Poprzednie częściQuasimodo
Pokaż listęUkryj listę

Quasimodo – część II

Przyszedł odprasowany i ogolony. Dla mnie miał notatki pożyczone od kumpla, coś jakby ściągi z zaległych lekcji, Mamie przyniósł wiązankę, ponudził z nią o upałach i efekcie cieplarnianym. Nie omieszkał też wyrazić się o ekologii. Wspomniał o genach i Emilu Zoli, co było lekkim przegięciem, bo choć Mama czytała to i owo, biedny Emil nie nadawał się do dłuższej konwersacji, a genetyka należała do jej słabszych stron, odniósł więc mizerny efekt.

 

Naprawił swój błąd, zagadał go przytomnie, szybko i chytrze nawrócił do rozważań o nieśmiertelnej pogodzie, aż Mama zeszła z pomnika i podążyła do kuchni. A gdy nareszcie zostaliśmy sami, mogłem pokazać mu księgozbiór i komputer, zdezelowany odkurzacz pamięci, z którego byłem dumny.

 

Wyciągnąłem też swoje zbiory. Pokazywałem wielobarwne obrazki z przyrody, śmieszne zwierzątka żyjące w lasach sponiewieranych przez deszcz, a on wyrażał uprzejme zdumienie, prawie podziw i niemal zachwyt nad różnorodnością form istnienia.

 

Lecz już w trakcie oglądania scen „z życia ssaków i pluskwiaków”, po zapoznaniu go z ich zwyczajami, gdy przeszedłem do bibliotecznych działów z literaturą, malarstwem i muzyką, przerwał mi dotychczasową prezentację i rzekł, że my, jako pasożyty wyposażone w baniak z inteligencją, nieważny bąbel umieszczony na naszym wierzchołku, narośl eufemistycznie nazywaną mózgiem, my, zdobywcy i grabieżcy, nie mamy prawa porównywać się do zwierząt, i gdyby to od niego zależało, zakazałby ludzkiemu robactwu pełzania po Ziemi, a mówi mi o tym jako żarliwy humanista, który, wbrew pozorom, też dużo czyta.

 

Nie mógł rozgryźć, dlaczego musi to aż tak długo trwać. Czemu z taką mordęgą przebiegają w nas procesy uczenia się subtelności, szlachetności i człowieczeństwa, natomiast powtarzanie błędów idzie nam gładko i bez zastrzeżeń.

 

Ludzie, twierdził, nie potrafią żyć bez narzekania. Uwielbiają obnosić się ze swoimi boleściami. Gramolić na świecznik dla znerwicowanych palantów, by zaprezentować kreację z męczeństwa.

 

Jego zdaniem, świat nie miał nigdy inklinacji do roztropnych działań. Zazwyczaj przedkładał rozpustę chęci nad awitaminozę możliwości. Co wszelako nie przeszkadzało ludziom umierać za jego aktualne hasła. Tracić energię i zdrowie w walce o obronę jego transparentów, występować, miotać się i zagrzewać do boju.

W tym celu rzucano przed ludzi ochłapy pieśni nawołujących do „wyrównywania krzywd”. Jednoczyły armie sprawiedliwych i dawały, komu trzeba, należny odpór. Skrzykiwały armie zmęczonych nędzą i głupotą; wiadoma sprawa, pechem własnym, a ignorancją wrogów.

 

Mówił, że niepostrzeżenie zmierzamy do umysłowych jaskiń. Z lubością tworzymy kolejne zsyłki, wygnania, nowe upodlenia i nieszczęścia. Pchamy się we własne sidła. Z upojeniem nurzamy w minionym kombatanctwie. Wystawiamy na pokaz nasz nędzny, nieudany i zapętlony los; jak na licytacji niewolników: razem z przebrzmiałą urodą, popsutym uzębieniem i krótszą nogą.

 

Nachalnie wdzięczymy się do potencjalnych nabywców naszej niedoli. Zadajemy im zalotne pytanie: kto da więcej za nasze wrzody. Kupi nas na dobre czy złe. Czy rozdzieramy szaty w sposób wystarczająco żałosny, a nasz ból jest bardziej twarzowy z profilu lub mniej en face? W jaki sposób mamy się ustawić, aby uzyskać większą cenę?

 

Wolność nas oszołomiła – kontynuował – przytłoczyła rozmiarami. Nie wiemy, co zrobić z jej nadmiarem. Wyzwoleni od łańcucha wczorajszych norm, reguł, narzuconego stylu i dozwolonej poprawności, zagubieni wśród bezpańskich przyzwyczajeń i pozrywanych więzi, które mówiły nam, jak mamy widzieć, czym się bulwersować, w jaki sposób należy odczuwać, oderwani od matki-cenzury, tej wewnętrznej, samodzielnej i niewidocznej, a także tej oficjalnej, urzędowej i mysiej, wpadliśmy z deszczu pod rynnę, wdepnęliśmy w nową zależność: w demagogiczne tworzenie urojeniowych pęt.

 

Przez lata kazano nam jeść dzieła Marksa na obiad, śniadanie i w biegu do pracy. Nie było od niego zwolnienia. Istniał i po swojemu interpretował. Nawet Historię Starożytną: wyjaśniał prostym ludziom wredną dolę uciśnionej mrówki. Na deser dawano nam popić z leninowskiej barci. Zamiast modlitwy był Stalin i jego złośliwe radości z cudzych tragedii.

 

Wszelki nadmiar, przesyt, znieczula. Powoduje, że intencje mają odwrotny skutek do swoich pierwotnych zamierzeń. Im więcej namawiano nas do niechcianej miłości, im nachalniej ciągnięto za mózg do obowiązkowej przyjaźni, tym większy narastał w nas sprzeciw. Tym bardziej pragnęliśmy wydobyć się z bajora.

 

Obawia się, że gdy już nie ma zagrożenia i wreszcie wolno nam myśleć bez bata, popadniemy w nową zależność i zaczniemy produkować nowe, tym razem własne obroże.

 

Automatyzmem, nieomal obyczajową powinnością stało się cierpiętnictwo; jest dobrze, bo źle, a frasunek - uskrzydla. Im bardziej narzekamy, tym mamy zdrowszy sen. Zgryzoty, porażki, smuteczek do kawy, a na przekąskę sąsiad, który stracił pracę, popija, robi awantury, szlaja się po starych, czerwonych czasach, kiedy żyło mu się jak w krowim placku: ciepło, sucho i bezpiecznie nad podziw.

 

Trudno nam znieść widok człowieka szczęśliwego. Sąsiad jest co prawda bogaty, ale od razu pocieszamy się, że – „ma parchy”. Osobnik zadowolony budzi roześmianą niechęć. Musi potrwać z parę milionów lat, co najmniej tyle, ile trwało schodzenie z drzew, by zaszły w nas mentalne modyfikacje.

*

Nie podejrzewałem go o wygłoszenie takiej ilości oskarżeń. Kiedy się z nimi odkrył, tak był podniecony i histerycznie zdenerwowany, jakby wyrzucił je z siebie po raz pierwszy i dopiero teraz dotarło do niego nieposkromione oburzenie, nad którym stracił kontrolę.

 

Przeraziłem się jego oczu. Były rozbiegane. Wędrowały po wnętrzu mojego pokoju, szukając punktu oparcia. Lecz jego krasomówcza furia, podobna do gwałtownej burzy, trwała moment.

 

Toteż tylko dla uspokojenia wybuchowej atmosfery, nie kontynuując niebezpiecznego wątku, mówiąc, że zdarzają się wyjątki, ludzie wiedzący, do czego służą mózgowe fałdy, pokazywałem mu swoje ukochane zdjęcia. Przedstawiałem kopie rzeźb i portrety filozofów, kasety z lekturami, wirtualne książki do czytania i słuchania.

 

Nagle rzekł, iż nie przypuszczał, że znajdzie u mnie aż tak duże archiwum. Jest otumaniony jego rozmiarami i jeśli mu pozwolę, to będzie do mnie zachodził częściej, by zaznajomić się z nim dokładniej.

 

Oczywiście, nie miałem zastrzeżeń. A i Mama zdążyła się do niego przekonać. Poczęła nawet mówić o nim częściej i wyrażać lepiej.

 

Gdyż z Wiktora był nie lada spryciarz: wiedział, jak z nią rozmawiać; wyczuł, że jest chciwa na komplementy i uznanie, z premedytacją więc zarzucał ją „duserami”.

Nic zatem dziwnego, że wkrótce stał się powszednim gościem, niemal domownikiem nocującym u nas. To znaczy w moim pokoju, gdzie Mama wstawiła łóżko po ojcu.

*

Często prowadziliśmy wstępne, relaksacyjne gadki o niczym. Układaliśmy się w hamletowskich pozach i rozprawiali o gęsiach na łańcuchu i zaprzeszłych grzechotkach. Co nas prowokowało do krzykliwej wymiany zdań. Lub dołowało, bo po każdym krasomówczym bajdurzeniu uderzaliśmy w czułostkowe tony z emfazą w tle.

 

Rezultatem owego „uderzania” było to, że po paru godzinach intensywnej gadaniny, padaliśmy z wyczerpania. Ja wkrótce zasypiałem, on zrywał się z legowiska skoro świt i cwałował do pracy.

 

A kiedy wracał, zaczynaliśmy od nowa. Nigdy nie mówił, gdzie spędza godziny pomiędzy pobytami u mnie. Pod tym względem zachowywał milczenie. Lecz był tajemniczy nie tylko w tej sprawie, bo i w kwestii rodziny, tego, gdzie mieszka, jak mu leci.

 

Raz tylko wyrwałem z niego coś w rodzaju wyznania: oznajmił, że lubi sobie połazić to tu, to tam. Wtedy ogląda ludzi stłoczonych przy wystawach. W skupieniu przystaje przed witrynami księgarń, antykwariatów, sklepów z pozłacanymi drobiazgami. Zerka na tytuły książek, których nie będzie miał.

 

W uśmiechach i przeprosinach ustępuje miejsca przy oknie, w którym odbijają się kałuże i sylwetki tłoczących się obserwatorów. Odchodzi w ciszy, znika w tłumie, by na podwórzu jakiegoś domu, skryty za śmietnikiem, podziwiać mrok i przelotny deszcz.

*

Jednego wieczora siadł przy moim łóżku, chwycił mnie za rękę i oznajmił, że musi ze mną pogawędzić. Zaczął od filozoficznych rozważań o czasie. Trochę mnie to zdumiało, bo czas nie stanowił przedmiotu naszych dotychczasowych dyskusji. Byłem jednak ciekaw, jak sobie z nim poradzi, toteż zamieniłem się w przysłowiowy słuch.

 

Popatrzył na mój księgozbiór i oznajmił, że przeczytanie tak dużej dawki tekstów jest uzależnione od ilości posiadanego czasu.

 

Zdaje sobie sprawę, że za mało chodzi wokół swoich interesów. Ale podkreśla: trudno znaleźć człowieka, który by nie chciał odkryć sensu swojego życia: jak być człowiekiem skazanym na uczciwość.

 

Nagle roześmiał się i stwierdził, że dotarło do niego, iż jestem dłużej chory, niż zdrowy, a więc w pewnym sensie znajduję się w stanie naturalnym. Zdrowy, który nie był obłożnie chory, ma nikłe pojęcie o ludziach zmniejszonych szans. I odwrotnie, chory od urodzenia nie ma żadnych odniesień do sytuacji człowieka zdrowego. Więc nie rozumiem zdrowych, idących do pracy i zagonionych walką o byt.

Po chwili ciszy, dodał, że już wie, co ma zrobić dalej: poukładał sobie w głowie. Na początek nic głupiego nie przedsięweźmie, tylko zacznie od zerwania z dotychczasową pracą, bo postanowił odmienić swoja egzystencję; chce być jak ja, tyle że bez bonusów w postaci mojej choroby.

 

Chciałby też poznać Historię, otwartą krainę dla mnie, a dla niego wciąż hermetyczną.

*

Następnego dnia przyjechała mama mojego taty i w całym domu zapanował bajzel.

Od progu wyskoczyła z pretensjami: to skandal i w ogóle jak można było doprowadzić do tego, że Tadeusz pęta się po dworcach i piwnicach, głodny, brudny itp.

 

Krzyczała, że przecież jeszcze parę miesięcy temu miał gdzie mieszkać, a teraz – kto wie, czy regularnie się odżywia. I gdzie śpi, bo u niej jest za ciasno i jak przez przypadek przyszedł do niej, to mu z punktu powiedziała, żeby nie liczył u niej na jakiś kąt, ostatecznie od czego ma własną rodzinę. I nawet radziła, że musi pogadać, załagodzić, może przyznać się do błędu i przeprosić, ale nic z tego, bo kochany Tadzio już od małego był uparciuszek.

 

Krótko mówiąc chciał wrócić, ale sam nie pofatygował się z fajką pokoju.

 

Z początku ogarnął mnie lęk, że Mama pozwoli mu na to pozwoli, ale teściowa popełniła błąd, bo zagdakała o oddaniu mnie do domu opieki. To zaowocowało natychmiastowym wypieprzeniem jej z lokalu i życzeniami dobrego spadania ze schodów. A kiedy zniknęła, Mama przytuliła mnie i zaczęła płakać.

 

I tak sobie siedzieliśmy, w ciszy i milczeniu, aż przyniosło Wiktora.

 

Jak go ujrzałem z plecakiem, doszło do mnie, że powziął decyzję; miał rozwiane włosy, błysk w oku, jakby swoim wyglądem chciał oznajmić, że się wyprowadza. Wątpi, czy kiedyś tu wróci, jednak nie ma innego wyjścia, tylko zmienić klimat. Odkrył w sobie naturę włóczykija.

 

Z pracy zrezygnował. Zanadto go absorbowała. Podejmie w innym mieście, lecz będzie to nic poważnego, może na wolnym powietrzu, strzyżenie trawników, malowanie ławek, zoo czy cokolwiek dorywczego.

 

W takim razie czas się żegnać i jako wykwalifikowany powsinoga dziękuje nam za wszystko, a zwłaszcza za to, że nie pytaliśmy o rodzinę.

 

KONIEC

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Wrotycz 15.06.2019
    Ale czemu koniec? Zapiski w części dotyczą Powsinogi, bardzo chętnie poznałabym przyszłość Quasimodo.
    Staranny, piękny styl - tylko powtórzę, bo i jego jakością też uzasadniam najwyższą ocenę.
  • Bożena Joanna 16.06.2019
    Ciekawe rozważania i wspaniały styl. Czytałam jednym tchem, zaskakują przemiany duchowe Wiktora. Pozdrowienia!
  • jesień2018 30.06.2019
    Czytałam wcześniej, zostawiłam bez komentarza, bo w sumie nie wiem, czy interesują Cię komentarze, skoro przeważnie nie odpowiadasz. Ale bardzo mi się podobało to opowiadanie. To, że nie płynie równym rytmem do końca, lecz żyje. Jest po prostu bardzo prawdziwe. No i ten język :) Chciałabym tak pisać. Pozdrawiam.
  • nerwinka 02.07.2019
    jesień 2018
    pociechą jest, że "przeważnie" nie znaczy "wcale".
    dziękuję
    Marek Jastrząb

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania