Preludium do psa (i Węgielki)

Kiedy byłem jeszcze małym berbeciem bardzo, ale to bardzo pragnąłem mieć psa. Mama jednak nie chciała się zgodzić. Ciągle powtarzała, że jestem zbyt nieodpowiedzialny i nie będę się nim odpowiednio opiekować. Ja oczywiście zaprzeczałem mówiąc, że będę się z nim bawić, będę go karmić i wyprowadzać na spacery. Mama jednak była nieugięta i nie chciała zmienić swojej decyzji. Na szczęście miałem jeszcze kochaną babcię, która zawsze mnie wspierała i trzymała moją stronę.

"Słuchaj, córcia. Weź nie bądź taka twarda dla małego. Jeśli uważasz, że pies to coś za dużego możesz zacząć od mniejszych żyjątek. Wiesz, niech mały się oswaja ze świadomością żyjątka i niech się uczy".

To właśnie powiedziała babcia podczas pewnej kolacji wigilijnej w czasach, gdy jeszcze nosiłem szelki w kropki. Mama spojrzała lekko niechętnie, ale po chwili przyjęła ten pomysł i rozpoczęły się telefony. Nie mogłem uwierzyć, że tak szybko zmieniła zdanie, ale takie właśnie sytuacje uświadamiały mnie o piętrzącej się od lat i narastającej hierarchii rodzinnej. Tak czy siak, to były czasy, gdy nie załatwiało się takich rzeczy "od tak", więc tym bardziej doceniłem zaangażowanie mojej mamy. Jako, że byłem wtedy dzieckiem to nie myślałem za dużo i dużo też nie rozumiałem. Dlatego też, gdy w naszym mieszkaniu na bułgarskiej pojawił się karton z szeleszczącą zawartością było to dla mnie jak gwiazdka z nieba.

Dałem mu na imię Michał. Był chomikiem. Miał czarne futerko i czarne oczka. Rodzice wołali na niego Węgielek, bo uważali, że zwierzęta nie mają imion ludzi (szczególnie, że miałem wtedy wujka Michała), ja jednak zostałem przy jego prawdziwym imieniu i nikt nie mógł temu zaprzeczyć.

Michał nie miał swojej klatki, choć wydawało mi się, że to jego marzenie. Mieszkał w kartonie wypełnionym trocinami. Nie były to piękne warunki, ale pewnie był szczęśliwy. Bynajmniej nigdy nie narzekał.

Michał nie mógł wychodzić na spacery. Czasami wyciągałem go z kartonu, żebym mógł potrzymać go trochę w dłoni, ale on zawsze próbował uciekać, więc po pewnym czasie zaprzestałem tego. Codziennie go karmiłem i dużo z nim rozmawiałem. Opowiadałem mu te same bajki, które mówiła mi mama, ale on chyba nie słuchał. Wolał kopać w trocinach, jakby tam był ukryty jakiś piracki skarb. Chciałem to kiedyś sprawdzić, ale szybko o tym zapomniałem, bo jak mały musiałby być ten skarb skoro zmieścił się pod kilkucentymetrową warstwą trocin?

Michał pewnego dnia umarł. Nie, nie byłem z tego powodu smutny. Nie czułem, żeby łączyła mnie z nim jakakolwiek więź. Reszta rodziny też się specjalnie tym nie przejęła. Ot, kolejny Węgielek wrzucony do pieca.

Kolejny, bo wbrew pozorom Michał nie był ani pierwszy ani ostatni. Kiedyś jeszcze mieliśmy psa. Wabił się Gucio i mama bardzo go kochała. Dostała go kiedyś od mojego taty jako dowód miłości. Tata jednak nie mógł się spodziewać, że mama wybierze psa, a on zostanie Węgielkiem. Nie, nie pali się ludzi w piecach. Tata odszedł, kiedy jeszcze nie mogłem go widzieć, więc nie czuję z nim żadnej więzi. Gucio był lepszy od ojca. Byłem wtedy bardzo mały, ale dobrze pamiętam jego brązową, gładką sierść i to ciepłe, żywo bijące serduszko. Jednak Gucio pewnego dnia zdechł, bo psy umierają, a nie zawsze idą do nieba. Mama bardzo wtedy płakała. Nie było wtedy jeszcze babci, która mogłaby ją pocieszyć, a ja byłem zbyt mały, żeby ją chociaż przytulić. Gucio trafił do naszego starego, wysłużonego pieca i stał się pierwszym Węgielkiem. Myślę, że mamie bardzo to pomogło, więc Węgielki stały się stałą częścią naszej rodziny.

Piszę to teraz, bo ja też dorobiłem się swojego Węgielka. Zapisuję te słowa na pobrudzonej kartce, a kątem oka zerkam na mój kominek i wydobywający się z niego dym. Swąd wypełnia mój cichy pokój, ale czuję, że ten zapach oznacza coś miłego.

Mój pies miał na imię Czarny i można powiedzieć, że Michał był preludium do jego wspaniałego umaszczenia. On też miał piękną, kruczą sierść i nadal zachowuje swój naturalny kolor mimo żywo czerwonego ognia. Tak, takie rzeczy są piękne i cieszę się, że poznałem w moim skromnym życiu tyle Węgielków, z czego każdy był uzupełnieniem poprzedniego.

Możecie pomyśleć, że to nieprawdziwe, ale nigdy nie czuliście tego zapachu wyłaniającego się z pieca. Nigdy nie poczuliście jak to jest mieć Węgielka i patrzeć na jego piękne odejście.

Proszę, znajdźcie swojego Węgielka. Opiekujcie się nim i patrzcie jak staje się tym, czym był gdy go znaleźliście - lichą, czarną kulką.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Karawan 10.05.2018
    Czysta macabrra!! pięć Panie BB!
  • Pan Buczybór 10.05.2018
    z tą makabrą bym nie przesadzał. Zwierzątka były przecież martwe, więc aż tak okrutnie nie jest :)
  • Karawan 10.05.2018
    Pan Buczybór Ale palenie zwłok w domowym zaciszu to jakoweś woodoo ;)
  • Pasja 10.05.2018
    Dobry wieczór
    Makabryczne te węgielki i jeszcze do tego smog.Taki obóz dla zwierząt w piecu.Mandat się należy Panie Buczybór.
    Ja swoje zwierzątka zakopywałam , a nawet robiłam pogrzeb.
    Pozdrawiam
  • Pan Buczybór 10.05.2018
    heh, to też jakaś forma pogrzebu. Dzięki za przeczytanie
  • Justyska 10.05.2018
    A ja naiwna bajkę przyszłam czytać a tu takie straszne rzeczy. I ten dziecięcy język, aż dreszcze idą.
    Pozdrawiam i 5 węgielków zostawiam:p

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania