Punkt widzenia - sezon 2 - odcinek 5
Po raz kolejny przechadzałem się ulicami pustego miasta. Tak, pustego. Niestety epidemia koronaświrusa nadal nie odpuszcza. Nie wiem, o co chodziło, ale miałem wrażenie, jakby wszystko dookoła było większe niż zazwyczaj. Zastanawiałem się nad tym przez chwilę, ale w końcu uznałem, że to prawdopodobnie z przemęczenia. A może za dużo myślałem? Może Barmanka rzeczywiście miała rację odnośnie do tego, iż za często wybieram się na takie samotne przechadzki. Ostatnio nawała mnie nawet greckim filozofem. Przyznam, że miałem ubaw, bo gdzie ja i filozof, niedorzeczność - pomyślałem i zaśmiałem się sam do siebie.
Zbliżałem się już powoli do miejsca, gdzie znajduje się bar. Tak, przynajmniej o niego nie musiałem się martwić. Barmanka radziła sobie z zarządzaniem doskonale, a i sam utarg był spory. Co jednak najważniejsze, przybyło nam kilku nowych stałych bywalców.
Rozmyślając o tym wszystkim, nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy byłem już przy wejściu. Drzwi z napisem „Płynna wena, otwarte przez cały tydzień w godzinach 7:00-2:00” były jak zwykle roztwarte na oścież. Dało się słyszeć muzykę puszczaną zapewne przez DJ-a Piotra oraz gwar krzyków i rozmów. Cóż, bar tętnił życiem. Bez dłuższego zastanowienia, wszedłem do środka.
Z początku wszystko wyglądało normalnie. Jednak po pewnej chwili usłyszałem głośny krzyk:
- To lis! Lis w barze! - grzmiał ochroniarz.
Co? Jaki lis? Gdzie? - zastanawiałem się. Zauważyłem jednak, że spogląda na mnie. Czemu? Nie miałem bladego pojęcia. Zaczął mnie gonić. Co zrobiłem, gdy zdałem sobie sprawę, że pędzi na mnie wielki napakowany bodyguard z gołą klatą nasmarowaną olejkiem? Tak, zacząłem spieprzać.
- Dlaczego mnie gonisz?! O co tu chodzi?! - darłem się, lecz nic to nie dało. Wyglądał tak, jakby mnie nie rozumiał.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale pędząc tak przez bar, skierowałem się do najbliższego lustra. Wiele przedstawicielek płci pięknej lubiło przeglądać się własnemu odbiciu, oceniając lubi poprawiając co nie co, dlatego mieliśmy ich sporo. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem w nim siebie. Mały rudy lisek, jak w mordę strzelił. I łapki i kita, no wszystko. Ten niespodziewany pościg wywołał spore zamieszanie i poruszenie. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Widząc, że olbrzym mnie dogania, szybko czmychnąłem w lewo i skoczyłem...
Po chwili poczułem, że złapały mnie czyjeś dłonie. Spojrzałem przed siebie. Była to ta kobieta, chodząca zawsze w stroju lwicy. Ufff, całe szczęście. Może wyżyję - pomyślałem.
- A kto to taki się tu znalazł? - spytała i uśmiechnęła się, sadzając mnie na swoich kolanach.
- Droga pani, proszę oddać mi tę podejrzaną kreaturę - powiedział ochroniarz, który przez nagłą zmianę kierunku pościgu, o mało nie wyrżnął w lustro.
- Proszę pana, a czy pan nie widzi, że to Mały Lisek Piękny Leśny - odparła.
- Tak, tak, nagadaj mu do słuchu! - zacząłem krzyczeć.
- Widzi pan. Piszczy i cały się trzęsie. Wystraszył go pan - rzekła stanowczo.
- Taaa, już ja znam takie ziółka jak on. Widzi pani ten widelec, który ma przy brzuchu? Chwila nieuwagi, a przebije pani krtań.
- Niedorzeczność - powiedziałem.
Kobieta usłyszała pisk.
- Widzi pan, nawet Lisek protestuje.
- A niech sobie pani z nim robi co chce - ochroniarz dał za wygraną.
- Co chcę? - spytała.
- Tak, ale widelec rekwiruję.
- Ok - przewróciła mnie na plecy, wzięła widelec i podała ochroniarzowi.
- Teraz wszystko się zgadza - skwitował i poszedł zająć się innymi sprawami.
- Taki brzuszek nadaje się tylko do jednej rzecz, a nie do noszenia broni - rzekła, a na jej twarzy pojawił się podejrzany uśmieszek.
Strach mnie obleciał nie na żarty. Chciałem uciec, ale trzymała mnie, jak w imadle.
Wtedy to się stało.
Czochru, czochru, czochru, czochru.
Zaczęła czochrać mnie po brzuchu. Próbowałem się powstrzymać, ale z każdą chwilą było to przyjemniejsze. Ulegałem jej mocy. Po pewnym czasie przyłapałem się na tym, że zacząłem mruczeć. Również musiała to zauważyć, gdyż uśmiech ponownie zawitał na jej twarzy. Wiedziałem już, jak czują się zwierzęta, gdy są głaskane po brzuszku. Coś niesamowitego. Byłem jak zahipnotyzowany. Leżałem i nie mogłem nic zrobić. Trwałoby to pewnie wieczność, gdyby nie bokser, który zaczął na mnie szczekać. Prawdopodobnie był zazdrosny o swoją panią. Nie chcąc toczyć tu żadnej walki, wykorzystując moment, kiedy to kobieta poczęła uspokajać swojego psa, dałem dyla.
Ufff, uratowany. Na całe szczęście, bo robiło się niebezpiecznie. Niebezpiecznie przyjemnie - pomyślałem. Muszę znaleźć wysoko położone miejsce, aby się dobrze rozejrzeć. Wszystko było tak duże, krzesła, stoliki, ludzie, a to nie polepszało mojego pola widzenia. Zacząłem więc przechadzać się po barze.
Z początku zauważyłem tego szlachcica, co to był u nas już nie raz i często spożywał nasz specjał, „różową jajecznicę”. Teraz siedział przy stoliku ze wzrokiem skierowanym gdzieś w dal. Wyglądał jakby, o czymś myślał. W pewnym momencie mnie dostrzegł. Popatrzył chwilę i nagle krzyknął jak ten Archimedes czy inny Pierwiastek:
- Eureka!
Niemal widziałem, jak nad jego głową zapaliła się żaróweczka, jak w kreskówkach, oznaczająca pomysł. Więcej na mnie nie spojrzał, lecz począł w wielkim zapale zapisywać coś na kartce.
Poszedłem dalej. Przy innym stoliku siedział jegomość, przez którego kiedyś, o mało co nie straciłem zębów. Miał przed sobą sporo zapisanych kartek. Mimo to pisał dalej z taką prędkością, iż myślałem, że pióro mu się w dłoni zapali. Zerknął na mnie tylko ukradkiem. Pewnie pomyślał sobie, że Lisek w barze, to żadna sensacja i najzwyczajniej w świecie wrócił do swojego turbo pisania.
Same literaty - pomyślałem i powędrowałem przed siebie. Idąc bardziej w głąb baru, dostrzegłem dwójkę nowych klientów. Pierwszy był mężczyzną z charakterystycznym tatuażem czerwonego smoka na prawym ramieniu. Siedział przy stoliku i opowiadał komuś o swoim najnowszym dziele, na wzór Wiedźmina, czy innego Wieśmaca. Opowiadał z energią o potworach, smokach i innych stworach. Bardzo żywo gestykulował i emocjonował się. Musi chłop lubić fantasy - pomyślałem. W sumie też lubię - powiedziałem do siebie, a na mojej twarzy zawitał uśmiech.
Zaraz przy stoliku obok siedziała kobieta. Ona z kolei opowiadała, o niesamowitym pochodzie, który miał miejsce w Krakowie. Ja tam się bałem jeździć do tego miasta, bo tam smok grasuje Wawelski, albo Wedlowski? Już nie pamiętam. Dłużej się nie zastanawiając, ruszyłem dalej.
W sumie byłem bardzo zaskoczony, że już praktycznie nikt nie zwracał uwagi na Liska grasującego po barze. Nie wiem, może to skutek tego, że każdy był już po jakiś procentach, mniejszych bądź większych. Możliwe też, iż nie było to nic nadzwyczajnego, gdyż w tym przybytku już wiele dziwnych rzeczy się działo. Rozmyślając nad tym, wędrowałem dalej od stolika do stolika.
Przy którymś z kolei, nie pamiętam już dokładnie którym siedział facet z szarym kotem. Zdziwiłem się wielce, bo kot miał na nosie okulary. Tak, okulary haha. Zarówno pan, jak i zwierzak pałaszowali po dwa pętka pysznej krakowskiej z cebulką przyrządzonej przez Barmankę. Zaiste traktowała gości po królewsku. Zastanawiałem się, co jest dziwniejsze, czy Lisek Piękny Leśny w barze, czy też kot w okularach. Trudno było zdecydować. Cóż, ostatecznie uznałem, że oba zjawiska są nad wyraz niecodzienne, jednak właśnie takie rzeczy były tutaj normą.
Przy tym samym stoliku siedział jeszcze chłopak z laptopem i słuchawkami na uszach. Czego on mógł słuchać w takim hałasie? - pytałem sam siebie. Podszedłem trochę bliżej, aby się przyjrzeć. Zadzierałem łepek do góry, ale nic nie mogłem zobaczyć. Nagle chłopak popatrzył na mnie i spytał:
- Chcesz popatrzeć? - wskazał również, abym wskoczył na jego krzesło.
Tak też uczyniłem.
To, co oglądał, było chyba jakimś wykładem. Ale wykłady o tak późnej porze? Cudaczna uczelnia - pomyślałem i uśmiechnąłem się do siebie.
Student podrapał mnie pod pyszczkiem i zaczął tłumaczyć zastosowanie statystyki w psychologii w celach prowadzenia badań. Nie powiem, słuchałem z zainteresowaniem, lecz nagle ni stąd, ni zowąd wyskoczył Kapitan z krzykiem:
- Tak, tak właśnie tego szukałem! Liska. Lisek zostanie maskotką i admirałem mojej nowej łajby. Wystraszyłem się nie na żarty, bo ja tylko zwykły Mały Lisek Piękny Leśny, a nie żaden admirał. Szybko dałem susa na podłogę, gdyż dzięki przebywaniu na krześle u pana studenta, namierzyłem mój cel. Bar i ladę. Najwyżej położone miejsca. Pognałem przed siebie, lecz Kapitan nie ustępował, wykrzykując coś o przyszłych abordażach. Chcąc zgubić pościg, dałem dyla w bambusy porastające Fukio-szime i źródełko po prawej stronie od królestwa Barmanki.
W tym gąszczu na pewno mnie nie znajdzie - pomyślałem. Miałem rację, poszperał chwilę w bambusach, przy okazji po kryjomu chlapną sobie ze źródełka i poszedł w swoją stronę.
Nareszcie miałem wolną drogę. Pędząc jak rakieta z problemami gastrycznymi, skoczyłem na ladę baru. Usiadłem sobie ładnie i patrzyłem. Miałem widok na wszystko i nareszcie widziałem wyjście.
Mój błogi spokój trwał tylko chwile, gdyż do baru dopadł się Kapitan. Chciał mnie zabrać, ale znów jakaś ręka przytrzymywała mnie na miejscu.
- Panie Kapitanie, proszę zostawić Liska - powiedziała stanowczo kobieta.
Po głosie poznałem, że to Barmanka. Hurra, jestem uratowany! - zakrzyknąłem w myślach.
- Ale to moja nowa maskotka i admirał - powiedział Kapitan.
- Proszę pana, Mały Lisek Piękny Leśny jest naszym gościem, jak każdy inny i nie można go ruszać - powiedziała poważnie Barmanka.
Kapitan przeczuwał porażkę, gdyż sprzeczka przyciągnęła uwagę ochroniarza, pana Wodniaka i gangstera ala Al Capone. Kapitan wiedział, że oboje rządzą podziemiem, jeden internetowym, drugi mafijnym. Mając jeszcze nadzieje, zapytał:
- Nic tu nie wskóram?
- Nie, ale mam do ciebie ważną sprawę - powiedziała Barmanka.
- Jaką?
- Musisz wyruszyć na abordaż i zdobyć sporo rumu, bo Kierownika tego baru, jak widać, nic nie obchodzi. Pewnie szwenda się gdzieś po mieście i filozofuje albo znowu wycina tych swoich Mogołów. Niech no go tylko spotkam, to mu nogi z dupska powyrywam!
- Nie ma problemu, za moment wyruszę - rzekł Kapitan i poszedł szykować statek oraz niewolników do wyprawy.
Już chciałem schodzić z lady i kierować się do wyjścia, gdy nagle usłyszałem:
- A ty gdzie się wybierasz maluchu? Niech no się tobie przyjrzę - powiedziała z uśmieszkiem.
Nie no, znowu - pomyślałem.
Barmanka wzięła mój łepek w dłonie i przyjrzała mu się.
- Gdzieś już widziałam podobną mordkę - rzekła i zaśmiała się.
Próbowałem się uwolnić, na próżno. Trzymała mnie zdecydowanie.
- O nie nie nie, nie uciekniesz mi. Popilnujesz baru za kierownika.
- To ja jestem kierownikiem! - krzyknąłem.
- Oj nie płacz, nie płacz. Nie będzie źle - powiedziała i zaczęła drapać mnie za uszkiem.
O nieeeeee. Mój słaby punkt. W chwilę moment zacząłem mruczeć.
- No proszę, ktoś tu się w końcu uspokoił - stwierdziła i zaczęła drapać mocniej.
Tego było już za wiele, moja lewa łapka zaczęła w zabawny sposób „chodzić”. Usłyszałem jej śmiech.
Powoli się rozpływałem.
Już miałem pomyśleć, że nie ma nic lepszego niż drapanie za uszkiem, gdy nagle poczułem ogromny ból...
*
- Obudź się! Szogun ty pijusie! Obudź się! - krzyczała mi nad uchem.
- Auuu, co? Co się stało? - spytałem na wpół przytomny.
Okazało się, że ból spowodowany był tym, iż Barmanka ciągnęła mnie za lewe ucho, aby mnie obudzić. Trzeba przyznać, była skuteczna. Myślałem, że mi je oderwie.
- Jeszcze się głupio pyta alkoholik jeden. Naprałeś się jak PKS i zasnąłeś, a wszyscy goście już poszli. Pomóż mi posprzątać i przestań ruszać tą nogą jak jakiś cymbał!
- Już, już, pomagam - odparłem.
- No ja myślę - powiedziała, ofuknęła się, odwróciła na pięcie i poszła zbierać puste szklanki, literatki i kieliszki.
Już myślałem, że jestem w raju, a to był tylko, jeden wielki realistyczny sen.
Shogun
Komentarze (73)
Oj, czasem muszę być troszku niegrzeczny ;D
W końcu Atylla umarł na dupie. :)
Stary pryk, a mu się zachciało.
Śmierć chwalebna tylko na polu bitwy, a nie na dupie!
Jakąś Głębię o Atylli i Sho powinienem walnąć?
Pewnie jest za rogiem, albo w lodówce się czai.
Niech żyje parada równości!
Jeszcze się do nas dobierze jakaś Celina, albo Prezes.
V leci.
Literacko jest dobrze, ale jakiś taki mniamniusiny ten tekst jak na wojownika, który Mongołów rżnął (przynajmniej tak się chwali). :)
Się pozwoli to tutaj dynastię Wielkich Mogołów założy!
Idź do niewiast posmyrać się pod brzuszkiem :(
Żadna mnie nie chce smyrać:(
Tak Cię te opowijskie baby wysterowały.
To ścichapęki babskie.
Tu głaskają, a łeb ukręcą w sekundę.
Miałem trzy żony i dziesięć kochanek.
To cud, że żyję :)
Dobrze, że żyjesz ;)
Jam swój harem miał w Japonii i tyż jakoś przeżyłem haha :D
Również pozdrawiam :)
Również pozdrawiam ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania