Przekleństwa anorektyczki [20]
https://www.youtube.com/watch?v=kcER5gkv2yM
– Co? – mówi dziewczyna. Cicho, prawie niedosłyszalnie, wpatrując się w sylwetkę swojego ojca. – O czym ty, kurwa, mówisz? Gdzie jedziemy? Nie mam jeszcze kategorii do wyjścia, nie mogę iść na spacer... A nawet jeśli, to nie chcę. Nie z tobą. Rozumiesz to?
– Wypisuję cię stąd, słoneczko. Nie będziesz gnić w psychiatryku.
– Wolę siedzieć tutaj, niż z tobą w tamtym zawszonym mieszkaniu – Luiza wstaje i łapie swój kubek, wyrzuca z niego szczoteczkę do zębów, pastę i trzyma za plecami. – Idź stąd. Nigdzie się nie ruszam.
– Pójdziesz ze mną, nie masz nic do gadania. Wypisuję cię na żądanie.
– Spróbuj, a cię zabiję. Połamię to – pokazuje na kubek – i wbiję ci go w gardło.
– Policzymy się w domu. Teraz grzecznie odstawisz ten kubek, spakujesz się i bez żadnych protestów opuścisz oddział. Rozumiemy się?
– Nie słyszałeś? Mówię, że nigdzie się nie ruszam.
Wstaję i podchodzę do Luizy. Łapię ją za dłoń i wyjmuję z niej naczynie.
– Nie rób nic głupiego – szepczę blondynce do ucha. Zaciska pięści.
– Niech pan idzie – odzywam się.
– Kolejna? Zamknij mordę, dziewucho. A ty, Luiza, masz być gotowa, jak tu wrócę. Idę załatwić wypis.
Dziewczyna wyrywa się z mojego uścisku, podchodzi do ojca i uderza go w twarz z pięści, aż ten zatacza się do tyłu.
– Nie odstawiaj scen. Idę po wypis – mówi groźnie i wychodzi. Luiza pada na kolana.
– On mnie zabije. On mnie zabije. Kurwa, on poderżnie mi gardło, tak jak matce, rozumiesz? Nie chcę tam wracać – płacze.
– Idź im powiedzieć. Proszę. Inaczej on cię wypisze i...
– Idziemy – ojciec Luizy wraca w mgnieniu oka. Dziewczyna wybiega i zamyka się w toalecie. – Co jej powiedziałaś?
– Nic. Ona nie ma ochoty z panem jechać.
– To nastolatka. Wy nigdy na nic nie macie ochoty. Trzeba was zmuszać.
– Jeśli za minutę nie znajdzie się pan poza tym pokojem i poza oddziałem...
– Ty też zaczynasz mi grozić, dziewczynko? Lepiej się opanuj, bo mogą ci dwukrotnie przedłużyć za to pobyt.
Patrzę na niego z pogardą i wychodzę z sali. Idę do łazienki i bez pukania wchodzę do żeńskiej kabiny. Widzę płaczącą Luizę.
– Co ja mam robić? – pyta przez łzy. – On mnie zabije. Zgwałci i zabije. Nie chcę tam iść. Proszę, zrób coś...
– Pójdę do pana Roberta i z nim pogadam.
– To nic nie da... Chyba muszę jechać.
– Nie. Poradzisz sobie. Coś wymyślimy.
– Luiza, wyłaź z tego kibla i chodź. Spakowałem cię.
Jasnowłosa podnosi się i posłusznie chce wyjść. Zatrzymuję ją.
– Iza...
Przytula mnie mocno i łka jeszcze bardziej, głośniej. Czuję, jak jej palce zaciskają się na moich barkach. Odwzajemniam jej gest. Gdy dziewczyna znika za drzwiami toalety, wybiegam i wpadam prosto na jej ojca. Kiedy widzę jego twarz, wpadam w szał. Zaczynam okładać go pięściami, aż odbiera mu mowę. Kopię go w krocze, aż ten zwija się z bólu i zaczyna krzyczeć, żeby mnie zabrali. Na korytarz wygląda pan Robert, szybko do mnie podchodzi i próbuje odciągnąć od mężczyzny, ale ja szybko wbijam się paznokciami w twarz tego gnoja i rozdrapuję mu skórę, prawie do krwi. Uderzam znowu. Pielęgniarz łapie mnie za ręce i trzyma, póki się nie uspokajam. Ojciec Luizy odsuwa się na bezpieczną odległość i próbuje przejść za moimi plecami, by dostać się do wyjścia, ale nie pozwalam mu na to. Ponownie zadaję facetowi kopniaka w krocze, a ten pada na podłogę.
– Idziemy do dyżurki – mówi do mnie pan Robert. Szarpię się z nim, ale po chwili przestaję. Czekam, gdy zwolni uścisk i wtedy wyrywam się i dopadam swojej "ofiary". Biję go po twarzy. Tym razem pielęgniarz chwyta mnie, wciąga do dyżurki i nie puszcza. Czeka, dopóki Luiza i jej ojciec nie wyjdą z oddziału. Ostatnie spojrzenie. Już nigdy jej nie zobaczę. Nigdy.
– Zabiję cię! – krzyczę przez łzy groźby, pod adresem wiadomej osoby. – Zabiję, słyszysz?! Zabiję!
– Cicho, już... – czuję, jak ktoś głaszcze mnie po głowie. Poznaję głos pielęgniarza. Znowu zaczynam się szarpać i gdy jakimś cudem uwalniam jedną dłoń, uderzam w ścianę. Raz, drugi, trzeci.
– Nie! – wrzeszczę rozpaczliwie. – On ją zabije.
– Ala, bo będę musiał zapiąć cię w pasy. Uspokoisz się?
Milczę.
– Tak.
– Teraz cię puszczę, pójdziesz do pokoju i się położysz. Dobrze? Ufam ci.
– Dobrze.
Wychodzę z dyżurki, wracam na salę i zaczynam płakać jeszcze bardziej. Mój krzyk przeradza się w zniekształcony rozpaczą i smutkiem jęk. Rzucam się na podłogę i zaczynam walić w nią pięściami, krzycząc, że się zabiję. Dobiega mnie odgłos pospiesznego zamykania dyżurki, a potem dziwny, nieznany dźwięk, jakby alarm. Po chwili do pokoju wpada pan Robert.
– Wybacz, ale idziesz w pasy. Zaraz będzie tu ochroniarz. Nie uspokoisz się, nie?
– A pan by się uspokoił?
– Nie wiem. Pogadamy, jak cię wypną. Okej?
Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Próbuję bić się po kolanach, ale tym razem pielęgniarz zbyt mocno trzyma moje ręce. Jestem w rozsypce. Nie potrafię się uspokoić. Przegrałam.
***
Po zastrzyku na uspokojenie, leżę na sali, w swoim łóżku, a ręce mam po jego bokach. Nogi dosyć szeroko rozstawione. Stoi nade mną pan Robert i jeszcze jeden, dość wysoki i postawny facet, ochroniarz. Trzymają białe, grube paski z dziurkami, które wyglądają trochę jak takie normalne do spodni, ale są z materiału i wydają się – i pewnie są – o wiele mocniejsze. Czuję, jak zapinają mi najpierw ręce, a potem nogi. Cały czas wpatruję się w sufit. Gdy kończą, ochroniarz wychodzi, a pielęgniarz przysuwa sobie taboret i siada przy mnie.
– I na co ci to było?
– Chciałam go zabić.
– Wiem, dlatego leżysz w pasach.
Nic nie mówię.
– Co się stało? – pyta znowu.
– Ona nie chciała jechać – odzywam się w końcu. – Mogę teraz ja o coś spytać.
– Pewnie.
– Gdyby istniało prawdopodobieństwo, że on jej coś zrobi, to mogłaby zostać, nawet jeśli chciał wypisać ją na żądanie?
– Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia. Ale myślę, że chyba tak. A istniało takie prawdopodobieństwo?
– Bardzo duże. W innym wypadku nie byłabym teraz w tych pieprzonych pasach.
Komentarze (5)
Dzięki za ocenę :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania