nie koniec, bo oto po wspomnianym incydencie z udziałem Sir Adolfa Rudolfa Niagunghana, teraz już byłego prezydenta, a jednocześnie eks-cesarza, wybuchł międzynarodowy skandal dyplomatyczny, którego nie będę szerzej opisywał. W przeciągu weekendu i kilku kolejnych dni roboczych, zjeżdżali tedy tłumnie czcigodni mężowie, ambasadorowie i ministrowie z różnych zakątków globu do Apsyliani, by tam, w Apsyliańskim Pałacu, groźnemu zarzewiu zaradzić. A konflikt szykował się zbrojny. Istniała możliwość wykorzystania arsenału: i bliskiego, i dalekiego zasięgu. Rozmowom plenarnym nie było końca, choć do końca, do kolejnego z kolei piątku, wszystko zmierzało tak czy siak. I był to taki finał, jakiego jeszcze świat nie widział, no chyba że w filmach katastroficznych oraz fantastyce postapokaliptycznej.

No więc, rzeczywiście, ci gwiezdni ludzie mają rację: (nie)szczęścia chodzą parami, a niekiedy triadami. I tak nie żal mi niczego ani nikogo, tak naprawdę, oprócz ferniksa cudownego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Freya 05.12.2018
    "to samo stworzonko – nie napojone i nie nakarmione – o dziwo nadal żyło" - a nie: nienapojone - nienakarmione?
    "przedmieściach, wzniesionego, jak się zdaję, tylko po to, ażeby" - np. jak mi się zdaje, od wydaje mi się; to dyskusyjna forma poprawności zapisu, więc zwróciłem tylko uwagę - wiesz o co biega...

    Trochę mi tak odnośnie nawiązania do konfliktu międzynarodowego, kojarzy się twoje opko z książką "Wojna futbolowa" - Kapuścińskiego, ponieważ tam także było zupełnie na poważnie :) Pozdro
  • maciekzolnowski 05.12.2018
    Dzięki, Freya! Babole poprawione!
    Co do "Wojny futbolowej": kurczę, muszę nadrobić zaległości. Kapuścińskiego kojarzę zupełnie z innych rzeczy.
    Co do mojego "opka" jeszcze: wiem, że jest absurdalny, wiem, że brakuje (zwłaszcza tak gdzieś od połowy) szczegółów: przyczyna-skutek. Najbardziej podoba mi się natomiast puenta: podmiotowi nie jest żal świata całego, w tym m.in. tysięcy, a może i milionów ferniksów, jemu żal jest tego jednego, którego potrącił (był) pojazd. Podsumowując: mogłem to napisać lepiej, wiadomo, konsekwentniej; mogłem szczegółowiej wszystko pokazać, ale na pewno absurd jest wyczuwalny (dziwne nazwy, obca nam planeta, inna rzeczywistość, nowa terminologia), o co mi przecież najbardziej chodziło.
  • Freya 05.12.2018
    Eee no jest, przecież już samo to, że użyłeś wyrazu ferniks - założyłem iż swoim stylem tworzenia czasem dziwnych wyrazów - nawiązujesz do Feniksa, co już było wyraźną wskazówką, że opko biegnie w kierunku fikcji. Poza tym trolejlusy i te dziwne nazwy organizacji. Tak nawiasem, to dlatego odwołałem się do Kapuścińskiego, bo tam faktyczną przyczyną konfliktu międzynarodowego tzn. wojny - był wynik meczu w gałę :)
  • maciekzolnowski 05.12.2018
    Spójrz, jeśli masz chwilkę, dodałem cały akapit totalnego absurdu... o cały "pikny" łańcuszek zdarzeń.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania