Przemiana...

Miał szczerze dość życia. Co prawda, nie miewał żadnych samobójczych ciągot, lecz faktem pozostaje, że pragnął odmiany. Niedawno przekroczył czterdziestkę, miał żonę, starali się o dzieci. Kiedy rankiem stawał przed lustrem widział pierwsze siwe nitki z boku głowy, a oczy z błękitnej barwy morza chorwackiego przechodziły w szarzyznę, taką samą, jaką było jego dotychczasowe życie. Z żoną się dogadywał, pomagał w firmie, którą prowadziła, jeździł, załatwiał, przywoził, rozwoził, nalewał, kleił, pakował, wysyłał i tak dalej. Mieszkali kątem u teściów, kilka pensji z różnych prac wystarczało zaledwie na pół miesiąca. Teściowie byli mili, ale mimo wszystko chciał mieć własny kąt, własny samochód zamiast pożyczanej służbówki i własny ogród, najlepiej na wsi. Dni leciały jeden za drugim, noce goniły niespokojne sny, wszystko spadało, jakby coś przebiegało obok, jakby coś tracili. Na dobitkę nie mieli znajomych, którymi mogliby wyjść “na miasto”. Czas wolny spędzali w domu. Nasz bohater dorabiał rozwożąc dietetyczne posiłki w firmie cateringowej. Codziennie wstawał o trzeciej, jechał przez opustoszałe ulice miasta, pakował paczki i krótko po czwartej wyruszał w trasę. Musiał dowieźć bezpiecznie, nie rozwalić i na czas. Presja była ogromna. Klienci różni, przeważnie niezadowoleni, szefostwo różne, przeważnie naburmuszone na zapas.

Kolejny dzień zaczął się zwyczajnie. Wstał o trzeciej, ubrał się, przepłukał usta, wypił kawę, zapalił i wyruszył do pracy. Gdzieś w połowie drogi nastała gęsta, biała jak surówka mgła. Nic nie widział dalej niż na dwa metry przed maską. Zwolnił, zredukował bieg, włączył światła przeciwmgielne. Mgła nie tylko nie ustępowała, ale na moście Przemysła II nasiliła się. Wokół nie było żywej duszy, ani jednego samochodu. Jechał wysilając wzrok, maksymalnie skoncentrowany, skupiony na drodze. Kiedy zjechał z mostu, coś go tknęło - wokół było jakoś inaczej, jakoś dziwnie, jakoś nie do poznania. Zamiast drzew nad Wartą, jakieś domki, całe ze szkła. Nagle spojrzał na zegarek na desce rozdzielczej i zmartwiał. Zegar, który chodził dobrze, pokazywał rok 2117, 19 listopada, godz. 4.18 rano. Przez chwilę sądził, że mu się przywidziało, ale nie - data stała wyraźnie jak byk, o pomyłce nie mogło być mowy. Gdy dojechał na koniec mostu, mgła ustąpiła. Ale wraz z ustąpieniem mgielnych oparów, ustąpił też jego spokój. Miasto było odmienione całkowicie. Ulica Hetmańska zrobiona była z jakiegoś nieznanego budulca, w świetle świtu mieniła się wszystkimi barwami tęczy. Wnet pojawiły się samochody, w których nie było kierowcy, a w pozostałych co prawda siedzieli, lecz auta pozbawione były kierownicy. Nisko nad drogą latały jakby miniaturki samolotów, niektóre przypominały helikoptery, a najniżej ludzie stojący niby na deskorolkach, sunący w jedną i drugą stronę. Ubrani byli w białe, pomarańczowe i czerwone skafandry, takie, jakie mają astronauci. Najciekawszym widokiem było tło - daleko na horyzoncie uważny obserwator mógł ujrzeć wielkie, ginące w chmurach wieżowce, całe mieniące się na niebiesko, granatowo albo z szybami, odbijającymi jak lustro pobliski widok.

Nie wiedział, co to wszystko ma znaczyć. Podjechał pod coś, co od biedy uznać by można za tradycyjny kiosk. Kiedy wysiadł z auta i podszedł, aby się czegoś dowiedzieć, zamiast sprzedawcy zobaczył humanoidalnego robota, który metalicznym głosem zapytał “czym może służyć?” - Poproszę dzisiejszy Kurier Wielkopolski - padła prośba. Robota zamamrotał, jakby nad czymś musiał pomedytować i odpowiedział, że “nie istnieje taka gazeta”. Zaraz potem jeszcze raz coś zachrobotało w głowie robota i dodał, że “przestano wydawać ją z powodu niskiej rentowności w 2057 roku, czyli dobre trzydzieści lat temu”. - 2057 rok...trzydzieści lat temu...to jakiś żart…! - myślał, że się przesłyszał. - To proszę jakąkolwiek gazetę - wyszeptał słabnącym głosem, a robot tym razem bez żadnych dźwięków sprawnie podał gazetę i umilkł. - Ile płacę? - Płacę? - odpowiedział robot. - No ile kosztuje gazeta? Robot chwilę milczał, a potem dodał: - Płatność z mikrochipa następuje automatycznie. - Z mikrochipa? - Nie mogę pobrać opłaty. Mikrochip nie działa szanownemu obywatelowi. - Jaki znowu mikrochip - i rzucił okiem na gazetę. Widniała tam data 19 listopada 2087 roku… - Jezu… - jęknął. - Jezus: jeden z nauczycieli w Palestynie, największy filozof ludzkości… - zaczął recytować robot, a mężczyzna porwał gazetę i biegiem wrócił do samochodu, przy którym międzyczasie zebrał się tłum. - Jaki stary model…chyba do muzeum na orbicie się nadaje...ale jaja, ktoś ma ciągoty retro - śmiali się ubrani w coś w rodzaju skafandrów z pomarańczowymi obwódkami wokół szyi gapie. - Proszę się rozejść - powiedział nagle z tyłu humanoid, najpewniej sztuczny policjant. - Niech każdy wraca do pracy - dodał, a gapie posłusznie odeszli w swoją stronę.

Wsiadł do wolkswagena, wiedząc, że robi sensację. Pojechał w stronę centrum. Wszędzie latały mikrohelikoptery, deskorolki i inne pojazdy powietrzne, jak naprzykład miniodrzutowce, montowane na plecach niczym plecak turysty w górach. Jechał i widział czyściutkie miasto - nie było ani grama spalin, dymów, pyłów i kurzy, co dziwne nie dobiegał z ulic wysadzanych platanami i przezroczystymi jak szkło kostkami żaden najmniejszy hałas. Wszędzie było cicho, a latający ludzie pozdrawiali się wzajemnie, a co jeszcze dziwniejsze, mimo sporego ruchu w powietrzu nikt nie powodował żadnej stłuczki, pojazdy sprawnie się mijały, jakby każdy miał własny korytarz do lotu, albo zdalne sterowanie. Postanowił pojeździć trochę. W centrum widział odnowione kamienice, na których parapetach i frontonach nie było żadnych odchodów ptasich, nie walały się niedopałki papierosów, ani inne śmieci. Wyglądało to rzeczywiście, jakby był rok, który widniał na ukradzionej gazecie. - Durny robot nawet nie ruszył w pościg - powiedział w duchu, lecz w tym samym momencie drogę zajechał mu przezroczysty pojazd cały ze szkła. Wysiadło z niego dwóch humanoidów, ruchem ręki zatrzymali pracę silnika, który zgasł, potem automatycznie otworzyły się drzwi od strony kierowcy. - Obywatel odda ukradzioną gazetę - brzmiały metaliczne słowa jednego z robotów, ubranych w niebieski, kosmiczny skafander. Bez słowa zdziwienia kierowca volkswagena podał przez uchylone drzwi skradzioną chwilę temu gazetę. - Obywatel nie ma prawa tu wjeżdżać, pojazdom zabytkowym wjazd wzbroniony - dodał robot i drzwi się same zamknęły, obydwaj wsiedli do przezroczystego radiowozu, po czym z dachu wyjechało coś na kształt śmigła, zakręciło się, zawirowało i pojazd uniesiony nieco nad jezdnią odleciał sprawnie, skręcając w ulicę, którą pamiętał jako Lodowa. I faktycznie na cyfrowym wyświetlaczu widniała taka nazwa. - Coś z moich czasów jednak przetrwało.

W tym momencie zorientował się, że musi wracać na most i podjechać do firmy. - Ciekawe, czy jeszcze działa - zapytał nie wiadomo, kogo i zawrócił w Hetmańską, zmierzając w stronę mostu Przemysła II. I wtedy przypomniał sobie, że ma przy sobie komórkę, a w niej aparat fotograficzny i nawet kamerę. Postawił telefon na stojaku i włączył nagrywanie. - Jeśli jakimś trafem dostałem się do roku 2087, to może uda się coś nagrać. Kamera przejechała po szklanych domach w tle, omiotła z grubsza latających przechodniów i wtedy zgasła. - Cholera, padła bateria - zaklął i schował aparat do kieszeni. Jechał w stronę mostu, niepewny, czy zdoła wrócić. Kiedy tak jechał, na moście ponownie otoczyła go dziwna, niebieskawa nieco mgła, po kolei w lusterku wstecznym poznikały wieżowce w tle, ulice i kiosk z robotem, potem gdzieś znikli bezpowrotnie latający ludzie. Gdy wyjechał z mgły, ujrzał znajomy widok - brudne, szarawe kamienice, zamiast wieżowców ciemne, listopadowe chmury, a zamiast kiosku słup ogłoszeniowy, okrąglak. Spojrzał na deskę rozdzielczą - zegar wskazywał teraz prawidłową datę i godzinę. Ze zdumieniem przekonał się, że był Tam jakieś pół godziny, a tutaj minęło może z pół minuty. - Zdążę do roboty - ucieszył się i dodał gazu.

Kiedy wrócił wieczorem do domu, nikomu nic nie mówiąc, włączył zasilanie komórki i sprawdził nagranie. Było bardzo niewyraźne, ale ukazywało to, co oglądał na własne oczy: wieżowce, szklane ulice, platany, kiosk z durnym robotem, a nawet latających cicho pasażerów różnych maszyn powietrznych. Kiedy jednak cofnął film i chciał go zapisać, nagle kamera zgasła, pojawił się napis: “error numer 404, not found”. - Cholera - zaklął cicho i spróbował znowu przejrzeć galerię, lecz na próżno. Po nagraniu został ślad w postaci przekreślonej ikonki filmu i data na ciemnym tle: 19 listopada 2087. - Chociaż tyle. Może jakiś informatyk coś z tym zrobi.

Wiedział, że skończyły się chude lata. Przeżył coś niesamowitego. Mimo, że wcale w to jeszcze poprzedniego dnia nie wierzył…

 

***

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Canulas 07.08.2019
    Bondziorno, ziemianinie. Gatunek TW - trening Wyobraźni jest w zasadzie przeznaczony (i oddelegowany) dla cyklicznej zabawy opowijskiej, do której oczywiście zachęcam.
    Żeby napisać TW, trza dostać do tego odpowiednio skrojony zestaw i pod niego wygotiwać teksta.
    Pozdrox
  • Dokładnie. Tutaj również ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania