Przekleństwa anorektyczki [21]
https://www.youtube.com/watch?v=nbkhN7iKjcU
– Jeśli jesteś pewna tego, co mówisz, to powinnaś o tym komuś powiedzieć. Nie mnie. Ja nie mogę z tym nic zrobić.
– Czyli komu?
Pielęgniarz chce odpowiedzieć, ale przerywa mu krzyk Julki, dochodzący z korytarza.
– Janek, daj mi spokój!
– Przepraszam, potem do ciebie przyjdę – mówi szybko, po czym wychodzi, by sprawdzić, co się dzieje.
Leżę, tępo wpatrując się w sufit.
Zamykam oczy i nie mija pięć minut, gdy zasypiam.
●
Budzę się w środku nocy, zlana potem. Śniła mi się Luiza. Jak umiera. A ja mogłam tylko patrzeć na nią, w kałuży krwi, wypływającej z podciętych przegubów. Moje serce nadal bije niesamowicie szybko, nie potrafię się uspokoić. Zaczynam płakać. Po jakimś czasie do pokoju wchodzi pan Robert.
– Ala? Co się dzieje?
Nie odpowiadam.
– Hej? Śpisz, czy udajesz? Widziałem na kamerze, że płaczesz.
Czyli nic się nie ukryje. No cóż.
– Tak.
– Co „tak"? Ala...
– Miałam koszmar.
– Jaki?
Milczę. Gdy mężczyzna chce już wyjść, mówię:
– Śniło mi się, że Luiza... popełniła samobójstwo – słowa ciężko przechodzą mi przez gardło. – Boję się. Strasznie się boję, proszę pana.
– Sądzę, że stanowczo powinnaś komuś o tym powiedzieć.
– Nie pomoże mi pan?
– Mogę ci pomóc na tyle, na ile jestem w stanie. Ale nie jestem też cudotwórcą, Ala. Tylko prostym pielęgniarzem – uśmiecha się słabo.
Chyba jednak kimś więcej – to stwierdzenie zaskakuje mnie samą. I nagle przypominają mi się wszystkie zauroczenia, jakich doświadczyłam w ciągu tych niemalże siedemnastu lat życia. Moje serce kolejny raz odzywa się nieco szybszym rytmem. Lubię czuć do kogoś sympatię, ale nie lubię, gdy to zachodzi za daleko. Wolę trzymać się na uboczu. Tak zawsze jest bezpieczniej. Nie angażować się emocjonalnie w nic, co może mnie... zniszczyć. Może to za dużo powiedziane, ale wiele razy zawodziłam się na ludziach, czy to w sferze przyjaźni, czy miłości. I zawsze, ale to zawsze, wychodziłam źle na zakochiwaniu się w niewłaściwych osobach. Nie chcę popełnić tego błędu kolejny raz.
Za dużo myśli.
– Dobrze – szepczę i przymykam powieki. Chwilę później słyszę dźwięk kroków i skrzypienie drzwi.
Mimo zmęczenia, nie potrafię już zasnąć. Przypominam sobie o tym, co zostawiłam za sobą. O czarnym kocie, którego znalazłam na cmentarzu. O chłopaku imieniem Oliwer. Zastanawiam się nawet nad tym, co robi w tej chwili Lena, czy felerny pedagog szkolny.
Nad ranem, nie wiem o której, do pokoju znowu przychodzi pielęgniarz.
– Dzwonił lekarz – zaczyna. – O ósmej odepnę cię z pasów.
– Długo sobie nie poleżałam.
– To było tylko po to, żebyś się uspokoiła – stwierdza. – Spałaś?
– Nie. Po tym koszmarze nie byłam już w stanie zasnąć, nawet na moment.
– Może prześpisz się w dzień. Jest szósta dwadzieścia.
– Nie ma dziś ważenia? – pytam.
– Jest, ale ciebie będziemy ważyć o ósmej, po odpięciu z pasów.
Więcej się nie odzywam. Czekam, aż pan Robert odejdzie i znowu pogrążam się w myślach. Myślach wszelkiego rodzaju.
***
Przed ósmą, nim wołają nas na pierwszy tego dnia posiłek, przychodzi ochroniarz razem z pielęgniarkami, które będą dziś na dniówce. Wypina mnie z pasów. Mogę wreszcie rozmasować obolałe nadgarstki i kostki i usiąść, po tych wielu godzinach ciągłego leżenia i gapienia się w sufit.
Idę na ważenie. Słyszę trzydzieści dziewięć kilogramów. Przytyłam. Niedobrze.
Kiedy wracam do pokoju, zauważam małą karteczkę na swojej szafce. Biorę ją do rąk i ostrożnie rozwijam.
– Zadzwoń do „siostry” – czytam, a w rogu skrawka papieru zauważam numer telefonu i literkę L. – To od Luizy...
– ŚNIADANIE!
Chowam kartkę do tylnej kieszeni spodni, wsuwam stopy w kapcie i wychodzę z sali. Czuję się okropnie i mam wrażenie, że jak tylko coś zjem, z miejsca zwymiotuję. Nie dam rady po prostu. Porzygam się po pierwszym kęsie. Tak bardzo chciałabym, żeby Luiza tu była. Siadam przy stoliku i czekam, aż stawią przede mną talerz z kanapkami i kubek z gorącą herbatą. Biorę łyk napoju a potem przyglądam się kromkom białego chleba, które posmarowane są jakimś dziwnym, żółto-pomarańczowym dżemem. Niepewnie biorę jedną odkrojoną połówkę do ręki i zbliżam do ust. Mam odruch wymiotny, ale jakoś udaje mi się ugryźć chleb. Z każdym kolejnym kęsem jest jednak coraz gorzej i po dwóch minutach muszę odłożyć kanapkę. Przymykam oczy i przykładam dłoń do gardła. Chyba zaraz to zwrócę. Nie. Dam radę. Dam radę. Nie mogę zwymiotować. Muszę dać radę.
Ale po co?
Z trudem powstrzymuję się przed wypluciem brązowo-żółtawej papki. Przełykam ją i patrzę na talerz. Została jeszcze cała jedna kromka. Nie dam rady. Poproszę o sondę. Nie dam rady. Cholera.
Nie.
– Proszę pani – odzywam się.
– Tak?
– Źle się czuję.
– Zjedz, i pójdziemy do dyżurki. Boli cię głowa?
– Chce mi się wymiotować.
Pielęgniarki patrzą po sobie.
– Bardzo?
Kiwam głową.
– Posiedź tak chwilę i na razie nie jedz. Jeśli nie będzie lepiej, zadzwonię do lekarza i zjesz trochę później. Dobrze?
– Dobrze.
Wdech. Wydech. Czuję się trochę lepiej.
***
Kończę zaległe śniadanie. Po pół godzinie mogę wreszcie opuścić dyżurkę, mimo że za jakieś piętnaście minut będę musiała tam wrócić, na drugie śniadanie. Idę do toalety i kładę się na ziemi na plecach, tak, by nie było mnie widać przez tę szparę pod drzwiami. Krzyżuję ręce na piersiach i zaczynam robić brzuszki. Pieprzę to. Nie chcę przytyć. Mam już to wszystko gdzieś. Tą całą cholerną współpracę. Nie będę współpracować. Luiza wyszła. A ja tu zostałam. Kompletnie sama z tym całym psychiatrycznym gównem.
Co jakiś czas sprawdzam godzinę na zegarku. Staram się nie jęczeć ze zmęczenia, by nikt mnie nie usłyszał, mimo że przychodzi mi to ze znacznym trudem. Ćwiczę z małymi przerwami do punktualnie dziesiątej. Więcej nie daję rady. Chyba straciłam kondycję.
Wstaję, wychodzę z toalety i wracam do gabinetu zabiegowego ze swoim kubkiem przeznaczonym na dodatkowe posiłki, który wypełniam wodą mineralną. Siadam na kozetce i odbieram swój owoc – dzisiaj jest to jabłko. Małe, trochę pokiereszowane, czerwono-zielone jabłko. Z jego wielkości bardzo się cieszę.
– Mogę zadzwonić, jak zjem? – pytam. Pielęgniarka przytakuje. Upewniam się, że w kieszeni nadal mam kartkę z numerem telefonu Luizy. Mimo że mam ochotę się popłakać, jedząc owoc, jakoś daję radę. Muszę usłyszeć jej głos. Chcę go usłyszeć. Bardzo. Najbardziej na świecie. Od kiedy straciłam jedyną bliską mi osobę, chciałam umrzeć, by spotkać się z babcią. To cholernie idiotycznie brzmi. Jak teksty depresyjnych dwunastolatek, które opisują swoje wyimaginowane smutne życie. Ale tak było. I tak jest. Non-stop myślę o samobójstwie. To przecież takie proste. Ale... spotkałam Luizę. I teraz, ona też odeszła. Zostałam sama. I siedzę tu, w szpitalu psychiatrycznym, zupełnie bez nikogo. Jedyne, co mi pozostało, to czarny kot w pustym domu, do którego nie wiadomo kiedy wrócę. I pognieciona karteczka z numerem telefonu.
Komentarze (7)
Dzięki za ocenę, również pozdrawiam :)
Nie odpowiadam."
Lecę dalej ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania