Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Profeci cz. I. /III

I.

-...Zazwyczaj przypływ jest o trzeciej w nocy. Zdarza się, że później, zależy od pola magnetycznego i odchylenia ziemi względem osi. Kiedy bieguny ciepła uderzają o księżyc, ziemia lekko, niedostrzegalnie przybiera kształt trójkąta. Nie zarejestrują tego żadne urządzenia naukowców. To jest niewychwytywalne, taki żart Bogów z całej naszej techniki. Więc kiedy planeta staje się owalną piramidą- przypływają oni. Ostrza, niewidzialne. Ludzkie dusze, uwięzione w głębi Słońca. Kolczaste obręcze, brzytwy. Grzesznicy są najostrzejsi.

I zaczyna się. Chłoszczą mnie, smagają metalem. A ile krzyczą przy tym, obrażają! Słyszę, choć nie jestem przytomny.

Od zdrajców, skurwieli jestem wyzywany. Wypominają, że byłem w Partii. A przecież każdy był. A ten co nie, to był te wu, czyli najgorsza szuja.

Nigdy nie sprzedałem nikogo. Ani esbecji, ani solidaruchom. Bo wiesz, młody, kiedyś, w czasach, których nie masz prawa pamiętać, to były dwa zwalczające się obozy. Brat szedł na brata z nożem, z pałką milicyjną, z gazem. Kler tylko podjudzał, papież przyjeżdżał szczuć na niewierzących. Zbierano haki na przeciwników, kto z kim i za ile, czy ma nieślubne dziecko z parafianką, czy jest pijakiem, a może lubi chłopców? Gdyby wśród księży i policjantów przeprowadzić akcję ,,Hiacynt", wyszłoby, że tam jest najwięcej pedałów. Chodzą słuchy, że różową teczkę samego Karola Wojtyły zniszczył Wałęsa. Może to nieprawda, trzyma ją w sejfie jako kartę przetargową, a biskupi bulą majątek, by nie ujrzała światła dziennego?

Bolek lubił palić akta, jak Linda w ,,Psach". Na pierwszy ogień swoje. Choć i tak wszyscy wiedzą, że denuncjował za byle flaszkę. Od czego, myślisz, ma taką nalaną twarz?

To były śmiesznie- groźne czasy, bezpieka pisała nam niejawne biografie, miało się dwa życia- to ściśle tajne, i oficjalne. Co poniektórzy mieli trzecie, działali na parę frontów, zdradzali tajemnice spowiedzi, krewnych, kolegów z pracy. To jednym, to drugim. Gdyby takiego sprzedawczyka obedrzeć ze skóry, zobaczyłbyś, że jest podszyty świnią. Choć i tak z grubsza wiadomo było who is who, niejednemu spod maski przebijał się ryj. I nie szło go zapudrować.

Potem skończyła się polityka, demony przejęły ster. I nie masz już, panie, cienia wolności. Nawet, za przeproszeniem, wysrać się nie idzie bez bycia śledzonym.

Ich magnetofony wciąż rejestrują. Nas, społeczeństwo. Jak się zachowujemy. Usiądź kiedyś sam w ciemnym pokoju. Zasłoń okna, wyłącz telewizor, radio, komputer. Nasłuchuj. Nie minie kwadrans, a poczujesz w głębi ucha takie zgrzyyyt, zgrzyyyt... To szpule nawijają dźwięk.

Odkąd nauczyli się polskiego, ciągle zbierają informacje. O skórach też. By lepiej ciąć, zadawać bardziej wyrafinowane tortury. Wiesz, że według oficjalnych danych w każdym z nas żyje co najmniej jeden taki czort? Patrz, co mi zrobili. Wygląda, jakby pies ugryzł. Ale to ich sprawka. Są chytrzy, choć czuwam, nie mogę przecież nie spać. A sen to zdrajca. Przestaję czuwać i następuje atak.

Komuniści to przy nich święci. Żeby to się wróciło, to przysięgam na Najwyższego, że z powrotem bym przystał do PZPR.

Albo nawet i do Niemców. Uwierzysz pan, że teraz świat gorzej Auschwitz. Tam był jasny podział, na kilometr poznałbyś Żyda i esesmana. A te diabły, co ciągną ze Słońca i wchodzą w obywateli, są niewidzialne. I w tym szkopuł. Jak wykoncypujesz, czy masz pasożyta?

Znaczy nie, ty jesteś czysty. Ale uważaj, złe dusze potrafią kaleczyć. Nie wierz nikomu poza mną. Nawet gdy ktoś ci mówi ,,dzień dobry"- nie wierz. Bo czy w niewoli są dobre dni?

Zmurszały dziadek ma na sobie za małą, damską koszulę w szkielety. Sam jest po trosze szkieletem, ponad osiemdziesięcioletnim wrakiem. Można by nim straszyć wróble, niesfornych przedszkolaków, odpędzać roznosicieli ulotek i Świadków Jehowy.

Głowa, wielka jak u Calisty Flockhart jest nadziana na rachityczne ciało. Nibynóżki w dziurawych pantoflach, znoszona marynarka pamiętająca pewnie Drugą Rzeczpospolitą, wypłowiałe, przeciwsłoneczne bryle. Łysina. Mieszanka menela i podstarzałego amanta z wiejskich dyskotek. Zagubiony w czasie emerytowany żigolak, który miał nieszczęście zbłądzić tu z lat siedemdziesiątych. Dostał przy tym niezłej szajby. Nasz krajowy Emmet Brown źle nastawił licznik w deLoreanie i zamiast w trzydziestym wieku wylądował tu, w roku dwa tysiące siedemnastym.

Bije od niego nieudolność, nieporadność. Jakby chciał być normalny, ale nie wiedział jak, nie był dobry w zdrowiu psychicznym, tak jak ja nie jestem dobry w matematyce. To dla niego czarna magia, zbyt trudna dziedzina. Traci kontakt z rzeczywistością, zapada się w głąb ziemi, to znowu odlatuje do krainy bajek. Tu też nie czuje się najlepiej, wstrętne demony atakują na każdym kroku, wgryzają się w nogi. Wypowiada wojnę wszystkim państwom, mijani na ulicy ludzie są żołnierzami wrogich wojsk. Czemu więc mnie obdarzył zaufaniem, zwierza się? Może musiał się wygadać, opowiadania buzowały w nim, szukały ujścia? Biedny człowiek. Grzesznicy użarli w łydkę Barona Münchhausena.

-Proszę zdezynfekować czymś ranę. Bo wda się jakaś franca - staram się mówić jak najłagodniej.

-A, jeszcze ludzie- mikrofony.- stary ciągnie swój wywód, jakby był głuchy na to, co powiedziałem.

-To robocice, znaczy- sztuczne kobiety. Bo przecież trzeba czymś rejestrować. Uważaj, jeśli spotkasz wyższą, niż metr siedemdziesiąt- zabij. Od razu, bez wahania. Bo to- to tylko ma kształt ludzki. Maszynka do nagrywania. Powtarzam, że, choć z dziada pradziada jestem patriota, narodowiec, wyrzekłbym się polskości, padłbym przed nawet najokropniejszym chamem z trupią główką na czapce i całował buty. Lub wegetowałbym jak święty Aleksy, jak eremita, pokrywając się powoli mchem i grzybami, trawiłbym lata na tułaczce, żebraniu. Każde upodlenie lepsze od życie w strefie okupowanej. Bo może poza tobą, młody, i mną, nie ma już człowieka i choćbyśmy chodzili z latarniami w rękach jak Diogenes z Synopy- znajdziemy tylko blachę o ostrych krawędziach, kolczugi?

A co tam pan czytasz? ,,Rzplitą"? Każdą gazetą można buty wyścielić. Albo pójść z nią do ustępu, by... wiadomo. Słowa prawdy nie napiszą.

W Północnej Korei jest więcej swobody. O ile, oczywiście, nie dotarła tam blaszana plaga.

Oj, przepraszam, z nerwów zapomniałem się przedstawić. Zdzisław jestem.

Nie, psycholku- myślę- nie podam ci prawdziwego imienia.

-Krystian.

-Zatem, Krystku, jeśli pozwolisz, że będę tak do ciebie mówić, zdradzić ci coś? Bogdan też przestał być człowiekiem. Jezusie, znaliśmy się od małego. Najlepszy kolega. Przyszedł wczoraj. Strasznie go ten raczysko żarł. Cień człowieka. Choć i ja słaby. Zrobiłem kawę. Ale widzę, że coś mu ona nie idzie. I nagle puścił pawia. Jakimiś kablami, światłowodami. Wyłaziło to z niego jak, za przeproszeniem, tasiemce. A ile chrzęstu, zgrzytu było! I jego wzięli, zmienili w robota!

Z trudem tłumię śmiech. Oj, Ździchu, masz problem, twój kumpel stał się cyborgiem.

- I co zrobiłeś? -próbuję się opanować.

-Smith & Wesson- coś ci to mówi? Wiesz, nie mam pozwolenia na broń. Ale kiedyś miało się to gdzieś. Za młodu trochę jeździłem po świecie. Zawodowo. Nie kisłem, jak niektórzy: dom- praca- dom.

Większość lokatorów była w robocie, w szkole, jak to się stało. Sąsiadka przybiegła, bo myślała, że gaz wybuchł. Minąłem się i uciekłem z mieszkania. Taryfą przyjechałem do Armalnowic. Nie wiem, gdzie pójdę. Noc przesiedziałem na tej ławce. Oczywiście nie było mowy o śnie. Aha, zanim uciekłem, wziąłem swoje najgorsze łachy. Dla niepoznaki, wiesz, udaję bezdomnego.

O, spójrz. Pięćdziesiąt lat mam ten rewolwer, a wygląda jak nowy.

Co, do cholery? O czym ten dziadzisko pieprzy? Zabił przyjaciela? Jeju, to przypomina pistolet. Choć może to replika, gazówka, atrapa. Tak, na pewno. Idiota ma urojenia.

- Co mam teraz począć? Niczym psa zastrzeliłem. Jak sowiecki zbir, w tył głowy.

-Proszę się... nie przejmuj się, dobrze zrobiłeś. Podjąłeś walkę. Czynny opór. Jesteś prawdziwym bohaterem. Zobaczysz, ludzkość wygra walkę z siłami zła, a o tobie bęą pisać w podręcznikach szkolnych. - truję na wszelki wypadek.

- Gówno, wszystko na nic. Przecież oni śledzą każdy ruch, wiedzą o wszystkim. Wyeliminowałem jednego z tajnych agentów.

Czuję się taki... taki... Chyba zainfekowali. Nie, skurwysyny, nie dostaniecie mnie żywcem! Wolność! Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród! Wielka Polska Katolicka! Ojcze mój, któryś jest w Niebie- wybacz.

Sekwencja zdarzeń: groteskowo ubrany starszy pan wstaje i przykłada broń do skroni. Krzyczę, gdy naciska spust. Strzał. Huk. Różowa kropelka na mojej twarzy. Mózg. Torsje. Ciało upadające na trawę. Torsje. Krzyk jakiejś młodej dziewczyny. Torsje.

II.

Podobno jest ranek. W tym smogu nie zobaczyłbyś słońca nawet, gdyby wschodziło dwa metry od ciebie. Poczułbyś tylko żar ...jak on powiedział? Cośtam uderza o Księżyc, a wtedy nasza planeta staje się piramidą kolistą.... Pieprzony czub. Nie mogę się pozbierać.

Nie co dzień i nie każdy jest świadkiem... Nikt nie jest. Miałeś pecha, Flor, po prostu cholernego pecha. Tak sobie tłumacz, każdego dnia, każdej minuty. Inhaluj te wyziewy, patrz, jak drżą ci łapy, parz palce szlugiem powtarzając w myślach: to już minęło.

Czas przeszły skomplikowany. Past perfect suicidal.

Skończyło się, starłeś z pyska resztki tamtego, jest nowy dzień. Nie bądź pizdą, weź się w garść!

Może to patetyczne, grafomańskie stwierdzenie, ale... miasto parzy w usta. Z każdym haustem nabieram dymu, przykładam usta do rury wydechowej stusilnikowego gaswagena. Ja na balkonie i ci pode mną, w blaszanych puszkach, nawet ten pies, co żałośnie czołga się na przednich łapach i wlecze bezwładne tylne, nawet to psisko ze złamanym kręgosłupem, wszyscy czadziejemy równo.

Rzucam niedopałek w szary muł, którego za skurwysyna nie można już nazwać powietrzem. I tu mieszkam, tu jestem truty.

Miasto poezji, europejska stolica inspiracji, jak mówi się w spotach zachwalających tę dziurę. Biurwy mają poczucie humoru, jeśli idzie o wydawanie publicznej kasy. Organizuje się jakieś, kuźwa, festiwale, biennale, performensy, a nikt nie widzi, że jakoś za wolno ewoluujemy. Wbrew dymającym nas biznesmenom nie zmieniamy się w beztlenowce. Wbrew gnojom budującym fabryki, fabryczki, kolejne kominy, nosy nie chcą nam odpaść, płuca zaniknąć.

Palę, prawda. Ale w tej sytuacji to bez znaczenia, gdy wychodzę na balkon na dzień dobry dostaję bukiecik pirobenzoestrometolochujgenów smolistych, momentalnie czuję, jakbym cały dzień siedział i jarał szlugi. Jednego po drugim.

Retrospekcje, co chwila pada strzał. Pet ląduje na chodniku. Ciało starucha broczy krwią. Wracam do mieszkania. Czerwona kałuża powiększa się. Obraz jest prześladowcą, stalkerem, psychofanem. Dręczyciel wysyła dziesiątki MMS-ów dziennie. Na każdym to samo, obaj siedzimy na ławce. Broń. Parzę kawę. I erupcja myśli, głowa rozpada się podobnie, jak głowa tamtego.

Z tą różnicą, że... od środka. Imploduje, zjarane myśli utworzyły czarną dziurę, która zasysa świat. Wychodzę na klatkę schodową, zamykam drzwi. Złe dusze rzeczywiście mają brzytwy. Ten cały Zdzisław był hersztem. Najostrzejszym, steinless steel.

Przylatuje co chwila z wędzonego słońca, by mnie dręczyć. Kablami, światłowodami ściska za gardło.

Walczę, że nic, nic nie mam pod czaszką, wchłonęło się, spaliłeś- krzyczę. A on dalej.

Czuję, jak odrzyna ją. Zaraz kiełkuje druga, cyberpunkowa, technozoficzna, głowa bez oczu i nosa.

Bo mam nie widzieć, zakazane jest mi patrzeć. Wzrok może nieść pragnienie wolności, prowadzić do buntu.

Mam jedynie potakiwać, zgadzać się na wszystko.

I zamiera serce. ,,Takich ludzi nam trzeba"- mówi z podziwem prezes jakiejś korporacyjki. ,,Dobry wybór, cieszę się, że uzmysłowił pan sobie, jak niebezpieczne było pozostawanie w dawnym kształcie."

,,Nowa osobowość- nowe horyzonty"- krzyczy billboard firmy Smith & Wesson. Na nim uśmiechnięta, metalowa rodzinka.

Robotnicy stawiający pięćsetny komin w mieście gwiżdżą z podziwem, gdy idę chodnikiem. Na smyczy, na czworakach.

Kto jest panem? Czyją rękę przyszło mi lizać, skomląc o kość, miskę karmy?

Nie ma pana, rządzi tylko wspomnienie. Traumokracja, siłą narzucony ustrój. Junta zamordowała wszystkich przeciwników.

Pałac prezydencki zmieniono w szpital psychiatryczny.

Na wszystkich kanałach telewizyjnych Ździch z roztrzaskaną łepetyną, w nieodłącznych ciemnych okularach, powtarza lodowatym tonem:

,,(...)Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie(...)"

Flor potrącony przez tira. Wlokę bezwładne łapy, jak tamten kundel. Przechodnie zaglądają w gasnące, ale ciągle złote oczy.

,,Co ci jest, piesku? Ale jesteś biedny! Trzeba uśpić, bo szkoda patrzeć! Tylko będziesz się męczył, bo życia już nie ma."

,,I kto będzie płacił za weterynarza?"- zastanawiają się inni. ,,Lepiej powiesić. I będzie po kłopocie."

,,Zostawcie go na noc przywiązanego do latarni. Zdechnie sam, od powietrza".

Wsiadam do samochodu. Kłucie w policzku. Ból fantomowy.

Miasto parzy w krtań. Skisły smog kłębi się w kabinie. Wzbierał całą noc, niczym woda. Poranna powódź błotna.

Opuszczam szyby, niech wleci trochę świeższy brud.

Prawie pusto na drodze. Zbyt wcześnie, mało kto jedzie w gęstej zawiesinie. Kaszlę.

W płucach pewnie rośnie kolczasta obręcz, o jakiej bredził tamten.

Przy Rondzie Cmentarskim piątą dekadę straszy niedokończony wieżowiec, zwany potocznie Vaderem.

Przeszywają mnie zimne ciarki. Czarne monstrum, bez szyb, bez oczu. Same kości, beton, stal i skrzepły płyn mózgowo- rdzeniowy.

Gdyby ci ze Słońca istnieli i przylatywali- to byłaby ich kwatera główna. Nawiedzony pałac grzeszników, przystań dla zbłąkanych dusz sadystów.

Na przystanku widzę grzebiącego w koszu żula. Zarośnięty jak nieboskie stworzenie. Sasquatch Środkowoeuropejski, niegroźny, miejski reducent. Żywią się odpadkami, śpią gdzie popadnie.

Ma szramę na twarzy, zamkniętą lewą powiekę. Ciekawe, jak poradził sobie z brakiem oka? Obstawiam, że trzyma tam wyżebrane

drobniaki na jabole.

Co, biedaku? Nocne spotkanie z ludźmi- brzytwami? Lepiej schowaj się w hełmie Dartha. Bo jeszcze przesadzą z pieszczeniem cię i obudzisz się bez brody i czupryny.

Uśmiecham się. Zapowiada się dobry dzień.

-Cześć, Adam.

-Cześć, cześć. Jezu, kurwa, słyszałem co się wczoraj stało.

-A no. Niedziela, niech ją sto chujów. Wariat się przy mnie zastrzelił. Czytasz gazetę, a tu niespodziewanie masz film gangsterski. W realu. Jednak przykro na takie coś patrzeć. Ale mogło być gorzej. Mógł najpierw mnie pierdolnąć.

III.

Gorzkie, bure mrowisko. Zapomniałem, jak nazywał się idiota, który zaprojektował to- to w czasach głębokiego brutal- socrealizmu.

Jakiś znany, od dawna nie żyje. Szkoda, można by pojechać i nakopać do dupy. A tak... naszczanie na grób to nie to samo.

Wiem, wiem, mogłem pracować w stu i jeden innych miejscach, wyemigrować, zostać podróżnikiem, pić teraz egzotyczny napar, odurzać się ziołami wśród półnagich Murzynek, wspinać się po omszałej ścianie opuszczonej katedry w Veerx -da-Sin. Ale, chyba z winy wrodzonej nieśmiałości, niekomunikatywności i ogólnego zgamonienia zostałem w rodzinnym mieście i kultywuję tradycję, podobnie jak ojciec przed laty, sześć dni w tygodniu przyjeżdżam do roboty w termitierze.

Cholera, co za obrzydliwy budynek. Jego ordynarna, napastliwa bryła dominuje w całej dzielnicy, zalewa ją szpetotą.

W zasadzie to dzielnica jest dodatkiem do kopczyska, pęczniejącego grzyba, nowotworu architektonicznego na w miarę zdrowej tkance.

Podejrzewam, że aby przeforsować szalony pomysł wybudowania tego potwora, potrzebne były horrendalnie wielkie łapówy.

Pewnie wziął każdy, od miejskiego konserwatora zabytków (w pobliżu znajduje się przecież XVIII-wieczny Pałac Liebeskinda) po sprzataczkę, która za drobną opłatą ekstra obiecała skuteczniej tłumić odruch wymiotny podczas zamiatania środka bestii.

Niby dobrze, że gmaszysko żyje, pracują w nim ludzie, nie jest opuszczonym straszydłem, jak Vader, ale... Przecież można ładniej.

Nie, żeby, wzorem poprzednich lat, postawić kostkę, ocieplić styropianem i pomalować w pastelowe barwy.

W kraju, zdaje się, istnieją architekci. Tacy nomralni, co nie ćpają od zmierzchu do świtu i nie projektują sylwetki Buki skrzyżowanej z robaczywym grzybem, keloida.

Korytarze tego cuda to temat na film. Dreszczowiec, Rocky Florian Picture Show.

Ściany koloru feldgrau zawsze robiły na mnie przygnębiające wrażenie. Smutek w oceanie odrazy. Strach i obrzydzenie w Armalnowicach.

Do diabła, czy to budowali naziści? Brakuje jeszcze flag ze swastykami i głośników radiowęzła, z których leciałby Wagner.

Im dłużej patrzę na nudny, wojskowy kolor, jaki mnie otacza, tym silniej czuję, jak w gardle rodzi się ,,Sieg Heil!" Łapa się sama wyprostowuje, by salutować niewidzialnemu fuhrerowi.

Jednak nie słychać ,,Walkirii", tylko buczenie. Ommm ommm, mantra siedzących pod tynkiem buddyjskich mnichów.

Co tam robicie, łyse skurwysynki? Schowaliście się przed złymi duszami, by was nie pochlastały?

Czym jesteście, wyposażonymi w mózg agregatami? Pytałem o ten wasz dźwięk, nikt nie wie. Albo boją się powiedzieć.

Zostaliście w spadku po zimnej wojnie? Relikt Krasnoj Armii?

Szklane drzwi rozsuwają się i ogarnia nas w mrok. Milion stopni w dół, jakbyś schodził do piekła na spotkanie zmarłych znajomych.

Budowla jest diabelnie wysoka, jednak mamy z Adamem to wątpliwe szczęście pracować na samym dnie, dziesiątej kondygnacji pod ziemią.

Dno dna, w przełyku gadziny. Windy oczywiście albo są tak napchane, że szpilki nie wsadzić, albo nie działają. Schody ruchome również- w wiecznym remoncie.

Na górnych piętrach rozkładającego się manata urzędują prezesi, wiceprezesi, kadra kierownicza.

Może gdzieś tam, na skórzanej kanapie siedzi dziadzisko z rozwaloną czaszką? Na stałe mieszka w czarnym, niewidzialnym penthousie ukrytym w równoległej rzeczywistości. Dla zwykłych śmiertelników to jeszcze jeden gabinet szefa. A on zadomowił się i korzysta z bycia duchem, ćmi cygara, popija szampanskoje z równie strupieszczałym projektantem narośli biurowcopodobnych.

Kurwa, chyba mam obsesję.

Ostatnie piętro poniżej zera. I mój pokój. Rozchodzimy się do klitek. W mdłym, wywołującym mdłości, żółtawym świetle jarzą się kontrolki.

-Florek, cześć.

Nie zdążyłem zamknąć drzwi. Małgocha. Jeszcze dobrze nie posadziłem dupy na krześle, nie zalogowałem się w systemie, jak już. Znowu. Zaraza pełzakowata. Z wyglądu nie jest zła, gdybym nie znał, mógłbym nawet stwierdzić: ładna dziewczyna. Dwadzieścia parę lat, szatynka. Parę razy nawet wyobrażałem sobie, czy jest wygolona. Tam. Od paru lat wraca moda na kłaki. Kiedyś polazłem dalej, wyobraźnia podsunęła szalone obrazki.: nieważne gdzie i kiedy. Choćby i w ruinach prosektorium, oborze, na zapleczu Tesco. Ja i ona. Lizanko.

Trzy dni czyściłem się z tych myśli, przekierowywałem na właściwy tor.

Z każdą, tylko nie z nią. Charakter ma okropny. Nie, żeby była jędzą, sekutnicą, wredną, dwulicową, zdradzającą szmatą, co, gdy się odwrócisz, obciąga przypadkowemu kolesiom w klubie, a rano robi ci sceny zazdrości. Wręcz przeciwnie. Jest rozgotowaną kluchą.

Sepleni, jakby w zatokach, w nosie lęgła jej się nowa cywilizacja, humanoidalne ryby.

Aż chce się złapać, ścisnąć za kinol, próbować wysmarkać.

Nie jest typową pierdołą, ubiera się dość modnie, żadne tam wytarte dżinsy, babcine spódnice do ziemi i rozciągnięte swetry, nie ma zeza rozbieżnego, trądzika, ani trwałej ondulacji.

Oczywiście mógłbym się umówić, pójść do łóżka, pewnie wyświadczyć ogromną przysługę i pozbawić mocno przeterminowanej cnoty (o ile sama tego nie zrobiła wibratorem któregoś z niezliczonych samotnych wieczorów), ale... nie śmiem. To byłoby... nie tyle za łatwe, ile wręcz niehumanitarne. Pieprzyć Małgochę to jak gwałcić bezbronne, upośledzone dziecko, zwabić cukierkami do vana i wykorzystać od tyłu.

Bez lubrykantów.

Żaden ze mnie model, kurde, adonis, ale ona jest jak siostra. Nielubiana siostra, od której siadasz jak najdalej przy wigilijnym stole.

Czasami podejrzewam, że leci na mnie, to znowu, że jest lesbą i po robocie wraca do partnerki- chłopczycy i daje się cwelić, dominować.

Co siedzi w główce przylgi- nie wie nikt, może nawet ona sama. Ma, z tego co się orientuję, jedną pasję- zawracanie głowy. Wybijanie z rytmu. Po zalogowaniu nie robi dosłownie nic, tylko przyłazi do mnie, Adama, Krzyśka, lub Edyty i ględzi. Że samochód znowu w warsztacie, kibel zatkany, bo wpadł koszyczek z WC kostką, sąsiad umarł, a pies znowu nie chce jeść, chyba ma robaki.

Że też jej nie zwolnią. Pewnie to bratanica, siostrzenica, lub kochanka jednego z tych prezesideł z najwyższych pięter.

Może to kobieta- mikrofon, o jakich gadał Ździchu?

Bronię się przed opowiadaniem czegokolwiek o sobie, konspiruję. Wporzo, gra gitara, luzik, a u ciebie?

Z resztą, jej wcale nie trzeba prowokować do zwierzeń. Powiesz to i na dwie godziny masz w pokoju radio nadające lokalny program plotkarsko- informacyjny.

Wychodzę na gbura i zamkniętego w sobie mruka, ale chuj. Przynajmniej pół kopca nie wie, o której przedwczoraj się wysrałem.

-Cześć- rzucam przez ramię.

A ona wpada w czarną rozpacz, załamuje łapy. Lituje się, prawie płacze. Jaki jestem biedny, bo byłem świadkiem samobójstwa. Pewnie mam straszną traumę, cierpię na bezsenność, chłopak siostry miał wypadek i od tego czasu nigdy nigdy nie wsiadł do auta, czy ja też tak mam, czy boję się broni, a może w ogóle ludzi? No powiedz, Flor, ciężko ci? Nie, kłamiesz, każdemu byłoby ciężko, nie zgrywaj twardziela, wszystko zrozumiem.

Aż huczy od plotek, powiedz, obryzgał cię jego mózg? Mocno? Nie kłam, że kropelka, pewnie więcej, nie wstydź się, wszystko zrozumiem.

Przedzieram się przez gąszcz słów, logorrheę, niczym przez amazońską dżunglę.

-Ile masz wzrostu? Kobiet nie pyta się o wiek, o wzrost można.

-...co?- dziwi się zupełnie wytrącona z rytmu. Zakłóciłem stugodzinne przemówienie sepleniącego Fidela.

-Metr siedemdziesiąt? Więcej? To ważne, zaraz powiem, czemu.

-...yyy chyba metr siedemdziesiąt trzy. W butach na obcasie więcej, a co?

Dzięki, że mi powiedziałaś, nie domyśliłbym się. Oświeć, idiotko, że na szczudłach jesteś jeszcze wyższa.

- Ten facet to był jakiś wariat. Albo prorok. Ostrzegał, żebym nie ufał kobietom wyższym, niż metr siedemdziesiąt. Takie radził zabijać od razu, bo to złe nasienie. Świr, czub, ale z drugiej strony...może jest w tym trochę prawdy?- pytam ironicznie.

-Żartujesz, kurwa?

No tak. Nie paniała. Zero domyślności, łatwowierna, prosta jak cep.

-Nie, naprawdę tak powiedział- brnę z kamienną twarzą.

-Chciałaś czegoś? Bez obrazy, ale muszę zostać sam. Wiesz, trauma, drżenie rąk i tak dalej...

-A, tak, tak, oczywiście. Kuruj się, nie musisz się wstydzić, że zażywasz środki uspokajające, większość ludzi zażywa. Idę.

Uff.

Dziewięć godzin łączenia, programowania, robienia masażu serca dla kolosa. Jestem jedną z pchełek pobudzających do życia płetwala błękitnego, szeregowym pracownikiem armii druciarzy, łataczy, zaklejaczy systemów. Dzięki naszej szarej, niewidocznej harówie wszystko trzyma się kupy, świeci, buczy, pobiera tlen i wypuszcza smog. W kopcu mają siedziby wszystkie urzędy w mieście.

Podlega mu... co mu nie podlega? Nawet straganiarze sprzedający pietruszkę na rynku są w jakiś sposób uzależnieni od termitiery. Moloch, niczym wyrosły na plecach zamiast garba, dodatkowy mózg.

Zaświadczenia, pozwolenia, tu włączyć światełko, GRY097698 , nowy kabel, jeszcze nie przylecieli, w tym brakuje niezbędnych danych, od wczoraj naliczamy karne odsetki, TRH986587, już zapłacone, na Grzywskiego nie działa sygnalizacja, wystaw fakturę, Waldek, jHFEW0967/HK.

IV.

Fajrant. Naprawiłem kwadrylion uszkodzeń, odpędziłem tyle samo wirusów, robaków, innych mend. Po kawałku czyściłem system, przepłukiwałem wodą utlenioną i rozwieszałem, by sechł. Ratowałem znienawidzony ul, cerowałem, spryskiwałem odświeżaczem, plankiem i WD40. Katorżnicza robota, siedzisz cały dzień za biurkiem, a pod koniec czujesz się jak galernik. Nie ma mowy o przerwie na fajkę, wolno palić w pokojach, wentylacja- chyba jedyne, co sprawnie działa.

Małgocha, przejęta moim stanem, nie przyłaziła więcej. Święto, prawie jak dodatkowy urlop.

Siedzę jeszcze chwilę przed ekranem, aż wszyscy się rozejdą. Nie lubię tłoku, a tu każdy prze do domu jak niecywilizowany.

Wykształceni i kulturalni ludzie wabieni zapachem wolności zmieniają się w motłoch, przepychanki, można ,,niechcący" dostać łokciem w brzuch, nery. Ewentualnie usłyszeć, że jest się chujem, lub że mamusia nie nauczyła manier. Wpełzamy żółwim tempem jak na stracenie, wybiegamy, jakbyśmy spieprzali z łagru.

Już, ostatnie kroki. Zbieram się.

-I jak się czujesz? Lepiej?

Ja pierdolę. Czekała na mnie. Za co, boże nieistniejący, za co? Jeszcze jeden obleniec do odegnania.

-Tak- silę się na uśmiech. Chyba wyglądam jak nieumalowany Joker z Batmana.

-Odprowadzę ci- stwierdza. Chyba uznała, że bez niej rozlecę się jak czaszka dziada. I nie pomoże łatanie, nawet klej ,,kropelka".

-Pamiętasz, że wieczorem u Tomiego? Najebka?

-No pewnie.

-Bo jeśli nie, to przypominam. Pieprzy o tym dobry tydzień, nowy towar i nowy towar. Znalazł się, wielki wynalazca, pewnie dodał coś do smaku, jak poprzednio. Znaczy... tak słyszałam.

-Czemu nie chcesz spróbować? Pseudoherdewin to dobra rzecz, praktycznie nie uzależnia. Taka galaretka. Jesteś zajęta? Na pewno nie.

Wychodzisz gdzieś w ogóle? Wpadnij, będzie bardzo miło. Zabierz swojego chłopaka, albo dziewczynę. Dla wszystkich starczy, jeśli nie- odstąpię moją porcję. Zdeprawuj się, upodlj. Tylko ten jeden, cholerny wieczór, potem wrócisz do bycia świętą, z powrotem włożysz aureolę.

Nie bądź odludkiem, grzeczną dziewczynką.

No co, mamusia, tatuś, czy z kim tam mieszkasz, nie puszczą cię po dobranocce? Pani w szkole skrzyczy? Boisz się mieć obniżoną ocenę ze sprawowania? Nie proponowałbym wódy, czy nawet ganji. To tylko deserek. Wpadnij, będę czekać.

Co ja robię? Zapraszam pijawkę! Chyba faktycznie mam traumę, bredzę.

-Sama nie wiem... I nie mam niko...

-Naddniestrzańska 42, taki wypacykowany na zielono, parterowy, brzydki dom. Widać na kilometr. Jesteśmy umówieni.

Chałupa Tomcia rzeczywiście jest jakby po pijaku robiona. Zbuk gorszy od kopczyska, po prostu wielka malformacja.

Początkowo to był sklep żelazny. Potem rozrósł się, pączkował. Na dawnym zapleczu otworzył się mini barek piwny. Spod lady sprzedawali tam bimber. Minęło trochę czasu i wszystko splajtowało. Czyrak stał opuszczony dwie dekady, aż kupili go starzy Tomka, jeszcze bardziej oszpecili kolejną, do dupy nie podobną dobudówką, portykiem z kupionych w castoramie rur pcv, wysmalcowali na pistacjowo-zgniły kolor. I wprowadzili się. Migiem w ogródku przed ,,domem" pojawiły się plastikowe lewki, cały batalion gipsowych krasnali, kapliczka ze strasznie, strasznie smutną Maryją. Właściwie to bardziej Mazowiecki w niebieskim kubraczku. W ciągu niecałych dwóch lat siostra założyła rodzinę w Warszawie, ojciec miał zawał, a matka raka trzustki.

Tomi został sam na włościach. Upadły szlachcic z kiczowatego dworku szybko znalazł sobie hobby- dragi. Akurat w dalekiej Gambii, czy Gabonie wynaleziono pseudoherdewin. Geniuszom, którzy tego dokonali, powinni dać pokojwego Nobla. Słodkie, pyszniutkie, po prostu uczta dla podniebienia. Na dodatek rozlewiniająco- halucynogenne. Zażyjesz i jesteś mruczącym kociskiem, ocierasz się o ludzi i w ich oczach widzisz piękny, tęczowy świat, tajemną wyspę bez kaca, wymiotów, krainę obłoków i hippiesowskiej, wolnej miłości.

Nasz mały Tomi z dilerki przeskoczył na wyższy level: stał się naukowcem- samoukiem. Upłynnił tavrię starego, złote pierścionki mamuśki i ugrzązł w piwnicznym laboratorium. Wyłazi co jakiś czas, skrzykuje doświadczalne króliki i częstuje próbkami rzekomo ulepszonego towaru. Mózg ma tak żeżarty przez opary, że gówno wynalazł i gówno wynajdzie, doprawia, dosmacza galaretkę, nie czyni jej mocniejszą, ale - na szczęście- nie skaża. Jakoś żyjemy. Ostatnio eksperymenty ograniczają się tylko do zmiany koloru, Tomek uparł się, że stworzy niebieski pseudoherdewin. Jako pierwszy na świecie.

Narkotykowy Don Quijote de la Mancha.

O- słyszę, że rozpoczęli beze mnie. Nie mogli poczekać? Impreza na całego. Dens, dens, dens, bejbe- ryczy na całą ulicę.

Włażę. I tak nie usłyszeliby pukania.

Chałupa wygląda jak wnętrze busa po zderzeniu z pociągiem. Ktoś wózł dziesięć palet piwa, manekiny wystawowe, zagapił się i jeb!

Wszędzie, na każdym centymetrze kwadratowym zapyziałego, wysmalcowanego na pistacjowo domu leżą butelki i ludzie. Ludzie i butelki.

Ćpanie przerodziło się w orgietkę. Każdy z każdym. Sodoma, kurwa, może powinienem spieprzać, bo zaraz spadnie deszcz ognia?

-wittt....ammmyyy fllooooreeekkk...- bełkocze gospodarz migdaląc się z jakaś szesnastką.

Obok Radek, taki grubas granatem oderwany od pługa, jest bolcowany przez bliżej mi nieznanego blondyna.

-jaaak...niebooo... niebiessskii...- Edyta wskazuje na stół, po czym odwraca się gołym tyłkiem.

Fakt, na stole stoi parę nietkniętych pucharków z jasnoniebieską galaretką.

-Więc jednak, stary, udało ci się- chcę powiedzieć, ale widzę, że nie ma do kogo. Tomcio jest zajęty lizaniem... wiecie.

Podnoszę z podłogi plastikową łyżeczkę, wycieram koszulą i próbuję specjału.

- Ej, to przecież zwykły .... o cholera.

W ułamku sekundy wypełnia mnie gorąco, tak silne i namiętne, tak erotyczne i nieokiełznane, że... że...

Jestem samcem alfa, łagodnym jak baranek tygrysem bengalskim, człowiekiem pierwotnym.

Przenikliwym, sokolim wzrokiem wypatruję ofiary. Pod deklem huczy italian disco i grindcore.

-Ja Tarzan, ty- Dżejn- pierdolę do obejmującej fotel, rudej gówniary. Biorę ją za rękę i wręcz ciągnę do piwnicy.

Jest jakby z gumy, dziewczyna- kondom, ożywiona lala z sex shopu.

W królestwie Tomiego wszystko jest obrzydliwe: stół, krzesło, ściany, nawet wisząca na drucie żarówka.

W innym miejscu to byłby zwykły stół, krzesło i żarówka. Cokolwiek należy do Tomka, z definicji jest obleśne.

Wyłączając darmowy pseudoherdewin, rzecz jasna.

Kutas prawie wyskakuje mi ze spodni. Dziewczę jest piegowate. Zbyt piegowate, jak na normalnego człowieka. Od stóp po włosy- same cętki.

Gepardziczka. Znam z widzenia, nazywa się chyba Kasia. Mieszka niedaleko.

Bluzeczka na podłodze. Język, szyja, język, piersi, język, krocze. Świat trzepocze skrzydłami, taśma kręci się, gdy stoisz przy niej.

-Muszę do kibla.

-Że co? Daj spokój.

Jezyk, uda, język, pachwiny, język, cipka...

-Naprawwwdęęę muszę, bo sięę zesram.

Mam ochotę dać w ryj. Popsuć taką chwilę! Jednak zdobywam się na szarmanckość i, jak prawdziwy dżentelmen, warczę ,,wypierdalaj".

Wyłazimy oboje, ona do klopa, ja- po więcej niebieskiego.

Jest siódma wieczór, a mało kto pozostał przy życiu. Zwłoki, naherdewinowane padliny. Pośladki, torsy, śliniące się trupie twarze.

-Gosiu, jednak wpadłaś...- uśmiecham się żrąc trzeci pucharek.

Stoi przede mną gotycka królewna. Czarna sukienka, wisiorek z krzyżem celtyckim. Grymas obrzydzenia.

-Nie, to nie tak, jak myślisz, nie ulegaj złudnemu wrażeniu, że my tu się pieprzymy, naprawdę, zawsze zajadamy się galaretką słuchając Mahlera i czytając ,,Świat Wiedzy", piwo! Browar był jakiś lewy i ściął z nóg po jednym łyku.

Nie, nie odwracaj się, nie idź, masz, spróbuj, błagam cię, spróbuj, powiedz aaaaa...

Teraz to ja wyrzucam z siebie potok słów, wielka improwizacja to przy tym bełkot żula. Ekwilibrystyka słowna, kosmosy metafor

dopełniaczowych, jakieś cholera wie skąd wzięte niby to biblijne przypowieści, no masz, tylko jeden kęs, dobre, nie otrujesz się, głodnych nakarmić, mówił nasz Pan, pamiętasz? Prawie wmuszam w nią dwie porcje pseudoherdewinu. Patrzę, jak mięknie. Przymula ją, rozgrzewa.

Łapie mnie za szyję, cholernie teatralnie. Sequel ,,Romea i Julii"- ,,Florian, Gocha i dragi"- prapremiera w Teatrze Narodowym.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Karawan 03.03.2019
    Niestety to nie jest tekst na opowijskie czytanie. To trzeba p r z e c z y t a ć !! Nie szybko. Ważąc słowa, zdania, sensy i wyłapane podteksty. Zrobię to. Na pewno!! To nie pogróżka a obietnica. Pięć oczywiste. :)
  • Florian Konrad 03.03.2019
    dziękuję serdecznie. Choć... to nie aż tak trudne :))) To jajca takie :)). Inni Użytkownicy tutaj - nie twierdzę, że wszyscy - ale też nieźle piszą...
  • Wrotycz 04.03.2019
    Oczywiście znowu bardzo dobrze napisane. Mniej chaotyczne, bo imitakle nie szarżują wizjami.
    Proroctwo - future więc. Obsesja podglądactwa.
  • Florian Konrad 04.03.2019
    Dziękuję. To moje bodajże najlepsze opowiadanie :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania