Poprzednie częściPrzeszłość przyszłości

Przeszłość zapuka do drzwi [09]

Kiedy otworzyłem oczy, zegar wskazywał kwadrans przed jedenastą, a ja cały poskręcany i obolały tkwiłem w miejscu obserwacyjnym. Wilczyca z pełnym pęcherzem czekała na wybawienie wpatrzona w drzwi. Zszedłem na dół i wypuściłem ją do ogrodu. Jak błyskawica wybiegła na trawnik. Zły na siebie i cały ten zamysł z podglądaniem, zaparzyłem kawę i wyszedłem na taras.

— No, chłopie, marny z ciebie detektyw – rzekłem.

Sąsiadka nie zaszczyciła mnie wizytą, pewnie odsypiała zarwaną noc. Uśmiechnąłem się pod nosem.

Jednocześnie uzmysłowiłem sobie, że nawet nie wiem, jak ona ma na nazwisko. Niedziela od zawsze była moim ulubionym dniem tygodnia. Ciszę, jaka panowała wokoło, przerywały tylko dzwonki tramwajów i dźwięk dzwonu z pobliskiego kościoła wzywający wiernych na mszę.

Jednak już czas, by zająć się codziennymi obowiązkami, a mianowicie do przygotowywania obiadu. Kiedy zabierałem się za robienie sosu do spaghetti, zadzwonił telefon.

— Cześć Tomku, z tej strony Antoni – usłyszałem. – Czy po wczorajszym spotkaniu nic się nie zmieniło? – zapytał.

— A, witam cię szefie. Wszystko tak jak ustaliliśmy, chociaż mam pewne wątpliwości – odrzekłem.

— A co cię gryzie? Przecież chcesz tego samego co my.

— Kto my! – zakrzyknąłem. Ale po chwili spuściłem z tonu. – Przepraszam, ostatnio nie panuję nad nerwami – wyjaśniłem.

— Dzwonię, żeby zapytać, czy znasz Ewę Prendką?

Zastanowiłem się chwilę. – Nie, nie znam – skłamałem.

Przekazał parę szczegółów na temat kobiety, po czym się rozłączyliśmy. Zerknąłem na zegar i wpadłem na pomysł, żeby odwiedzić Ewkę. Zjadłem obiad i razem z Murką pojechaliśmy na OLZON* do Szpitala Babińskiego. Po drodze kupiłem owoce i ulubione czekoladki miętowe After Eight. Kiedy wszedłem do jej pokoju, jak zwykle siedziała przy oknie i patrzyła w dal. Nawet nie spojrzała na mnie.

— Witaj, dobrze się czujesz? – spytałem.

Nieruchoma jak posąg wydusiła z siebie:

— Wczoraj był tutaj.

— Kto? – zawołałem.

— On, ten łajdak, Szymon! Zabierz mnie już stąd, proszę – wyszeptała błagalnie.

— Ewa, jeszcze nie teraz, uwierz mi, już za niedługo wyjdziesz stąd. – Pocałowałem ją w policzek, proponując spacer po parku.

Zgodziła się. Wyszliśmy ze szpitalnych murów; spacerując po parku opowiedziała mi szczegóły wizyty tego gnoja barmana. Chciał ją zastraszyć, bo pali mu się grunt pod nogami. Od razu skojarzyłem tę sytuację z wczorajszą rozmową w barze.

Ja natomiast nakreśliłem Ewie moje spotkanie z Antonim i nocne wojaże sąsiadki. Obydwoje zastanawialiśmy się, co Marianna ma z tym wszystkim wspólnego. Odprowadziłem ją do sali i pożegnałem. Wychodząc, wstąpiłem do dyżurki, aby złożyć dyspozycję zakazu jakichkolwiek wizyt u pacjentki.

Wróciłem do domu, zjadłem szybko kanapkę, po czym odświeżyłem się i wyszedłem w wiadomym kierunku.

Barman nie był zdziwiony, wręcz przeciwnie, powitał mnie wrednym uśmieszkiem. Usiadłem i poprosiłem to co zawsze.

Z szafy płynęła piękna „Samba przed rozstaniem” Hanny Banaszak – „… bierzesz mi ostatnią wodę, żar pustyni pali mnie…”

Zamyśliłem się nad sensem tych słów.

— Co, Tomaszu, dzisiaj mi opowiesz? – zapytał drwiąco, brutalnie wyrywając mnie z myśli.

Popatrzyłem na niego.

— „Nim odbierzesz mi powietrze, daj spokojnie umrzeć jej…” – zanuciłem. – Wiesz, odwiedziłem Ewę i masz pozdrowienia. Ale co ja ci będę mówił. Może ty mi opowiesz? Przecież też złożyłeś jej wizytę, bydlaku.

— Nie wiem, o czym pierdolisz? – rzucił zdenerwowany.

— Wtedy w lipcowe popołudnie, tak jak dzisiaj, siedziałem nad szklaneczką i obserwowałem twoje trzęsące się ręce. Byłeś mocno podenerwowany, a ja nie wiedziałem dlaczego? Kiedy pojawiła się właścicielka, wypuściłeś z rąk szkło na posadzkę. Powróciła z dwutygodniowego wypoczynku pełna optymizmu na przyszłość. A ty wyniosłeś pudło z jej rzeczami, powiadamiając, że jesteś nowym właścicielem tego lokalu. Dołączyłeś do tych rzeczy notarialny akt własności. Kobieta, pamiętam jak dziś, usiłowała tłumaczyć, że zaszło jakieś nieporozumienie. Nastraszyłeś wówczas wezwaniem policji. A ona taka bezbronna spojrzała na mnie szklistymi oczami i poprosiła o pomoc w przeniesieniu rzeczy do samochodu. Pamiętasz?

„Nie daruję ci tego bydlaku!” Krzyknęła na odchodne.

— Widziałem twój cyniczny uśmieszek. Szkoda, że stchórzyłem i tylko pomogłem jej zapakować drobiazgi… jej całe życie. I w pewnym stopniu dobrze zrobiłem, bo dzięki temu dowiedziałem się o twoim przekręcie. A stało się to rok przed śmiercią mojej matki, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem jaka z ciebie kanalia. Ewa Prendka nic nie mogła zrobić, bo sama dokonała cesji na rzecz Szymona Rylskiego, podpisując dokument w niewiedzy. W wieku trzydziestu dwóch lat przeszła załamanie nerwowe, a próba samobójcza zakończyła się umieszczeniem w zamkniętym ośrodku leczenia depresji. Kiedy trzy lata temu mój ojciec umarł, byłem już całkowicie pewny, że Ewa miała rację. Odszukałem ją i zobaczyłem wrak kobiety. Poznała mnie, pozwoliła sobie pomóc, dzisiaj powoli odzyskuje sens życia. Mam nadzieję, że na rozprawie będzie w pełni sił i zdrowia, aby móc zeznawać przeciwko tobie.

Widziałem, jak nerwowo trze szkło i drży.

— Nalej mi jeszcze! – warknąłem.

Szafa jakby się zacięła i Hanna przez cały czas śpiewała „Nim odbierzesz mi powietrze, zanim wejdę w wielkie nic”.

A ja myślałem, co czuje człowiek taki jak Szymon. Przecież miał świadomość tego, że bezprawnie podstępem zawłaszcza ludziom dobytek. I kiedyś musi ponieść karę.

— Radzę ci też, abyś nie nękał więcej tej biednej kobiety, bo już nie zastraszysz jej nigdy. Słyszysz! – mówiłem podniesionym głosem.

Poczułem ulgę. Rzuciłem zapłatę na barowy blat i w takt smutnej samby wyszedłem na powietrze. Murka przykucnęła na trawniku, a ja przystanąłem pod drzewem. Kiedy skręciłem w swoją uliczkę, zobaczyłem tego samego co tamtej nocy vana skręcającego w Królewską.

— Co tutaj się, do cholery, dzieje? – mruknąłem pod nosem. — Kim jest Marianna? Muszę koniecznie jutro zadzwonić do Antoniego.

Otworzyłem drzwi do domu, nie zapalając światła podszedłem do okna i spojrzałem na dom sąsiadki cały pogrążony w ciemności, tylko w jednym oknie na górze tlił się mały czerwony punkt. Pewnie czujnik. Nagle zadzwonił telefon, odebrałem.

— Halo! Słucham.

— Czy to pan Kolankowski? Dzwonimy z Babińskiego, aby powiadomić, że pani Prendka próbowała popełnić samobójstwo.

— Co! Zaraz tam będę. Murka musisz zostać! – Pogłaskałem ją i wybiegłem.

Za rogiem Urzędniczej złapałem taksówkę.

— Do Babińskiego proszę. Szybko! – fuknąłem.

— Zwariował pan – rzucił kierowca. — Może od razu na cmentarz.

Wpadłem na oddział jak oszalały, od wejścia skierowałem kroki na salę obserwacyjną. Kiedy zobaczyłem Ewę uspokoiłem się, gdyby nie bandaże na przegubach dłoni i kapiąca ze stelaża krew grupy B Rh minus cDe… Cholera ma identyczną z moją. – Pomyślałem.

Wyglądała jakby spała. Może trochę bledsza niż zwykle, a cienie pod oczami wskazywały zmęczenie. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, kiedy odwróciłem głowę, zdębiałem. Za mną stał Antoni. Dał oczami znak do wyjścia. Wyszedłem za mężczyzną. Byłem tak roztrzęsiony, że żadne słowo nie przechodziło mi przez gardło.

— A mówiłeś, że nie znasz Ewy – powiedział cicho. — Źle się dzieje, kiedy partnerzy w jednej sprawie nie ufają sobie.

— To nie tak jak myślisz – odpowiedziałem podenerwowany. — Zarzucasz mi, że nie ufam, a ty? Czy jesteś wobec mnie fair i czy jesteśmy po tej samej stronie? – wygarnąłem jednym tchem z siebie i złapałem oddech. — Antoni, wiesz o mnie wszystko, cokolwiek zrobię i gdzie się nie ruszę. Mam wrażenie, że jestem ciągle obserwowany.

Czekałem teraz na jego ruch i wyjaśnienia.

— Wiesz, Tomaszu, że nie do końca tak wszystko jest u ciebie poukładane. Masz rację obserwujemy ciebie od jakiegoś czasu – stwierdził. — Dlatego zaproponowałem ten układ, bo jesteśmy pewni, że grasz do tej samej bramki. Wcześniej podejrzewano cię w tej bezprecedensowej sprawie.

Po chwili podszedł do nas nieznany dla mnie lekarz.

— Witam panów, niektórych już znam, więc pan to zapewne Tomasz Kolankowski – zwrócił się do mnie, podając dłoń. – Nazywam się Jerzy Mrozowicz. Pani Ewa jest już w dobrej formie i pewnie jutro, jak się nic nie zmieni, będą mogli panowie zabrać ją w bezpieczne miejsce – mówiąc, popatrzył na Antoniego.

Znowu o czymś nie wiem, zamyśliłem się. Byłem pewny, że tylko ja opiekuję się kobietą, a tu Karawan też był zaangażowany.

— Tomku, nie myśl tak – odezwał się. – Wszystko jutro wyjaśnię. A teraz wracajmy do domu.

Zignorowałem go i zwróciłem się do lekarza.

— Panie doktorze, czy ja mogę zostać do rana przy Ewie? – zapytałem.

— Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział. — Jest pod dobrą opieką. Wiem, że nie zadowoli pana moja odpowiedź, bo pacjentka targnęła się na swoje życie, i sytuacja wymknęła się spod kontroli. – westchnął. — Teraz mogę zapewnić, że nic takiego więcej się nie powtórzy.

— Jurku, spokojnie – odezwał się Antoni. — Wszystko wytłumaczę koledze.

Wiedziałem, że nie mam nic do powiedzenia, więc jeszcze raz poszedłem do Ewy. Spała i nawet zauważyłem delikatny uśmiech. Pocałowałem ją w głowę, i wycofałem się bezgłośnie. Kiedy wyszliśmy na parking szpitalny, moim oczom ukazał się czarny van… Ten sam.

— Zapraszam, odwieziemy cię do domu – zaproponował nonszalancko Karawan.

Zamurowało mnie na chwilę. Bez słów wsiadłem, samochód skierował się w stronę Kapelanki. Jechaliśmy w ciszy. Coś mnie w środku dusiło, ale powstrzymywałem nerwy na wodzy, by nie wybuchnąć. Umówiliśmy się na szesnastą, tym razem w „Singerze” na Kazimierzu.

— Śpij spokojnie i nie trap się – rzucił na pożegnanie Antoni.

Wysiadając, zacisnąłem zęby.

Kiedy kładłem się do łóżka dochodziła trzecia piętnaście, wcześniej próbowałem poukładać klocki w całość.

Nazajutrz tuż przed szesnastą, kierowca Karawana zabrał mnie wraz z wilczycą na spotkanie. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Antoni czekał z uśmiechem na twarzy.

— Witam, witam piękną sunię i właściciela.

— Dzień dobry – odpowiedziałem markotnie, natomiast Murka przyjaźnie zamerdała ogonem. Usiadłem i zapaliłem papierosa.

— Co na przystawkę? Kawa, herbata… – zapytał.

— Może kawę, mocną i czarną poproszę, i coś mocniejszego, bo nie wiem, czy na trzeźwo udźwignę naszą rozmowę – stwierdziłem.

— Ha, ha, ha – roześmiał się. — Nie będzie tak źle. Na początek może wznieśmy toast za zdrowie Ewy i za niedomówienia. A wracając do dziewczyny, to chcę cię o coś zapytać. Czy ty, oprócz przyjaźni czujesz coś więcej do niej?

— Znowu pytasz, a ja chciałbym odpowiedzi. – Popatrzyłem na niego. — A jeśli chodzi o nią, to tylko bezinteresowna dbałość o jej zdrowie psychiczne. Jest mi jej zwyczajnie żal. Byłem świadkiem tamtej sytuacji w barze, kiedy Szymon wyrzucił ją w sposób bestialski na bruk. A kiedy zrobił to samo ze mną, postanowiłem jej pomóc. Ot cała filozofia.

— To dobrze, bo jesteście przyrodnim rodzeństwem – oznajmił z lekką dozą niepokoju.

— Co! – uniosłem głos.

— Ciszej, Tomaszu, bo wystraszysz klientelę. Ja mam dzisiaj sporo czasu, a ty daruj sobie odwiedziny w barze. Za niecałą godzinę zjawi się tutaj Marianna i rozwiejesz swoje wątpliwości.

— Antoni, jak ty mnie wkurwiasz tym spokojem – wydusiłem ze złością.

— Jesteś zrównoważonym i nadzwyczaj inteligentnym człowiekiem, więc po co te nerwy. Ewa też jeszcze nie wie o waszym pokrewieństwie. I pewnie jak się dowie, będzie zszokowana, a mam nadzieje szczęśliwa. Teraz wyjaśnię parę rzeczy, abyś nie czuł się niedoinformowany. Jak już wspominałem, moja eks małżonka okradła mnie, i to w sposób bezwzględny. Dwóch pierwszych mężów pochowała, przyczyna ich śmierci też stoi pod znakiem zapytania, a dwóch odstawiła na boczny tor, zostawiając w przysłowiowych skarpetkach. Trzy lata temu przeglądając papiery, odnalazłem zdjęcie Ewy, zapewne własność Oleńki. Tej jednej rzeczy nie usunęła z mojego domu. Po nitce do kłębka doszedłem do ciebie, a potem do Szymona Rylskiego.

— To nasz barman tak ma na nazwisko? – zapytałem.

— Tak, ale wcześniej nazywał się Szternal, tak jak Aleksandra - wdowa po drugim mężu. Kazimierz Szternal był znanym adwokatem w środowisku krakowskich prawników. Jego kancelaria przy ulicy Starowiślnej i cały majątek przeszły w posiadanie owdowiałej małżonki. Dzisiaj urzęduje tam Janusz Zawitowski – partner Szymona i przydupas Karawanowej. Natomiast nasz barman spłodzony został z nieprawego łoża, krakowskiej prostytutki i tegoż właśnie nieżyjącego prawnika. Kazimierz uznał syna i dał mu swoje nazwisko, ale po śmierci jego matki zmienił i oddał trzyletniego chłopca do sierocińca daleko od Krakowa.

Zniecierpliwiony zerknął na zegarek.

— Przepraszam Antoni, a ile Oleńka ma wiosen? – zapytałem.

— Rok starsza od ciebie. A ja? Już od razu odpowiem, o piętnaście lat, ale wracajmy do rzeczy.

Szymon trzynaście lat temu postanowił wrócić do Krakowa i odszukać rodziców. Wtedy już obydwoje nie żyli. I tak natrafił na ślad Aleksandry Szternal. Postanowił zemścić się i odebrać wszystko, co powinno być jego. Jednak wtedy jeszcze nie wiedział, że z takim przeciwnikiem jak Oleńka nie ma szans wygrać. Ze względu na orientację seksualną szukał miłości pośród mężczyzn i to w kręgach wysoko postawionych. Tak natrafił na młodego prawnika Janusza Zawitowskiego, który jak Szymon również chciał się szybko wzbogacić bez pracy. Partner był młodszy o siedem lat i po zapoznaniu z aktami własności uroczej wdowy, rozpoczęli swoją przestępczą działalność. Dla idei barman poświęcił swojego kochasia i pozwolił sypiać z Oleńką.

Zawibrował telefon Antoniego.

— Halo! – zawołał zbyt szorstko. — Oj, jaka wielka szkoda, Marianno, ale Maciek jest ważniejszy od twojego sąsiada. Zostań! My jeszcze chwilę posiedzimy. No i pozdrów chłopaka, także od tego pana z baru – zakończył.

— Czy ja dobrze myślę? – spytałem. — Czy to jest Maciek, ten młody narkoman?

— Tak, to on – potwierdził Antoni. – Widzisz ilu ludziom po przejściach, takim jak ja, ty pomaga nasza kochana Marianna. Trzeba mocnego wstrząsu, aby zrozumieć, co się w życiu liczy. – Odetchnął głęboko. W jego oczach ujrzałem łzy. — Tomku – odezwał się załamanym głosem. — Tak bardzo chciałbym pomóc Ewie, Maćkowi i Leokadii. Ja nie mam swoich dzieci, zaprzepaściłem marne, aczkolwiek bogate życie dawno temu. I dzięki Oli zrozumiałem, że czas już stać się dorosłym.

— Leokadia… zaraz, zaraz to ta alkoholiczka? – Zainteresowałem się.

Popatrzył na mnie i ręką dał znak kelnerce.

— Teraz mój Stanisław odwiezie was do domu. A ja jeszcze muszę coś załatwić – odrzekł zagadkowo.

Pożegnaliśmy się, a ja znowu miałem mętlik w głowie. Nie wyjaśniłem najważniejszego – skąd się wzięła moja przyrodnia siostra?

 

*OLZON - Oddział Leczenia Zaburzeń Osobowości i Nerwic

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Anonim 01.06.2020
    Pasjo,

    nie czytałem poprzednich części, więc opinia będzie niepełna.
    Podoba mi się jako fragment książki, bo na krótki tekst byłoby zbyt szczegółowe. Fajnie się to czyta. Najbardziej mi się podoba, że przeplatasz dialogi z myślami bohatera, to stwarza wrażenie prawdziwości.
    Może przydałoby się, abyś częściej stosowała opisy dialogów czynnościami, a nie opisami mowy, np:
    - Widzę. - Pokazałem wzrokiem na okno.
    Ale to kosmetyka, bez tego nie jest jakoś gorsze.
    Co do błędów, to trochę interpunkcji, może przydałoby się lepsze rozłożenie na akapity. To tyle, co zauważyłem. Oraz:

    już za niedługo wyjdziesz stąd.
    bez "za"

    — Tak, to on – potwierdził Antoni. – Widzisz ilu ludziom po przejściach, takim jak ja, ty pomaga nasza kochana Marianna. Trzeba mocnego wstrząsu, aby zrozumieć, co się w życiu liczy. – Odetchnął głęboko. W jego oczach ujrzałem łzy.
    — Tomku – odezwał się załamanym głosem. — Tak bardzo chciałbym pomóc Ewie, Maćkowi i Leokadii. Ja nie mam swoich dzieci, zaprzepaściłem marne, aczkolwiek bogate życie dawno temu. I dzięki Oli zrozumiałem, że czas już stać się dorosłym.
    Pierwsza wypowiedź należy do Antoniego. A druga?

    Pozdrawiam
  • Pasja 01.06.2020
    Bardzo miło za spojrzenie. Co do opisów dialogów poprzez czynności, to owszem zgadzam się i można wszystko, tylko warsztat jeszcze nie dorósł.
    Wskazujesz interpunkcję, która jest moją zmorą... więc proszę może wskaż miejsca gdzie? Bo często my piszący nie widzimy tego.
    już za niedługo wyjdziesz stąd... jest to dialog i w dialogu często tak się pisze jak się mówi. A tutaj tak często bywa.

    Wypowiedzi są tego samego bohatera i jestem pewna, że wszystko było ok. tylko pewnie formatowanie odcięło. Naprawiłam!
    Tak samo akapity w ostatnich czasach cos na opowi. z nimi się dzieje.

    Niemniej ślicznie dziękuję i pozdrawiam.
  • Bajkopisarz 01.06.2020
    „Marianna ma z tym wszystkim wspólnego. Odprowadziłem ją”
    Ją w tym miejscu nawiązuje do Marianny nie do Ewy
    „A stało się to rok”
    Bez tego „A” będzie ciut lepiej ?
    „jego matki zmienił”
    A tu brakuje uzupełnienia czy zmienił zdanie czy nazwisko

    Pomału to się robi myśliwski kociołek z bigosem na winie ? Jakby dwa wywiady grały przeciwko sobie i każdy miał wszędzie swoich ludzi. Zaczęło się od opowiastki barowej, a mamy thriller niemalże szpiegowski. No, ciekawe co dalej.
  • Pasja 01.06.2020
    Witaj Bajko
    Ja natomiast nakreśliłem Ewie moje spotkanie z Antonim i nocne wojaże sąsiadki. Obydwoje zastanawialiśmy się, co Marianna ma z tym wszystkim wspólnego. Odprowadziłem ją do sali i pożegnałem. - moim zdaniem jest tutaj wyraźnie napisane, że chodzi o Ewę… ją?
    A stało się to rok” - jest to dialog i tak się mówi praktycznie. Kwestie dialogowe są mową.?
    Kazimierz uznał syna i dał mu swoje nazwisko, ale po śmierci jego matki zmienił - wiadomo, że nazwisko.?
    Dzięki za cierpliwość i sugestie. Sporo pokręconych koligacji tutaj się pojawia, sama nie wiem jeszcze jak się potoczą.
    Pozdrawiam
  • Shogun 02.06.2020
    Kurcze, ile akcji, informacji, wiadomości, normalnie kocioł nam się robi haha, ale to dobrze, bo nie jest nudno, cały czas coś się dzieje. Nasz bohater ma przyrodnią siostrę? To najbardziej mnie zaskoczyło, chociaż tak jak mówiłem wszyscy tutaj ze wszystkimi mają jakieś powiązania. Bardzo to wszystko rozbudowane. Czekam na kolejny rozdział i więcej odpowiedzi :D
    Pozdrawiam ;)
  • Pasja 04.06.2020
    Dziękuję pięknie za czytanie i smakowanie bigosu. Z czasem wszystko pewnie się wyjaśni. Pozdrawiam
  • Bożena Joanna 02.06.2020
    Wchodzą w grę nowe koligacje. Barman okazuje ścsię przestępcą. Brakuje mi na razie wzmianki z pierwszej części o dziecku Tomasza, które nie nosi jego nazwiska. Podoba mi się tytuł. Pewnie czeka nas sporo perypetii zanim prawda wyjdzie na jaw. Czekam na dalsze części i serdecznie pozdrawiam!
  • Pasja 04.06.2020
    Dzięki Bożenko za obecność. Coś chyba niezrozumiale napisałam? Ale nie wiem gdzie... ponieważ Tomasz nie ma potomka. Tytuł zmieniłam na bardziej znaczący. Pozdrawiam ciepło
  • TheRebelliousOne 03.06.2020
    Mózg? Rozwalony. Tyle nowych informacji, zwrotów akcji i innych twistów... Shogun opisał to idealnie. Gdyby tylko moje opowiadania były tak przepełnione akcją... Innymi słowy, rozdział bardzo dobry i daję 5.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Pasja 04.06.2020
    Oj bardzo miło, że czytasz i skromny jesteś w stosunku do swoich opowiadań... tam dopiero akcja.

    Miłego dnia

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania