Prosta historia o miłości i nienawiści

Zajrzałem w uchylone wizjery jej duszy i ujrzałem popielatą farbę. Nie było w niej ożywczego cynobru, nie tętniły wermiliony ani nawet ciemne strugi karminu. Przeciwnie, była martwa jak tysiąc tulipanów w postapokaliptycznym Watykanie. Jej oczy kleopatry wyrażały jedynie wzgardę, maskowane obrzydzenie z eyelinerem i sztucznymi rzęsami na aloesowm kleju, trzy na raz. Dwoje oczu z miotełkami, dwoje luster duszy pustej jak opuszczona przez strusia skorupa. Dwa miejsca na tylnym siedzeniu, pasażer martwy, kierowca na autopilocie. Dwie latarnie w środku dnia, świecące jedynie ciemnością.

I tak jest co rano, i co rano pyta, dlaczego tak patrzę.

– Patrzę tak, bo cię kocham – odpowiadam.

Ona zaś odwraca się tyłem, jej wytatuowane ciało unosi się i opada, gdy ona zużywa kolejne porcje tlenu z atmosfery. Nie kocham jej wcale, jest ohydna, wstrętna, ma w sobie więcej zła niż sam szatan, wąż, który skusił Ewę. Ma w sobie diabła.

– Kłamiesz – odpowiada, odpalając papierosa. To jej sposób na radzenie sobie z rzeczywistością, smród. Smrodzi papierosem, śmierdzi kiepem, jej białe za pieniądze zęby bez szkliwa już całkiem, śmierdzą.

Nie chciałbym nigdy, żeby dotknęła mnie tą czeluścią, tą ziejącą pustką grobu z dickensowskiej powiastki. Smród kiepa wypełnia ciasne pomieszczenie. Jej czarne płuca wypełniają się siwym dymem, który następnie wypuszcza. Śmierdzi. Czuję, że i dzisiaj jej cuchnący popiołem pot wniknie w pościel.

– Pocałuj mnie – mówi, choć wcale tego nie chce. Oboje tego nie chcemy, jesteśmy zbyt zimni, jest zbyt rano, każde z nas ma swoje zejścia, tak wygląda prawdziwa rzeczywtość. Nie mamy sobie nic do powiedzenia; jesteśmy samotni, każde sobie w tym zimnym świecie. Nasza gwiazda świeci od kilku godzin, my zaś marnujemy jej blask i swoje życia, każde osobno choć razem, na wieczność tego poranka.

Całuję ją w czoło, robiąc grymas przypominający uśmiech, jednak nie do końca. Ona odkrzywia swoją twarz, że niby jej się to podoba, choć ja wiem, że wydmuszka nie może się cieszyć, kiedy kurczaczek umarł dawno temu. Lokatorów brak, głosi napis na drzwiach wejściowych. “Skłoterzy wypierdalać”.

Jestem skłoterem, zawieram siebie w tym jasnym barłogu, jem nic i żyję nicością, ona zaś prostytuuje się za te drobne kawałki chemicznego raju w cenie przyzwoitej kurtki na zimę. Ja też bym się prostytuował, jednak żebractwo jest prostsze. Żebram o jej względy, gdy mnie przyciśnie, gdy wieczorem po szesnastej poczuję, że nie mogę bez niej żyć, że jej zaćpana, pusta twarz, jej zaschnięte na rękawach białego futra ze sztucznych fok czy baranów plamy spermy są moimi, jej głód jest moim głodem, jej pieniądze w pustej torebce są moimi pieniędzmi. Jej oczy są również moimi. Żebram o nią, ona żebrze o uwagę, a jej klienci żebrzą o wszystko to, co mogliby u niej kupić. A kupić mogliby wszystko. I kupują.

Ona zaś wzgardza ich uczuciami, jej puste oczy spoglądają z dołu, usta ruszają się w swój lub narzucony rytm, a portmonetka wypełnia się pieniędzmi, z których odłoży tylko to, co sam jej ukradnę. I kupię jedzenie, włożę do skrytki w banku, schowam do koperty.

Do banku chodzę codziennie, codziennie zbieram ją z podłogi i wkładam do łóżka. Co weekend zaś jestem obiektem jej miłości i nienawiści. Gdy zasra łóżko, jestem jej bratem zakonnym, siostrą miłosierdzia. Wypełniam wannę wodą z mydlinami o zapachu jej ulubionych, malinowych perfum. Myję ją całą, nie szczędząc ciepła i uczucia.

Brzydzę się jej waginą, którą zna każdy w dzielnicy. Brzydzę się jej ustami, wołającymi za klientem i obsługującymi całokształt transakcji. Brzydzę się jej uściskami dłoni, towarem w woreczku i zapewnieniami o miłości. Brzydzę się jej sercem, a raczej kluską-zakalcem, niemożliwym do urobienia ciastem z gliny i patyków.

Czy ją kocham? Nie. Czy jej potrzebuję? Nie. Czy ona potrzebuje mnie?

Brzydkie kolana, pod wieczór już brudne, posiniaczone ręce i plecy. Pocięte od ukrytych w torebce żyletek przedramiona i policzki. Pij, pij, mówię. Pij, będziesz łatwiejsza, więcej spermy przez ciebie przeleci. Wyżre ci oczy, uszy i dupę, przepali żołądek, spali język. Nie zostanie nic, poza białym futerkiem twojej duszy.

Pchnę cię nożem. Chwalić wszystkich bogów obecnych, przeszłych i przyszłych, że nie możesz mieć potomstwa, biedne stworzenia wymiotowałyby, musząc przedzierać się przez ten zasrany korytarz twoich wnętrzności. Płynęłyby po wodach płodowych, aż wypadłyby gdzieś w zaułku, do którego chadzasz z jednym z tych, co lubują się w gałach za śmietnikiem. Tych, płacących wymiętymi dziesiątkami. Tych, którzy dadzą ci czasem w ryj. I dobrze.

A potem jesz zupę, choć mówisz, że nie jesteś głodna. Pijesz herbatę, choć zarzekasz się, że tylko z litości dla mojego czystego kubka. Z litości patrzysz na mnie i udajesz, że cokolwiek widzisz. Że czujesz cokolwiek poza wzgardą, że jest w tobie jeszcze cokolwiek. Wargi sromowe, nabrzmiałe i śliskie, wystają przez brudne majtki. Łykasz brukselki, narzekając, że nienawidzisz jebanych warzyw.

A w sobotę… W sobotę pijesz. Odkręcasz pierwsze rano, potem na przemian: wizyta, łyk, wizyta, łyk, wizyta, łyk. W tym zaspermionym, ohydnym i pełnym kiepów łożu rozpusty i ohydy udajesz, że jesteś wysokiej klasy prostytutką, oczytaną studentką, ironicznie w lofcie, artystycznie, a nie biedną kurwą, w tygodniu ssącą nawet tym ohydnym, zaszczanym czterdziestolatkom, którym odmawiają nawet niewybredne murzynki z czternastej ulicy. Otwórz usta, śliczna panienko, przyjmij dary żądzy, niech wsuwają banknoty, tłuste beniaminki, jedz ser i włosy, żryj i żyj. Udawaj, że te obcasy jeszcze cokolwiek znaczą, że są smakiem klasy, wyższego celu.

Trzydziestoletnia kurwa. Szmata w szmatkach, i ty dobrze o tym wiesz. Wszyscy wiedzą. Nawet w klubie nie możesz się powstrzymać. Wystarczy, że mignie zegarkiem czy rulonem baksów. I masz wiele szczęścia, jeśli tego dnia akurat ci nie wpierdolą ani nie okradną.

Pozwól, że spytam:

– Kochasz mnie?

Parskasz.

Puste oczy, suche gardło, smród kiepa. Smak nikotyny, smak raka, smak śmierci. Woń petów, spermy, taniej kawy, pety, pety, pety, kurz i zaschnięte błoto. Lakier do włosów, sok z cipy, plama krwi.

– Dzisiaj będzie inaczej – mówię, i na jej uniesione brwi mam ochotę wybić jej wszystkie zęby, złamać nos i podbić oczy. Wykurwić w łuk brwiowy tak, by odspoiła się skóra od czaszki. – Muszę jechać.

I zaczynam wstawać, zbierać się. Wkładam dżinsy, skarpety, wiążę buty. Wsuwam podkoszulek, w łazience psikam się dezodorantem i płukam usta z pasty. Ona w tym czasie leży, oby zdechła, oby dostała trypra, trądu, oby jej śmierdzące zwłoki rozsypały się w popiół bez mojego udziału.

– Dokąd jedziesz? – pyta, choć gówno ją to obchodzi. Pewnie zachciało się jej wycieczek, zachciało się pojechać i dać dupska komuś nowemu, za nowe pieniądze. Gdzieś, gdzie jeszcze jej nie mieli, gdzieś, gdzie dwudziestak nie został przed chwilą podpierdolony ćpunowi albo wymuszony emerytowi na spacerze. Gdzie fujara nie jebie szczynami.

– Do żony i dziecka – odpowiadam, choć to chuja prawda. Nie ma żadnej żony i nie ma żadnego dziecka. Nikt nie ma żony i dziecka, żony i dzieci nie istnieją. Nie ma dzisiaj, nie ma wczoraj, nie ma przyszłości. Nie ma świateł i nikt, kurwa, podkreślam, nikt od nich nie ślepnie. Patrzymy otwartymi oczami w słońce z nadzieją, że przybliży się choć o milion kilometrów i wypali nas wszystkich wkurwę, ale nici. Nawet gwiazda ma nas w piździe.

– Nie kochasz mnie już? – pyta ona, i ja czuję, że wstaje, że kończy kiepa i zbiera się, żeby do mnie podejść i podchodzi. Wydziarana w jakieś chuj wie co, z jedną pończochą, wszędzie na ziemi futerka, buciki i inny chuj, a ona, popielnica na zewnątrz i śmierć wewnątrz, już tu jest, już podchodzi do mnie i nie wiem, ona też nie wie, na co liczy.

Obejmuje mnie i tak się kończy ta historia. Ona pragnie ciepła, tej chwili poczucia bezpieczeństwa, a ja pragnę, żeby zdechła tu i teraz, spłynęła na podłogę jak pet, którego trzyma w palcach, spłynęła jak rzyg do rynsztoka. Jak sperma do gardła. Jak glut z cipy za śmietnik.

– Oczywiście, że cię kocham – kłamię. Nienawidzę tej kurwy, zarobaczonego ośrodka zarazy. Mogłaby się rozpaść w pył, i nie zapłakałby nikt, nawet wynajęty za dwie dychy, ba, za cztery, najlepszy ćpuński udawacz, poeta spod knajpy na Wi-burgu.

– Chcę, żebyśmy byli razem już zawsze – mówi ona, a ja wiem, że będziemy i nie będziemy jednocześnie. Pierdolona kurwa.

Gdy wychodzę, słyszę stukanie telefonu. Już się umawia, żeby przyszli. Za chwilę się zaroi, powinna wstawić drzwi obrotowe, kurwisko jedne. Gdy wrócę, już jej nie będzie. Będzie w klubie, najebana i naćpana, pełna kutasów i tego, co zostawiają. Materiał genetyczny wypełniłby komin elektrociepłowni. Barkę rzeczną na Mississipi. Rzekę Potomac.

Ohydne szmacisko. Oby zeżarły ją szczury, oby potrącił i przetrącił jej kark jakiś tchórz i odjechał swoim pontiakiem z powrotem na Bronks.

– Oczywiście, że chcesz. – Mówię. – Będziemy.

W niedzielne popołudnie, gdy ja piję, bo wtedy mogę, modlę się o śmierć w wyniku rohypnolu i trutki na szczury, potłuczonego szkła w jogurcie i szpilek w chlebie, żyletek w galarecie mięsnej i szpikulca do lodu w oku, uchu, siekiery w czaszce, noża w brzuchu. Żeby tylko nie, żeby dała mi spokój i wypieprzała do swojego życia, do kurwienia się, jedynej rzeczy, jaką potrafi robić, do bycia siedliskiem dżumy i cholery.

Gdy zalegam pijany na łóżku, na mojej stronie, na mojej niewesołej wyspie, samotnym ośrodku mojego świata, wiem, że to wstrętne kurwisko mnie wykorzysta i pokaże, że potrafi, że chce, że może i że będzie mnie kochać, się ze mną kochać i to wszystko, co z klientami, to udawanie i tu i teraz właśnie jest prawdziwa miłość. I ja, pijany i nieszczęśliwy, tego jednego dnia, w tym jednym momencie może dam się przekonać. Nie chcę, nienawidzę jej. Nie chcę.

Dotykam wszystkich żuli z całej dzielnicy, całuję wszystkie kutasy z okolicy, patrzę w pustkę udawanego afektu. Najchętniej rozerwałbym ją na strzępy i spuścił je w kiblu. Wyszarpał każdą część zdolną do czucia, niewiele bo niewiele, i wyrzucił za okno.

To, co zostanie, wystarczyłoby wysłać z powrotem na ulicę.

Nienawidzę tej kurwy.

– Kocham cię – bełkoczę, szczytując. Ona też szczytuje. Oczywiście, że potrafi udawać. Oczywiście, że udaje to każdego dnia po tysiąc razy. Oczywiście, że tak. Ale nie tutaj i nie teraz. Na jej brzuchu, poruszającym się w górę i w dół na mnie, widzę ślad po nożu. Ktoś kiedyś próbował, ale nie dokończył dzieła. Powinien był pchnąć mocniej, głębiej, ciąć porządnie, przyłożyć się do roboty. Ale nie; nie dał rady, pewnie spojrzał w te puste oczy i przestraszył się tego, co może zamieszkiwać ten krajobraz jak z wiersza Eliota.

– Kocham cię – mówi ona, i może nawet w tamtym momencie tak myśli.

Kto by tam jej wierzył, kurwie jednej. Wywłoce z piekielnych głębi, Nikt, bo nie ma takich głupich. Nie aż takich.

Nie idź jutro, myślę, gdy już dopada mnie depresja postkoitualna i mam nadzieję, że wyciągnie nóż i mnie tu i teraz, na miejscu zapierdoli. Nóż leży nawet na stole, gotów do cięć, dźgań, pchnięć, do mordu, zabójstwa w afekcie, do skórowania i ćwiartowania. Gotów do unicestwienia mnie.

– Zabij mnie – mówię szeptem, gdy kładzie się obok mnie, a moja sperma wycieka spomiędzy jej nóg, jak sperma każdego, kto ma dwadzieścia dolarów, każdego dnia, codziennie, sto razy dziennie.

– Zabij mnie – powtarzam, ale czy mi się poszczęści właśnie dziś, to nie wiem. Zasypiam snem sprawiedliwego z nadzieją, że się nie obudzę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 12

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (57)

  • Light 16.03.2019
    Pierwszy akapit świetny. Aż dziwnie to pisać, ale jakoś mnie to oczarowało. Co prawda te wszystkie "kurwy" i "cipy" nie w moim guście, ale dosadność to chyba już część Twojego stylu. ;)
    Mocny, pełny sprzeczności tekst. O miłości, której nie ma, i której próżno jej szukać wśród całej ohydy świata. 5.
  • Okropny 17.03.2019
    Trochę szedłem w prozę poetycką, a potem się wkurwiłem i wyszło bardziej emocjonalnie. Thx za wizytę, J/L
  • Light 17.03.2019
    Okropny To uderzaj w nią częściej, dobrze Ci to wychodzi ;)
  • betti 16.03.2019
    Okropny... przeczytałam, pozwoliłam sobie. No, tu nie chodzi tylko o brudy życia, o toksyczne uzależnienie... Miłość i nienawiść, dwa silne uczucia, na szali pewnie równowaga.
    Czy dziwka potrafi naprawdę kochać? Czy miłość potrafi się wznieść poza zdradę?
    Dlaczego dziwka nie mogłaby kochać prawdziwie, przecież to człowiek. Oceniać ją, rzucać kamieniem, ukrzyżować, kto z nas ma prawo?
    Zdrada, czy boli równie mocno jak utrata, czy łatwiej odejść, czy wybaczyć?
  • Okropny 17.03.2019
    Dzięki za komentarz i pytania, betti. Miło, że wpadłaś — tekst ma wymiar raczej symboliczny, akcja rozgrywa się przecież w głowie narratora, a to przecież nie znaczy, że wszystko, co myśli, dzieje się naprawdę. Nieprawdaż?
  • betti 17.03.2019
    Okropny podświadomość musi mieć jakieś podłoże...
  • Okropny 17.03.2019
    betti emocje to emocje, można zmienić miłość w nienawiść i na opak, nic w tym nowego
  • betti 17.03.2019
    Okropny ale emocje nie biorą się z księżyca, zawsze coś je wywołuje. Między miłością, a nienawiścią istotnie cienka linia, niemniej to zależy przede wszystkim od charakteru. Zauważyłam, że bardziej skłonni do nienawiści są jednostki bardziej prymitywne, może ludzie inteligentni nie okazują tak emocji...
  • Okropny 17.03.2019
    To już pozostawiam czytelnikom do samodzielnej refleksji
  • Hypokryta 16.03.2019
    Przyznam, że to studium związku z prostytutką (a może uogólniając - toksycznego związku w ogóle) jest dużo głębsze i pełniejsze niż mój powierzchowny bardzo krasnoludek. Zazdrość.
    Ale próbuję się wznieść ponad przyziemną i egoistyczną zazdrość i daję 5/5
  • Okropny 17.03.2019
    Dzięki za wizytę, Hypokryto. Miło mi, żeś wpadł, przeczytał i skomentował. Toksyczność rozszyfrowana, dzięki wielkie.
  • Wrotycz 16.03.2019
    Dama Kameliowa XXI wieku.
    Miłość do córy Koryntu zdarzyła się naprawdę znanemu Aleksandrowi Dumasowi. Verdi zainspirowany stworzył Traviatę.
    Kocha się wbrew czemuś. Grawitacja nie wybiera, gdy jest to dziwne coś. Wbrew rozsądkowi.
    Mocne to.
    BTW - tekst antynikotynowy:)
  • Okropny 17.03.2019
    Jak pisałem wyżej, kwestia prostytucji bohaterki nie jest stuprocentowa, choć narrator przedstawia ją w tym świetle, dla mnie jest to tekst o nakręcaniu się spirali gniewu w toksycznej relacji. Dzięki za wizytę :-)
  • sensol 16.03.2019
    mogłoby być doskonałe, gdybyś trochę mniej ohydy nawrzucał. za gęsto jest wg. mnie. za dużo szlamu, spermy, potu, smrodu. ale to tylko mój osąd. bardzo mi sie podobało
  • Okropny 17.03.2019
    Nie wiem jak ty, sensol, ale ja nie zwykłem się w twórczości ograniczać - przez to, jak gdyby, płynie z myślenia prosto na ekran czy papier. Rozumiem, że ohyda jest ci obrzydła. Miała być. Dzięki za wizytę.
  • sensol 17.03.2019
    Okropny ohyda nie jest mi obrzydła. nie zrozumialeś mnie. chodzi mi o formę opowieści. tej ohydy jest za dużo. jakbyś namalował obraz zbyt jaskrawymi kolorami. jakbyś w muzyce przesadził z aranżacją.
  • Okropny 17.03.2019
    sensol ja zrozumiałem, o co ci chodzi, po prostu mam inne zdanie
  • sensol 17.03.2019
    Okropny napisałeś "ohyda jest ci obrzydła" dlatego zaprotestestowałem, bo tak nie jest. ale Twój spoko tekst jest git.
  • Okropny 17.03.2019
    sensol spoko, późno było, mogłem coś pojebać, wybacz
  • kalaallisut 16.03.2019
    "Nie mamy sobie nic do powiedzenia; jesteśmy samotni, każde sobie w tym zimnym świecie. " "Popielnica na zewnątrz i śmierć wewnątrz". — okrutne obrazy
    Kurczę nie wiem co powiedzieć. Na pewno porusza, mocno...
  • Okropny 17.03.2019
    Jeśli poruszyło, to się cieszę. Dzięki za wizytę, kalaallisut. Kojarzysz mi się z Islandią, dobrze myślę?
  • Hypokryta 17.03.2019
    Okropny A mi z Grenlandią - ciekawe kto ma rację? A może obaj?
    kalaallisut to jest jakiś język, tylko jaki, albo czyj to mi się nie chce sprawdzać, ale któregoś z ludów północy na pewno... wieki temu nawet napisałem jakieś opowiadanie, w którym tego słowa użyłem (pewnie w błędnym kontekście) pisząc coś o eskimosach...
    Niech prawdziwa kalaallisut nas oświeci w temacie :)
  • Okropny 17.03.2019
    Hypokryta właśnie, może i z Grenlandią, coś mi się może pomyliło. Tak coś z eskimoska mi to brzmi, z tamtej okolicy właśnie, Islandzko-grenlandzkiej
  • kalaallisut 17.03.2019
    Okropny prawdziwy Grenlandczyk obraziłby się za eskimoska, to Innuit lub Kalaallit Nunaat inaczej Grenlandia :)))
  • kalaallisut 17.03.2019
    Hypokryta tak to język grenlandzki :)
  • Okropny 17.03.2019
    kalaallisut a niechaj się obraża ;-)
  • Agnieszka Gu 17.03.2019
    Witam,
    Przez cały ten świetnie napisany tekst zastanawiałam się, (i nadal nie wiem) co go przy niej trzyma...
    Bo przecież nie miłość, nie kasa, nie te kilka sekund rozkoszy w weekend (a może?)...
    Taaa, proza życia rynsztoka żebrającego o odrobinę normalności.
    Pozdrawiam :)
    PS. Oflaguj może, że dla dorosłych.
  • Okropny 17.03.2019
    Hej Agu,
    Jak pisałem już wyżej, ta prostytucja wcale nie musi być prawdziwa, realna. Może być domniemana, może być kwestią zazdrości i pierdolenia się w głowie narratora. Toksyczna relacja: miłość i nienawiść, plus jakieś psychiczne zaburzenia, i mamy koktajl Mołotowa ;-)

    Dzięki, żeś wpadła. Miło mi niezmiernie :)
  • 00.00 17.03.2019
    Straszny układ, realistycznie ujęty. Nie było słodzenia, omijania ohydy. Dosłowność poraża, bo tak gdzieś na świecie może właśnie być.
  • Okropny 17.03.2019
    "Tak gdzieś na świecie może właśnie być" - dzięki Szu, czekałem na twój komentarz :)
  • betti 17.03.2019
    tak... w patologii.
  • Okropny 17.03.2019
    betti nie oceniamy
  • betti 17.03.2019
    Okropny ale to się samo narzuca... słownictwem.
  • Okropny 17.03.2019
    betti zrozumiałem i doceniam.
  • betti 17.03.2019
    Okropny swoją drogą, dlaczego nie spróbujesz prozy poetyckiej?
  • Okropny 17.03.2019
    betti żeby nie dać jolce satysfakcji, czysta złośliwość z mojej strony
  • 00.00 17.03.2019
    Okropny Dlaczego akurat na mój? Dobrze, że jeszcze ktoś na mnie tutaj czeka. :)
  • Okropny 17.03.2019
    00.00 tekst o zepsuciu, śmierci, popiele... Trochę mnie twój Mroczny tu inspirował zza węgła, nie wstyd mi powiedzieć.
  • Light 17.03.2019
    Okropny aż tak nie wyczekuję na to, więc nie mów, że miałabym wielka satysfakcję ;d
  • Okropny 17.03.2019
    Light tak tylko mówisz! ;-)
  • Light 17.03.2019
    Okropny Ech ;)
  • 00.00 18.03.2019
    Okropny Co Ty, Mroczny?. :)' A to dobre. :)
  • Okropny 18.03.2019
    00.00 no co no, pamiętam klimat tego opowiadania :-)
  • Karawan 17.03.2019
    Gratuluję! 5! Czyżbyś Swaina czytał? :)
  • Okropny 17.03.2019
    Nie, jakiego Swaina? :) (Dzięki za piątkę!)
  • Lamb 17.03.2019
    Uu. Mimo wszelkich niesnasek, z calym obiektywizmem na jaki mnie stac:
    Poruszylo. Jest to wg mnie tekst dobry i... ciezki. Z tego, co czytalam, Twoj chyba najlepszy. Zaczyna sie wrecz lirycznie i ostre przejscie do brutalnej rzeczywistosci (znow, kojarzacej mi sie z ta Welsh'a) - daje mocny efekt.
    Jakbys nieprzygotowanego wrzucal na bardzo gleboka wode, brudna i pelna potworow. W tym tekscie tonie sie rozpaczliwie.
    Mnie tym bardziej oczywiscie w smak, ze jest to tekst ponury. Beznadziejny. Ukazujacy niebezpieczna dwuwymiarowosc milosci, ohydny rewers.

    Sprawil zes sie byczo wg mnie.
  • Lamb 17.03.2019
    ,,płukam usta" - chyba płuczę* byc powinno.
    Gdyz wypłucz, a nie wypłukaj.
    Sprawdz se. Intuicyjnie mowie.
  • Okropny 17.03.2019
    Dzięki za wizytę.

    A tera ci powiem, bo czekałem, czy aby sie zjawisz. Byłaś poniekąd inspiracją, bo myślałem ostatnio o opowi, o ludziach stąd i ich twórczości. Od ciebie wziąłem trochę nastawienia, poetyckiego przesadzonego być może w niemoją stronę brudu. Twój ostatni tekst co czytałem, jakby tak pogilgał mnie w mózg, coś z tego urosło. Dodałem do tego brzydotę rodem z Mrocznego od Szu, pomieszałem we własnym garze. Dodałem ognia. Do tego wpadło trochę Jolki, a raczej zefir ze współpracy przy TW.
    Napisane na jednym tchu i niesprawdzone wcale, jak widać wyszło niezgorzej.

    Dzięki, żeś skomentowała, wpadła, w ogóle. Mimo wszelkich niesnasek.
  • Lamb 17.03.2019
    Okropny, z tych roznych inspiracji wyszla wspaniala, ciezkostrawna potrawa wg mnie.
    No, a ze cos pogilgało - to dobrze, jak sie z jakiejs rzeczy robi impuls pod inną, a wychodzi koncowo tak zacnie - to tylko sie cieszyc.

    Troche jest ten tekst..drastyczny, przynajmniej na kacu i w slabym humorze, gdy czlowiek deko kruchy. Nie gilga, a uderza.
    Jednak ja lubie taką sztukę. Ale powinna wisiec na płocie tytułu tabliczka "uwaga, grozny pies".
    :)
  • Canulas 17.03.2019
    "Przeciwnie, była martwa jak tysiąc tulipanów w postapokaliptycznym Watykanie." - 200% me gusta.
    Całość również zacna.
  • Okropny 17.03.2019
    O proszsz, kto to się u mnie pojawił.

    Dzięki za wizytę, panie C.
  • Canulas 17.03.2019
    Proszę.
  • Canulas 18.03.2019
    Jeszcze może dwa słowa.
    Ten tekst, gdzieś tam, lekko, leciutko, tym całym zgniłym mięsem wprawnego oka, oscyluje wokół innego tekstu: Spójrz przed siebie i spróbuj się nie zrzygać. Nie mogłem jednak zrozumieć co mi w nim - nie tyle, nie leży, ale... - co jest inaczej.
    No więc tutaj jest senniejsze, bardziej poetyckie, snucie opowieści. Są spiętroware kursy, spermy i inne, ale ich efekt nie jest kumulacyjny. W sensie: uderzają we własnym obrębie. Ich moc - w zestawieniu z tamtym tekstem - wydaje się ograniczona. Dużo tu brudu i beznadziejnej codzienności przeplecionej porządkiem i troską. Tak to był czysty rospierdol i ucinanie łbów jeńcom.
    Tutaj główny jest w szachy. Nienawidzi, ale i narkotycznie wręcz potrzebuje.
    Oczywiście cały komentarz można chujem obtłuc na zasadzie: po chuj w ogóle oba tekstu że sobą zestawiać?
    Ano nie wiem. Mnie się skojarzyło, więc zestawilem.

    "– Oczywiście, że chcesz. – Mówię. – Będziemy." - bez kropki i "mówię".
    Pozdrox
  • Okropny 18.03.2019
    Samodzielne, zbiorcze wnioski na podstawie tak różnych od siebie tekstów, no, no, nie spodziewałem się. Nie mniej, milo przeczytać.
  • Canulas 18.03.2019
    Okropny, musiało mi się ulepic we łbie, co widzę, a czego nie. To oczywiście, wiadomo, subiektywne, możliwe, że błędne, ale no... Zawsze lepsze od obojętności.
  • Okropny 18.03.2019
    Canulas optymistycznie spuentowane, doceniam
  • JamCi 06.10.2019
    Myślałąm, ze nie, że nie chcę, ze to jest straszne, ale potem... Potem już nie. Coś w tym strasznym jest. Ludzkiego. Delikatnego, ukrytego pod wulgarnością.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania