Proste pasje część I

Wstęp:

Siedział przy stole mając wciąż to dziwne nastawienie. Jakby cały świat dookoła nic nie znaczył, a on sam ledwie mógł poczuć to, co w życiu ważne. Patrzył tępo przed siebie i szukał wzrokiem zwykłej misy z jedzeniem. To w końcu jego ostatni posiłek, chyba ma prawo zbytnio niczym się nie zamartwiać.

Jeszcze wczoraj wszystko wydawało się tak proste, tak znane dla niego. Wystarczył jeden drobny błąd, a świat zaczął się mścić i mścić, jakby tortur nie było końca. Czy jeszcze kiedykolwiek spotka go jakieś szczęście?

Dlaczego tutaj trafił? Czy nie mógłby być to ktoś inny? Czuł silną potrzebę, aby pokazać światu, że choć wszyscy w niego zwątpili, on nadal może robić rzeczy niestworzone.

I znowu. Jakby z samych czeluści, wyłonił się sztylet wbijając w jego lewy bok zaraz pod żebrem. Metal przechodzący przez skórę powoli zaczynał koić zmęczony umysł. Wiedział, że za chwilę nastąpi koniec i będzie miał trochę czasu nim nastanie kolejna śmierć. A ta krótka chwila jest dla niego najpiękniejszym momentem pośród całego cierpienia.

Zabawne... Coś, co powinno rozpocząć męki, w rzeczywistości okazało się zbawieniem...

Krótką chwilę później dziesiątki kolejnych sztyletów przewiercały ciało unikając jednocześnie tętnic i innych najważniejszych organów, aby śmierć nie nadeszła zbyt szybko. Próbował przez moment krzyczeć, lecz wyłaniało się jedynie harczenie. Po kilkunastu minutach powoli nadszedł wyczekiwany koniec.

 

Rozdział X:

- Znowu się widzimy... Dlaczego tym razem do mnie przyszedłeś? Kolejny przełom? - Słowa suche jak wiór wydobywają się z tak samo przesuszonych ust starca. Zawsze jak go tylko spotyka, to odnosi wrażenie, że wystarczyłoby wylać dziadkowi wiadro wody na głowę, a cała skóra zaczęłaby ją wsiąkać jak ziemia po miesiącu suszy.

- Nie chciałem Cię niepokoić starcze ale sam wiesz, że każda szansa, aby dokonać kroku naprzód, musi spotkać się z Twoją oceną. - Jeden głęboki wdech - Dziś rano, gdy badałem zwłoki tej kobiety z ulicy... Myślę, że pamiętasz, o którą chodzi. Ta z wielkimi oczami. Ona miała w kieszeni pergamin.

Sięgnął do kurtki i wyjął kawałek zwoju. Był koloru niebieskiego. Starzec ledwo zdołał ukryć błysk w oku, gdy zobaczył ten kolor.

- Czy naprawdę uznałeś, że kawałek jakiegoś papieru jest na tyle ważny, aby zabierać mój cenny czas?!

- Ja... Bo chodzi o to...

- Milcz! - Zachrypiony krzyk przeniósł się po kamiennych ścianach nie wywierająć w prawdzie większego na nich wrażenia, ale sam młodzieniec skulił się w sobie, jakby ktoś zaraz miał zacząć go chłostać. Mędrzec odczekał chwilę, a następnie już spokojniejszym głosem zaczął kontynuować.

- Dobrze... Skoro jednak do mnie przybyłeś, to wezmę ten papier i zbadam go. Tylko następnym razem naprawdę poważnie się zastanów nad swoimi "przełomami".

Lekko drżąca dłoń kierowała się już po upragniony pergamin, kiedy nagle chłopak zaczął się powoli cofać.

- Bo chodzi o to, że ja otworzyłem ten pergamin... I... I... - tutaj przełknął mocniej ślinę – I przeczytałem to, co było w środku. - Zamilkł nagle, jakby jakaś niewidzialna gilotyna przecieła powietrze zaraz przed językiem odcinając jakikolwiek dźwięk.

Cisza, która nastała, trwała jakieś dziesięć uderzeń serca choć wydawało się, że wieczność. Dwie osoby przewiercały się wzrokiem. Człowiek sędziwy, zgarbiony, który poznał trudy życia oraz młody chłopak, pełen wigoru i energii. Dwa zupełnie różne światy. Dwie historie, które wspólny mają jedynie koniec i początek. Jak słońce, łączące dwa horyzonty poprzez zachód i wschód w tym samym momencie.

Na twarzy starca zaczęło malować się pytanie. Chciał zapytać, jakim prawem ten gówniaż śmiał cokolwiek przeczytać, ale zdawał sobie sprawę, że przecież chłopak doskonale wie, co może, a czego nie. Rzucił więc krótkie:

- Co wiesz?

 

Rozdział I:

Skąd się wziął? Sam nie miał pojęcia. Nie interesowało go to szczególnie. Jedyne co pamięta, to zbieranie ciał ludzi niemających tyle szczęścia, żeby posiadać rodzinę, która zajęłaby się nimi po śmierci. Zbieranie, przeszukiwanie, badanie i wyrzucanie. Takie właśnie czynności wykonuje od zawsze.

Nie wie też, jak wygląda świat znajdujący się poza tym nienaturalnie szarym i brudnym miastem, w którym przyszło mu żyć. Wszystkie uliczki wyglądają prawie tak samo, otaczane przez budynki wysokie na maksymalnie 2 piętra. Co ciekawe, pomimo ponurej atmosfery i niemalże idealnej ciszy wypełniającej całe miasto, nigdy nie czuł jakiegoś niepokoju, czy strachu poruszając się w nim. Podświadomie wiedział, że każda osoba żyjąca tutaj jest tak samo przygnębiona i pozbawiona ochoty do życia, aż nie zebrałaby w sobie tyle energii, aby kogokolwiek napaść lub ograbić.

Minęła właśnie dwunasta. Do południa została jeszcze jedna sekwencja, więc czas najwyższy, aby zawieźć zebrane ciała do swojej małej chatki położonej na uboczu nim zaczną śmierdzieć od leżenia na pełnym słońcu. Ciągnął wóz powoli, bo przecież po co wkładać więcej energii, niż jest to wymagane. Czuł jedynie lekkie szarpanie w dłoniach od kamieni, na których całość podskakiwała.

Cztery ciała były dzisiaj na liście. Trzy kobiety i jeden mężczyzna. Czwórka ludzi, o których nikt nie pomyśli przez moment. Nikt nawet o nich nie zapomni, bo przecież najpierw musiałby ich pamiętać. Praktycznie całe miasto pełne jest samotnych mieszkańców. Przecież... po co poznawać się z kimś bliżej…

Jeden szary budynek mijany za drugim. Jeden ubrany na szaro człowiek leżący obok innego, tak samo niemającego wyrazu. Nie wyczuje się tu jednak smutku. Brak emocji byłby właściwszym określeniem.

Ujrzał swoją zbudowaną z drewna chatę w momencie, gdy sekwencja zaczęła wchodzić na ostatni tor. Była to prosta konstrukcja, której ściany były zbudowane na zasadzie wbitych obok siebie pali niespecjalnie ze sobą związanych. Dach spadzisty z tego samego rodzaju drewna złączony niechlujnie węzłami ze ścianą. Przed domem, po prawej stronie od wejścia, stała samotna ławeczka, której zbudowanie zajęło jedynie trzy dni.

Podjechał naprzeciwko ławki i wysypał ciała przechylając cały wózek jednym, silnym zrywem.

Teraz, jak co dzień, przysiadł na ławce, aby odpoczywać do samego zakończenia sekwencji. Patrzył przed siebie i czekał. Na co niby innego mógł spożytkować ten czas?

Jego zadaniem było szukanie przyczyn śmierci u zebranych ludzi i zgłaszanie wszystkiego, co tylko odsaje od normy, do mędrców mieszkających w stojącej zaraz za miastem, wysokiej na trzy piętra wieży zbudowanej z kamienia. Jeśli nic nie znajdował, to wyrzucał wszystko do rzeki pełnej cieczy, płynącej niedaleko chaty. Wypływała z miasta i sunęła meandrami aż poza pusty horyzont.

Sekwencja dobiegła końca, a słońce wzniosło się właśnie najwyżej, jak mogło. Wstał spokojnie, czując opuszczające nogi odrętwienie. Czuł, jak ciało samo przygotowywało się do pracy, jakby sterował nim ktoś inny, szepcząc do ucha, że to ten moment, że trzeba się ruszyć.

Poderwał pierwszą osobę i wciągnął ją do środka. Jedyna izba wewnątrz była niemal pusta, jeśli nie liczyć prostego łóżka w lewym rogu i długiego podłużnego stołu pośrodku, wykonanego z kamienia. Na ten właśnie stół położył martwą kobietę. Była druga na liście. Lekko pulchna twarz. Zgadzała się idealnie z zamieszczonym rysunkiem. Ubrana była w tę samą długą suknię, co każda. Także znając krój na pamięć, nie musiał szukać kieszeni. Były puste, zupełnie jak otwarte oczy zmarłej. Sprawdził usta, uszy, włosy ale wszystko było jak należy. Zwyczajne. Następnie przyszła kolej na rozrywanie ciała za pomocą pazurów, aby sprawdzić zmiany w organizmie, po czym zrzucenie kobiety za stół. Jak zwykle sekwencja zupełnie jakby dostosowała się do jego czynności i zakończyła praktycznie w momencie zepchnięcia ciała. Machinalnie zawrócił po kolejne, które już po chwili leżało na stole.

Kolejna dziewczyna. Ta z dziwnie dużymi oczyma. Powieki miała jakby schowane. Po co ktoś miałby tak bardzo otwierać oczy… Sprawdził jeszcze z rysunkiem, czy wszystko się zgadza. Jak zwykle, mędrcy doskonale rozrysowali twarze zmarłych. Zawsze wybierali się w miasto szukając nieruszających się ciał i robili im dokładne szkice twarzy, aby później można było odnaleźć ciała. Z jakiegoś powodu starcy nigdy nie dotykali tych osób. Stworzyli całą tę procedurę aby następnie czekać w wieży, aż coś się wydarzy.

Suknia dziewczyny była lekko podarta. Sięgnął do pierwszej kieszeni, drugiej i… Coś wyczuł. Delikatny listek muskający czubek palca. Wyjął go, a ten okazał się zwiniętym, szarym pergaminem. Pewnie znowu jakiś rysunek. Raz na jakiś czas zdarzali się ludzie rysujący różne rzeczy. To na ciele, to na ubiorze. Rzadziej na papierze. Zawsze myślał, że ktoś im kazał to robić, tak jak jemu szukać martwych. Nie widział innego powodu i tak było dobrze.

Delikatnie rozwinął papier, a tam ku swojemu zdziwieniu nie było obrazków, lecz dziwny, niezrozumiały ślaczek. Największą zbrodnią, jaką może człowiek wyrządzić, jest czytanie. Od zawsze mu to wpajano. Miał przykaz, aby niezwłocznie zanieść do starszych każdy tekst, jaki tylko znajdzie, a oni odpowiednio się nim zajmą. Nigdy jednak nie sądził, że jakikolwiek kiedyś zobaczy. A teraz stał tutaj i trzymał w ręku zapisaną kartkę. Już miał ją schować i wyruszać, jednak te symbole były tak dziwne… Niczym kilkanaście wijących się węży w najpiękniesze wzory. Jeden dopełniający drugiego. Nie było w tym najmniejszego haosu. Tylko uczucie, jakby oglądalo się całą historię. Mnóstwo obrazów w jednym momencie. Patrzył tak przez długi czas. sekwencja dopełniała się powoli ale poraz pierwszy nie zwracał na nią uwagi.

Kilka kresek przypominało rzekę wychodzącą z miasta, kilka innych coś jakby horyzont. Skąd ta kobieta miała ten papier? Zerknął na nią i dziwne ciepło wypełniło jego ciało. Patrzył w jej oczy, w jej kieszeń. Wiedział doskonale, że z tej kieszeni wyjął ten papier ale za nic w świecie nie godził się z tym. Czuł jak jego opuszczone powieki powoli się podnoszą. Nie panował nad nimi. W jego klatce ciepło rosło coraz bardziej, a przez moment miał wrażenie, jakby cała lekko się spłaszczyła przyciskając serce, aby nie mogło się ruszyć. Nie wiedział jak nazwać to, co właśnie się stało. Coś widział ale nie chciał dopuścić, że to prawda. Nie chciał dopuścić do czego? Czym jest prawda, a czym jej brak? Mnóstwo pytań przelatywało przez głowę. Gdzieś w jej zakamarkach powoli wyłaniało się słowo „wiara”. Wiara… Uznawanie czegoś za prawdę… On nie chciał… On niedowierzał! Tak! Teraz to czuł. Potrafił to nazwać. Usta trzymał szeroko otwarte. Jak to się dzieje?! Co MI się dzieje?!

Spojrzał z powrotem na kartkę. Nie była szara! To było inne! Barwa... Zwrócił uwagę na ślaczki wypisane w kartce, a w jego głowie pojawiło się słowo „Niebieski”. Kolor... niebieski. Kartka jest niebieska. Tak jaskrawe uderzenie… Przystawił pergamin do twarzy. Przytulił go. Nie robił tego umyślnie. Po prostu go przytulał. Spojrzał znowu na kobietę, a serce stanęło mu zupełnie. Ona nie żyje… Ta piękna istota, która by mnie zrozumiała… Nie żyje… Dziwny płyn wydobywał mu się z oczu. Czuł się… Tak! Ten ścisk w żołądku… Ten paraliż… To jest „PRZERAŻENIE”. Był przerażony! Wyrzucił papier i zaczął ścierać jak najszybciej krople dziwnej cieczy cieknącej po twarzy. Była podobna do tej z rzeki oraz… Niebieska… Najpiękniesza rzecz, jaką kiedykolwiek ujrzał. Nadała jego dłoniom tak błękitny połysk… Usiadł na ziemi nie spuszczając z niej wzroku i tak zastygł bez ruchu, a Sekwencje wykonywały się powoli.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania