Przypadek Pawła Woroncowa /
— Trzy lata psu w tyłek — pomyślał, przyjęcia, bankiety, czyste szaleństwo. Zgasił papierosa i energicznie wstał z fotela.
— wyjeżdżam z Petersburga!.
Po chwili spojrzał w stronę pokoju obok.
— co z ojcem? — szepnął … od zawsze żyłem w jego cieniu.
Pawłowi mogło się tak wydawać.
Zygmunt Aleksandrowicz Woroncow, bohater Wojny Krymskiej, kawaler orderu św. Stanisława drugiej klasy, był ogólnie szanowanym i cenionym obywatelem miasta.
Kiedy osiem lat temu zmarła żona Anna, Zygmunt Aleksandrowicz z niezwykłą troskliwością zajął się wychowaniem syna.
Paweł nigdy o tym nie zapomniał i chociaż czuł, że ostatnie trzy lata były niekończącym się pasmem porażek, jak tylko mógł, zwlekał z rozmową na temat wyjazdu.
Dzisiejszy dzień wydawał się najodpowiedniejszy. Z książką w ręku rozłożył się na sofie. Przerzucał kartka za kartką bez wyraźnego zainteresowania treścią.
— Początek i koniec — nuda, ale środek? — nawet ja nie znam, aż tylu technik uwodzenia.
Książka była pretekstem tak naprawdę, czekał na rozmowę z ojcem.
Minęło jeszcze piętnaście minut, zanim w pokoju zjawiła się, Zygmunt Aleksandrowicz wszedł, rozejrzał się uważnie, jakby czegoś szukał, w końcu jego wzrok zatrzymał się na sofie, na której siedział Paweł.
— Co postanowiłeś? — spytał.
— Wyjeżdżam na prowincję — odparł stanowczo Paweł.
Zygmunt podszedł bliżej, usiadł obok syna.
— Wyjeżdżasz? — szepnął — dobrze, to twoja decyzja.
— Szybko wywiesił białą flagę? — pomyślał, zaskoczony Paweł.
Generał przygładził ręką lekko siwiejące włosy, spojrzał na syna.
— Maria nie żyje.
Paweł zerwał się na równe nogi.
— Tylko tyle!? — krzyknął, tylko tyle masz do powiedzenia.
— Przeziębiła się — wtrącił łamiącym się głosem generał, od wielu lat zmagała się z gruźlicą.
— Od kiedy stałeś się taki wrażliwy? — z sarkazmem w głosie zapytał Paweł.
Zygmunt spojrzał na syna z wyrzutem.
— Od chwil, gdy postanowiłeś spędzać wieczory w podejrzanych miejscach. Nie miałeś, dla niej czasu, ważniejsze było, towarzystwo tego obszarpańca, Wiktora — po czym dodał z ironią, cyganeria z bożej łaski.
Paweł spojrzał na ojca.
— Cztery lata! — krzyknął, tyle czasu zajęło ci ratowanie Marii, wiedziałeś, co do niej czuję.
Nagle wstał i wyszedł z pokoju.
Ponad godzinę błąkał się po Petersburgu, myśli głębiły się w jego głowie. Niedawna rozmowa wyprowadziła go z równowagi. Miał świadomość, że zostawia ojca bez opieki i wsparcia.
— Cholera!, burknął pod nosem — stary da sobie radę, to ja mam coś do udowodnienia.
Przypomniał sobie o Wiktorze, był jedyną osobą, której ufał.
— dawno nie rozmawialiśmy — pomyślał Paweł.
Kamienica, w której mieszkał przyjaciel, znajdowała się na obrzeżach miasta, dotarcie na miejsce zajęło Pawłowi pół godziny.
W drzwiach przywitał go wysoki, szczupły rudzielec.
— Kogo moje oczy widzą!, odezwał się dziarsko.
— Cześć, wymamrotał Paweł.
Usiedzieli przy stole, na którym stała już butelka wódki i dwa zdezelowane kieliszki.
Wiktor rozlał alkohol do kieliszków, po czym zwrócił się do przyjaciela.
— No — bracie, za powodzenie w miłości.
Paweł skrzywił się, obtarł usta i wydusił — wódka i owszem, ale toast nietrafiony.
W pierwszej chwili przyjaciel nie zrozumiał słów Pawła, dopiero gdy Woroncow opowiedział o rozmowie z ojcem i, o tym, że zamierza wyjechać, Wiktor objął jego ramie i przytulił go do siebie.
— Słuchaj — zaczął, krewniak ma kancelarię prawną w miejscowości Szczokino, w obwodzie Tulskim, nazywa się Gawrin. Poczekaj chwilę, dam ci list polecający do niego.
Po chwili wrócił z kopertą w ręku.
— To mała mieścina — z życzliwością w głosie odezwał się Wiktor, ale kto wie … może ci się poszczęści.
Było dobrze po siedemnastej, w oknie wagonu Paweł zauważył tablicę z napisem: Tuła.
Nagle pociąg zakołysał się i zatrzymał z impetem w kłębach szarego dymu.
Woroncow wyszedł z dworca, stanął przed budynkiem, rozejrzał się, jakby na kogoś czekał.
— Pan Woroncow? — rozległ się dźwięczny baryton.
Paweł spojrzał, w gorę, na kozie siedział wąsaty mężczyzna, w długim ciemnym płaszczu.
— Ty od radcy Gawrina? — spytał Woroncow.
— Tak — odpowiedział woźnica.
***
Od wyjazdu z domu minął rok. Paweł nie przypominał już bawidamka i lekkoducha.
Z czasem zżył się z tutejszą społecznością, jego relacje zawodowe z Gawrinem przerodziły się w szczerą przyjaźń.
Młody Woroncow dotrzymał słowa, dokładnie co miesiąc wysyła obszerną korespondencję do Petersburga.
Komentarze (12)
Trzy lata psu w tyłek — pomyślał, przyjęcia, bankiety, czyste szaleństwo. Zgasił papierosa i energicznie wstał z fotela.
— Wyjeżdżam z Petersburga!
Po chwili spojrzał w stronę pokoju obok.
— Co z ojcem? — szepnął… od zawsze żyłem w jego cieniu.
Pawłowi mogło się tak wydawać.
Zygmunt Aleksandrowicz Woroncow, bohater wojny krymskiej, kawaler orderu św. Stanisława drugiej klasy, był ogólnie szanowanym i cenionym obywatelem miasta.
Kiedy osiem lat temu zmarła żona Anna, Zygmunt Aleksandrowicz z niezwykłą troskliwością zajął się wychowaniem syna.
Paweł nigdy o tym nie zapomniał i chociaż czuł, że ostatnie trzy lata były niekończącym się pasmem porażek, jak tylko mógł, zwlekał z rozmową na temat wyjazdu.
Dzisiejszy dzień wydawał się najodpowiedniejszy. Z książką w ręku rozłożył się na sofie. Przerzucał kartkę za kartką bez wyraźnego zainteresowania treścią.
— Początek i koniec — nuda, ale środek? — nawet ja nie znam, aż tylu technik uwodzenia.
Książka była pretekstem tak naprawdę, czekał na rozmowę z ojcem.
Minęło jeszcze piętnaście minut, zanim w pokoju zjawiła się, Zygmunt Aleksandrowicz wszedł, rozejrzał się uważnie, jakby czegoś szukał, w końcu jego wzrok zatrzymał się na sofie, na której siedział Paweł.
— Co postanowiłeś? — spytał.
— Wyjeżdżam na prowincję — odparł stanowczo Paweł.
Zygmunt podszedł bliżej, usiadł obok syna.
— Wyjeżdżasz? — szepnął — dobrze, to twoja decyzja.
Tak szybko wywiesił białą flagę? — pomyślał zaskoczony Paweł.
Generał przygładził ręką lekko siwiejące włosy i spojrzał na syna.
— Maria nie żyje.
Paweł zerwał się na równe nogi.
— Tylko tyle!? — krzyknął, tylko tyle masz do powiedzenia.
— Przeziębiła się — wtrącił łamiącym się głosem generał, od wielu lat zmagała się z gruźlicą.
— Od kiedy stałeś się taki wrażliwy? — z sarkazmem w głosie zapytał Paweł.
Zygmunt spojrzał na syna z wyrzutem.
— Od chwil, gdy postanowiłeś spędzać wieczory w podejrzanych miejscach. Nie miałeś dla niej czasu, ważniejsze było towarzystwo tego obszarpańca, Wiktora — po czym dodał z ironią:
— Cyganeria z bożej łaski.
Paweł spojrzał na ojca.
— Cztery lata! — krzyknął, tyle czasu zajęło ci ratowanie Marii, wiedziałeś, co do niej czuję.
Nagle wstał i wyszedł z pokoju.
Ponad godzinę błąkał się po Petersburgu, myśli kłębiły się w jego głowie. Niedawna rozmowa wyprowadziła go z równowagi. Miał świadomość, że zostawia ojca bez opieki i wsparcia.
— Cholera! — burknął pod nosem — stary da sobie radę, to ja mam coś do udowodnienia.
Przypomniał sobie o Wiktorze, był jedyną osobą, której ufał.
Dawno nie rozmawialiśmy — pomyślał Paweł.
Kamienica, w której mieszkał przyjaciel, znajdowała się na obrzeżach miasta, dotarcie na miejsce zajęło Pawłowi pół godziny.
W drzwiach przywitał go wysoki, szczupły rudzielec.
— Kogo moje oczy widzą! — odezwał się dziarsko.
— Cześć, wymamrotał Paweł.
Usiedli przy stole, na którym stała już butelka wódki i dwa zdezelowane kieliszki.
Wiktor rozlał alkohol do kieliszków, po czym zwrócił się do przyjaciela.
— No, bracie, za powodzenie w miłości!
Paweł skrzywił się, obtarł usta i wydusił — wódka i owszem, ale toast nietrafiony.
W pierwszej chwili przyjaciel nie zrozumiał słów Pawła, dopiero gdy Woroncow opowiedział o rozmowie z ojcem i o tym, że zamierza wyjechać, Wiktor objął jego ramię i przytulił go do siebie.
— Słuchaj — zaczął, krewniak ma kancelarię prawną w miejscowości Szczokino, w obwodzie Tulskim, nazywa się Gawrin. Poczekaj chwilę, dam ci list polecający do niego.
Po chwili wrócił z kopertą w ręku.
— To mała mieścina — z życzliwością w głosie odezwał się Wiktor, ale kto wie … może ci się poszczęści.
Było dobrze po siedemnastej, w oknie wagonu Paweł zauważył tablicę z napisem: Tuła.
Nagle pociąg zakołysał się i zatrzymał z impetem w kłębach szarego dymu.
Woroncow wyszedł z dworca, stanął przed budynkiem, rozejrzał się, jakby na kogoś czekał.
— Pan Woroncow? — rozległ się dźwięczny baryton.
Paweł spojrzał w gorę, na kozie siedział wąsaty mężczyzna, w długim ciemnym płaszczu.
— Ty od radcy Gawrina? — spytał Woroncow.
— Tak — odpowiedział woźnica.
***
Od wyjazdu z domu minął rok. Paweł nie przypominał już bawidamka i lekkoducha.
Z czasem zżył się z tutejszą społecznością, jego relacje zawodowe z Gawrinem przerodziły się w szczerą przyjaźń.
Młody Woroncow dotrzymał słowa, dokładnie co miesiąc wysyła obszerną korespondencję do Petersburga.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania