Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Przypadki Warncholia

Zdecydowałem się na napisanie kilku słów o aktualnej sytuacji za namową i inspiracją mojej siostry Margaret Mariot ( w skrócie MM – czytajcie „emem”) To jest ogólnie idiotyczne. Może i debilne z mojej strony, ale obiecałem jej napisać coś niecoś, ze względu na to, że jest nieźle walniętą blondynką o długich rzęsach i ma ciąg na prawdę, a jak już wspomniałem jest moją Siorą. No i lubi czytać moje teksty. Prawdę rzekłszy jest intuicjonistką i ma to coś. Jeździ czerwonym samochodem, dwudrzwiowym, wyprodukowanym na kontynencie azjatyckim. Chodzi po ziemi dziwnie, acz pewnie, a po za tym winien byłem jej pieniądze, a to traktuję jako ciągły dług, choć już spłacony. Jednakże, już myślę, jak w przyszłości zaciągnąć u MM kolejny. Mam pewien pomysł, który może być jeszcze lepszy niż poprzedni. Tamten był na przeżycie – nowy sweterek, nowe spodnie, nowa butelka Bourbona. Taki, żeby mi sfinalizowała podróż na Tajlandię, bo mam czterdzieści dziewięć lat i wypad do Bangkoku przydałby mi się, jako mężczyźnie o samotnym sercu, niezajętym uczuciem do około czterdziestoletniej kobiety (może być młodsza), a jak będzie młodsza to też nic w tym złego. W swoim życiu najbardziej pociągały mnie zdrowe czterdziestki, nawet wtedy, gdy byłem na fali jako marynarz.

Ta zgoda na pisanie nie przyszła mi jednakowoż łatwo, acz trudno i nie obyło się bez znaczącego przypadku. Tym przypadkiem stał się Wacek. Kowal. Zamieszkały w Rudzie Śląskiej przy ulicy Generała Ziętka 45 w starym klasyku skandynawskim, w pokojach troszkę popleśniałych. Czyli Wacław jest rudzianinem, tak jak każdy mieszkaniec Piekar Śląskich jest piekarzaninem, a mieszkaniec Babich Dołów jest babiarzem. Kowal miał skądś pieniądze. Jak na rudzianina to było do przodu.

Natknęliśmy się na siebie w tarnogórskiej castoramie przy dziale ze śrubami i mutrami. Przypadek? Ja nie wierzę w przypadki. Jestem tarnogórzaninem! Zaczęliśmy składną, acz uprzejmą rozmowę, tak jak na osobników, których wiązały kiedyś interesy. Kowal mnie wkurwiał, ale on tego nie wiedział, bo rozstaliśmy się bez wstrząsów. Taki jestem.

- Się ma! Jaa!, to ty? Co robisz? A ty? Dobrze, że cię widzę, a dawno cię nie widziałem. Ja też nie, wyglądasz jakoś tak… całkiem - całkiem. Szczerzyliśmy inteligentnie zęby i uścisnęliśmy sobie prawe dłonie w przyjaznym uścisku. Tak jak dobre ziomy to robią.

Prawdopodobnie długi na piętnaście metrów dział w castoramie, wypełniony po obu stronach do pierwszego piętra przydatnymi akcesoriami – śruby, śrubeczki, młoty, młoteczki i kotwy chemiczne – zbliżyły nas do siebie. Przyznaję, że nawet ucieszyłem się ze spotkania z tym drobnym gadułą. Była pora obiadowa i obaj poczuliśmy w żołądku brak śniadania, dlatego zaproponowałem zjedzenie obiadu, w należącej do tego obiektu jadłodajni o nazwie „Kopalnia Smaku”. I to był mój pierwszy błąd.

Obaj zamówiliśmy to samo. „Barszcz Sztygara”, czyli barszcz instant z glutenami i uszkami, które przypominały tortellini. E 150. Brazylijskiej kawie zalegającej mój żołądek ten wybór nawet przypasował.

Jak Kowal podjadł, to zaczął gadać. A jak zaczął gadać, to zapytał – „chcesz usłyszeć co teraz robię?”

- Wacek, no jasne. I to, że tak odpowiedziałem - to był mój drugi błąd.

- Warncholio. Nie wyobrażasz sobie!

- No, nie.

- Zapisałem się do PiS!

- Przyjęli cię? – zacząłem wykazywać oznaki paniki, bo rozmowa zeszła na tory polityki, a z nią tą nie mam się za bakier. Nie lubię jej. Niektóre chujki i pipki występujące w programach telewizyjnych nie wzbudzają u mnie erekcji, a wręcz przeciwnie odruch wybitnie wymiotny.

Kowal rozpoczął wielce uczony wywód polityczny, w którym mówił o dwóch maszynach, o wybitnej posłance Klemie, jej wczasach wśród patogenów, insektów i żrących substancjach obcych, a także o tym, że jest pisiowym patriotą. Na życie lub śmierć Jarosława Kaczyńskiego.

O chorobach wieku starczego nic nie wspomniał.

Pokazał mi Klemę na wyświetlaczu telefonu i filmik z jej wczasów w Jordanii wśród pasożytów. Podczas wczasów wyrobiła sobie własne zdanie na ten temat i przekazała je na forum rządu.

Klema była podobna do mojej Beaty! Prawie idealna kopia z fejsu mojej Beaty! A czy nie imię jest wróżbą? Czy to nie imię stanowi znak? NOMEN OMEN.

To wszystko wywróciło moje życie erotyczne do góry nogami, a myśl o Beacie w moim łóżku została przez Kowala zdruzgotana. Kurwa! Nigdy go nie lubiłem. Zawsze mnie mega wkurwiał! Po jakiego człona go spotkałem?

No dobrze, spiknąłem się z Beatą i przyznaję się, że aż przez dwie randki nie mogłem za żadne skarby zaciągnąć jej do łóżka. To trwało zbyt długo.

Taka sytuacja.

Przyznaję też, że Beata nie spodobała mi się od pierwszego wejrzenia, ale czy darowanemu koniu zagląda się w zęby? Albo czy też nie głodnemu chleb na myśli? Do Bangkoku za chwilę nie polecę, a Beata akurat tyłek miała zwarty, acz pokaźny, co w obcisłej sukience zaistniało w mojej wyobraźni, gdy siadała na wysokim krześle przy barze w „Bricku”, jako dwie gruszki lub pogrubiony znak X. A to wszystko przejebałem przez rozmowę z Kowalem. Co za mantra? To wszystko przez posłankę Klemę i pisiowate maszyny!

Co do seksu i chleba. Mój pozytywnie wyrąbany kolega z Gliwic powiedział, że erotyzm jest najwyższym priorytetem człowieka. Coś wspomniał o naukowcach i o tym „najważniejszym” ze Szwajcarii, ale po pięciu piwach zapomniał jak on się nazywa. Jakie miał imię, nazwisko lub pseudonim? – powiedział pytając-

No i tak. Chyba chodziło mu o Simona Ammana.

A ja mu odpowiedziałem, że nie! Odpowiedziałem Krzysiowi z Gliwic, że nie. Powiedziałem mu, że jakby wygłodzony mężczyzna miał do wyboru kromkę chleba posmarowaną wiejskim masłem przyłożoną szynką lub cipkę, to wybrałby chleb. Na taki przykład, tak by zrobił Polski Żyd lub prawdziwy Polak z czasów Drugiej Wojny Światowej, a nawet ja.

Zakończyłem tę rozmowę z Kowalem. Z opuszczoną głową zacząłem wsiadać do swojego Chryslera. Pomyślałem, że teraz na pewno Krzysio pieprzy swoją żonę na stojąco albo na leżąco, a ten zafajdany Wacek przez swoją opowieść o posłance Klemie pozbawił mnie dzikiego seksu z Beatką.

Gdy tak myślałem, to zawibrował mój telefon. To była MM.

„Postanowiłam zrobić dla ciebie obiad.”

„Mam dwa powody:”

„Pierwszy: nowy”

„Drugi: stary”

A ja na to – „Hejo Siora, daj spokój, nie maltretuj mnie obiadem, dobrze usłyszeć Twój głos, ale dzisiaj ja, to nie ja.

-Stary etap życia? - zapytała MM i kontynuowała – Tym już nie przejmuj się. Warncholio, co już napisałeś?

- Szefowo, właśnie piszę! – znowu podkurwiłem się, bo mam wrażenie, że MM wie o mnie wszystko.

Swoją dupę ledwie wstawiłem do fotela Chryslera, opierając się brzuchem o kierownicę i odjechałem od castoramy, Kowala i mojej Siory w stronę Rept. Jednak po dwóch kilometrach, gdzieś w okolicach ubojni trzody chlewnej, w chwili, gdy w miarę otrząsnąłem się za kółkiem z tragicznych wydarzeń tego dnia, zatrzymałem mojego Chrisli na parkingu i pomyślałem retrospektywnie. W myślach przewinąłem film sprzed dwóch lat, gdy razem z MM weszliśmy do warzywniaka w Strzybnicy. MM chciała kupić warzywa, a ja papierosy. MM znała się ze sprzedawczynią, która nosiła staropolskie imię Wanda i koszulkę z jakimś wyklętym patriotą pod fartuszkiem, a na wierzchu rozpinany kardigan z kapturem w kamuflażowe wzory. Brakowało jej tylko makijażu maskującego. Zwróciłem wówczas uwagę na jej ogólny profil, gdy Wanda schylała się do skrzynki po kabaczka. A ja wtedy nie miałem nic przeciwko strzybniczankom o niebieskich oczach. Wtedy w warzywniaku doszło do dialogu, który teraz nabrał dla mnie nowego znaczenia.

- „Myślę, że burza mózgów przy dobrym obiedzie pozwoli nam rozwiązać problem zbyt dużych szpar w mojej podłodze. Liczę na ciebie.” – tak MM wtedy powiedziała do mnie, trzymając w ręku swój amerykański telefon z Chin, którym operowała zagraniczna firma telekomunikacyjna, a także kabaczka podanego jej przez sprzedawczynię. Chodziło jej o remont w różanym pokoju.

Wtem odezwała się Wanda.

- Kabaczki są nasze. Polskie.

Chyba była świeżo po instruktarzu lub też po szkoleniu.

- Nasz sklep promuje polskie produkty – powiedziała Wanda do MM i dodała – niemieckiego kapitału tu nie ma. Rozumiesz.

- No, nie za bardzo – odpowiedziała MM.

- Unia dała nam środki na rozwój – rozwinęła się Wanda.

Dwa lata temu MM zrobiła polski obiad z polskich produktów doprawionym gałką muszkatową, oryginalnymi papryczkami piri-piri, pieprzem , a może i wanilią. To były flaki wołowe. Wyśmienite. Ugotowała je na ruskim gazie ziemnym, zapaliła światło nad stołem, które polskie elektrownie zasilają je polskim węglem czarnym lub brunatnym, który powstał z butwiejących skrzypów, widłaków i paproci w erze mezozoicznej w czasach, gdy nie było jeszcze niemiaszków i ruskich na naszej Ziemi. Wtedy, pamiętam była mgła. Trudno było oddychać. Pojawiły się komunikaty w TVN, ażeby zamykać okna i nie wychodzić na zewnątrz. TVP tego nie potwierdziła.

Stojąc przed ubojnią wywołałem numer MM.

- No dobra. Wpadnę na obiad. Co gotujesz?

- Zupę botwinkową, bo wiem, że lubisz – odpowiedziała.

- Znakomity wybór! – zakrzyczałem do mojego Alcatela.

Podjąłem tę ważną zgodę na ten obiad, gdyż chciałem usłyszeć zdanie MM o tym, co fandzolił Kowal. A może MM natchnie mnie do zmiany poglądu o Beatce? A może jest jeszcze szansa z nią na seks? A może jakieś ssanko na początek? Ruszyłem dziarsko z szutrowego parkingu w stronę Pniowca. Mój Chrisli pozostawił za sobą kłęby kurzu. Zaraz po tej wspólnej akcji z Chrisli pochłonęło mnie dramatyczne wspomnienie przeprowadzonej rozmowy z Kowalem w jadłodajni „ Kopalnia Smaku”.

Po prezentacji filmiku z klępą Kowal nakręcał się na z minuty na minutę i z sekundy na sekundę.

- Wyobrażasz sobie? – powiedział, a tęczówki zabarwiły mu się na czarno – koniec z komunistami i syjonistami!

- Co? – zapytałem Kowala jako obywatel, a nie kolega.

- I koniec z uchodźcami! Wiem wszystko. Terroryści i tyle.

- Co?

- A co tam uchodźcy! Najważniejsze, że mamy MaBeNę! – powiedział do mnie z wyższością.

- Coo?

- Maszynę Bezpieczeństwa Narracyjnego! Jest wprawdzie w fazie testów, ale osoba profesora Zybertowicza i jednocześnie doradcy Prezydenta Rzeczpospolitej Polski doktora prawa Andrzeja Dudy gwarantuje, że zadziała. A wiesz, że żona Adriana jest, no wiesz?! Nie pytaj.

- Taa..? Coo…?

- Widzę, że nie wiesz. A jest. Wiesz. Nazywa się Kornhause!!– powiedział Kowal ściszając swój głos i oglądając się na boki nad opróżnionym talerzem z barszczu. Chciał chyba zrobić wrażenie na widzach, ale akurat kasjerka, w tym momencie schowała się na zapleczu.

- Ale! Ale.. Ale…! Mamy jeszcze drugą maszynę, która jest już przetestowana. Wiemy, jak działa i jak my mamy działać! Nasz Prezes, nasi posłowie i posłanki polki przesłali nam program na ipoda i możemy go testować – wyciągnął z kieszeni swój telefon komórkowy, aby ponownie mi nim świecić po oczach.

Uchch. Mały Kazio.

Na jego etui było nalepione czerwone serduszko z napisem pod nim „ Dla Naszego Patrioty. Prezes”.

- Posły i poślanki już wiedzą, jak mówić – kontynuował w ekstazie Kowal – a to za sprawą wybitnej polityczki Klępy, kobiety, która jest wzorem dla programu. Klępa jest dla nas wzorem!

Algorytmy tworzą algorytmy. Rozumiesz. Czwarta RP. Rozumiesz? Algorytmy tworzą algorytmy.

- Umch – odpowiedziałem.

- Jak na ten przykład reporterka zasranej! Obcej! Stacji! Zagranicznej! Zapyta „czy Jasio jest chłopcem pytającym Agatkę o pluszowego misia, którego zabrała mu do spania i przytulania” to mamy skupić się według „Maszyny Klępy” na słowach fundamentalnych i zacząć od frazy-

- „pani redaktor” lub „panie redaktorze”, tak aby mieć czas na zastanowienie się nad fałszywymi słowami redaktora. To trzeba ćwiczyć! A co. I mamy wyławiać słowa jako fundamenty odpowiedzi! Fundamenty!

- Dzisus – powiedziałem w twarz Kowala, gdyż zdruzgotała mnie Klępa, która jest wzorem tej maszyny. Co to za genialna strategia? – pomyślałem.

Za kontuaru powróciła z kanciapy kasjerka, gdy Kowal zamknął ryja i przestał krzyczeć, że już za pół roku będzie rządzić w magistracie.

Dla mnie najważniejsze było to, że Kowal pokazał mi na swoim ipodzie jak wygląda posłanka Klępa. Powtórzę to jeszcze raz. To dla mnie był wstrząs! Klępa to Beata! Ten wzór maszyny i tak zwanej kobiety wywołał u mnie absolutny obwis. Gdy zobaczyłem jej otwarte, gadające usta, to zdałem sobie sprawę, z jakim olbrzymim deficytem borykałem się przez całe lata. Cudowna Polka. Jak mógłbym jej zaoferować coś swojego? Nie mogę. No nie mogę.

Takiej polce nie mógłbym nic wsadzić. No, nie mógłbym.

Taki jestem.

Wacek!!! Jak następnym razem spotkam cię, to cię zajebię!

Chcecie wiedzieć co „ Maszyna Klępy” wyprodukowała z ipoda Kowala?

Odpowiedź była jasna co o misiu i przytulance odpowiedziała klępa.

„- Pani redaktor. Ale pani redaktor. Czy mogę? Przez osiem lat Tusk i inne lumpy polityczne przytulały się do obcego kapitału. Jan Nowak, zwany na podkarpaciu jako „ Jasiu”, a teraz znany prokuraturze jako „Jan eN” o korzeniach postkomunistycznych, którego matka Agata Rosenblaum o pseudonimie „Agatka” zapisała się do platformy za czasów Tuska w Gdańsku … ale pani redaktor… czy mogę coś powiedzieć? … ale pani redaktor, czy pani chce powiedzieć, że Agatka zabrała misia Jasiowi? Ale pani redaktor?... To kto trzyma niedźwiedzia na uwięzi? PiS! A nie Platforma! Niech Tusk otuli się pluszowym kocem i zaśnie na zawsze!

-czy to nie za mocno? – może zapytać redaktorka.

- … ale pani redaktor… to kto zabrał misia? W parlamencie właśnie jest przedłożona ustawa w trybie parlamentarnym przez posłów Prawa i Sprawiedliwości, która została skonsultowana z wybitnymi autorytetami prawnymi, aby Nikt Nigdy Więcej Nie Zabierał Jarosławowi Księżyca!”

Czy to wszystko nie jest dziwne?

Czy dziwicie się, że nie chciałem już więcej zobaczyć na oczy Beatki, która przypominała mi kobietę klępę?

 

Jak opowiedziałem tę rozmowę przy obiedzie to MM tak to skomentowała –

- Brat. Warncholio. Jesteś dzieciak. Nie przejmuj się. Są jeszcze inne kobiety na świecie, nawet takie przed trzydziestką.

- Co ty – powiedziałem.

- No tak – wyjaśniła mi – ale za swoje błędy musisz zapłacić, dzieciaku.

Po obiedzie u MM udałem się przygarbiony w stronę warzywniaka. Miałem nadzieję, że spotkam tam jedną strzybniczankę o staropolskim imieniu.

 

Czwartek, 1 lutego 2018 roku.

 

Wstawał świt. Noc uwalnia niektórych ludzi od koszmarów, a innych ludzi to dzień straszy koszmarami. Ja nie zależę od dnia i nocy.

Po prostu obudziłem się, gdy nacisnął mnie pęcherz.

Rankiem, o za kilka minut jedenasta, wsiadłem do Chrisli, który zawiózł mnie do mojego biura znaną mu trasą od lat. Dosłownie sam skręcał.

Poprzedniego dnia w Strzybnicy nie spotkałem Wandy. Wszedłem do warzywniaka, kupiłem niebieskie Winstony, zapłaciłem i wyszedłem.

Gdzie jest Wanda? To mnie zanurtowało. Może w Niemczech, a może w Izraelu, albo w Turcji?

Ale co tam. Na razie nie zrobię afery.

Wszedłem do biura i zapaliłem telewizor. W biurze nikogo nie było, bo kto miałby w nim być? Sekretarka przychodzi na telefon. Tak mamy zapisane w umowie o pracę na podstawie ustawy.

W TVP Info właśnie puszczali reklamę „kochanie jak jesteś zainfekowany, to przygotuję ci najznamienitszą herbatę z ziołami na wywarze z ekskrementów z dalekich Indii i Chin.”

Usiadłem.

Zaparzyłem kawę plujkę. Jeśli chcecie znać mój oryginalny przepis, to trzy łyżki mielonej kawy zalejcie dwustoma gramami gorącej wody. Nie dziękujcie.

I pomyślałem, że to co robię ma sens.

Przez ostatnie półtora roku pracowałem dla siebie i innych w zamaskowaniu. Jedynym kontaktem z moim realnym światem był podstawiony agent służb specjalnych, którego znałem od dziecka. Razem kręciliśmy się na karuzeli w Kożuchowie czterdzieści lat temu. Jak go spotkałem w sierpniu to nosił ciemne okulary, ale poznałem go od razu, chociaż od czterdziestu lat Ramzesa nie spotkałem – nie chodziliśmy na dziewczynki i nie piliśmy wódki przy jednym stoliku.

Wtedy. Tamtego dnia. Zaparkowałem na parkingu przy stacji kolejowej, bo nie chciałem uwierzyć internetowi, że nie ma relacji kolejowej z Tarnowskich Gór do Krakowa. Parking był pusty, jak to o trzeciej nad ranem. Sprawdziłem na rozkładzie odjazdów pociągów i rzeczywiście nie było takiego połączenia. Powracając do Chrisli zauważyłem, że dostęp do drzwi od strony kierowcy mam utrudniony, bo jakaś czarna beemka zaparkowała równolegle do mnie z odstępem trzydziesto -centymetrowym.

Pomyślałem, że musiała to zrobić jakaś pijana brunetka, która ustawia książki jedna przy drugiej, bo jest bibliotekarką i ucieka od pijanego męża, który ją zgwałcił małżeńskim łóżku, o trzeciej nad ranem z bocznej pozycji. I czekałem na jej powrót, gdyż nie uśmiechało mi się dostawać do kierownicy od strony fotela pasażera. Minęło kupę czasu, a brunetka nie pojawiała się! Gdzieś po minucie zdecydowałem się jednak dostać do Christli od strony kierowcy. Uchyliłem drzwi na około trzydzieści centymetrów, ale gdy przeciskając się przez tę szparę mój brzuch spowodował odrzucenie drzwi i uderzenie moich drzwi o drzwi beemki. Chyba uruchomiłem alarm.

To co się potem działo! Ludzie! Nie uwierzycie! Beemka zaczęła wyć i piszczeć, świecić i mrugać światłami! A na to moja Chrisli odpowiedziała beemce tym samym, tylko jeszcze lepiej. Zaczęła wyć i piszczeć jeszcze głośniej! W środku miasta, przy stacji kolejowej rozpętało się piekło! W jednej chwili pojawiła się bibliotekarka! A za chwilę suka z kogutami! To już była dyskoteka!

- Warncholio – usłyszałem od brunetki, która była jakimś dwumetrowym facetem o niskim głosie.

- Ale co? – mówię.

Komendant, który wyskoczył do mnie w biegu, z parkującego z piskiem opon radiowozu, tuż za bagażnikiem mojej Chrisli i w oczy spokojnie mi wycedził –

- obywatelu, tak nie można.

Byłem jak sparaliżowany. Z paraliżu dała mi się otrząsnąć brunetka, która powiedziała do komendanta suki –

- No już wystarczy aspirancie, to jest zwykły „PTAK”.

Byłem w takim paraliżu, że nie wiedziałem do czego się odnieść. Dlaczego policyjny samochód nazywa się radiowozem lub suką? Dlaczego jestem ptakiem?

Suka odjechała. Komendant nawet nie zażądał moich dokumentów samochodowych.

I wtedy przypomniałem sobie Kożuchów, osiedle dla oficerów Wojska Polskiego i karuzelę. Ramzes krzyczał, jak go rozkręciłem „jestem jak ptak!”, „PTAK”!

Nie miałem wątpliwości, że tamten ptak, to ten ptak.

Przede mną stał Ramzes.

Tamtej nocy, na parkingu, długo rozmawiałem z Ramzesem.

Gdy o piątej podjechałem po butelkę wódki na stację benzynową, spotkałem Jessikę. Właśnie wysiadała z nowego Tuarega. Nie mogłem udać, że jej nie poznałem, choć byłem w niewyraźnym nastroju.

- Ładne autko – powiedziałem podchodząc do Jessiki. A ona zamiast kontynuować powitanie, zaczęła gadać! Wszyscy dzisiaj gadają! – pomyślałem.

- Mam ogrzewanie przedniej szyby! – otrząsnęła włosy.

- Jak wszyscy skrobią szyby ze szronu, to ja naciskam przycisk. O tu – pokazała mi, gdzie.

- A ty widzę, że musisz skrobać. Zwróciła blond główkę w stronę Chrisli.

- Jak jest szron, to Chrisli stoi w garażu – odpowiedziałem, wsiadłem i odjechałem. W takim byłem nastroju półtora roku temu.

Tamtego dnia stałem się poniekąd agentem.

Musiałem.

Bo podobno nie płaciłem czwartej erpe podatków.

Ale co i jak opowiem Wam później o kryptografii i płaceniu piętnastu tysięcy złotych miesięcznie za energię elektryczną w każdym miejscu, w którym mieszkam.

 

Niedziela, 4 lutego 2018 roku.

 

Lokalny biznes rozkręcał się od lat. Początki są niejasne, ale gdzieś w okolicach rzekomej milenijnej pluskwy rozwinął się i objął świat. I tak jest nadal tylko bardziej.

Teraz, w tym dniu powstaje około czterdziestu serwerów w Wielkiej Brytanii, Chinach, Stanach Zjednoczonych, Japonii, Korei Południowej, Rosji, Polsce, które po kryptograficznej obróbce zostaną podłączone do tej lokalnej sieci. I jak je podłączą do sieci, to będzie ich ciągle za mało. Świat chce więcej.

Zarobią na tym wszyscy. Monterzy. Programiści. Właściciele.

Ja zarabiam na tym biznesie poprzez firmę „Lojal”, którą prowadzę jako jednoosobową działalność gospodarczą zarejestrowaną w Warszawie przy Koszykowej, nieopodal centralnego dworca kolejowego.

Mam pięć serwerów, a szósty jest w drodze. Wszystkie są na Śląsku. Części sprowadzam z Tajwanu. To ważna uwaga, bo nie wszyscy wiedzą, jak dostać się do tajwańskiej dystrybucji, która jest kluczowa dla trzech elementów kryptograficznego serwera. Ja mam dostęp do „triselekt” poprzez moje kontakty sprzed lat, wtedy, kiedy byłem marynarzem. Po prostu zatelefonowałem do Kima. A Warszawa to centrala. Stąd problemy z moją sekretarką, która musi objąć spływające faktury od klientów z moich serwerów i inną całość, czyli pobrać opłaty czynszu od najemców moich lokali, zapłacić za wodę, gaz, elektryczność i być w dobrych kontaktach ze wszystkimi wymienionymi i innymi.

Panna Jadwiga. Po studiach menadżerskich w Częstochowie. Lat 29. Energetyczna. O małym nosku. Jak zobaczyłem jej włosy na CV, to miała blond, a teraz nosi rude. Kilka razy o mało nie przejechałem jej na pasach dla pieszych w centrum miasta, tuż przy siedzibie „ Lojal”. Ona chodzi chodnikiem i naraz pod kątem prostym zmienia trajektorię, wchodzi na zebrę i nie oglądając się na lewo, na prawo i jeszcze raz na lewo. W ogóle nie zwraca uwagi na boki przechodząc na drugą stronę ulicy!

Jadwisia kumała czaczę i wiedziała, że bez tanga nie ma dwojga. Płaciłem jej sześć tysięcy miesięcznie na rękę, ale i tak zdradziła mnie Ramzesowi. Po tym czynie podniosłem jej gażę.

Taka była sytuacja. Chujowa, nie ma co ukrywać, ale zmuszony byłem tę winę jej darować. Na razie.

Za dużo wspomnień, za dużo aktualnie osobistych wydarzeń. Oczy dosłownie wchodziły mi w oczodoły. Musiałem sobie dzisiaj poprawić humor.

Do czwartej nad ranem oglądałem na streamingu wystrzelenie w kosmos czerwonego kabrioletu przez Falcona Heavy. Musk to wizjoner z Kanady, który imponuje mi. Zachwyca mnie. Powrót rakiet na powierzchnię Ziemi jak w synchronicznym tańcu był imponujący. Fascynujący. Inspirujący. Niezwykły.

Gdy wstałem rano i włączyłem radio, to usłyszałem w południowych wiadomościach wystrzałową informację, która lepiej mnie pokrzepiła niż kawa z mojego najnowszego – wyczesanego w kosmos -ekspresu z trzydziestoma funkcjami parzenia! Obatel Czarnecki, europoseł, stracił funkcję wiceszefa parlamentu europejskiego! Obatel rysiu stał się zwykłym e-posłem i stracił dodatkowe profity. W czasach, gdy jeszcze trochę interesowałem się polityką pamiętam go, jako piastującego funkcję ministra do spraw rozwoju z UE. W swoim CV podał w punkcie „znajomość języków obcych” – esperanto. Obatel rysio jest aktualnie wybitnym politykiem pisu.

Po tej wiadomości powróciłem do czasu lokalnego w znacznie lepszym nastroju. Czy obatel czarniecki był w związku z parlamentarzystką klępą wczasowiczką? Przecież pasują do siebie. Na to pytanie znalazłem odpowiedź. Tak. Był. Jak najbardziej. W związku partyjnym. Ryś i klępa.

Serwery wstawiam do piwnic lub na strychy. Zawsze w starych kamienicach. Wyjątkiem będzie mój szósty serwer, dla którego wybudowałem pomieszczenie w dodatkowym garażu na działce, gdzie stawiam mój dom. Dlaczego taki wybór? To proste. Namierzam nieruchomość, wysyłam Jadwisię do rejenta, podpisuję umowę notarialną, staję się jej właścicielem, wynajmuję ją współpracownikowi „Lojal”, któremu płacę cztery i pół tysiąca na rękę za serwis nad moim serwerem. Piwnica lub strych jest naturalnym wyborem ze względu na hałas, który wzbudzają pracujące serwery. Nie jest duży, ale jednostajny. Generują rój pszczół. Sąsiedzi mogliby na to zareagować, gdyby go słyszeli 24/7. A ja nie chcę pytań… sensacji… tłumaczeń. Moim bólem głowy jest Tauron. Najemcy moich nieruchomości opłacają rachunki za energię elektryczną na około piętnastu tysięcy złotych miesięcznie. I muszą to robić za moje pieniądze, z całkowitą regularnością. Raz zdarzyło się, że w katowickim – serwer one – że Michał Lebiega nie płacił Tauronowi przez dwa miesiące, bo chlał. Miałem przez to nieprzyjemności. Przyznaję, że przespałem ten głupi błąd. Jadwisia też to przespała. Tak namierzył mnie Ramzes poprzez Jadwisię. Nie mam do niego jakiegoś szczególnego, niewyobrażalnego żalu. Na razie.

Wykonywał swoje obowiązki. Pokaz mobilnej siły przed stacją skonfundował mnie, że aż w portkach mi się trzęsło. Był przekonującym cynikiem.

Po prostu zaszantażował mnie urzędem podatkowym. I szantaż się mu udał. Podjąłem z Ramzesem współpracę bez podpisywania dokumentu. Przed stacją kolejową zadecydowałem, że zamiast w wątpliwej sprawie wynajmować prawników, to zgodzę się Ramzesowi pójść na rękę. W podatkach tak jest, że chociaż jesteś niewinny, to wpierw musisz zapłacić fiskusowi należności, a potem możesz starać się je odzyskać na drodze administracyjnej i sądowej. Jak sąd uzna twoje racje to będzie to w przeddzień twojej usranej śmierci. Taki wybór mnie nie interesował, a po za tym miałem jeszcze coś do wyboru.

- Wolisz zostać więźniem czy bohaterem? – zapytał Ramzes tamtej nocy.

- Wolę, abyś się ode mnie odkręcił – odpowiedziałem.

- Nie mogę, no nie mogę. Wziąłem tę sprawę ze względu na twoje dobro – odpowiedział.

- Nie zrobię tego – postawiłem się.

Ramzes wyciągnął z kieszeni kartkę papieru, na której było wezwanie dyrektora urzędu skarbowego do mojego stawiennictwa.

- To będziesz siedział.

- A jak nie będę?

- To pójdziesz do aresztu wydobywczego na parę lat – Ramzes jak rzep nie dał się odczepić.

- A jak nie pójdę?

- To pójdziesz – logiki mu nie brakowało.

- To wolę zostać bohaterem – powiedziałem, a pomyślałem – na razie.

Taki jestem.

Taka sytuacja.

Była klępa, był ryś, był ptak, a będą też i inne zwierzaki, różne, cały zwierzyniec, a w tym kaczka po polsku, którą można zjeść bez obaw. Bądźcie cierpliwi. Ramzes miał na nazwisko Kot.

 

Piątek, 9 lutego 2018 roku.

Warncholio

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania