Poprzednie częściPrzedszkolak '94 (Część I)

Przedszkolak '94 (Część II)

CZĘŚĆ II

 

Idąc do przedszkola, za rękę z matką, dostrzegam, że cały świat wydaje się dziesięć razy większy niż wczoraj. Nie wiem czy to kwestia perspektywy, z której obserwuję, czy inne licho, ale tak jest. Słowo daję.

Moje przedszkole, jedyne w naszej mieścinie to stara, drewniana rudera w kolorze butelkowej zieleni. Wygląda już fatalnie i od kiedy byłem smarkaczem, to słyszałem, że „niedługo remont”. Do chwili obecnej, nie nastąpił. Właściwie co jest „chwilą obecną?” Chodzi mi o dwa tysiące dwudziesty rok. Ja mam trzydzieści dwa lata i jestem elektrykiem budowlanym. Fakt, że dziś obudziłem się jako przedszkolak, jest dziwną odskocznią. Przestałem już wierzyć, że to sen. Jest zbyt realistycznie. Więc co to? Podróż w czasie? Alternatywna rzeczywistość? Stwierdziłem, że to nieistotne. Jest piąty dzień czerwca roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego, a ja mam sześć lat i zamierzam wykorzystać swoją sytuację na maksa.

To całkiem zabawne, że po tylu latach, bez problemu trafiam do swojej szatni. Alejka jest podpisana: „Grupa Truskaweczki”. Swojej półki, nie znalazłbym, gdyby nie nazwiska przy nich. Na przyklejonym, białym kawałku plastra opatrunkowego, ktoś napisał niebieskim długopisem „JĘDRZEJ ŚWIERCZEWSKI”. Z płóciennego worka wyciągam tenisówki na zmianę. Zakładam. Matka żegna mnie całusem w policzek i za chwilę musi wytrzeć z niego swoją szminkę. Nie mam pewności czy w ciągu dnia nie wrócę do swojego dorosłego życia. W takim przypadku mogę nigdy już jej nie zobaczyć. Wtulam się w nią jeszcze mocno, zanim odejdzie.

Odnajduję wejście do sali, nad którym wisi drewniana tablica z dwoma truskawkami. To tutaj. Ze środka dobiegają odgłosy zabawy, dźwięk szurania małymi, drewnianymi krzesełkami i co jakiś czas głos przedszkolanki upominającej jakieś dziecko po imieniu.

Wchodzę. W środku jest duszno, choć prawie wszystkie okna są otwarte. W pierwszej chwili mam wrażenie, że jestem niewidzialny. Może tylko moja mama mogła mnie dostrzec? Może tylko dla niej skoczyłem wstecz o trzydzieści lat? Po kilku sekundach jednak, podbiega do mnie dwóch chłopców. Jeden ostrzyżony na tak zwanego „grzybka”, drugi z bujną, kręconą blond czupryną. Poznaję ich od razu i automatycznie się uśmiecham. To Maciek i Robert. Z pierwszym kumplowałem się, aż do czasów szkoły średniej, z drugim spotykam się do dziś. Czasami wyskakujemy z Robciem na browarka do naszego lokalnego pubu. Chociaż ostatnio rzadziej. To przez to, że niedawno jego ośmioletnia córka zmarła na guza mózgu i chyba obaj nie wiemy jak się wobec siebie zachowywać. On też pewnie nie ma teraz ochoty na spotkania towarzyskie. Automatycznie chcę mu powiedzieć, że za niespełna trzy dekady musi wraz z żoną Agatą, koniecznie prześwietlić głowę córeczki, zanim nowotwór rozrośnie się do gigantycznych rozmiarów. Milczę. To bez sensu...

- Cześć Jędrek! Ale masz guza! - wita mnie paradoksalnie Robert.

- Siemanko - macam zgrubienie na głowie. - Tak. Mały wypadek...

- Siemanko? - dziwi się Maciek. - Co to znaczy?

- Nieważne - wzdycham. - Chodźcie się pobawić...

Siedzimy we czwórkę wokół kwadratowego stolika. Maciek układa z klocków garaż, Robert urządza walkę figurek (RoboCop vs He-Man), Gośka, nasza taka jakby kumpela, maluje jakiegoś kolorowego kwiatka. W moich, nowożytnych czasach Małgorzata mieszka w Londynie, pracuje jako sprzątaczka w hotelu i dodatkowo świadczy extra usługi swoim gościom. A może to tylko plotki... W małej mieścinie się gada, ot co. Faktem jest, że dodała mnie ostatnio do znajomych na Facebook i po jej zdjęciach zauważyłem, że lubi sobie poużywać życia. Ja tylko siedzę i bacznie obserwuję wszystko dookoła. Jestem w szoku ile szczegółów mi się przypomina. Gdy kolejne szufladki pełne wspomnień otwierają się, nagle głos zabiera Maciek:

- A pamiętacie, co jest za dwa tygodnie?

- No jasne! - Gośka wyrzuca ręce w górę. - Jedziemy do kina na „Króla lwa”!

- Tak jest! Nasz pierwszy wyjazd do kina...

- Żebyśmy tylko nie mieli po tym żadnej traumy - rzucam z miną mądrali.

- Czego nie mieli? - pyta Robert z tępym wyrazem twarzy.

- No, złych wspomnień, smutnych... Słyszałem, że jest w filmie scena, na której wszyscy płaczą. Nawet dorośli...

- Ja na pewno nie będę beczał - śmieje się Maciek.

- Ja też nie - zarzeka się Robert.

Gośka milczy, a ja wiem już doskonale, że wszyscy poryczymy się jak bobry, gdy Mufasa wpadnie pod kopyta pędzących antylop. Wszyscy, prócz Gośki...

Za kilka chwil pani Lucyna, nasza przedszkolanka, woła nas na środek sali. Mówi z szerokim uśmiechem na twarzy, że nadeszła pora zabaw. Przez chwilę obserwuję kobietę z niezdrowym jak na sześciolatka zainteresowaniem. Nie widać tego, ale fakty są takie, że pani Lucynka jest ode mnie teraz o kilka lat młodsza. Stoję oderwany od rzeczywistości i obserwuje jej długie, smukłe nogi wypadające z obcisłej, zielonej spódnicy niczym szyny kolejowe z tunelu. Biała bluzka ze sporym dekoltem ukrywa bujne piersi. Gdy docieram do ładnej twarzy, otoczonej blond lokami, spostrzegam, że szafirowe, duże oczy wpatrują się we mnie.

- Jędrek?

- Tak?

- Gramy w „Stary niedźwiedź mocno śpi”. Będziesz na początku misiem. Bo jesteś najstarszy...

Krótką sekundę obawiam się, że przez grzeszne myśli, ponownie stałem się dorosły, ale przypominam sobie, że rzeczywiście mogę być najstarszy w grupie. Urodziłem się ósmego stycznia. Pani Lucyna wydaje się trochę zawstydzona tym, moim łapczywym lustrowaniem i spuszcza wzrok. Niespecjalnie odczuwam jakieś wyrzuty sumienia. W końcu moja żona - Marta, ma dopiero dwa latka.

Jestem pewny, że jako dorosły, uwięziony w ciele dziecka, nie będę miał frajdy z zabaw, które przygotowała nam pani Lucyna. Pomyliłem się. I to bardzo. Ledwie łapię kolejne oddechy, ale nie chcę przestać. Ganiam się z podrostkami jak szalony, jakby to był ostatni dzień mojego życia. Gramy w zbijaka, w berka, w ślepaka. Zabawne, że pamiętam wciąż wszystkie zasady tych gier. Następnie całą grupą maszerujemy umyć ręce, wciąż wygłupiając się i docinając sobie wzajemnie. Po wyjściu z łazienki, każdy zajmuje swoje miejsce przy stolikach i pałaszujemy drugie śniadanie. Mama przygotowała mi kanapkę z masłem orzechowym i jabłko. Smakuje mi jak nic innego na świecie. Więc rano wcale mi się nie wydawało... Pieczywo z lat dziewięćdziesiątych smakuje zupełnie inaczej...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania