Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Psyche rozdział VIII "Trzeci upadek"

Wyobraźnią byłem w szpitalu, przy łóżku pana Blacka. Przez okna wpadało światło. Śpiewały ptaszki. Cały świat był szczęśliwy i pobudzony do życia. A pan Black był już na łonie Abrahama.

 

I w tym momencie na moją twarz spłynęła kropelka deszczu. Nie byłem już w szpitalu. Byłem w dziurawym powojennym magazynie. Za zimnej wojny kronstruowano tu broń. A dzisiaj gangsterzy z Syndykatu dokonywali tu transakcji narkotykowych z chińskimi triadami.

 

- Co oni mówią? - Zagadał do swojego tłumacza Sinatra, po tym jak wysoki Chińczyk w garniturze powiedział coś o kokainie.

 

- Don, im chodzi o to, że za wysokiej sumy żądamy za towar. - Odpowiedział tłumacz z wyraźnym szacunkiem dla Sinatry.

 

- Nie naradzaj się z głupim, bo nie potrafi rozmowy zachować w tajemnicy. Wobec obcego nie zdradzaj tajemnic, nie wiesz bowiem co wymyśli. Zapłacą tyle, ile zażądaliśmy, albo nie dostaną narkotyków.- Odpowiedział gangster.

 

- Hej, Greg, oni chyba nie ustąpią. - Rzucił Wacaniew. - Może jednak zaniżymy trochę cenę.

 

- Znów to samo, Josef. Nie doceniasz mnie. Jak mówię, że chinole zapłacą 2 miliony, to zapłacą 2 miliony i bez dyskusji.

 

Wysoki członek triad chyba zrozumiał o co chodziło Sinatrze, bo wyjął z kieszeni złotego desert eagle'a i wycelował w gangstera. Nagle jednak na jego garniturze pojawiła się czerwona kropka. Wszyscy Chińczycy wyjęli pistolety i karabinki.

 

- OGNIA!!! - Wrzasnął Siantra, po czym klatka piersiowa wysokiego Chińczyka została rozerwana przez nabój z karabinu snajperskiego.

 

Rozpoczęła się istna strzelanina. Sinatra wyjął dwie beretty i choć miał już ponad 70 lat to strzelał chyba lepiej niż wszyscy policjanci z mojego wydziału razem wzięci.

 

Na niewielkim tarasie pojawił się młody Azjata z granatnikiem RPG-7. Wystrzelił rakietę w kilka butel z gazem, przez co środkowa część magazynu wyleciała w powietrze. Zginęło mnóstwo gansgterów z triad i Syndykatu. Narkotyki wyparowały w eksplozji. Strzelanina dalej trwała. Żadna ze stron nie odpuszczała. Wyjąłem z kieszeni nokię i resztką sił wybrałem numer kapitana Mikkelsena.

 

- Kapitanie, strzelanina w magazynie, Fitzgerald St. 197, powtarzam, magazyn Fit...

 

Jedna z zabłąkanych kul trafiła moją nokię. Niech to szlag. Schowałem się za metalowymi schodami, zasłoniłem głowę dłońmi i liczyłem, że wszystko będzie dobrze. Kule uderzały w schody, ale żadna z nich nie była w stanie ich przebić.

 

Naraz usłyszałem głos...kapitana Mikkelsena przez megafon.

 

- Stać! Wszyscy jesteście zatrzymani! - Helikopter policyjny. krążył nad magazynem.

 

 

Chwyciła mnie jakaś ręka. Był to Gregory.

 

- Mikey, sytuacja wymyka się spod kontroli. Najpierw Chinole, a teraz jeszcze psy. Musimy uciekać.

 

Do magazynu na linach zaczęli zjeżdżać antyterroryści. Sinatra, Wacaniew i ja wbiegliśmy do szarej ciężarówki i najszybciej jak się dało odjechaliśmy. Nie jechali na za nami. Mikkelsen wysłał tylko helikopter, żadnych radiowozów, niech to szlag. Powoli skierowałem rękę do szafki w ciężarówce, gdzie była broń. Sinatra był teraz bez szans. Mogłem teraz go zabić. Wreszcie wykonałbym swoją misję i mógłbym żyć jak człowiek. Już wyciągałem pistolet, gdy nagle ciężarówka zatrzęsła się i upadłem na podłogę.

 

- Cooo się stało? - Spytał Wacaniew trzymając chusteczkę przy rannym uchu.

 

- Helikopter wysłał rakietę, która wybuchła niedaleko nas. - Odpowiedział szef Syndykatu

 

- Czyli już wiedzą gdzie jesteśmy?

 

- Raczej nie. Stawiam na to, że strzelali na oślep. - Sinatra zapalił papierosa. - Co nie zmienia faktu, że od chińskich i policyjnych kul zginęło wielu naszych. Udamy się teraz do tajnej kryjówki Sheena. Tam nie powinni nas szukać.

 

 

Dwie godziny później w tajnej kryjówce kapitana Sheena trwała narada.

 

 

- Uważam, że..- Zaczął Gregory Sinatra. - Powinniśmy wydać rozkaz napadu na Fort Knox od zaraz. Komórka z Kentucky jest już gotowa. Wystarczy jeden telefon i zaczną natarcie.

 

- Jestem za. - Powiedział Kapitan Sheen.

 

- Ja również. Pokażmy skurwysynom na co nas stać. - Rzekł Wacaniew.

 

- A ty, wnuczku? - Spytał się mnie szef.

 

- No cóż...- Wziąłem wdech i wydech. - Uważam, że lepiej będzie z tym zaczekać.

 

- Nieważne, przegłosowane. - Wtrącił Josef Wacaniew. - Zadzwoń do nich, Greg i powiedz żeby zaczęli atak.

 

- Dobrze. - Sinatra usiadł na miękkim fotelu. - Aha, zapomniałem wam kogoś przedtstawić. Pomoże nam on w napadzie. Przed państwem...Wrona.

 

Drzwi otworzyły się, a w nich stał szczerząc zęby....

 

 

 

 

 

 

Simon Connor.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania