Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 25

Realizacja mojego planu przebiegała nadzwyczaj pomyślnie, więc skupiłem się, żeby nie okazać przed policjantem mojej radości, podczas jego dyskusji z firmą ochroniarską. Funkcjonariusz dokonał tego, co dla mnie było nieosiągalne. Szybko przekonał swoich byłych kolegów po fachu, że działa na korzyść właściciela unikatowych eksponatów. Kiedy alarm w centrali został wyłączony, otworzyłem gablotkę wykonaną ze szkła kryształowego i w dwa kartony po butach zapakowałem kolekcję wartą dziesiątki tysięcy złotych. Gdyby Krzesimir widział jak potraktowałem jego cacka z pewnością zatrułby w najlepszym przypadku moją egzystencję do końca życia. Podczas pakowania z emocji trochę trzęsły mi się ręce, żeby niczego przypadkiem nie upuścić. Wcześniej mogłem tylko bez dotykania, z daleka oglądać idealnie wykonane miniaturki replik zabytkowych aut. Każdy pojazd wykonany był pod mikroskopem z zachowaniem najdrobniejszych szczegółów.

Policjanci zabrali na komisariat kartony, a ja brudne szmaty. Tak podzieleni własnością Krzesimira rozstaliśmy się pod bramą firmy. Zaraz po wejściu na teren zakładu, odniosłem zawiniątko z ciuchami do biura, z samego rana wyślę kogoś z nimi do pralni. Wyprane rzeczy koniecznie muszę mieć z powrotem w sobotę zanim przyjaciel się nie obudzi, inaczej będzie źle ze mną.

Piątkowy dzień do południa niczym się nie wyróżniał od poprzednich. Śniadanie kupiłem w sklepie i co nieco, ponownie pani Judyta była niezwykle zajęta. Jednak przed wyjściem do szpitala zamówiłem posiłek z dostawą w nowo otwartej restauracji specjalizującej się w potrawach z francuskich regionów Sabaudii i Delfinatu. W ustalonym czasie dostawca dostarczył zupę rybną z Delfinatu, kurki po sabaudzku z ziemniakami puree, a na deser naleśniki z Delfinatu.

Miałem świadomość, że jeżeli mój jutrzejszy plan się nie powiedzie i wyrządzę krzywdę Krzesimirowi to Targowscy nie puszczą tego płazem. Zemsta ich będzie okrutna i postarają się żebym Donaty więcej nie zobaczył, oraz nie zapomniał o nich do ostatniego mojego oddechu.

Najedzony pysznymi potrawami, pokrzepiony doskonałym winem, najlepszym, jaki znalazłem rano w sklepie udałem się spacerkiem pod parasolem do szpitala. Deszcz padał nieprzerwanie, choć delikatnie, jednak wyludnił dość skutecznie ulice miasta. Specjalnie mi się nie spieszyło, doskonale zdawałem sobie sprawę, iż na miejscu zobaczę zamiast przyjaciela ponownie innego w nim człowieka.

Osobowość ósma

Po raz pierwszy tak późno dotarłem do pojedynczej sali Krzesimira, parasol oparłem o ścianę korytarza prawie naprzeciwko drzwi. Tłoku dzisiaj nie było, w środku zastałem kilka osób poza podstawowym personelem. Brat dyrektora nieprzerwalnie notował coś w swoim kajecie. Natomiast pacjent mazał ołówkiem zawzięcie w bloku rysunkowym. Zwyczajowo się przywitałem z obecnymi i podszedłem czytać zanotowany dzisiejszy życiorys.

Pacjent stwierdził, że nie urodził się dwudziestego czwartego czerwca w tysiąc osiemset trzydziestym ósmym roku. Data ta została omyłkowo ustalona sto lat później przez sędziego apelacyjnego. Dyrektor archiwum też się mylił ustalając ją na dwudziestego ósmego lipca, skoro on się urodził trzydziestego lipca. Zamieszanie spowodował chrzest, który odbył się pierwszego stycznia tysiąc osiemset czterdziestego drugiego roku. Jego matką jest Joanna Karolina z domu Rozberg urodzona w tysiąc osiemset drugim roku. Babka zmarła, gdy matka miała piętnaście lat i zamieszkała u starszej siostry na Grodzkiej. Natomiast ojciec Franciszek urodził się w tysiąc siedemset osiemdziesiątym dziewiątym roku w Rudnikach pod numerem 18 w obwodzie Hradec Kralowe. Rodzice pobrali się dwudziestego drugiego listopada w tysiąc osiemset dwudziestym szóstym roku na Podgórzu w kościele połączonych wyznań ewangelickich, następnego dnia odbył się drugi ślub w katolickim kościele Św. Krzyża. Zaraz po ślubie zamieszkali na Floriańskiej w kamienicy stanowiącej współwłasność z rodzeństwem matki, spłacili ją dziesiątego września tysiąc osiemset dwudziestego dziewiątego roku. Pomimo posiadania dużego domu zajmowali tylko dwa pokoje i przedpokój, a mieli jedenaścioro dzieci, on był dziewiątym z kolei dzieckiem. Matka zmarła siedemnastego lipca tysiąc osiemset czterdziestym piątym roku na suchoty. Po jej śmierci dziećmi w jej domu zajęła się jej bezdzietna siostra, Anna Katarzyna, zostawiając w tym celu męża złotnika. Zanim nauczył się czytać już rysował, jak był malutki matka zorganizowała konkurs wszystkim dzieciom, narysował wtedy żołnierza podczas szturmu i to jemu przyznała pierwszeństwo.

Jesienią tysiąc osiemset czterdziestego siódmego roku poszedł do szkoły Św. Barbary, która miała kiepską reputację i szło mu w niej bardzo źle. Starszy brat Edmund latem tysiąc osiemset czterdziestego ósmego roku przyszykował go do liceum Św. Anny i pierwszym roku nauki był najlepszy. Kiedy zabrakło brata, który poszedł walczyć na Węgry w powstaniu, z jego ocenami było coraz gorzej. Zaniedbał mocno naukę i po trzeciej klasie nie dostał promocji, ponieważ zamiast na lekcjach uczyć się, to rysował. Najlepiej w tym czasie wyszła mu akwarela przedstawiająca profesorów Tychowskiego, Pogonowskiego, Knapczyńskiego ze stróżami, w chwili, gdy uczniów ćwiczyli rózgami.

Proklamacja cesarska z trzydziestego pierwszego grudnia tysiąc osiemset pięćdziesiątego pierwszego roku wprowadziła język niemiecki do urzędów i szkół, zwolniono z pracy profesorów polskich. Brat Franciszek bardzo się postarał i pomógł mu dostać się do Szkoły Sztuk Pięknych na Wesołej w tysiąc osiemset pięćdziesiątym pierwszym roku i uczył się tam do pięćdziesiątego ósmego. Koledzy w szkole nadali mu przydomek trusia, lub ambit. Już w roku tysiąc osiemset pięćdziesiątym trzecim namalował olejny obraz o tematyce historycznej i sprzedał go na Szpitalnej Żydowi za trzydzieści florenów, dwadzieścia pięć zapłacił gotówką, a resztę książkami.

Szczególnie miał dar do karykatur humorystycznych, jedna długo krążyła po szkole i mieście z dopisanym wierszem.

W mieście Krakowie neutralnym ściśle,

Święty Jan Chrzciciel chrzcił Jezusa w Wiśle…

Dalej była aluzja do postaci widniejącej na obrazku, a poniżej napisane dobitnie.

Pan Jezus z wdzięczności za tę całą grupę

Kazał się Stattlerowi pocałować w …!

W roku tysiąc osiemset pięćdziesiątym piątym miasto dziesiątkowała epidemia cholery, a dla Europy w tym czasie bardziej interesujące były wiadomości z wojny krymskiej. Prawdopodobnie przez to dla niego od początku rok szkolny nie był pomyślny z jednym wyjątkiem, nielubiany przez uczni profesor Stattler, zgodził się wystawić zaproponowany przez niego obraz namalowany w domu. Problemy szkolne powodował słaby wzrok, dopiero w tysiąc osiemset pięćdziesiątym siódmym roku, kiedy zaopatrzył się w okulary dokończył zadanie, rysowanie z wieży ratuszowej kościoła Mariackiego i Sukiennic.

Najbardziej interesująca mnie notatka odnosiła się do roku tysiąc osiemset pięćdziesiątego ósmego, kiedy to w Paryżu Klaczko napisał swój słynny artykuł zapewniający, że w Polsce nigdy wartościowe malarstwo powstać nie może, bo słońce północy sztuką plastycznym nie sprzyja i Słowianie tylko w sztuce słowa przodować mogą. Krzesimira oburzyło taki sformułowanie i w liście z siódmego maja do autora, umieścił zdanie. „Przebacz niewyraźnemu pismu, ale to podobno wielcy ludzie tylko babrzą, a ja już od urodzenia byłem wielkim człowiekiem”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 26.07.2017
    Dziwne osobowości, ale zawsze powiązane ze sztuką. Jeden fakt też jest wspólny, osierocenie przez śmierć matki. Natomiast zmienia się miejsce zamieszkania i status pochodzenia. Czytam dalej. :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania