Poprzednie częściKto zabił Ethana Fella? - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kto zabił Ethana Fella? 2 - Rozdział 1 - Cienie

[Przypominam, że rozdział piszę tak, by osoby które nie czytały "Kto zabił Ethana Fella?" mogły się połapać mniej więcej co tam się działo.]

 

Niektóre rzeczy powinny lepiej zostać zapomniane, to stwierdzenie tyczy się również kawy, którą wypił tuż po wyjściu z mieszkania. Ta prosta czynność okazała się tragiczna w skutkach, bowiem Finn przez całą drogę odczuwał dyskomfort w dolnej części brzucha, a pęcherz aż błagał o zbawienie niebios. Kierowca był starszym o blisko dwie dekady mężczyzną z niesamowicie ciemnymi włosami, zupełnie jakby całun czasu nie miał na niego żadnego wpływu.

- Ostatnio mało kto udaje się w rejony Mapletown, panie?

- Charles - skłamał - Ale proszę mówić Charlie - podali sobie dłonie.

- Nazywam się Anderson...a więc, Charlie, co cię wiedzie w te strony, jesteś stamtąd, czy jaki czort?

Naturalnie nie chciał mu, nieznajomemu, wyjawiać, że udaje się do miasta, w którym jego ojciec popełnił samobójstwo i to przez niego jest teraz ono opustoszałe jak czytał w gazetach.

- Mam tam rodzinę oraz sprawy do pozałatwiania - odparł neutralnie, choć powaga w jego głosie była bardzo bliska załamania. Finn, a raczej "Charles", ze skróconą wersją "Charlie", zmarszczył brwi i rozluźnił całe ciało, chcąc by serce przestało się szamotać w jego piersi. Z trudem się to udało, ale wiedział, że musi właśnie tu i teraz wymyślić wiarygodną historię persony o imieniu Charlie. Identyfikowanie się swoim prawdziwym imieniem oraz nazwiskiem może przysporzyć mu wiele problemów, czy spojrzeń pełen pogardy i żalu od miejscowych, zakładając, że jacyś jeszcze tam pozostali. Tak więc począł w swym umyślę nowy płód i nazwał go Charles Brighten, by nie rzucało się to nikomu w oczy i ustalił swój nowy wiek na wczesną czterdziestkę.

- Rozumiem... - odparł Anderson po dłuższym zastanowieniu - Pytam, ponieważ mało kto, a tak między nami to nikt, tam nie jeździ od blisko... bo ja wiem? Dwudziestu lat?

Charles wsparł się na fotelu pasażerskim i po raz enty spoglądał w okno.

- Wie pan może dlaczego? - spytał w końcu, czując większy dyskomfort niż z powodu wypicia tej cholernej kawy. Odpowiedź oczywiście znał, ale z jakiegoś powodu zależało mu na poznaniu zdania innej osoby.

- Hmm... Z tego co słyszałem, to jakiś właściciel firmy z wyrobami szklarskimi popełnił samobójstwo - delikatnie szturchną go w ramię - Chujowa sprawa ma się rozumieć - otworzył szeroko oczy - Ale jakby co to ma się rozumieć nie przeklinałem przy kliencie...

- Ja niczego tam nie słyszałem - Uśmiechnął się Charlie.

- Musi sprawa morderstwa cię tam ciągnie, co? - zauważył taryfiarz.

- Tak się składa, że jestem dziennikarzem i zbieram informację na temat śmierci tego właściciela spółki...

- Spółki powiadasz...

Do Finna, wcielonego w czterdziestoletniego Charlesa dotarło, że powiedział o jedno słowo za dużo. Chyba uratowało go tylko to, że wyjawił swoją profesję , gdyż kierowca zaprzestał zadawania zbędnych pytań, toteż obaj siedzieli przez dłuższy czas w milczeniu. Głośnemu warczeniu silnika oraz zmianie biegów bez wyczucia akompaniował klasyczny Rock n' rollowy Jailhouse Rock, stare dzieje po prawdzie, ale mówi się również, że coś jest stare, ale jare, i tej maksymie oddawał się w pełni stary Anderson, kręcąc głową niczym zamknięte w klatce zwierze. Radyjko wydawało się być zacięte, więc puszczało w pętli jeden utwór, nie szczędząc bólu głowy dla pasażera.

- Ile zostało do celu? - cichy głos pasażera niemalże całkowicie tłumił silnik.

- Jakieś pięć do dziesięciu kilometrów - odpowiedział głośno - A co? Tak szybko zależy ci na zbadaniu tej sprawy?

- To nie o to chodzi - Spojrzał na mały, prostokątny licznik, generujące co parę sekund wyższą kwotę do zapłaty.

Wyciągnął z kieszeni brunatnej kurtki portfel i zajrzał ukradkiem do środka. W specjalnej kieszonce naliczył jakieś czterdzieści dolców i trzydzieści centów, co nazwać bez grama przesady mógł swym rocznym dobytkiem. Dobrze, że kurs w stronę jego rodzinnego miasta nie podlegał standardowym zasadom naliczania kosztów podróży, więc za całą drogę zapłaci niecałe dwadzieścia baksów, co jest ceną aż nierealną jak na kilkadziesiąt mil podróży.

Gdy zbliżali się do miasta, Finn zauważył rozciągające się na wzgórzach tereny miastowego wysypiska śmieci i widok ten przyprawił go o zawroty głowy. Przypomniał sobie dni, w których przychodził tu po szkole ze swoim znajomym, Bradem, ćwicząc strzały do pustych butelek po piwie. Sam teraz pewnie by przyznał, że zajęcie było to bezcelowe, lecz sprawiające na swój sposób dużo frajdy. Brad był o rok od niego starszy i w w dzieciństwie musiał uciec z domu, plotki głosiły, iż miał kontakt z licznymu gangami motocyklowymi, choć Finn nigdy go nie widział w towarzystwie żadnego z nich. Za wysypiskami zaczęła się droga główna miasta, a po obu jej stronach rozciągał się szereg drzew o bujnych w liście koronach. Miał wrażenie, że kiedyś już tędy przejeżdżał, ale wspomnienie to było równie odległe co zeszłoroczne śniadanie.

- Za chwilę będziemy na miejscu.

Finn, którego psychika zaczęła się palić przez całe to udawanie innej osoby, zaczął rozglądać się po mieście, starając sobie przypomnieć tak dużo, jak tylko było możliwe. Zauważył, że w centrum miasta dominowały budynki o charakterze administracyjnym, a tuż za nimi stało kilka hoteli, a jeszcze za nimi były sklepy. Widział w oddali piekarnię małych rozmiarów, w której mimo późnej pory paliło się delikatne światło.

- Jesteśmy - oświadczył kierowca - Będzie razem osiemnaście dolarów i sześćdziesiąt pięć centów.

Finn wręczył mu banknot i po otrzymaniu reszty pożegnali się, następnie ruszył w stronę jednego z bodajże trzech hoteli, zamówił pokój z jednym łóżkiem i rzucił się na nie, pozwalając sobie na odpoczynek, który miał trwać aż do następnego poranka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania