Przypadek Kamienia

Szkarłatna śmierć nawiedzała i pustoszyła ową mieścinę od dawna. Przenigdy dżuma nie była tak nieodparta, tak straszliwa i makabryczna. Oznaką jej widomą – szkarłat krwi, zaś odczuwalną upiorny ból, nagły zawrót głowy i obfity, wydobywający się przez wszystkie pory w ciele pot. A potem rozłąka z życiem i z ciepłem istot boskich. Purpurowa plamiastość twarzy – usuwała jednostkę poza zasięg żyjących, zarazem pozbawiając jej wszelakiego zrozumienia, ciepła, pomocy i troski.

Byłem w ówczesnych latach młody i nierozgarnięty, jak zresztą wypadało na syna wiejskiego chłopa, co by nawet pisać i czytać nie umiał. Jednakże indukcja a prosteriori (a także bohater mej poufnej opowieści ) zmieniła mój tok rozumowania, naprowadziła mnie (a także frenologię) na przypuszczenie, iż jakaś wrodzona i pierwotna, niepojęta pobudka czynów ludzkich, pewna paradoksalna właściwość, którą w niedostatku innego znamienniejszego określenia, nazwać możemy przewrotnością ludzkiego losu, nakierowała mnie na stan w jakim aktualnie jestem.

Obaczył to razu pewnego ksiądz katolicki z Londynu, którego miano idealnie, rzec można, odzwierciedlało to jakim był w istocie. A brzmiało ono ksiądz Riddle Stone. Stone – jak kamień, głaz. Bardziej zniewieściali mawiali, iż oczekiwali z upragnieniem chleba, a kamień murowany dostali. Ksiądz Riddle Stone był twardym mężczyzną o złowrogim spojrzeniu. Wszystko co czynił, czynił z myślą dla chwały pańskiej, nawet wówczas gdy to kazał ubiczować i umęczyć na śmierć kobietę, która ukradła owoc jabłka dla swego syna. Cudem dusza kobiety nie uwolniła się z cierpień i mąk jakie zgotował jej on za złamanie siódmego Bożego przykazania.

Stone uchodził za szaleńca, ale nikt jeszcze w diecezji londyńskiej nie mógł rozstrzygnąć czy to obłęd jest, czy najwznioślejsza inteligencja i czy wiele z tego, co stanowi o wielkości i sławie, nie wynika z rozprzężenia myśli, z majaczeń głowy, zmęczonego z uszczerbkiem pospolitego, ludzkiego umysłu. Mawiał on, iż ci, którzy śnią za dnia, wiedzą o wielu rzeczach niedostępnych dla tych, co śnią tylko i zaledwie nocą. Według niego w mglistych widzeniach miewają oni przebłyski wieków i budząc się, drżą na ciele i na myśli, iż przebywali na rubieży nieodkrytego kufra, nazywanego „Tajemnicą”. Dorywczo, bezsprzecznie poznają nieco wiedzę Dobra, kierując się przykazaniami bożymi oraz kościelnymi, zaś w wyższym jeszcze stopniu odrębną umiejętność poznania Zła studiują. Bez steru, bez kompasu, bez map żeglują po wiecznym oceanie „niewysłowionej światłości” lub wzorem błędnych tułaczy światowych, aczkolwiek nieznanych nikomu nigdzie geografów.

Zastanowiwszy się nad hipotezą stawianą mu przez swe rodzime strony, Stone doszedł do wniosku, że naprawdę jest obłąkany. Przyznał zresztą w głębi serca, że w jego duchowym istnieniu zaznaczają i odznaczają się dwa odmienne stany. Pierwszym, znacznie rozleglejszym jest trzeźwy i hardy na pokusy Złego rozsądek, niepodlegający roztrząsaniu a ogarniający wspomnienia zdarzeń, co złożyły się na młodzieńczy okres jego egzystowania na świecie. Drugim zaś stanem jest stan mroku i zwątpienia, obejmujący całą resztę jego bytu.

To co tu zaraz opowiem o pierwszym okresie, zasługuje w zupełności na wiarę i zaufanie; następnie zaś, to co mam do opowiedzenia o czasach późniejszych, należy temu dowierzać tylko o tyle, o ile wyda się to rzeczą stosowną, roztropną. Zaś w innym obrocie spraw podać można opowieść mą w wątpliwość; gdyby jednak ktoś wątpić nie mógł, niech tej zagadki stanie się Edypem.

Latem i jesienią 1628 młody, nie obwiązany przysięgami duchownymi oraz celibatem Riddle Stone ożenił się z piękna Eleonorą, jego cioteczną siostrą. Od dziecko ponoć zdradzał miękkość i ludzkość uczuć, których na smutek wszystkich mu znanych osób wyzbył się po śmierci jego ukochanej. Riddle opowiadał mi i zachwycał się tkliwością własnego serca; tym, że było ono tak niezmierne i że przyczyniło się zarazem do jego zguby i upadku.

- Spadek Beliala nie był tak zjawiskowy jak mój, chłopcze. – Powiedział, łypiąc na ogień, który zdawał się go imać.

Szczególnie przepadał za zwierzętami i za zgodą zamożnych rodziców posiadał wielce różnorodny zespół swych ulubieńców. Cały niemal czas spędzał w ich towarzystwie i nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, gdy je darzył pokarmem i pieszczotą. Tym, którzy darzą uczuciem wiernego i zmyślnego psa, nie mam potrzeby tłomaczenia istoty, stopnia zadowoleń płynących z owego bezkresnego źródła. W bezinteresownej miłości, w jego nieszczędzącym własnego życia poświęceniu tkwi coś, co bezpośrednio porusza ludzkie serca. Ci, którzy częstokroć mieli sposobność stwierdzenia wątłej przyjaźni i słomianej wierności człowieka, przyjaźń ze zwierzęciem wydaje się być znacznie barwniejsza i okazalsza.

Eleonora, ku uciesze swego małżonka podzielała jego upodobania. Zauważywszy jego pociąg do tych domowych pieszczochów, nie przeoczyła nigdy sposobności dostarczenia mu okazów najbardziej uroczych. We dwójkę mieli – ptaki, ryby, cztery psy, dziesięć królików, trzy kucyki, małpkę i osiołka.

Ten ostatni był okazem zastanawiająco krzepkim i wspaniałym i na przekór wszystkiemu najbardziej pracowitym i wytrwałym. Posiadał smoliste umaszczenie, a grzywa jego biała niczym śnieg grudniowy. Oczy jak u rusałki; ogromne, czarne, rozumne. Mówiąc o jego inteligencji, Eleonorze oczy błyskały i lśniły się jak gdyby nie o osiołku napominała a o najprawdziwszej betlejemskiej gwieździe.

Eres – tak miało na imię zwierzę. Był ulubieńcem młodego małżeństwa. Włóczył się z nimi wszędzie. Gdziekolwiek by nie poszli, widzieli czarną plamę na miedzianym piasku targowicy oraz ulic Londynu.

Przyjaźń Eresa z nimi trwała w tym stanie kilka lat. Na skutek mrożącego krew w żyłach wypadku młody Stone nie stracił jedynie ukochane zwierzę, ale i Eleonorę, która była odbiciem sensu jego egzystencji. Bez niej go nie było. Bez niego nie było jej.

Wiedzieć należy azaisz Eleonora, choć inteligencją dorównywała swym pięknem, wierzyła w zabobony. Nawet w te najbardziej nikczemne i ciemne, które zmuszały wiele serc ludzkich do złych rzeczy i splamienia swego sumienia i wyzbycia się łaski uświęcającej i cnoty. Wierzyła między innymi, że koty wcieleniem diabła i wszelakiego plugastwa są. Częstokroć żona napomykała o rozpowszechnionym w starożytności wierzeniu, które we wszystkich czarnych kotach widziało przerzucone czarownice.

I między nami – mój drogi czytelniku – któż wiedzieć ma, że może źle myślała?

Nie zwarzywszy na swój rozsądek i pomyślunek Stone uratował małego, czarnego kotka gdy wracał z piątkowego spotkania z sąsiadami. Przechodził tuż koło „Czarnej Dzielnicy” – dzielnicy odseparowanej od luksusów chociażby posiadania wody. Na przysadzistym murze powieszone krzyże, drgały i bujały się raz w lewo, raz w prawo, targane zimnym grudniowym wiatrem. Stonowi najbardziej w pamięci odznaczył się z tego późnego, mroźnego wieczoru szkarłat zbroczonego krwią puchu śniegu.

- Eiros. – Ozwał się do kota, jak gdyby człowiekiem był. – Eiros zwać się będziesz aż po wszystkie twe dni. A domem twym mój dom będzie i jedli będziemy przy wspólnym stołu. Ty, chłepcąc z gorka białe jak zęby mleko, a ja strawę podjadając. Zwarzyć również trzeba, byś zapamiętał me ziemskie miano, jakim jest Riddle Stone.

Zabrawszy przybłędę, mężczyzna udał się pospiesznym krokiem do swojego domu położonego z ćwierć mili na północ od „Czarnej Dzielnicy”. Onegdaj przechodziwszy przez bramę swego domostwa wilki z pobliskiego lasu ozwały się i zawyły tępo i głucho tak, jakby chciały ostrzec Stona.

Żona jego w ten czas bawiła się w głównej izbie z Eresem, lecz ujrzawszy jaką czarną marą zwlókł do domu ich jej mąż, wstała z kucek i zamarła w przerażeniu. Jak gdyby otępiała, zbladła wtem niczym przybysz z tamtego świata i krzyknęła w grozie. Po krótkiej chwili, dosłownie momencie nastąpił po wrzasku zgiełk głosów złamanych, przerywanych głuchymi jękami bólu czy też żałoby. Zdawało się biedakowi, iż wszystkie zwierzęta w izbie lament wznoszą i wzywają do pokuty. Czy rozum mu się obłąkał, czy też to nie snem, czy jawą najprawdziwszą było? Zdjęty dreszczem postąpił kroku ku swej małżonce, aczkolwiek ta, nadal zdjęta trwogą wznowiła okrzyk, cofając się za osiołka. I posłyszał cichutki jęk, miauczenie i poznał wówczas, że był to jęk śmierci. Nie dźwięczał jak jęk bólu czy rozpaczy – o nie! Był to głuchy i zdławiony wydech, który dobywa się z dna duszy przesyconej postrachem i mrokiem.

Nim Riddle Stone spostrzegł umknięcie kota jego żona osunęła się na osiołka, który chwilę później pokołysał się z boku na bok i uderzył swoim cielskiem na ciemne, zniszczone bele. W ślad za nimi poszły wszystkie zwierzęta w głównej izbie.

Prask.

Prask.

Prask.

Tylko to w jego umyśle pozostało po tamtym dniu.

Z ust Stona wydobyło się jej imię. Eleonora, Eleonora – biło w jego głowie i kotłowało, i wrzało, i mąciło się z mrokiem, do jakiego wpędziła go tym niemym stanem. I wrzask straszliwy zapamiętał, jaki dobywając się z ust i strun jego wyszarpał śmierć z kąta, która wzdrygnąwszy się, uleciała i rozpłynęła się w mroku nocy.

Złe myśli krążyły po głowie biedaka. Mnóstwo złorzeczeń, mieszanka przekleństw i najnikczemniejszych i najbrudniejszych myśli. Gdy dotknął jej szyi, chcąc sprawdzić puls stało się dla niego jasne – ona nie żyje. Umarła! Jej dusza pofrunęła i posiadła w Królestwie Bożym. O Tanatosie! – bezwiedny złoty nożowniku! Czemuż męczyć dusz tyle musisz? Czemuś smutek i rozpacz siejesz? Czemuż znosić twe złote kaprysy musim?

Pierwszym jego odruchem było wypatrzenie zwierzęcia – przyczyny tak wielkich nieszczęść, gdyż w końcu postanowił nieodwołalnie i boleśnie, a jakże powoli pokarać je śmiercią. Jednak ono, a raczej ona uleciała już dawno temu i zostawiła jeno za sobą potworny zaduch, smród stęchlizny i rozpadu.

Biednyś ty, biedny - Riddle Stonie. Bóg pokarał cię straszliwie i mocno. Twe żądze ujrzenia jej nigdy się nie ziszczą. Nigdy już nie będziesz dzielić się miodem w kuflu wraz ze swym dobrym przyjacielem, osiołkiem. Już nigdy nie doczekasz pociechy w byciu ojcem. Lecz nie śmiej za to mieć pretensje. Tyś, który tyle zła wyrządził w drugim etapie swego życia. Takiś już twój los, kamieniu; wydać krzyk niemy i zatonąć .

Po tragicznych wydarzeniach Riddle Stone czterdzieści dni od śmierci Eleonory zaszył się w Dover w zakonie franciszkanów, gdzie w raz ze swymi nowymi braćmi oddał się całkowicie i dobrowolnie modlitwie i rozważaniom. Spędził tam piętnaście lat swego życia, a wyszedłszy jako stary, zsiniały i pomarszczony staruch skierował się do Londynu, a następnie do Brighton. W Londynie mącił w głowie ciemnemu, niedokształconemu ludowi, który wysłuchawszy i spijawszy z ust jego słowa robił wszystko co ten mu kazał. Przerażające się dziwy działy w 1666 roku. Ludzie płonęli, zwierzęta hodowlane dusiły się własnym jadłem, rośliny czerniały i szkarłatniały, obumierając, a z pochmurnego, zakapturzonego nieba leciał popiół. Ojcowie diecezji londyńskiej nazywali owy rok „rokiem diabła”, a za samego jego kontrahenta uważali Stona.

W 1672 roku Stone, zostawiwszy za sobą pięćset dwadzieścia sześć ofiar – jak mawiał – „grzechu i rozpusty”, udał się do oddalonego o kilkaset mil morskich Brighton. Długa jego wędrówka była, by tylko ujrzeć i na tej przeklętej, a zarazem boskiej ziemi umrzeć.

Za załomem wzgórza ujrzał miasteczko rozpościerające się w mroźnej, srebrnej poświacie; ośnieżone Brighton ze swymi chorągiewkami, wieżyczkami, kominami, nabrzeżem i niewielkimi mostkami, wierzbami i cmentarzami, z bezkresnym labiryntem wąskich, stromych, krętych uliczek i przyprawiającym o zawrót głowy wzniesieniem centralnym, nad którym górował, nietknięty przez czas, kościół. Przypominająca gąszcz kombinacja kolonialnych domków, rozstawionych pod różnorakim kątem, dużych i małych, parterowych i piętrowych przywodziła na myśl klocki rozsypane przez rozkapryszone dziecko. Ponad osadą unosił się na mrocznych skrzydłach cień starożytności; przemykał ponad pobielonymi przez zimę topolami i dachami. Latarnie i okna, jedno po drugim, rozpalały się w zimnym zmierzchu, dołączając do Oriona i archaicznych gwiazd. Patrząc na te błyszczące i jaśniejące na ciemnym sklepieniu punkciki, czuł, jakby ktoś wyciął kawałek jego wspomnień.

K a w a ł e k j e g o ż y c i a.

Bolał nad tym niemiłosiernie. Od czasu do czasu głęboko tam gdzieś, a dokładniej po stronie lewej piersi, jakby w płucu, odczuwał potworne kłucie, a zarazem przesyconą wrzaskami pustkę, która pożerała go dniem za dniem, po kawałku. Zaś w jego udręczonych uszach pobrzmiewało nieustannie koszmarny furkot i trzepot oraz jakby słabe, odległe ujadanie jakiegoś wielkiego ogara. Nie był to sen ani, jak się obawiał, szaleństwo, zbyt wiele się bowiem wydarzyło, aby mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości.

Eleonora była zmasakrowanym trupem; tylko on wiedział dlaczego i wiedział też, że wkrótce przebije swe płuco czymś ostrym i zimnym, strwożony, by i jego nie spotkał równie okropny los.

W głębi mrocznych posępnych korytarzy upiornych fantazji Riddla Stona krążyła czarna bezkształtna Nemezis, która przywiodła go nagiego ku samozagładzie. Niechaj Niebiosa wybaczą głupotę i upodobanie okropieństw, które sprowadziły na tego człowieka tak potworny los! Znużony pospolitością prozaicznego świata, gdzie nawet radości przygód mogą się z czasem znudzić, Stone zgłębiał radośnie tajniki wszelkich estetycznych i intelektualnych prądów, obiecujących odsunięcie choć na chwilę przytłaczającej go nudy, a także głęboko ukrytego strachu, smutku i złości. W swoim czasie pobytu na Brighton interesował się jednocześnie tajemnicami symbolistów i ekstazami prerafaelitów, lecz każdy nowy trend wkrótce tracił dla niego swój urok, przestawał być pociągający i pokrywał się kurzem i patyną. Nie wiedział co uczynić ze swoim pragnieniem, z czasem i z sobą samym, aż w końcu pewnego dnia, a dokładnie dwudziestego piątego listopada 1675 roku obaczył JĄ.

Szła krwistym korowodem dymów, w których zaplątani jak we włosach Roszpunki dusze ludzkie krzyczały i pękały wnet jak bańki mydlane. Jej piękno go onieśmieliło, wprawiło w tak monstrualny zachwyt, że w mig, poznał swój umysł jako nie umysł człowieka, a najgorszego demona z czeluści piekielnych. I nawet pomiot Ctulhu, ani też wychodzący z morza Ytghotha, rozszerzający kult Wiecznych Przedwiecznych nie spodziewał się tego. Bowiem przeklęty kamień nie dość, że zatonął, to fale mroczne i zawiłe otuliły go zewsząd i roztrzaskały.

W końcu wszechświat omglił się nocą, cichością i milczeniem. Stracił przytomność. Stracił przytomność, aczkolwiek by sam tego nie przyznał. Niezupełnie stracił swoją ś w i a d o m o ś ć, bowiem nawet w grobie nic doszczętnie nie znika. Widział zaledwie urywki, nieopisane, wyrwane z kontekstu fragmenty, których nie potrafił za nic w świecie scalić. Wiedział, a raczej podejrzewał, że Szkarłatna Dama nie odebrała mu jego ś w i a d o m o ś c i – odebrała coś zupełnie innego, znacznie, znacznie cenniejszego. Nie potrafił tego sprawdzić, poczuć, bowiem strach narastał w nim i obłęd dawnych dziejów rozpościerał się nad nim niczym czeluści piekielne za każdym razem gdy to starał się opanować.

Otworzywszy oczy, z rozsadzającym czaszkę bólem głowy udał się powłóczystym, chwiejnym krokiem do miejsca jego modlitw, gdzie jego nauczyciele stali się jego uczniami, zwracając się do niego per „święty”. Trwał długo siedząc – był sam. Po lunie światła księżyca odkrył, iż była północ. Mary i złe sny poszły precz. A przynajmniej tak mu się zdawało, gdyż ostatnie wydarzenia były niego niczym czerwona karta w kronice jego istnienia.

Na stole przed nim oprócz kilku otwartych ksiąg z pożółkłymi, przetartymi stronnicami płonęła lampa. Tuż koło niej leżał hebanowy kufer długi na dziesięć cali, a wysoki na sześć i pół. Styl kufra nie był godzien najmniejszej uwagi. Już zresztą częstokroć widywał podobne na targach i sklepowych półkach aptekarzy. Nic by nie było w tym dziwnego, jednak on; jako człowiek zamartwiający się o wszystko wszędzie, pytał siebie w myślach – co ona tu robi? Zwęził oczy i zadrżał na ciele. Były to istne błahostki, na które nie warto zwracać uwagi, lecz wzrok Stona padł na kartę jednej księgi otwartej i na zdanie podkreślone czerwonym atramentem. Były to osobliwe, lecz proste słowa; „Et mortuus est dei filius; credibile prorsus est, quia ineptum est. Et sepultus resurrexit; certum est, quia im possibile” Nie wiedzieć czemu znów zadrżał i zatrwożył się wielce. Poczuł jak krew w żyłach mu zastygła, a potem odurzyła do głowy, skądinąd odpłynęła, przyprawiając go o zawrót tak, że prawie spadł z krzesła, przewróciwszy księgę o filozofii Tertulliana.

 

Zapukano z lekka do drzwi biblioteki, jednakowoż nikt nie wszedł. Blady jak przybysz z tamtego świata podniósł się ociężale i ostrożnie i z bijącym jak sto koni sercem otworzył one drzwi. Wyjrzał i zobaczył tylko ciemność i mrok korytarzy swego domostwa. Wtem jednak powietrze zgęstniało i zadrżało, i nie wiedzieć skąd, ani z owąd jego uszy porażone zostały straszliwym wrzaskiem. Podkulił się na nogach i zatrzasnął drzwiami tak mocno, że zawiasy zatrzeszczały, a z szarych ścian glinianych posypał się brązowy proch. Przysypany w nim trwał godzinę, dwie, trzy, sześć - nie rozróżniał. Czuł wątły smród stęchlizny, odpadków i czegoś ciężkiego, aczkolwiek wątłego. Spojrzał na swe szaty – były zbryzgane krwią i błotem. Chwycił się dłońmi swego brudnego odzienia i wtem spostrzegł mnóstwo ran ciętych po grzbietach ich. Skierował swój wzrok na stół i wnet zauważył coś lśniącego i błyszczącego, co spozierało na niego z pomiędzy ksiąg. Z krzykiem dopadł do stołu i pochwycił hebanowy kufer, lecz zabrakło już mu sił, aby go otworzyć. Wymknął się mu już z drżących, poranionych rąk, upadł głucho i otworzył się. Na czarny marmur rozleciało się mnóstwo małych czarnych przedmiotów z jak gdyby szarawymi szponami. Najpierw myśl mu do głowy wpadła, iż to odcięte pióra pisarskie lecz wnet spostrzegł, że to odcięte, czarne palce ludzi, których Szkarłatna Śmierć pochwyciła w swe szpony.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Nathuz 24.04.2017
    Czyta się ciekawie, chociaż według mnie za bardzo skupiasz się na opisach miejsc i charakteru głównego bohatera, a za mało na akcji :)
  • AliceMoriarty 24.04.2017
    Chodziło mi głównie o popisanie się językiem w tym, więc możliwe.
  • labirynt 08.05.2017
    Ciekawy, stylizowany język, ale, na dłuższą metę, ciężko się czyta

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania