Przedświąteczna, prawdziwa, historia

Często wydaje się nam, że każdy kolejny dzień jest podobny do siebie, czyli przewidywalny i z dalszej perspektywy nie potrafimy ich odróżnić. Gdyby uczestnik tych wydarzeń kiedykolwiek powiedział tak o szóstym grudnia z pewnością by skłamał, ponieważ był zdecydowanie inny od wszystkich poprzednich. Jednak schemat rządzący dniem pozostał niezmieniony. Podobnie było w czwartek. Jak zwykle przyszedł do pracy, przebrał się i szedł do miejsca gdzie ją wykonywał. Prawie w połowie drogi przedzwonił telefon, kiedy spojrzał na wyświetlacz, zobaczył, że dzwoni właściciel firmy.

- Słucham panie dyrektorze – powiedział po odebraniu połączenia.

- Czy pojedzie pan do miejscowości uzdrowiskowej swoim samochodem. Trzeba zawieść do dwunastej dokumenty na przetarg, a ja w nocy prawie nie spałem – usłyszał chociaż nigdy wcześniej nie padła podobna propozycja.

- Nie ma najmniejszego problemu tyko muszę się przebrać – odpowiedział.

Kiedy był gotowy do drogi poszedł zabrać dokumenty z miejsca w jakim były pozostawione i o jakim usłyszał podczas rozmowy telefonicznej. Koperta leżała, a na niej była karteczka z adresem pod jaki miał ją zawieść. Była za dwadzieścia dziewiąta, jak wsiadł do swojego auta i uruchomił nawigację, nastawił ją na trasę optymalną i zaledwie po chwili pojawiła mi się wyznaczona trasa. Zgodnie z informacją miał do przejechania osiemdziesiąt pięć kilometrów i przyjechać miał z pięćdziesięciominutowym zapasem. Kiedy wyjechał z miasta przypomniał sobie o paliwie, spojrzał na wskaźnik, było go nie wiele. Zmienił parametry i zobaczył, że paliwa wystarczało na sto czterdzieści kilometrów, tak czy siak na powrót nie miał. Na same dojazdy do pracy wystarczało, a planował dopiero za dwa dni zatankować na ulubionej stacji paliw. Przez chwilę pomyślał i uspokoił się, miał przecież pieniądze służbowe. Jednak po zastanowieniu dotarła do niego świadomość, że w pospiechu pozostawił je w firmie. Położenie było nie najlepsze skoro stara karta bankomatowa prawdopodobnie straciła ważność, a nowej nie zarejestrował, pozostała tylko gotówka w portfelu. Uspokojony jechał dalej wsłuchany w rozgłośnię radiową. Kiedy dojechał do podgórza po drodze minął stację paliw. Cena benzyny na tablicy informacyjnej była bardzo zachęcająca, więc postanowił w drodze powrotnej zatankować. Kiedy zagłębił się w góry ucieszył się, że nie ma tam śniegu i bezpiecznie można jechać drogą pełną ostrych zakrętów, na której zginął sławny kierowca rajdowy Bublewicz. Dotarł prawie o wyznaczonej przez nawigację godzinie. Zaparkował niedaleko sporego gmachu i po wejściu do budynku zapytał kilka pań tam pracujących, czy dobrze dotarł, posługując się przy tym otrzymanym adresem. Jednak pokój z numerem w jakim miał złożyć kopertę był przeznaczony dla pielęgniarki i okazał się zamknięty. Dlatego poszedł do najbliższego w pierwszej kolejności, w którym była kierownik administracyjny i od niej dowiedział się gdzie powinienem pójść. Tym razem wszedł do właściwego budynku i w sekretariacie złożył ofertę przetargową. Dodatkowo poprosił o potwierdzenie obecności przez postawienie pieczątki na drugiej stronie karteczki, na jakiej miał wypisany adres. Przed powrotem przeliczył pieniądze w portfelu i okazało się, że ma sto czterdzieści złotych plus bilon.

Zanim wyjechał przedzwonił jeszcze do siostry i poprosiłem o aktualny numer telefonu ciotki i wujka mieszkających w miejscowości gdzie mieściła się stacja paliw. Miał nadzieję na chwilę rozmowy przy kawie, lecz ona nie miała aktualnego i skierowała do swojego syna. Siostrzeniec przesłał numer, ale po rozmowie z wujkiem okazało się, że nie ma ich w domu. On przebywał poza miastem, a ciocia w pracy.

Ostre zakręty górskie pokonywał tak jak wcześniej ostrożnie, ku niezadowoleniu śpieszących się innych użytkowników tej krętej górskiej drogi. Kiedy wjechał do miejscowości przypadkiem spotkał cioteczkę, która jak się okazało w sprawach służbowych była wysłana w miasto. Przynajmniej miał okazję ją uściskać i wycałować, zanim udał sie w dalszą drogę. Ujechał około kilometra i zatrzymał się na upatrzonej stacji paliw, tam z dystrybutora wlał paliwa za sto złotych, znacznie więcej niż było to konieczne. Jego dobry nastrój i nadzieja na napicie się kawy prysła, jak bańka mydlana w momencie płacenia za paliwo, ponieważ z portfela nie wyciągnął banknotu stu złotowego tylko pięćdziesiąt złotych. Cały jego majątek przy kasie wynosił dziewięćdziesiąt pięć złotych i pięćdziesiąt groszy. Wstyd i rozczarowanie było ogromne, ponieważ naciągnął kobietę na cztery pięćdziesiąt. Stara karta bankomatowa zablokowana, a nowa nieaktywna.

- Przepraszam panią, wychodzi na to, że panią okradłem - powiedział mając na uwadze w ostateczności poproszenie cioci, żeby przyszła i uregulowała jego niedobory w rachunku. Od ekspedientki spodziewał się wrzasku, lecz zamiast tego usłyszał.

- Nie mylą się tylko ci – powiedziała pani i wskazała coś, co znajdowało się poza jego plecami.

Zachęcony jej gestem spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł za oknami cmentarz.

Kilkakrotnie przepraszał za swoją pomyłkę. Kobieta słuchała tego ze spokojem, lecz w jej oczach dostrzegł zwątpienie, że ten typek kiedykolwiek ureguluje swoje długi. Prawdopodobnie niejednego naciągacza w swojej karierze spotkała i z niejednym nieuczciwym klientem miała do czynienia. Najprawdopodobniej i w życiu prywatnym miała do czynienia z facetami, którzy tylko obiecywali.

Kac moralny pozostał, gdy opuszczał stację paliw, dojechał bez przeszkód. Zanim się przebrał powiadomił właściciela o swoim powrocie i przekazał karteczkę potwierdzającą złożenie oferty przetargowej.

- Ile za paliwo? – zapytał właściciel.

- Nie wiem – odpowiedział.

Szef wyciągnął pieniądze i zaczął liczyć. Przy sobie miał trzydzieści złotych i same setki. Dłuższy czas zastanawiał się co ma zrobić i w końcu podjął decyzję. Wyciągnął rękę, w której trzymał sto złotych. Pracownik odebrał i wtedy usłyszał.

- Jak będzie potrzeba to gdzieś pan pojedzie?

- Dobrze - zgodził się podwładny.

Kiedy wszedł na halę, usłyszał telefon, odebrał bez patrzenia na wyświetlacz.

- Za ile będzie pan w pracy? – zapytał odchodzący kierownik.

- Właśnie wszedłem za chwile będę u pana.

Kierownik jak tylko zobaczył pracownika natychmiast powiedział.

- Trzeba jechać do kilku miejsc z towarem.

- Tylko zjem śniadanie – odpowiedział podwładny.

- Nie ma na to czasu praca czeka – powiedział poważnie i śmiejąc się dodał – oczywiście.

- Gdzie pan był? – zapytał, widocznie jego wiedza o nieobecności pracownika pochodziła z trzeciej ręki i była niejasna.

- Właściciel wysłał mnie z ofertą przetargową, sam nie mógł jechać. Prawdopodobnie źle się czuje, ponieważ powiedział mi, że nie spał w nocy.

Część tej rozmowy usłyszała przechodząca obok, wszystko wiedząca koleżanka.

- Nie spał, bo w nocy odrabiał zadanie za syna – uświadomiła nas zanim przeszła.

- Gdyby choć trochę więcej czasu poświęcił dziecku, zamiast obserwować pracowników na kamerach z pewnością byłoby dla obu znacznie lepiej – powiedział odchodzący kierownik i poszedł dalej „gasić pożary”, czyli wykonywać swoje obowiązki.

Pierwszy kurs był do dużej wioski gdzie mieścił się zakład galwaniczny. Tam wszystko sprawnie załatwił, a na odchodne od zatrudnionej tam pani usłyszał.

- Chce pan kalendarz?

- Firmowy?

- Tak

- To bardzo chętnie – odpowiedział i uśmiechnął się, ponieważ był pierwszym, któremu udało się zdobyć kalendarz na nowy rok do pomieszczenia służbowego.

Chcąc dojechać w drugie miejsce musiał wrócić do miasta i przejechać aż na drugą stronę. Kiedy dotarł na miejsce minęła czternasta i pracownicy pierwszej zmiany zaczęli opuszczać zakład. Musiał się spieszyć, ponieważ wkrótce zostałby zablokowany przez kawalkadę pojazdów, która chciałaby się włączyć do ruchu z drogi podporządkowanej.

Wręczył fakturę i zostawiał towar w biurze pocztowym, ono przeważnie świeciło pustkami, lecz tego dnia było oblegane przez opuszczających zakład. Firma przyszykowała paczki ze swoimi produktami dla każdego pracownika z okazji Mikołajek. Nie chcąc zakłócać rytmu pracujących tam pań, pokornie stanął w niewielkim ogonku. Kiedy przyszła jego kolej do pani, której wręczył fakturę z uśmiechem powiedział.

- Gdzie mam podpisać?

Kobieta popatrzyła na niego zdziwionym wzrokiem i po chwilowym zastanowieniu powiedziała.

- Zrobię panu paczkę.

Poszła na zaplecze i z produktów firmy przeznaczonych na promocję zrobiła bogatą, jak na polskie warunki paczkę.

Pozostało do odwiedzenia kilka miejsc i po piętnastej na wszelki wypadek zaistniała potrzeba zatankowania samochodu służbowego. Teoretycznie paliwa powinno wystarczyć jeszcze na ponad sto kilometrów, lecz niedziałający od lat wskaźnik poziomu paliwa sprowadzał stałą niepewność. Wyznaczona stacja paliw nie była na najkrótszej trasie przejazdu, lecz nie było żadnej pewności czy następnego dnia ktoś tym pojazdem nie pojedzie w dłuższą trasę. Tankował zgodnie z opracowaną procedurą, w trakcie której pracownik stacji zapytał.

- Jedzie pan do firmy?

- Tak – odpowiedział.

- Zabierze pan tego pana – wskazał ręką starszego mężczyznę w lichym ubraniu, jak na panujący chłód - do schroniska dla bezdomnych.

- Przecież jest niedaleko przy tej samej ulicy – odpowiedział zdziwiony kierowca.

- Ten ośrodek zamknęli z powodu remontu. On był tutaj przedwczoraj, napisałem mu adres, lecz sam nie potrafi trafić.

Kierowca przez kilka lat nie zabierał przypadkowych pasażerów, ponieważ miał nieprzyjemny incydent z autostopowiczami i pozostał mu uraz. Teraz się zgodził, pomógł zająć miejsce niedołężnemu człowiekowi i przypiął go pasami. Jechał ulicami miasta i z nieznanego powodu czuł radość, że okazał się pomocny. Nawet intensywny zapach niemytego od dłuższego czasu ciała mężczyzny za bardzo mu nie przeszkadzał.

- Niepotrzebnie z mojego powodu jedziesz tak daleko – powiedział niespodziewanie pasażer.

- Nie szkodzi, dla mnie to żaden problem. – odpowiedział szofer.

- Nigdy bym nie trafił – dodał mężczyzna.

Dziwna radość zagościła po tych słowach w sercu kierowcy i teraz nawet gdyby zaistniała taka konieczność, zaniósłby na własnych plecach bezdomnego. Kiedy dojechali pod schronisko, pomógł pasażerowi opuścić pojazd i zaprowadził do wnętrza. Tam poprosił o zaopiekowanie się potrzebującym. Pracownik schroniska zapytał o nazwisko starszego pana i stwierdził, że jest on z ośrodka, które jest tylko częściowo remontowane. Jednak obiecał zająć się potrzebującym.

Gdy kierowca powrócił do firmy opowiedział wszystko odchodzącemu kierownikowi. Wręczył podarowany kalendarz na nowy rok i pokazał podarowaną paczkę.

- Jak panu to się udało, ja kilka razy próbowałem – powiedział zaskoczony.

Uczestnik tych niezwykłych wydarzeń swoją przygodę opowiedział kilku osobom, a sam postanowił w drugi dzień świąt pojechać na stację paliw i uregulować dług. Tylko nie wiedzieć czemu miał pewność, że nie zastanie kobiety w pracy, lecz postanowił, że pozostawi pieniądze i coś słodkiego. Stało się jednak inaczej. Dziewiętnastego grudnia w pracy usłyszał od kolegi informację o jednym z samochodów należących do firmy.

- Wczoraj na autostradzie jechałem nim sześćdziesiąt na godzinę.

Niedługo później od stałego użytkownika tego pojazdu usłyszał.

- Pojedziesz moim samochodem.

- Ja o niczym nie wiem – odpowiedział zaskoczony i dalej pracował.

Minęło niespełna dziesięć minut i usłyszał dzwonek swojego telefonu, spojrzał na wyświetlacz i powiedział.

- Słucham panie dyrektorze.

- Pojedzie pan ponownie w to samo miejsce i złoży do dwunastej ofertę przetargową. Przygotowałem dla pana samochód, lecz z pewnością woli pan jechać swoim.

Gdyby skorzystał z pojazdu służbowego prawdopodobnie zjawiłby się po czasie, więc odpowiedział.

- Pojadę swoim.

Pozostawił rozpoczętą pracę wszystko wiedzącej koleżance i po przebraniu się ruszył w drogę. Tym razem sucha droga była tylko na niżej położonych terenach, gdy wjechał w góry był śnieg i zamarznięty pofałdowany lód na poboczach. Czterdzieści minut przed czasem pozostawił w sekretariacie kopertę z ofertą przetargową i ruszył w drogę powrotną. Zaledwie po trzech minutach przedzwonił właściciel firmy.

- Słucham – powiedział przez zestaw głośno mówiący.

- Daleko jeszcze pan ma?

- Kilka minut temu złożyłem ofertę i przed chwilą ruszyłem w drogę powrotną. Tutaj leży sporo śniegu i lodu, dlatego jadę ostrożnie, w firmie powinienem być po trzynastej – odpowiedział.

Najbardziej niebezpieczne oblodzone zakręty minął na drodze pnącej się pod górę i z podobną ostrożnością zjeżdżał w dół. Las kończył się na granicy miasta, lecz góra gdzieś na najdalszym jego końcu. Samochód zatrzymał na stacji paliw dalej od dystrybutorów i wszedł do środka. Tam zastał obsługującą inną kobietę.

- Dzień dobry, mam nietypowa prośbę - powiedział i zauważył niepewność w oczach kasjerki dlatego kontynuował dalej – szóstego grudnia tankowałem na tej stacji i nie miałem pełnej kwoty. Pani obsługującą pokryła różnicę, a ja proszę o przekazanie jej – mówiąc to położył na ladzie dziesięć złotych i paragon z feralnego tankowania dla podkreślenia prawidłowości słów. Kobieta była wyraźnie zaskoczona i sięgnęła po telefon chciała zadzwonić do koleżanki, w między czasie zapytała.

- Całe dziesięć złotych był pan winien?

- Nie, lecz proszę jej przekazać – odpowiedział i wyszedł.

Widząc nerwową reakcję wycofał się z pomysłu zakupu choćby czekolady i przekazania jej w podzięce.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 05.01.2019
    Witam
    Bardzo spokojnie jechałam z bohaterem tej opowieści. I muszę przyznać, że jest bardzo doświadczonym kierowcą i bardzo pracowitym i ludzkim. Czy jest to możliwe?

    pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania