Punkt przecięcia

Tomasz był czterdziestoletnim nauczycielem matematyki w podwarszawskim liceum. Opiekował się schorowaną matką i nie założył własnej rodziny. Przyjaźnił się z koleżanką z pracy, polonistką udzielającą się w organizacjach kościelnych. Uczniowie lubili go, chociaż miał opinię surowego. Sympatię zaskarbił sobie organizując ciekawe wyjazdy, zwłaszcza wyprawy górskie i spływy kajakowe.

W nowym roku szkolnym objął wychowawstwo kolejnej klasy o profilu matematyczno-fizycznym. Pod koniec pierwszego semestru dyrektor powiadomił go, że wkrótce pojawi się nowa uczennica, Sophie Lambert. Dziewczyna była półfrancuską, przeprowadziła się z matką pod Warszawę z Paryża po tragicznej śmierci ojca. Pani Lambert postanowiła wrócić do rodzinnej miejscowości, by znaleźć ukojenie po nagłym odejściu małżonka, a także by przybliżyć córce kulturę kraju przodków.

Tomasz dobrze pamięta dzień, gdy Sophie pierwszy raz przekroczyła próg klasy. Wszyscy byli bardzo podekscytowani. Chłopcy zastanawiali się, czy nowa koleżanka jest ładna (jak ponoć wszystkie francuski), a dziewczyny były ciekawe, jak też będzie ubrana „ta paryżanka”. Drzwi uchyliły się i zza okazałej bryły pana dyrektora wyłoniła się ona. Tomasz nie słyszał wyszukanych słów swojego przełożonego, który prezentował nową uczennicę. Umysł chłodnego belfra wyłączył się, tylko oczy chłonęły widok. W pracowni matematycznej zapanowała absolutna cisza.

Jaka była niespełna siedemnastoletnia Sophie Lambert? Gdyby ktoś zadał to pytanie staremu kawalerowi z podwarszawskiego miasteczka, usłyszałby, że świeża i słodka. Była szczupła, drobna wręcz ale przy tym bardzo kobieca. Czarna sukienka z koronkowym wykończeniem ładnie podkreślała jej oryginalną urodę, a gęste złociste włosy upięte tuż nad karkiem eksponowały szlachetne rysy twarzy. Duże zielone oczy patrzyły w zamyśleniu na dyrektora. „Dzień dobry. Jestem Sophie Lambert. Miło mi was poznać.”, powiedziała melodyjnym głosem z delikatnym romańskim akcentem.

Sophie była bardzo dobrą uczennicą, do tego lubianą przez nauczycieli i rówieśników. Chłopcy wodzili za „paryżanką” rozmarzonym wzrokiem, ale ona widziała w nich jedynie kolegów i trzymała na dystans. Okazało się, że Sophie ma zdolności matematyczne, co nie budziło zdziwienia, gdyż jej ojciec był znanym francuskim inżynierem. Tomasz musiał zgłosić dwie osoby do udziału w olimpiadzie wiedzy matematycznej. Nie miał wątpliwości, że jedną z nich będzie jego francuska uczennica. Dwa razy w tygodniu prowadził dodatkowe zajęcia dla niej i Miłosza, świetnie zapowiadającego się młodego matematyka. Miłosz podkochiwał się w koleżance i często patrzył zamglonym wzrokiem spod dużych okularów, jak jego niespełniona miłość kreśli cyrklem kształtne okręgi. Dla niego były to najpiękniejsze figury geometryczne na świecie, śnił nawet o nich. Nigdy jednak nie odważył się wyznać szczerze swoich uczuć w obawie przed odrzuceniem. Ona była niedostępną boginią, otoczoną wianuszkiem swoich powiernic. Tylko w czasie tych przedolimpijskich przygotowań mógł cieszyć się jej bliskością, oczywiście w obecności nauczyciela ale jednak w bardzo kameralnych warunkach. Pracownia stawała się w jego wyobrażeniach świątynią matematyki, ona, piękna Sophie – jej kapłanką, zaś on, Miłosz – dopuszczonym do wielkiej tajemnicy miłości młodym wyznawcą.

Tomasz był świadkiem tej młodzieńczej fascynacji, jakże niewinnej i nieporadnej. Sophie pozostawała niewzruszona, traktowała adoratora serdecznie ale jak młodszego brata. Nie tylko jego. Starzejący się nauczyciel patrzył na „paryżankę” równie często jak jego uczniowie, ale robił to dyskretnie i zawsze towarzyszyło mu poczucie winy. Uczennice czasami próbowały go adorować, często robiły to, żeby poprawić sobie słabe oceny z matematyki, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Widział w nich dziewczynki podobne do dorastających córek kolegów, udające dorosłe kobiety strojem, fryzurą, makijażem. W czasie przerwy nieustannie szeptały coś do siebie, nerwowo chichotały, zerkały do kieszonkowego lusterka coś tam sobie poprawiając. Ich świat był dla niego niezrozumiały i właściwie niewart większej uwagi. Dojrzałe kobiety pociągały go, ale początkowo opieka nad chorą matką a później pasja samotnych podróży nie dawały mu czasu, by którąś z pań bliżej poznać.

Sophie wywróciła jego uporządkowany świat do góry nogami. Była piękna, to prawda, ale była również piekielnie utalentowana. Potrafiła logicznie myśleć, analizować, błyskawicznie rozwiązywała najtrudniejsze zadania. To wyjątkowe połączenie niebanalnej urody z błyskotliwym umysłem szybko zawróciło w głowie nauczycielowi matematyki. Śmiała się głośno z innymi dziewczętami, ale jej śmiech nie był irytujący, brzmiał bowiem jak najpiękniejsza muzyka. Przypominał jednocześnie, że ona jest jeszcze taka młoda i niewinna, a on – coraz bardziej starzeje się. Tak, Tomasz patrzył w lustro, a teraz robił to częściej... Kolejne zmarszczki pojawiały się na szczupłej twarzy, skronie pokryła siwizna. Ciało nadal utrzymywał w formie, sylwetka ładnie prezentowała się pod marynarką, ale skóra dłoni zdradzała wiek.

Miłosz przeziębił się i nie mógł uczestniczyć w zajęciach przygotowawczych. Punktualnie o siedemnastej w sali zjawiła się Sophie, jak zawsze uśmiechnięta i pełna entuzjazmu. Tomasz odwzajemnił jej promienny uśmiech, ale wyraźnie czuł się spięty, niepewny. W takich sytuacjach nie pomaga wiek, doświadczenie życiowe, ilość poznanych ludzi i pozytywnie załatwionych spraw. W takiej chwili jesteś słaby i bezbronny jak dziecko. Nie chciał zostać z nią sam na sam, panicznie się tego lękał, ale nie potrafiłby podać wiarygodnego powodu odwołania zajęć. Nie było odwrotu. Był dorosłym mężczyzną, który do perfekcji opanował trudną sztukę radzenia sobie z emocjami i to nie tylko tymi negatywnymi. Uprzejmy aczkolwiek z dużą dozą dystansu, usłyszał kiedyś o sobie i trudno byłoby się z tym nie zgodzić.

W czasie wykładu jego zawsze tak pewny głos drżał, a kreska prowadzona niepewną ręką po czarnej tablicy widocznie zakrzywiała się. „Czy coś się stało?”, zapytała Sophie, która dotąd w skupieniu przyglądała się wysiłkom matematyka. Usiadł, pogładził się po włosach i uśmiechnął do niej przepraszającą. „Stary osioł”, wyszeptał sam do siebie. „Słucham?”, Sophie z wdziękiem oddała mu uśmiech. Teraz bez skrępowania patrzyli sobie w oczy, para zielonych dziewczęcych oczu przeciwko parze stalowoszarych, które widziały więcej, bo dłużej patrzyły na ten ciekawy świat.

Po trwającej wieczność chwili, gdy czas zatrzymał się, a cały wszechświat zawarł się w objętości tej jednej jedynej pracowni matematycznej podwarszawskiego liceum, wrócili do zajęć. On mówił, ona słuchała. On wydawał polecenia, ona je wykonywała. Cyfra po cyfrze, zadanie po zadaniu. „Panie Tomku...”, usłyszał jej cichy głos zza pleców, gdy stał odwrócony do okna i bezmyślnie wpatrywał się we wróble drepczące po szkolnym dziedzińcu. „Ja, ja krwawię.” Dopiero gdy jego wzrok przewędrował z twarzy dziewczyny pod ławkę, zrozumiał sens tych słów. Na podłodze widniała czerwona plama świeżej krwi, jej krwi.

Bez słowa poszedł na zaplecze po apteczkę. Zmoczył białą lnianą ściereczkę nad zlewem i wrócił do zawstydzonej uczennicy. „Przepraszam, nie spodziewałam się, mam bardzo nieregularne miesiączki. Moja pani ginekolog mówiła, że unormują się, kiedy - zakłopotana wzięła głęboki wdech – kiedy zacznę...współżyć z mężczyzną.” Zapanowała cisza, a policzki Sophie spłonęły uroczym rumieńcem, gdy dziewczyna uświadomiła sobie, co przed chwilą powiedziała w emocjach.

Tomek uklęknął przed nią i powoli przyłożył wilgotną ściereczkę do ciepłego gładkiego uda. Dłoń zastygła, gdy spojrzał w oczy młodej kobiecie. Jego łagodne spojrzenie mówiło: „Nie obawiaj się, nie skrzywdzę cię. Pragnę tylko zatroszczyć się o ciebie.” Tak, ufała mu, ufała swojemu nauczycielowi. Skinęła jasną głową na znak, by kontynuował tę, bardzo intymną czynność. Przez cienki materiał pod drżącymi palcami czuł ciepło delikatnie opalonej jędrnej i pulsującej skóry. Ona też drżała, nie ze strachu ale z uniesienia pierwszym tak bliskim kontaktem. Poznała już odrobinę swoje budzące się dopiero do nowych doznań ciało, kiedy zażywała niespiesznych wieczornych kąpieli, ale owe doświadczenia były niczym w porównaniu z tym, co dokonywało się tu i teraz.

„Młodość tej kobiety jest zniewalająca”, to zdanie cały czas pobrzmiewało w umyśle Tomasza. Bardzo pilnował się, by nie skierować ściereczki zbyt wysoko, w to szczególne miejsce, gdzie „bije serce kobiecości”. Nie wolno mu było dotykać jej obnażonych ud, łamał tabu, ale gdyby posunął się jeszcze dalej... już nigdy nie mógłby spojrzeć sobie w oczy.

Do jego uszu dotarło ciche westchnienie układające się we francuski zwrot „Mon Dieu!” Spojrzał na nią. Dziewczyna miała przymknięte powieki, a jej powabne pełne usta rozchyliły się w naturalny sposób. On też czuł się pobudzony. Wysunął dłoń spod czarnej sukienki i szybkim ruchem starł krew z podłogi. Podniósł się i podał Sophie złożony kawałek ligniny, żeby wykorzystała go jako podkład higieniczny. Czuł zapach jej delikatnych kwiatowych perfum zmieszany z wonią kobiecego ciała i krwi. Kręciło mu się w głowie, miał erekcję.

Wiedział, że nie powinien jej dotykać. Powinien odwrócić się jak dżentelmen i pozwolić, by zrobiła to sama. To był impuls. Ludzie łamią zasady niesieni atmosferą chwili. Przekroczył granicę, za którą znajdował się nieznany mroczny świat. On, taki prawy i nieskazitelny, podręcznikowy wzór idealnego pedagoga i wychowawcy młodzieży.

Oboje głęboko zawstydzeni niespodziewaną bliskością, nie rozmawiali o tym. Nauczyciel matematyki po skończonej lekcji, lekcji samego życia, w milczeniu odwiózł dziewczynę do domu jej matki. Linie życia niekiedy stykają się. Pojawił się taki punkt przecięcia losów starego kawalera i dziewicy.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Ekler 02.07.2015
    Zawsze mam problem z ocenianiem tekstów anonimów, bo nie wiem, czy wrócą by przeczytać ocenę. Mam nadzieję. że wrócisz, zobaczysz te notkę i postanowisz założyć konto, aby inni łatwiej mogli śledzić twoje teksty :) Jakieś zarzuty?
    Jak na tak długi teks dopatrzyłem się braku kilku ogonków, ale! Każdemu zdarza się pominąć ten głupi przecinek.
  • Adela Donajgrodzka 02.07.2015
    Dziękuję za opinię, to moje pierwsze opowiadanie. Pisanie jest trudną sztuką. Brakuje mi dyscypliny, ale chciałam spróbować.
  • Przepraszam za poważne błędy: "Dziewczyna była pół-Francuzką."; "(...)jak ponoć wszystkie Francuzki"! Szczerze się wstydzę :-[

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania