Poprzednie częściProfesor Dzik. 1, cz.1/2*

Profesor Dzik 2. Matka, cz.1/2*

Minęły pierwsze dwa lata nauki, skończyły się dla nas zajęcia z Dzikiem. Minął i trzeci rok. Byłem już w czwartej klasie. Teraz to ja byłem „starszakiem”.

Na jednej z dużych przerw siedzieliśmy grupką na korytarzu, niedaleko pokoju nauczycielskiego. Wyszedł z niego wicedyrektor Kozłowski. Nawet gdybyśmy go nie spostrzegli, echo daleko roznosiło stukot jego podkutych butów na kamiennej posadzce. Uśmiechnęliśmy się pod nosem.

– Uwaga, podnosić tyłki i wyprost! Ułan idzie.

Wicedyrektor przezwisko miał właściwe – często przychodził do szkoły w ułańskich, zielonych bryczesach i w czarnych butach ze sztylpami do jazdy konnej. Brakowało tylko ostróg i szpicruty oraz oczywiście konia. Mógłby wtedy, jak przed wojną generał Wieniawa-Długoszowski do restauracji, wjeżdżać do szkoły na wierzchowcu.

Podnieśliśmy się.

– Dzień dobry, panie dyrektorze.

– Dzień dobry, chłopcy.

Ułan poszedł dalej; usiedliśmy z powrotem. W tym samym momencie z drugiej strony nadeszła starsza kobieta, z wyglądu wiejska babuleńka. Nie była w latach aż tak wiekowa, ale widocznie ciężka, fizyczna praca na gospodarce postarzyła ją o dobre dwadzieścia jesieni. Rozglądała się niepewnie po szerokim holu, pełnym hałaśliwej, rozbrykanej młodzieży. Kiedy dojrzała wicedyrektora, ucieszyła się wyraźnie i, nad podziw żwawo, podeszła do niego.

– Przepraszam pana profesora...

– Jestem wicedyrektorem szkoły, nazywam się Kozłowski. – Ułan przystanął. – Słucham panią.

– O, jak to dobrze – ucieszyła się babuleńka, składając ręce jak do modlitwy. – Szukam profesora Dzika, bo mnie wezwał na dzisiaj do szkoły. Widocznie mój syn, huncwot jeden, znów coś narozrabiał.

– Proszę pani, profesor nazywa się Szmelter i jest akurat w pokoju nauczycielskim. Proszę zapukać w tamte drzwi.

– Ale ja chciałam rozmawiać z profesorem Dzikiem – zdziwiła się matka.

– Przecież pani mówię... eech. Niech pani zapuka do drzwi pokoju nauczycielskiego.

Uśmiechnęliśmy się, słysząc ich rozmowę i widząc machnięcie ręką zrezygnowanego Ułana. Widocznie nie pierwszy raz wezwany rodzic pytał go o „profesora Dzika”. Zdziwieni nie byliśmy. Sami przecież dopiero po dłuższym czasie dowiedzieliśmy się, że to nie jest jego prawdziwe nazwisko, mimo że mieliśmy z nim styczność od pierwszego dnia naszego pobytu w technikum. Na szczęście przez dwa lata zajęć z „przysposobienia obronnego” nie był w naszej klasie wychowawcą, więc nasi rodzice nie musieli szukać „profesora Dzika”.

Matka niesfornej latorośli podziękowała, podeszła do wskazanego pokoju i zapukała w drzwi. Była tak zaaferowana wezwaniem „do pana profesora”, że nawet nie zauważyła, iż nagle wokół niej zebrał się wianuszek wyrośniętej młodzieży. Takiej okazji nikt z uczniów, którzy byli w pobliżu, nie chciał przepuścić. Nasza grupka również – niby to rozmawialiśmy ze sobą, niby staliśmy dwa metry od pokoju nauczycielskiego, niby przechodziliśmy akurat, niezainteresowani niczym poza samym sobą... ale tak mogło wyglądać tylko dla niewtajemniczonego obserwatora. Wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością na spodziewany, dalszy rozwój sytuacji.

Drzwi od pokoju otworzyły się i wyszedł, jak na zawołanie, profesor, znany nam starszakom już pod prawdziwym nazwiskiem Szmelter. Spojrzał na kobiecinę i zadudnił:

– Słucham panią.

– Przepraszam pana profesora. Szukam profesora Dzika. Jestem matką ucznia...

– Ale ja nie nazywam się Dzik, tylko Szmelter.

– A mógłby pan poprosić profesora Dzika? On mnie wezwał. Pewnie mój syn znowu coś narozra...

– Mówię pani, że nie nazywam się Dzik! – Szmelter podniósł głos o ton wyżej.

– No toć słyszę. – Matka machnęła ręką, zniecierpliwiona. – Nie jestem głucha. Chciałabym rozmawiać z profesorem Dzikiem.

– Ile razy mam mówić, że nie nazywam się Dzik, tylko Szmelter! – Profesor próbował jeszcze zachować spokój, ale wyraźnie wewnątrz już się gotował. Nie podobał mu się też pobliski obwarzanek uczniów. Zerkał krzywo w naszą stronę, ale nie znalazł pretekstu, aby przepędzić młodzieńców. Nikt z nich nie okazywał najmniejszego zainteresowania przebiegiem jego rozmowy z matką, wszyscy byli zajęci własnymi sprawami. Mieliśmy swoje tematy do obgadania, cóż nas mogła obchodzić jakaś rozmowa profesora i obcej kobiety. Całkowicie tę parę ignorowaliśmy, nawet nie patrzyliśmy w ich kierunku. Tylko wyjątkowo spostrzegawczy obserwator mógłby zauważyć, że na wielu twarzach uczniów drgały lekko mięśnie ust i policzków, ledwie powstrzymywane wielką siłą woli.

cdn.

 

*wspomnienia, fragment większej całości

Następne częściProfesor Dzik 2. Matka, cz.2/2*

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Ginny 07.01.2017
    Nie mam żadnych zarzutów względem ortografii i gramatyki, ciekawie napisane i co najważniejsze wciąga :d muszę nadrobić całą serię, a za to leci 5 ^^
  • Zdzisław B. 07.01.2017
    Miło mi.
  • James Braddock 07.01.2017
    Proponowałbym dokończenie tutaj tej historii, gdyż następna część traktuje o innym zdarzeniu :) Ponadto zapraszam do siebie ;)
  • Zdzisław B. 07.01.2017
    Każde opowiadanie z profesorem Dzikiem jest zamkniętą całością. Ta "następna" jest wcześniejszą ;)
  • James Braddock 07.01.2017
    Zdzisław B. Poplątałem kolejność :)
  • Freya 08.01.2017
    Jak było w tej Adrii... to zdania są podzielone, jedyne co pewne to; tzw. ułańska fantazja. ;)
  • Zdzisław B. 08.01.2017
    Nie żyłem wtedy, nie byłem "na miejscu". Opieram się tylko na przekazach o tym generale, pupilku Piłsudskiego ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania