Poprzednie częściPrzebudzenie cz. 1 (wielki powrót?)

Przebudzenie cz. 5

Ku zaskoczeniu Marka jednak, Generał zamiast odpowiedzieć bezpośrednio na jego pytanie, zwrócił się do swojego, wciąż sterczącego na baczność podwładnego:

- Pułkowniku?

- Tak, Generale? – Mężczyzna sprawiał wrażenie spiętego.

- Nie poinformowałeś naszego gościa odnośnie sytuacji na świecie, tak jak to poleciłem?

Wojskowy już otwierał usta, zamierzając odpowiedzieć, lecz Niezwyciężony postanowił go ubiec:

- Wykład historyczny pułkownika Jenkinsa był doprawdy pasjonujący, ale obawiam się, iż nie zdążyliśmy przy nim przejść do meritum sprawy. Co dzieje się teraz? Dlaczego tkwicie w tym bunkrze i dlaczego mnie potrzebujecie?

Ku coraz większemu zdumieniu mężczyzny, dowódca armii Wielkiego Imperium Amerykańskiego po raz kolejny postanowił bezpardonowo go zignorować. Bystry wzrok cały czas trzymał utkwiony w lekko napiętej postaci swojego oficera.

- Skończyliśmy na przejęciu władzy przez Radę Międzynarodową – Jenkins wyjaśnił pośpiesznie.

- Ach tak – ucieszył się starzec, po czym zwrócił swoją uwagę z powrotem na Divinksusa. Ten natomiast odezwał się cicho:

- Nie lubię być w podobny sposób ignorowany, Generale. Sądzę, że powinien pan to zapamiętać.

- Bez obaw. Musisz mi wybaczyć Niezwyciężony, ale będziesz musiał przetrzymać jeszcze kilka historycznych faktów z ust pułkownika, zanim będziemy mogli przejść wreszcie do rzeczy – odezwał się dowódca, zupełnie niezrażony ostrym komentarzem Marka. Tak więc nawet jego uwaga o ignorowaniu go została bezpardonowo… zignorowana.

- Cudownie – westchnął ciężko coraz mocniej poirytowany. Kontrastowało to z reakcją Jenkinsa, który wreszcie zdawał się odprężyć nieco. Dlaczego tak bardzo denerwowała go zwiększona atencja swojego dowódcy? Różniło ich parę szczebli wojskowych, to prawda, ale to przecież jeszcze nie powód, by tak się denerwować.

- Rada Międzynarodowa przez osiem lat swoich rządów nie była w stanie przeprowadzić potrzebnych reform, które obiecała – rozpoczął beznamiętnym tonem. – Ludzie to widzieli. Pod naciskiem społeczeństwa Rada musiała ustąpić. W dwa tysiące sto dwunastym nastąpiła Wielka Schizma. Światowe państwa zawiązały się wtedy w siedem wielkich super-mocarstw: Wielkie Imperium Amerykańskie, Nową Unię Europejską, Zjednoczony Związek Azjatycki, Cesarstwo Zjednoczonej Rosji, Imperium Arabskie, Demokratyczną Republikę Połączonych Państw Oceanii i Federację Ameryki Południowej.

- Teraz zamiast jednego rządu, mamy ich siedem i tyle razy więcej problemów – Generał postanowił kontynuować zamiast Jenkinsa. Marek póki co nie zamierzał mu przerywać. Czuł, że wreszcie dochodzą do sedna sprawy, a on dowie się, co rząd Imperium Amerykańskiego zamierzał uczynić z jego pomocą. – Pokój trwał przez dziesięć lat. Po drodze podpisano traktat o delegalizacji broni jądrowej i wszyscy się z tego cieszyli, ale…

- Powstały napięcia – dopowiedział za niego Niezwyciężony. Generał przytaknął ponuro.

- Tak. W czasie Wielkiej Schizmy podziały granic między mocarstwami nie przebiegły do końca jasno i nie zostały ustalone na sztywno. Do dzisiaj istnieje kilkanaście terenów spornych, których istnienie wywołuje napięcia pomiędzy poszczególnymi mocarstwami. Przez dziesięć lat nikt się tym nie przejmował, bo każdy z siedmiu nowych rządów miał na głowie sprawy wewnętrzne, ale gdy one się już ustabilizowały…

- Wszyscy zaczęli patrzeć szerzej. Chcą zabezpieczyć swoje granice i poszukać okazji do ekspansji. Uszczknąć coś dla siebie. Znam to… – powiedział Marek.

- Oddziały ze wszystkich stron przemieszczają się przez sporne tereny. W zeszłym roku doszło do pierwszych kilku starć, a ostatnimi czasy większa dywizja pod sztandarem Federacji Ameryki Południowej zajęła jeden z naszych kluczowych posterunków na obszarze dawnego Meksyku.

- A ja wpasowuję się w to jak konkretnie? – Marek spojrzał na Generała z niekrytą podejrzliwością. – Chyba nie chce pan wywołać wojny, prawda?

- Broń Boże! – Starzec zrobił wielkie oczy i odchylił się na swoim krześle, jakby bardzo pilnie potrzebował uzyskać szerszy widok na postać Niezwyciężonego. Sam Marek nie miał zielonego pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Niby Generał wydał mu się człowiekiem rozsądnym, a także dobrym i mądrym przywódcą, lecz intuicja podpowiadała mu, by nikogo nie obdarzać przesadnym zaufaniem w tym nieznanym mu jeszcze świecie. Dawno temu nauczył się ufać temu swojemu niezawodnemu zmysłowi i teraz postanowił zrobić to samo. W całej tej sytuacji czaiło się coś, co wzbudzało w nim bardzo silny niepokój i choć wciąż nie potrafił zidentyfikować tego skrytego zagrożenia, to postanowił mieć się na baczności. Mimo swych nadzwyczajnych umiejętności nie czuł się już tak pewnie jak kiedyś. Ostatnie czego chciał, to przez własną głupotę i nieostrożność dać wplątać się w coś, czego konsekwencji nie będzie się już dało odwróć, a on raz jeszcze będzie zmuszony żyć z ciemną plamą swych uczynków na sumieniu.

- Więc? Po raz kolejny powtarzam: czego ode mnie oczekujecie? – zapytał celowo ostrym tonem.

Generał odchrząknął, świetnie udając zakłopotanie. Divinksus potrafił jednak przejrzeć nawet tak doskonałych aktorów. On sam był przecież najlepszy z nich wszystkich.

- Chcemy, żebyś udał się do Meksyku, do naszego zajętego posterunku i dał pokaz swoich zdolności. Nikogo nie krzywdź. Pokaż po prostu, na co cię stać. Na co stać Wielkie Imperium Amerykańskie. To zmusi tych zdradliwych Południowców do wycofania oddziałów z naszych granic – wyjaśnił, ze wszystkich sił starając się nie zwracać uwagi na tężejące z każdym jego słowem oblicze Niezwyciężonego.

- Dlatego mnie odkopaliście? – odezwał się głosem drżącym z gniewu.

- Tak.

- Chcecie mnie wysłać na front?! – warknął, mimowolnie robiąc krok w stronę biurka wojskowego. Dłoń Jenkinsa momentalnie zacisnęła się na uchwycie pistoletu.

- Jesteś Niezwyciężonym. Wojownikiem. Największym z żyjących, czyż nie? – odpowiedział Generał, jednocześnie dając subtelny znak swojemu podwładnemu, by ten spoczął.

- Byłem żołnierzem przez dwa tysiące lat swojego życia. Brałem udział w niezliczonej ilości bitew i mam na rękach krew setek tysięcy ludzi. Walczyłem i zabijałem prawie bezlitośnie. Robiłem to, co robił każdy żołnierz, lecz w przeciwieństwie do reszty, dla mnie ciągnęło się to przez wieki. Jestem maszyną do zabijania, ale nie potworem. Po horrorach drugiej wojny światowej powiedziałem sobie: nigdy więcej!

- I zamieniłeś się w uczonego? – Generał odparował kpiąco, podnosząc się ze swojego fotela i ponownie w pewnej pozie stając twarzą w twarz z Niezwyciężonym. – Wiemy, że studiowałeś na dwóch amerykańskich uniwersytetach oraz przynajmniej trzech Europejskich. Przeznaczenie w końcu cię jednak dopadło.

- Co ty wiesz o przeznaczeniu?! – Marek wycedził przez zaciśnięte żeby, coraz bardziej wytrącony z równowagi.

- To, że jest nieuniknione – starzec odrzekł stanowczo. – Udasz się do Meksyku. Wypełnisz nasze polecenia. Jesteś nam to winien.

- Dlatego, że mnie uwolniliście z klatki Tropicieli? – prychnął z pogardą.

- Właśnie dlatego.

Niezwyciężony zmarszczył czoło. Zastanawiał się przez chwilę. Tylko przez chwilę…

- Wyłóżmy karty na stół Generale – odezwał się głośno, robiąc kolejny krok w stronę mężczyzny. – Nie lubię, kiedy się mnie ignoruje. Nie lubię, kiedy stawia mi się warunki. Źle reaguję na ultimatum oraz na to, gdy ktoś grozi mi bronią. Nie byliście dla mnie szczególnie uprzejmi, więc i ja nie mam najmniejszego zamiaru być miłym dla was. Nie jestem wam nic winien. Nic. Co więcej… Nie macie nade mną tak wielkiej przewagi, jak zapewne wam się wydaje. Koniec złudzeń. Te kajdanki… – Tu Marek wskazał na emanujące błękitnawym blaskiem, grube, metalowe obręcze zaciśnięte na jego nadgarstkach. – Nie mają już w sobie ładunków wybuchowych. Żadnej zdolnej powstrzymać mnie rtęci.

- O czym ty bredzisz? – Pułkownik Jenkins zdenerwował się nagle. Wpatrywał się w Niezwyciężonego z niedowierzaniem, ale gdy ten odwzajemnił w końcu jego spojrzenie, w stalowych oczach mężczyzny pojawił się cień uzasadnionego lęku.

- Nudziło mi się w celi, którą dla mnie przygotowaliście – Divinksus odparł nonszalancko. – Rozbiłem strukturę tych waszych zabezpieczeń na atomy. Dziecinnie proste. Wystarczy jeszcze jedno dotknięcie… Jeszcze niewielki dopływ energii, który ostatecznie rozerwie nadwyrężone już wiązania i… Żadnych ładunków wybuchowych. Żadnej rtęci. Jest tylko pył… – Wzniósł ręce do góry, a w następnej sekundzie metalowe pęta przemieniły się w drobny, srebrzysty proch – metaliczny kurz, który opadł wprost u jego stóp. Jenkins choć nie był w stanie powstrzymać zduszonego okrzyku, jego reakcja była natychmiastowa. Błyskawicznie wyszarpnął z kabury swój załadowany pociskami z rtęciowymi rdzeniami pistolet i wymierzył jego lufę wprost w głowę Marka.

- Spokojnie pułkowniku! – Generał niemal krzyczał, samemu cofając się o parę kroków w stronę stojącej niewzruszenie za jego plecami ściany. Natomiast Niezwyciężony ze stoickim spokojem spojrzał prosto w oczy żołnierza.

- Strzelaj – polecił mu stanowczo.

- Coo…? – mężczyzna zdumiał się. Był w kompletnym szoku. Jego źrenice rozszerzyły się pod wpływem adrenaliny, a skóra na dłoniach i czole zaczęła obficie się pocić.

- Strzelaj – Marek powtórzył z jeszcze większym naciskiem. Przez cały czas stał naprzeciw wymierzonej w niego broni z niezachwianą pewnością siebie. Jenkins zdawał się kompletnie tego nie pojmować.

- Odbiło ci?! – wykrzyknął.

- Pułkowniku, spocznijcie do cholery! – gdzieś z boku wydzierał się Generał, ale do oficera jakoś to nie docierało. Liczyła się dla niego teraz jedynie stojąca naprzeciw śmierci postać Niezwyciężonego.

- STRZELAJ! – ryknął na całe gardło, a pomiędzy jego palcami przetoczyło się kilka pojedynczych iskierek elektryczności. Jenkins mimowolnie wzdrygnął się na miejscu i wyraźnie zawahał. Jego skupienie i pewność raptownie uleciały gdzieś w niebyt, by nigdy już nie powrócić.

- N…nie… – wymamrotał ledwo słyszalnym głosem, po czym złamany już miał opuścić pistolet, gdy jego dłoń zatrzymała się pod wpływem niewidzialnej macki daru telekinezy.

- Byłeś tak pewny siebie – zawołał Marek, uśmiechając się paskudnie. – Nie założyłeś nawet deflektorów!

Wystarczyła jedna jego myśl… jeden gest, a spust broni pułkownika drgnął. Niespodziewanie rozległ się ogłuszający huk, który wypełnił całe pomieszczenie dudniącym echem wystrzału.

Wirująca, srebrzysta kula zawisła tuż przed czołem Niezwyciężonego, by zaraz z nikłym brzdękiem opaść na betonową podłogę. Potem futurystycznie wyglądający pistolet Jenkinsa zaczął nagle samoistnie rozkładać się na dziesiątki drobnych elementów, by w końcu i one bezużytecznie wylądowały na posadzce.

- Jak ty…? – pułkownik ledwo był w stanie wydusić z siebie słowa.

- Trzeba było mnie słuchać, kiedy jeszcze byłem miły. Nie będę wykonywał waszych rozkazów – Divinksus powiedział zimnym jak lód głosem, po czym wyciągnął przed siebie pojedynczą dłoń, a oficer z impetem pocisku poleciał i uderzył w przeciwległą ścianę, tracąc przytomność. Druga dłoń Niezwyciężonego natomiast pochwyciła w niewidzialnym uścisku samego generała i uniosła go na pół metra do góry. – Nie jestem waszym więźniem! Nie jestem waszym żołnierzykiem! Nie jestem żadną bronią, którą można posyłać to tu, to tam! Jestem Niezwyciężonym i nikt nigdy nie będzie mi mówić, co mam robić!

- Czekaj!

- Czekałem już bardzo, bardzo długo…

- Świat się destabilizuje! – Generał wykrztusił z trudem, zawieszony w powietrzu niczym szmaciana lalka. – Sojusze są kruche… Trzecia wojna światowa wisi na włosku… Pomóż mi temu zapobiec!

- Naprawdę chcesz, żebym uwierzył w twoje dobre intencje?! – Marek roześmiał się głośno. – Jesteś człowiekiem! Kłamliwym i zdradliwym! Skąd mam wiedzieć, że ze mną nie pogrywasz? Że nie chcesz mnie jedynie wykorzystać?!

W tym momencie Generał desperacko zerwał sobie z głowy oplecioną licznymi kablami oraz metalowymi fragmentami czapkę.

- Odczytaj moje myśli, Niezwyciężony. Zobaczysz, że mówię prawdę! – krzyknął niemal błagalnym tonem. Tonem człowieka, któremu naprawdę zależy… Marek zmarszczył brwi, czując napływ nagłych wyrzutów sumienia. Zawahał się, a jego zdecydowanie zblakło. Możliwe, że zareagował odrobinę zbyt ostro. Nie było go przez sto lat. Czyżby tylko tyle wystarczyło, by mógł zapomnieć, jak obchodzić się z ludźmi?

Łagodnie opuścił dowódcę Wielkiego Imperium Amerykańskiego na ziemię i sięgnął mackami swojej mocy do jego głowy.

- To może odrobinę zaboleć – mruknął niewyraźnie, po czym gwałtownie przebił mentalną barierę, blokującą silny umysł mężczyzny.

I tak w jednym ułamku sekundy wszystkie impulsy elektryczne biegnące po nieskończenie skomplikowanej sieci neuronów w mózgu Generała, komunikujące się ze sobą szalenie złożonymi procesami synaptycznymi, znalazły się w jego władaniu. Tworzyły mapę, z której interpretowaniem umysł Niezwyciężonego radził sobie błyskawicznie, stawiając przed nim otworem wszelkie tajemnice, które mogła w sobie kryć. Osobowość, wspomnienia, aktualne myśli. Wszystko to w krótkiej chwili przepłynęło do jego świadomości i tylko czekało na odczytanie. Wystarczyło, by Marek odseparował informacje, na których mu zależało od tych, które obecnie wydawały się zbędnie. Wtedy w myślach wojskowego był w stanie odnaleźć, co tylko chciał.

Godzinę później stał naprzeciw śluzy do pracowni, której właściciel zdecydowanie zbyt długo ociągał się, przed wpuszczeniem swoich gości. Naukowcy, Marek westchnął z irytacją. Po upływie kolejnych paru sekund zerknął niepewnie w stronę stojącego chwiejnie u jego boku towarzysza.

- Jestem panu winien przeprosiny pułkowniku – odezwał się cicho. Jenkins milczał, lecz uwadze Divinksusa nie umknął rozeźlony grymas na twarzy żołnierza, który rozwiał się jednak błyskawicznie, zastąpiony zwyczajową maską wyuczonej obojętności.

Jak tylko dobiegł ich metaliczny zgrzyt otwieranej śluzy, Jenkins stuknął kamaszami i czym prędzej oddalił się korytarzem z powrotem w kierunku gabinetu Generała – Alberta Pattersona, jak się okazało.

W progu tymczasem ukazał się szczupły mężczyzna, którego Marek miał już okazję wcześniej spotkać. Był to owy szalony naukowiec o rozbieganym spojrzeniu, który był członkiem ekspedycji mającej wydobyć go z ruin Chicago. On też podobno był odpowiedzialny za rozpracowanie oraz odtworzenie wszystkich technologii Tropicieli, którymi obecnie dysponowało przeciw niemu wojsko Wielkiego Imperium Amerykańskiego.

- Tony Yates? – spytał Niezwyciężony.

- Wejdź – dobiegła go odpowiedź. Mężczyzna prędko zrobił mu miejsce w drzwiach, wpuszczając do swojej siedziby. Marek był w stanie wybaczyć mu nawet tę jego opieszałość. Oczywiście pan Yates nosił blokujące zdolności telepatyczne swojego gościa nakrycie głowy. Divinksus przyjrzał się także bliżej jego mundurowi, który wbrew oczekiwaniom na sobie nosił. Był on niemal identyczny z tym, który posiadała pani profesor Lauren Lewis.

- Sekcja naukowa, hm? – spytał.

- Zgadza się – odparł Tony, przez cały czas starannie unikając jednak jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z Niezwyciężonym. Ton jego głosu był przy tym pusty i beznamiętny, a niezbyt wyraziście uwydatnione rysy twarzy skrywały wszelkie jego emocje za ścianą dystansu oraz chłodu, którą wokół siebie zbudował.

- Jestem tu… – zaczął, ale ku jego zaskoczeniu, Yates mu przerwał. Nie spodziewał się po nim dużo charakteru, a mimo to okazało się, że naukowiec nie był wcale taki łagodny, na jakiego wyglądał. W jego jasnych, niebieskich oczach widniała ponadprzeciętna inteligencja, za którą skrywało się jednak coś mroczniejszego. Nieuchwytnego i groźnego. Ten człowiek może mieć jeszcze wiele niespodzianek w zanadrzu, pomyślał Marek.

- Wiem po co tu jesteś. To znaczy, że zgodziłeś się…

- Z oporami, ale tak. Zgodziłem się – odparł z przekąsem.

- To dobrze – mruknął Tony szorstko. – Twoje bycie odmieńcem może przynajmniej na coś się przyda.

- Z nas dwóch to nie ja jestem zmodyfikowany genetycznie – Divinksus odparował, w jednej chwili tracąc te resztki sympatii do swojego współpracownika, które na wejściu jeszcze się w nim tliły. Myślał, że dopiecze Yatesowi. Mylił się. Jego twarz pozostała całkowicie niewzruszona, jak gdyby pogardliwa uwaga gościa nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Zamiast odwarknąć coś złośliwego, odpowiedział ze stoickim spokojem oraz dziwnym błyskiem w oku:

- Potrafisz to rozpoznać? Imponujące. W zasadzie modyfikacje genetyczne to nic wielkiego. Obecnie większość rodzin z klasy średniej może sobie pozwolić na drobne modyfikacje genomu swojego potomstwa w fazie embrionalnej.

- Mniejsza – Marek postanowił szybko uciąć tę dyskusję. Nagle zapragnął jak najszybciej opuścić duszny, pogrążony w półmroku i totalnie zagracony warsztat szalonego naukowca. – Masz wyposażyć mnie na misję. Nie wiem po co, ale niech już wam będzie. Co dla mnie masz?

- Zaraz czegoś ci poszukam – odrzekł Tony. – Nie będziesz zawiedziony odmieńcu…

- Nie mów tak do mnie - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- W porządku. Nie będziesz zawiedziony Niezwyciężony… – odparł na odczepnego, po czym zaczął pieczołowicie grzebać w swoich gratach, wyrzucając na pobliski stół coraz to nowe przedmioty. Przez cały ten czas usta mu się jednak nie zamykały. – Technika poszła naprzód od twoich czasów, wiesz? Nie tak dawno ludzkość stała się cywilizacją typu pierwszego w skali Kardaszewa. Wreszcie udało nam się ujarzmić Ziemię. Powstrzymujemy huragany i trzęsienia tektoniczne jeszcze zanim mają one miejsce. Stworzyliśmy sztuczną inteligencję. Skonstruowaliśmy pierwsze wydajne elektrownie fuzyjne, których sercem są nowatorskie reaktory plazmowe. Zbudowaliśmy trzy wielkie stacje kosmicznie. Skolonizowaliśmy Marsa, Księżyc i Europę, a stacje górnicze na Pasie Asteroid dostarczają nam materiałów na coraz większe projekty. Pomiędzy Ziemią a Luną krąży wspaniała stacja Solaris. Jej skrzydła czerpią niewyobrażalne ilości energii z wiatru słonecznego i za pomocą promieni laserowych przesyłają ją do nas. Nadeszła wspaniała epoka Niezwyciężony. Ciesz się, że możesz być jej częścią.

- W przyszłości czeka mnie jeszcze więcej wspaniałych epok, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić – burknął Marek. – A teraz możesz wreszcie przestać gadać i dać mi to, czego potrzebuję.

- Jeszcze chwila – Yates machnął na niego ręką lekceważąco, ale Niezwyciężony nie pozwolił, by to wytrąciło go z równowagi. Wziął kilka wolnych, głębokich oddechów, przymknął powieki i skoncentrował się. Chciał poznać, sięgnąć mackami swojej świadomości do wszystkich tych rzeczy, o których opowiadał naukowiec i przekonać się własnymi zmysłami, czy rzeczywiście wszystko to jest aż tak niezwykłe.

Wtedy wyczuł ją – stację Solaris. Majestatyczną, potężną konstrukcję unoszącą się w próżni kosmosu między Ziemią, a jej naturalnym satelitą. Ujrzał ją swoim zmysłem… ujrzał jej ogromne, fotowoltaiczne skrzydła, które pochłaniały tyle promieniowania słonecznego, ile tylko były w stanie zebrać i przetworzyć. Bezbłędnie wychwytywały nawet najmniejsze ilości wiatru słonecznego, by później przekazać skondensowaną w nim kwantową energię za pomocą wielki laserowych przekaźników zarówno na planetę jak i na stację Luna. Wydawała się niczym anioł o świetlistej aurze, który swoją mocą strzeże tego skrawka układu słonecznego i trzyma pieczę nad swoimi stworzycielami.

Potem Niezwyciężony wyczuł także wszystkie kolonie, o których wspominał Yates. Te bliższe na Marsie oraz te tak odległe, iż podróż na nie zajmuje lata. Niewielkie, zaludnione osiedla na lodowej Europie – księżycu Jowisza, w których ciężkie życie doskwierało ludziom mimo sprzyjającej im technologii. Dalej ujrzał też rozległe kolonie górnicze, rozlokowane w największych skupiskach pasa asteroid, gdzie zautomatyzowane maszyny oraz roboty walczyły ze skałami i nieważkością, by wydobyć choćby niewielkie ilości materiałów, a następnie wysłać je bezzałogowym transportowcem z powrotem na Ziemię.

Tam z kolei Niezwyciężony odnalazł elektrownie fuzyjne, w których ultranowoczesnych reaktorach cząsteczki wodoru za pomocą niewyobrażalnie wielkich temperatur zostały podgrzewane do wysokoenergetycznej plazmy, dając możliwość ich gwałtownej syntezy w atomy cięższych pierwiastków, czemu towarzyszyło wypromieniowanie olbrzymich ilości energii, które później zasilały szklane miasta planety.

Jego gospodarz odchrząknął głośno w końcu, trącając go w ramię i wyrywając z medytacji. Marek spojrzał na niego z irytacją.

- Trzymaj – Tony odezwał się, wręczając mu wielki, srebrzysty karabin o kosmicznym wyglądzie.

- Co to ma być? – fuknął Divinksus, czym prędzej odkładając nieporęczną broń w kąt.

- Ciężki kaliber. Najnowszy model karabinu kinetycznego. Niezwykle wydajne źródło energii. Ogniwo burzowe z pierwszej półki. To cudo jest w stanie wystrzelić dziesięć razy w ciągu minuty i każdym strzałem zamienić sporej wielkości budynek w ruinę. Nie muszę dodawać, że znakomicie sprawdza się też przeciw czołgom. Oczywiście tylko tym pozbawionym osłon kinetycznych. Tłumiki odrzutu…

- Nie potrzebuję karabinów, by zrównać jakiś budynek z ziemią – Niezwyciężony przerwał mu stanowczo, na co Yates zmarszczył brwi z rozdrażnieniem, lecz nie odezwał się słowem. Zamiast tego pokazał mu kolejny rodzaj karabinu, tym razem sporo mniejszego.

- Strzelba protonowa…

- Nie! – Marek wzniósł rękę do góry.

- Granaty neutronowe?

- Żadnych granatów – mężczyzna powoli zaczynał mieć tego wszystkiego dosyć. Nie potrzebował nic z tego złomu. Przyszedł tu tylko i wyłącznie po jedną jedyną rzecz.

- Pancerza z polem kinetycznym zapewne nie potrzebujesz… – Tony zastanawiał się na głos.

- Nie.

- No to może pistolety plazmowe? Są szybkie, eleganckie. Znakomicie sprawdzają się na krótkich dystansach oraz w ciasnych pomieszczeniach – zaproponował, lecz i tym razem Marek prędko pokręcił przecząco głową.

- O żadnej broni palnej nie można powiedzieć, by była elegancka.

- To broń energetyczna…

- Jeden pies – zdenerwował się Niezwyciężony. – Masz jakiś dobry miecz?

Oczy Yatesa rozszerzyły się w zdumieniu.

- Miecz? – powtórzył z lekka oszołomiony. – Miecz świetlny? Miałem tu gdzieś prototyp, ale…

- Nie, nie miecz świetlny na wszystkich bogów! Zwykły miecz.

- Widzę, że jednak jesteś staromodny – zakpił naukowiec. – To ci się spodoba. Używano ich z siedem dekad temu. Elektroostrze. Wyposażone w niewielkie ogniwo burzowe, które na zawołanie może pokryć klingę wiązkami porażających wyładowań…

- Mogę to robić sam, zapomniałeś? Nie potrzebuję do tego źródeł energii – wtrącił się, a w jego dłoni jak na zawołanie na kilka sekund pojawił się trzeszczący mocą i emanujący oślepiającym, błękitnawym światłem kulisty piorun. Gdy Marek zamknął dłoń w pomieszczeniu pozostał zapach ozonu oraz spocona z wrażenia twarz Tony’ego.

- W porządku. W takim razie trzymaj to – rzucił mężczyzna i wręczył mu długą na dwadzieścia centymetrów metalową, prymitywnie zdobioną tubę, w dodatku posiadającą na jednym z końców kanciaste zgrubienie.

- Co to?

- Wibroostrze. Innego miecza nie mam – Yates wzruszył ramionami. – Również zasilany ogniwem burzowym, chociaż to już starsza technologia. Dostarczona energia pobudza związane w sieć krystaliczną ostrza atomy do zbiorowych, gwałtownych drgań o wysokiej amplitudzie oraz częstotliwości. Podczas walki nadaje to uderzeniem dziesięciokrotnie większą energię kinetyczną niż w przypadku zwykłego miecza. Stop tego metalu został specjalnie opracowany oraz udoskonalony na potrzeby tego projektu. Wibroostrze nigdy się nie tępi. Nigdy się też nie złamie. Możesz tym cudem rąbać drzewa. Wysuwa się tym guzikiem – wyjaśnił na koniec.

- No i z tym mogę pracować! – ucieszył się Marek, skrupulatnie przyglądając się broni ze wszystkich stron. Na próbę wcisnął wskazany przez Yates’a guzik, a srebrzyste, połyskujące ostrze w ułamku sekundy wysunęło się z rękojeści. Mężczyzna zamachnął się nim kilkukrotnie i jego twarz pojaśniała.

- Genialny, prawda? – zapytał naukowiec. – Choć stare, budzi pewien respekt…

- Wreszcie powiedziałeś coś mądrego – Divinksus przytaknął mu. Chwilę później w drzwiach pojawił się pułkownik Jenkins.

- Już czas – odezwał się szorstko. Skinął mu głową krótko, po czym spojrzał ponownie na naukowca. Ten podał mu dłoń i powiedział:

- Cóż… pozostaje mi tylko życzyć ci szczęścia Niezwyciężony.

- Nie potrzebuję szczęścia – Marek odrzekł tylko, a następnie przypiął swój nowy miecz do paska, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku oczekującego na niego żołnierza.

ΘΣ

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • ausek 17.01.2016
    Z wielka przyjemnością przeczytałam kolejną część. :) 5
  • Numizmat 17.01.2016
    Dzięki ;)
  • alfonsyna 20.01.2016
    "Marek wycedził przez zaciśnięte żeby, coraz bardziej wytrącony z równowagi" - to raczej miały być "zęby", ale poza tym chyba nic innego do poprawy nie znalazłam. Sprytnie to sobie wszystko wymyśliłeś, sprytnie. Czasem mam wrażenie, że też by mi się przydało takie wibroostrze.... :) Ale lepiej, żebym w tym miejscu takich dywagacji nie prowadziła, masz piątkę do kolekcji :D
  • Numizmat 21.01.2016
    Dzięki ;)
  • elenawest 22.01.2016
    Numi! Ja cię kocham za tą serię ;-) super :-) co prawda znalazlam trochę brakujących przecinków, ale to mały pikuś przy tej robocie jaką odwaliłeś :-D ahhh, Marek wreszcie pokazał swoje zdolności :-o miooodzio :-D uwielbiam takie tematy ;-) 5 oczywiscie :-D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania