Przyjaźn zwycięża

Było kwietniowe popołudnie. Wiosna tego roku była wprost bajkowa.Gałęzie drzew otaczających Psią Przystań kołysały się na lekkim wietrze, skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Na niektórych już można było zauważyć małe, ale soczyście zielone listki.

Ale Ramzesowi daleko było do zachwytu cudną aurą. Obojętne były mu promienie ogrzewające jego potężny pysk, który ciężko spoczywał na łapach.

Ramzes był czteroletnim owczarkiem niemieckim. Miał przepiękną sierść w różnych odcieniach brązu. Ciągle postawione uszy wyłapywały najmniejszy szmer w najbliższym otoczeniu. Najbardziej zwracały uwagę oczy Ramzesa: pełne mądrości i spokoju, ale jednocześnie tęsknoty i wyraźnego przygnębienia.

Od czterech miesięcy mieszkał w schronisku. Trafił tam po tym jak ktoś przypadkowy znalazł go w lesie z łapą uwiezioną w sidłach. Człowiek przez kilka godzin próbował podejść do Ramzesa. Chciał mu pomóc, ale pies na każdą próbę zbliżenia reagował agresją. W końcu, zmęczony i cierpiący, pozwolił się uwolnić. Patrzył głęboko w oczy swojemu wybawcy, kiedy ten delikatnie otwierał żelazny uścisk. Najtrudniej było przewieźć go do lecznicy. Nie było innego sposobu jak tylko zanieść psa do samochodu. Było to wielkim wyzwaniem z racji wagi i obrażeń czworonoga.

Pies spędził w lecznicy ponad dwa miesiące. Łapy nie udało się uratować z powodu potrzaskanych kości, ale owczarek szybko wracał do formy. Niestety,trafił do schroniska. Dostał ciepły koc i pełną miskę, ale nie było to wymarzone miejsce. Co prawda, w ciągu dnia widywał wiele osób: ktoś przyniósł porcję karmy, ktoś świeżą wodę, ale to w wszystko. W schronisku było ponad sto psów, nikt nie miał czasu zajmować się każdym z osobna. Czasem tylko ktoś zagadał, pogłaskał, ale na tym koniec.

Tego dnia Ramzesowi było szczególnie źle. Przez schronisko ''przetoczyła się'' wycieczka drugoklasistów. W grupie był Krzyś, klasowy rozrabiaka. Nie dość, że dokuczał dzieciom w szkole, dziś postanowił urządzić sobie żarty z psa- kaleki:

-Patrzcie, ale ten pies musiał być głupi! Stracił łapę na własne życzenie! Zamiast pilnować podwórka, pewnie włóczył się gdzieś i teraz ma!

Wychowawczyni zrugała chłopca, ale on w ogóle się tym nie przejął i w dalszym ciągu dokuczał psu, więc wyprawa do schroniska została skrócona.

Wieczorem, tuż przed zaśnięciem, Krzyś pomyślał jeszcze o Ramzesie i aż uśmiechnął się złośliwie na wspomnienie psa bez łapy.

W środku nocy rodziców obudził krzyk chłopca:

-Mamo! Tato! Widziałem oczy dużego psa! Patrzyły na mnie tak...tak...smutno. Były jakby pełne łez! Mamo, psy nie mówią, prawda?

- Oczywiście, synku, że psy nie mówią!!! Skąd ten pomysł?!

Ten pies patrzył na mnie tak jakby chciał powiedzieć: zabierz mnie do domu, będę Twoim przyjacielem! - Tato, pojedźmy rano do Psiej Przystani, chcę zobaczyć tego psa!

- Dobrze, Krzysiu, pojedziemy. Może czegoś się o nim dowiemy. Wspominałeś, że nie ma łapy, na pewno spotkało go coś złego. A teraz już kładź się spać. Dobranoc, kochanie.

W sobotni poranek Krzyś aż tupał nogami z niecierpliwości! Nie mógł się doczekać spotkania z psem, co jeszcze wczoraj było nie do pomyślenia.

- Może nam pani powiedzieć czemu taki piękny pies trafił do schroniska?- tata Krzysia zagadnął panią, która napełniała miskę psimi chrupkami. Po chwili rodzina poznała historię owczarka. Chłopiec się rozpłakał. Już go nie bawił los czworonoga. Wycierając nos, zwrócił się do niego:

- Tyle przeszedłeś, a ja tak niesprawiedliwie Cię oceniłem! Nie miałem prawa tak się zachować! Wybaczysz mi?

Ramzes,początkowo wtulony w kąt klatki, obojętny na kroki przechodzących osób, podniósł głowę i zaczął przyglądać się chłopcu. Nagle wstał i podszedł bliżej.

- Mamo, on chyba rozumie co mówię! Patrz jak słucha!

- Chyba masz rację, Krzysiu! Psy to bardzo mądre zwierzęta! Rozumieją więcej niż nam się wydaje, a przy tym są bardzo wrażliwe.- odparła mama.

-Tatusiu, on jest śliczny,prawda? I te jego oczy! Czy zabierzemy go do domu?- Krzyś zapytał bardzo cichutko, obawiając się odmowy.

- Wiesz, skarbie, pies wymaga opieki,troski, miejsca...- tłumaczył tata.

- Mógłby spać w moim pokoju, tuż przy łóżku. -Mamy ogromne podwórko, miejsca do zabawy starczy dla nas dwóch! Zgódźcie się, proszę!- przekonywał chłopiec.

Tata mrugnął do mamy porozumiewawczo.

- Synku,minionej nocy opowiadałeś o nim tak, że pokochaliśmy go zanim tu przyjechaliśmy!- Poza tym, już dawno uznaliśmy, że w naszym domu powinien być pies, a skoro ten nauczył się funkcjonować bez łapy to i nam jej brak nie przeszkadza.

Krzyś aż podskoczył z radości! Mama kilka razy musiała potwierdzić, że Ramzes będzie miał u nich swój dom!

Potrzeba było trzech dni by przygotować psa do przeprowadzki. Z kompletem badań i skromną wyprawką owczarek trafił do domu rodziny Leśniewskich. Podróż ze schroniska trochę trwała. Do przemierzenia było pięćdziesiąt kilometrów.

Siedmiolatek, choć bardzo podekscytowany, szybko zasnął ze zmęczenia. Za to Ramzes w myślach powrócił do lat dzieciństwa. Był jednym z trojga szczeniąt. Jego bracia trafili do nowych właścicieli, za to on wraz z mamą Azą, został w dotychczasowym miejscu. Dostał imię Ramzes, bo jego pan uważał, że tak dostojny pies powinien mieć dostojne imię.

Pan Mirowski, właściciel, był prawdziwym miłośnikiem psów, a owczarków niemieckich w szczególności. Chwalił się przed znajomymi przy każdej okazji jakie to ma wspaniałe, mądre i dobrze ułożone czworonogi. I choć bez rodowodu, Aza i Ramzes były dla pana Mirowskiego najwspanialszymi psami na miarę medalistów. Traktował je jak członków rodziny, dlatego częściej przesiadywały w salonie u stóp swojego pana niż we własnych budach na podwórku.

Dzieci pana Mirowskiego w pełni podzielały pasję ojca. Chętnie brały psy na długie spacery, czesały je, pomagały przy kąpieli. Latem napełniały wodą ogromną metalową miskę. Psy chlapały się w niej tak mocno, że niewiele wody zostawało na dnie! Po takich harcach odbywał się obowiązkowy ''maraton'' wokół domu by pozbyć się nadmiaru wody z gęstej sierści. Wtedy było mnóstwo śmiechu i radości dla całej rodziny!

Ramzes uwielbiał, kiedy wszyscy, czyli państwo Mirowscy, ich dzieci i on z mamą, wychodzili latem do ogrodu. Zachowywał się wtedy jak szczeniaczek! Biegał radośnie za piłką rzuconą przez Tobiasza czy za patykiem od Karoliny. Turlając się w trawie, zachęcał do zabawy Azę, ale matka nie zawsze miała ochotę na szaleństwa. Częściej wolała odpoczywać w cieniu brzozy rosnącej tuż przy domu.

Owczarek wspominał cudowne rodzinne wyprawy i beztroską zabawę, gdy nagle usłyszał głos Krzysia:

-Jesteśmy na miejscu. Tu mieszkamy i tu będzie teraz Twój dom. Trzeba będzie nadać Ci imię, ale tym zajmiemy się później.

Bo tylko Ramzes wiedział jak ma na imię, ale nie mógł przecież tego powiedzieć. Zresztą, teraz liczyło się już tylko to, że ktoś znów go pokochał.

 

- No,już dobrze, synku. Oczywiście nie pochwalam takich zachowań, ale wiem,że siedmioletni mężczyzna nie zawsze właściwie ocenia sytuację. I wybaczam Ci, ale tylko dlatego, że rozumiesz swoje postępowanie i sam już wiesz co jest nie tak.

Krzyś wiedział, że mama ma rację. Zachowywał się bardzo źle, ale koniec z tym. Jutro jeszcze przeprosi kolegów.

- Mamo,wyjdziemy po południu na spacer?

- Jasne! Pies powinien poznać okolicę! Przecież tu będzie mieszkał. Ale...jest jeszcze jedna rzecz, bez której nie może opuścić podwórka.

- Co takiego???- Krzyś był zaskoczony.

- Powinien mieć imię! Sąsiedzi na pewno będą o nie pytać. - roześmiała się mama.

- No tak! Tylko jak mógłby się nazywać?Bo przecież nie Puszek czy Azor. - Mamo,wymyśl coś!

- Wiesz, już dawno marzyłam o dużym psie. I od dawna myślałam, że mógłby mieć na imię Norton.- Co Ty na to?- podpytywała mama.

Hm, całkiem fajne imię!Oby tylko jemu się spodobało!

Krzyś zawołał psa świeżo nadanym imieniem, a ten z zaciekawieniem uniósł głowę.

- Idziemy na spacer!- chłopiec założył Nortonowi piękną czerwoną smycz i kaganiec. Ale to tata prowadził psa.

Oczywiście nie zabrakło pytań sąsiadów. Padło też wiele pochwał i słów zachwytu: że piękny pies, piękne imię...

Teraz wszyscy czuli, że rodzina jest w komplecie. Leśniewscy byli szczęśliwi i dumni z decyzji o adopcji psa. A Norton, mimo braku łapy, był pełen wigoru. Biegał, bawił się radośnie. Na pobliskiej łące przynosił Krzysiowi patyki. Zachowywał się jakby był w tej rodzinie od zawsze.

Zmęczeni długim spacerem i zabawą usiedli na trawie i zaczęli rozważać jakie życie mógł wieść Norton przed schroniskiem, u kogo mieszkał, no i jak to się stało, że stracił łapę. Pytań, niestety, było więcej niż odpowiedzi. Doszli jednak do wniosku, że ich celem jest stworzenie psu jak najlepszych warunków, by odmienić jego los. I tylko to było teraz ważne. No i jeszcze wizyta u weterynarza w najbliższą środę. Zdrowie psa było dla nich równie ważne jak własne.

Po powrocie Krzyś zadzwonił do wszystkich kolegów. Zaprosił ich na niedzielę. Nie wszyscy dali się od razu namówić, ale ostatecznie klasa stawiła się w komplecie. Rówieśnicy patrzyli z niedowierzaniem, kiedy chłopiec ich przepraszał! Ale on miał już dosyć bycia klasowym łobuzem.

-Koniec z podstawianiem nóg, z zabieraniem kredek, chowaniem zeszytów! To było głupie! Już nie będę tak robił, uwierzcie mi!

- Mówiliśmy Ci żebyś się uspokoił, że zachowujesz się okropnie!- powiedział Bartek. - w czwartek Ola przez Ciebie płakała, bo śmiałeś się, że musi nosić okulary! -Że Łukasz pisze lewą ręką też Cię bawiło! - Ale w schronisku przeszedłeś samego siebie! Wiesz jak było nam wstyd???

- Wiem, ze mi nie uwierzycie- bronił się siedmiolatek, ale właśnie tam zrozumiałem, że robię bardzo źle. Dotarło do mnie jaki jestem. Nie słyszałem opowieści opiekunki z Psiej Przystani, ale Norton mi się przyśnił. Wtedy obiecałem sobie, że stanę na głowie aby znalazł dom. I dotrzymałem słowa. Niech to będzie dla Was dowód, że już nie chcę nikogo krzywdzić.

- Dobra, Krzysiek, moja mama twierdzi, że każdy zasługuje na drugą szansę, a moja mama ma zawsze rację. Zapomnijmy o wszystkim skoro żałujesz. Ale pamiętaj, będziemy Cie pilnować! A teraz pokaż to cudo!

Chłopiec ochoczo wypuścił Nortona z domu. Dzieciaki były zachwycone! Wszystkie chciały się przytulić do jego gęstej sierści, wszystkie chciały go pogłaskać. Okazało się również, że i pies cieszy się z towarzystwa dzieci i wręcz domaga się pieszczot! Szaleństwo na podwórku trwało prawie trzy godziny! Przez cały ten czas nikt nawet nie wspomniał o komputerze czy grach. Pani Leśniewska ledwo namówiła kolegów syna na sok i kanapki. Na koniec wizyty wszyscy dopytywali, kiedy znowu mogą przyjść. Już nie pamiętali, że Krzyś komukolwiek zrobił przykrość.

- Mamo, ale piękny ten nasz pies! Wszyscy byli nim zachwyceni!-Tak mi wstyd, że go wyśmiewałem, byłem taki niesprawiedliwy! Już nigdy nie będę nikogo oceniał jeśli go dobrze nie poznam!

- Widzisz, synku, w życiu tak to już jest: nie zawsze jest tak jak myślimy, a pochopną oceną łatwo skrzywdzić i zwierzę,i człowieka.

- Przepraszam, że taki byłem. To się już nie powtórzy.

Kiedy Krzyś siadł wieczorem na podłodze w salonie, Norton położył głowę na jego kolanach. Patrzył na chłopca swoimi pięknymi, mądrymi oczami, tak jak w schronisku, ale tym razem już ze spokojem i ufnością. Siedmiolatek zasnął, wtulony w psa, zanim skończył się jego ulubiony film.

Tata przeniósł synka do łóżka, pies pomaszerował za nimi do pokoju na swoje legowisko. Krzyś, już przez sen, zamruczał:

- Norton...

W odpowiedzi pies polizał jego dłoń.

Tata jeszcze przez chwilę patrzył na nich obu, po czym zgasił lampkę i cicho zamknął drzwi.

-To był wspaniały dzień, kochanie. Jestem dumny z naszego syna. Zachował się dziś bardzo dojrzale! To tylko dowód na to jak pozytywnie zwierzęta wpływają na ludzi.

- Masz absolutną rację!- przytaknęła pani Leśniewska. -A pamiętasz, że w środę wizyta u weterynarza? Norton musi mieć aktualne szczepienia. Tyle się teraz słyszy o kleszczach.

- Oczywiście, że pamiętam. Dostałem dziś potwierdzenie wizyty.

Kiedy nadszedł jej dzień, Norton grzecznie siedział w gabinecie, dzielnie zniósł badanie i szczepienie. W nagrodę dostał nawet gumową piłkę. Doktor bardzo go chwalił i podziwiał, że tak świetnie sobie radzi mimo braku łapy:

- Fantastyczny pies, bardzo spokojny, opanowany. No i brak łapy chyba nie ma dla niego większego znaczenia. Ale wie pan, są fundacje, stowarzyszenia. One pomagają schroniskom, organizują domy tymczasowe dla zwierzaków, ale też zbierają środki na leczenie. Możemy wpisać Nortona na listę oczekujących na wsparcie.

- Hm, dotąd nie rozważaliśmy zakupu protezy, bo nas po prostu na nią nie stać, ale z pomocą z zewnątrz byłoby łatwiej. Naradzę się z żoną i odezwę się do pana.- A tymczasem: dziękuję bardzo i do zobaczenia.

- Do widzenia panu,cześć Norton.

Po powrocie do domu pan Piotr zdał żonie relację z wizyty.

-Wiesz, weterynarz powiedział, że Norton ma duże szanse na protezę. Nie mógł tylko przewidzieć jaka kwota wchodzi w grę.

Pani Zosia nie wiedziała co powiedzieć. Z jednej strony bardzo chciała by pies nie był kaleką. Z drugiej- bała się, że owczarek nie przyzwyczai się do sztucznej łapy. Jednak ostatecznie zgodziła się podjąć ryzyko. Nie wybaczyłaby sobie gdyby nie dała psu szansy na pełną sprawność.

Przez następne dni Krzyś pędził ze szkoły jak na skrzydłach. Norton zawsze czekał przy bramie. Obaj szaleli z radości jakby tygodniami się nie widzieli! Pies, mimo swoich rozmiarów, biegał wokół chłopca, skakał jakby nic sobie nie robił ze swoich gabarytów. Ale był przy tym bardzo ostrożny. Czasem wydawało się jakby pies czuł się odpowiedzialny za małego Leśniewskiego.

Nadeszło upalne lato i upragnione wakacje. Któregoś dnia mama Krzysia odebrała telefon. Jej starsza siostra Halina zapowiedziała swój przyjazd na kilka dni.

- No, to chyba mamy problem...- westchnął pan Piotr.

Ów problem polegał na tym, że starsza pani nie znosiła psów, a już czworonóg w domu był dla niej absolutnie nie do przyjęcia!

-Powiedziałaś jej o Nortonie, Zosiu?

- Nie miałam odwagi...

-No, to przed nami dłuuugi weekend!- uśmiechnął się tata Krzysia.

Nawet jeśli nie brać pod uwagę podejścia do zwierząt, siostry różniły się bardzo. Pani Leśniewska chodziła w dżinsach i t- shirtach, lubiła smak coli, czasem na obiad zamawiała pizzę, jeździła na rowerze, a w upalne dni robiła sobie wachlarz z gazety. Za to jej siostra, już w latach szkolnych nosiła wyłącznie spódniczki, każdego popołudnia piła zieloną herbatę z maleńkiej filiżanki, a letnią porą dobierała wachlarz do koloru sukienki.

Pani Halina Kwiatkowska przyjechała w niedzielę w porze obiadu. Kiedy wysiadła z taksówki, wszystkim udzieliła się napięta atmosfera. Wiedzieli, że ciotka Krzysia będzie się czepiać wszystkiego: a to łóżko niewygodne, a to zupa za gorąca, a to zapach kawy o poranku przeszkadza...

Od dawna mieszka sama w willi w Konstancinie. Jej mąż, emerytowany oficer, zmarł siedem lat temu. W domu sterylny porządek, kryształy i porcelanowe laleczki gromadzone latami, były ustawione na półkach. Sama ciotka wyglądała jak porcelanowa figurka. Włosy gładko zaczesane w kok, zawsze tak samo. Ubrana w długą, różową sukienkę i błyszczące pantofelki. W dłoni trzymała mały parasol przeciwsłoneczny. Bagażnik taksówki wypełniały walizki i kuferki jakby przyjechała na miesiąc!

Po wejściu do domu wręczyła Krzysiowi wielkie pudło klocków dobrej firmy, jego rodzicom- po flakonie drogich perfum. Atmosfera odrobinę się rozluźniła. Rodzina zasiadła do obiadu. I wtedy...szok! Do kuchni wpadł Norton! Ciotkę Halinę wprost zatkało!

-Co tu robi to olbrzymie bydlę???

-Halinko, to jest Norton, nowy członek naszej rodziny. - zaczęła nieśmiało pani Leśniewska.

-Co??? Ten zapchlony futrzak- członkiem rodziny??? Na pewno nie mojej!- ciotka aż kipiała!

- Właśnie tak!- nie wytrzymał tata Krzysia. - To nasz przyjaciel, ma w domu swoje miejsce!

Starszą panią zatkało. Do końca obiadu milczała, śledząc bacznie każdy ruch owczarka. Kiedy trochę ochłonęła, natychmiast stwierdziła, że wraca do domu!

- Albo ja, albo ten kundel!- krzyknęła, a jej twarz miała kolor wigilijnego barszczu.

- Słuchaj, to jest pies po przejściach. Wzięliśmy go ze schroniska, bo nic dobrego go tam nie czekało. Krzyś go pokochał, dzieli z nim swój pokój. Nie wyrzucimy go!- panu Piotrowi puściły nerwy.

- Halinko, zrobisz jak będziesz chciała, ale zapewniam, że ze strony Nortona nic Ci nie grozi.- Poza tym, on dużo czasu spędza na podwórku lub w pokoju Krzysia, nie będzie wchodził Ci w drogę.- dodała pani Zosia.

Ciotka westchnęła i bez słowa poszła do przygotowanego dla niej pokoju. Za to pies, nieświadomy powagi całej sytuacji, najzwyczajniej w świecie napił się wody i poszedł wylegiwać się na schodach. Gorące lato dokuczało nawet jemu.

Wieczorem, kiedy zrobiło się chłodniej, rodzina zasiadła na tarasie. Słońce już prawie schowało się za lasem. Aż miło było odpocząć od upału.

Dorośli żywo rozprawiali o rzeczach, które Krzysia nie interesowały. Bo co dziecko może rozumieć z podatków, urzędów, przepisów...Za to bardzo nurtowała go pewna sprawa, ale nie wiedział jak o nią zapytać. W końcu odważył się zacząć:

-Ciociu, możesz mi powiedzieć dlaczego tak nie lubisz psów?

Kobieta, zaskoczona, przez chwilę nie mówiła nic. Ale wyraźnie posmutniała.

- Powiedz mu, Halinko. To było dawno, ale wiem, że przeżywasz nadal.- mama Krzysia pogładziła siostrę po ramieniu.

- Miałam trzynaście lat. Wracałam ze szkoły. Padał deszcz, więc mocniej naciągnęłam kaptur i z opuszczoną głową szłam polną drogą. Lubiłam ten skrót. Mogłam być w domu o wiele wcześniej. Byłam głodna i zmęczona, zastanawiałam się co pysznego będzie na obiad. I wtedy z zamyślenia wyrwały mnie dwa duże psy. Pędziły w moją stronę, zaatakowały mnie, były bardzo agresywne! Krzyczałam ile tchu, z bólu i przerażenia, w końcu zemdlałam. Obudziłam się w szpitalu. Miałam prawie rozszarpaną nogę i mnóstwo sińców. Ból był straszliwy i dostawałam morfinę żeby go znieść. Potem dowiedziałam się, że nasz sąsiad usłyszał moje rozpaczliwe wołanie i bez namysłu ruszył na ratunek. Kilka razy strzelił z wiatrówki żeby odstraszyć te bestie. W tym czasie już ktoś inny zadzwonił po pogotowie. Rany na nodze długo nie chciały się goić. Blizny zostały. A strach na widok psów paraliżuje mnie do dziś. Zwłaszcza tych dużych. Dlatego widok Waszego psa był dla mnie takim szokiem. Boję się go,tak jak innych.

Krzyś nie mógł uwierzyć w tą historię. Dotąd w ogóle nie brał pod uwagę, że pies może być niebezpieczny. Przecież Norton był taki łagodny, miał dobroć w oczach. Mama jednak potwierdziła słowa cioci. To był moment, by uświadomić Krzysiowi, że głaskanie przypadkowych psów również może być bardzo niebezpieczne.

- Bardzo smutna historia, ciociu.- chłopiec przytulił siostrę mamy a ona to odwzajemniła i ukradkiem otarła łzy. Była też bardzo zaskoczona zachowaniem siedmiolatka, dzieci raczej do niej nie lgnęły, a on tak po prostu zarzucił jej ręce na szyję.

- Obiecuję, że Norton nie zrobi Ci krzywdy, ciociu.- Udowodnię to!- powiedział Krzyś z pełnym przekonaniem.

Ciocia tylko uśmiechnęła się delikatnie. Było widać, że jedynie z grzeczności. Zaraz potem pożegnała wszystkich i poszła się położyć. Miała dość wrażeń. Leśniewscy jeszcze zostali na tarasie. Rozmawiali między innymi o wyjeździe na zakupy następnego dnia.

- Halinko, musimy pojechać do sklepu, mamy sporo braków w lodówce. Pojedziesz z nami?- zapytała rano mama Krzysia.

- Zosiu, nie żartuj nawet! Żar się z nieba leje! Nie na moje zdrowie chodzenie po tych Waszych molochach!

Bo pani Kwiatkowska uważała, że supermarkety to nie są miejsca dla kobiety takiej jak ona( czyli na poziomie- jak określała). Żaden nigdy nie skusił jej promocją. Od zawsze robiła zakupy w zaprzyjaźnionych sklepikach a warzywa i owoce kupowała na pobliskim targu, zawsze u tych samych sprzedawców.

-Na pewno chcesz zostać sama? Zakupy trochę potrwają a i droga zajmie nam pół godziny w jedną stronę.

- Jedźcie i nie martwcie się. Poleżę i poczytam. Zresztą, boli mnie głowa.

-No dobrze, to odpoczywaj. Ale w razie potrzeby dzwoń, wrócimy jak najszybciej.- powiedziała pani Zosia, wychodząc.

Ciocia pomachała Leśniewskim na pożegnanie i położyła się w salonie. Próbowała zasnąć, ale bezskutecznie.

Sięgnęła po gazetę i nagle okazało się, że litery ''zlewają się'' w jedną wielką plamę. Poczuła, że opadła z sił. Wyciągnęła rękę po telefon, leżał zbyt daleko. Upadła na podłogę.

W pokoju, niemal natychmiast, nie wiadomo skąd pojawił się Norton. Trącał nosem starszą panią, dotknął łapą jej klatki piersiowej. Kobieta nie reagowała, więc zaczął nerwowo biegać od niej do drzwi i z powrotem. Piszczał przy tym cichutko zupełnie jak wtedy, kiedy jego łapa utknęła w pułapce. Wreszcie wybiegł na dwór i, wsparty łapami o płot, zaczął głośno szczekać w kierunku sąsiadów.

Pan Kaliński wybiegł z domu zaaferowany hałasem. Pies wyraźnie dawał do zrozumienia, że coś się stało. Wbiegł z powrotem do pokoju ciotki i obserwował sytuację.

Już po chwili mężczyzna dzwonił pod 999. Na szczęście karetka na sygnale przyjechała bardzo szybko, oczywiście wzbudzając sensację u wszystkich mieszkańców ulicy Świerkowej.

Zaalarmowani Leśniewscy dotarli do szpitala kilkanaście minut później.

- Halinko, ale nas przestraszyłaś!Sąsiad nam wszystko powiedział. Jak się teraz czujesz?

- Już lepiej. Upadłam i obudziłam się już tutaj.Pan Kaliński powiedział Wam o psie? To dzięki niemu pomoc przyszła na czas.

Rodzice Krzysia i on sam uśmiechnęli się a na ich twarzach wyraźnie malowało się uczucie ulgi.

Siostra pani Zosi musiała zostać kilka dni na oddziale. Co prawda, sytuacja została opanowana, ale trzeba było zadbać o jej chore serce.

Po tygodniu ciotka Halina została wypisana ze szpitala. Oczywiście nadal wymagała opieki, więc rodzina zabrała ją do siebie. Nie mogła mieszkać sama, przynajmniej latem, kiedy tak męczyły upały.

Kiedy pani Kwiatkowska przekroczyła próg domu, rozpłakała się. W jej pokoju czekał Norton. Już nie zapchlony futrzak, ale pies- wybawca. Musiała przyznać, że zawdzięcza mu życie. Usiadła na kanapie a owczarek patrzył jej głęboko w oczy. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała go nieśmiało. To był pierwszy pies, którego dotknęła od czasu, kiedy została dotkliwie pogryziona.

Leśniewscy przyglądali się im ze wzruszeniem. Krzyś cichutko chlipał. Nikt nie miał odwagi zepsuć tej chwili słowami. Aż w końcu pani Zosia zaproponowała żeby zjedli obiad. W końcu lepiej się cieszyć z pełnym żołądkiem. Norton po raz pierwszy położył się w kuchni u stóp ciotki a ona- choć nie mówiła nic- była wyraźnie szczęśliwa.

Wieczorem, kiedy Krzyś już spał, Norton układał się w swoim legowisku a starsza pani czytała coś w swoim pokoju, Leśniewscy usiedli na schodach przed domem. Niebo było usiane gwiazdami, gdzieś w trawie koncertowały świerszcze.

-Piękny wieczór po pięknym dniu.- powiedziała mama Krzysia.

- Tak, kochanie. I wiesz, to jeszcze nie koniec.- głos pana Piotra brzmiał tajemniczo.- Dostałem dziś telefon od weterynarza. Norton może mieć protezę łapy. Jest fundacja, która częściowo pokryje koszty jej zakupu. To ''częściowo'' oznacza połowę kwoty.

Pani Leśniewska aż krzyknęła z radości!

- Co prawda mnie brak łapy u Nortona nie przeszkadzał i nie przeszkadza, ale jemu samemu na pewno żyłoby się łatwiej. Trzeba jak najszybciej zacząć działać1

- A resztę pieniędzy dołożę ja. Rodzice Krzysia usłyszeli za plecami głos ciotki. Jestem mu to winna, Norton uratował mi życie!

Leśniewskich wprost zatkało! Nie spodziewali się czegoś takiego!

- Halinko, naprawdę chcesz to zrobić???

- Tak, kochani. Przyjazd tutaj całkowicie odmienił moje życie. A wręcz je uratował! Co by było gdybym straciła przytomność u siebie w domu...- Kwiatkowska mówiła spokojnie i z pełnym przekonaniem. - Mam trochę oszczędności a pieniądze są w końcu po to żeby z nich korzystać, prawda?

Siostry popatrzyły na siebie i uściskały się serdecznie. Zawsze tak różne, teraz znalazły nić porozumienia.

- Dobrze, kochani, o szczegółach porozmawiamy jutro. Teraz idę spać, Wy też nie siedźcie za długo. I przepraszam, że podsłuchiwałam.

Leśniewscy wybuchnęli śmiechem:

- Dobrej nocy!

Mama Krzysia popatrzyła w cudowne nocne niebo:

- Popatrz, Piotr, jak bardzo zmieniło się nasze życie! Tyle dobrych rzeczy w tak krótkim czasie!

- Nie tylko nasze, Zosiu! Krzyś zmienił się nie do poznania, a sama wiesz jak było. Twoja siostra przekonała się do psów a i Norton ją polubił. - wyliczał pan Leśniewski. - A co byś powiedziała, gdybyśmy 1% naszego podatku przekazali na Psią Przystań? Chociaż tak możemy się odwdzieczyć schronisku za Nortona.

- Wiesz, to naprawdę świetny pomysł! Na pewno przyda im się wsparcie!- uśmiechnięta i szczęśliwa pani Zosia przytuliła się do męża i zrobiła łyk karmelowej herbaty.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania