Ra'anta. Nieokiełznana siła

Akcja toczy się w pradawnych, odległych czasach kiedy to ostrze oręża decydowało o życiu lub śmierci.

 

Ocknąłem się i próbowałem wstać lecz krew zalewała mi oczy, a ciało przeszywał niewyobrażalny ból. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Po chwili spojrzałem na ziemię i zobaczyłem mnóstwo krwi wokół. Nie dowierzałem własnym oczom, leżała tam odcięta dłoń mojej prawej ręki. Rana wyglądała na przypaloną. Nie rozumiałem co tu się stało. Czułem swąd spalenizny. Wyczołgałem się z chaty na zewnątrz z wielkim trudem. Wszystko było spalone poza nią. Po tym co ujrzałem łzy i krew mieszały się na mojej twarzy. Wołałem, ale nikt nie odpowiadał. Wokół walały się ciała pozbawione głów, na których żerowały kruki. Nie mogłem rozpoznać kto to był. Znalazłem kawał drewna, którym podpierałem się. Myśl o tym co tu się stało nie dawała mi spokoju. Udało mi się z pokonać kawałek drogi, ale upadłem. Nie byłem w stanie iść dalej i leżąc spojrzałem przed siebie. Znajdował się tam stos spalonych ciał, które wciąż się tliły. Podjąłem kolejną próbę aby wstać i dojść do drzewa, aby się schronić przed słońcem. Moje dychanie było bardzo ciężkie i szybkie. Upał na zewnątrz nie ułatwiał mi tego. Byłem spragniony choćby kropli wody.

Zrobiło się ciemno, a chłód zbliżającej się nocy dawał się coraz bardziej odczuć na moim prawie nagim ciele. Cały trząsłem się z zimna. W takim stanie spędziłem sporą część nocy. Walczyłem sam ze sobą, aby nie zasnąć. W końcu nie dałem rady. Poczułem dotyk jakby dłoni na plechach, a chwilę po tym ciepło okalające ciało. Śniłem o tej chwili by trwała jak najdłużej. Głos coś szepcze do mnie. Otwieram oczy i widzę postać. Jestem okryty, to nie może być prawda. Ktoś pomaga mi wstać i prosi abym nic nie mówił. Poddałem się temu wszystkiemu na wpół przytomny. W blasku księżyca widać było jak oddalamy się z tego miejsca piaszczystą drogą, przy której stał wóz z koniem. Położyłem się na nim.

– Pomogę ci, zaufaj mi – szepnął delikatny głos.

– Kiwnąłem głową zgadzając się.

Postać ta schyliła się po wodę, której dała mi się napić – była to wielka ulga.

Następnie obmyła mi twarz dłonią. Ruszyliśmy gdzieś. Wydawało mi się że to kobieta, ale pod osłoną nocy nie wiele dostrzegałem. Droga dawała mi się we znaki.

Nastał kolejny dzień. Słońce na niebie nie było jeszcze wysoko, a upał był już nie do zniesienia. Czułem jak ktoś dotyka mojej rany. Otworzyłem oczy i ujrzałem młodą kobietę tak piękną, że nie wierzyłem, iż to może być prawda. Jej długie czarne niczym leśne kruki włosy wiły się na piersiach. Błękitne oczy wpatrywały się we mnie. Miała na sobie szaty, które dodawały jej uroku. Szyję zdobił sporych rozmiarów wisior. Stała boso.

Wysokie smukłe ciało było pokryte jakimś wzorem zawierającym litery „wzór na wywar”.

Dostrzegłem go przez jasną i prześwitującą część szaty.

Znajdował się on na bocznej części prawej nogi – nie widziałem co oznacza.

– Spokojnie pomożemy ci – jesteś tu bezpieczny – rzekła uśmiechając się przy tym.

Zacząłem zadawać jej mnóstwo pytań.

– Opowiem ci wszystko w swoim czasie a tym razem masz wypij to. Poczujesz się lepiej po tym.

Podała mi jakiś wywar, smakował obrzydliwie ale wypiłem cały. Spojrzałem na prawą rękę, która była opatrzona. Nie widziałem już żeby krew z niej leciała.

– Dziękuję za ocalenie życia – szepnąłem.

– Nic nie mów odpoczywaj, przyjdę później i przyniosę jedzenie.

Odchodząc spojrzała jeszcze na mnie, a ja zostałem sam ze swoimi pustymi myślami.

Byłem w jakimś namiocie i z zewnątrz dobiegały dziwne głosy. Chciałem to sprawdzić. Nie było niczego w pobliżu na czym mógłbym się wesprzeć. Mimo tego próbowałem choć zakończyło się to upadkiem wskutek czego rozbiłem kilka dzbanów. Chwilę po tym tajemnicza niewiasta znów się zjawiła u mnie ze słowami:

– Tak myślałam. Wy wojownicy jesteście nieposkromieni.

Jacy wojownicy ? O co chodziło ? Pomogła mi wstać i się położyć.

– To tylko dzieci, które są ciekawe nowego przybysza. Nic groźnego.

– Powiedz proszę jak masz na imię ? – spytałem.

– Jestem Szamisa – Danilosie – rzekła z uśmiechem.

– Danilos ? – próbowałem sobie przypomnieć własne imię.

Dziwnie się czułem. Odniosłem wrażenie jakby coś o mnie wiedziała.

Przykucnęła i zbierała resztki dzbanów, a ja patrzyłem na nią bez celu. Wyczuła chyba moje spojrzenia bo odwróciła się i uśmiechnęła. Chwilę potem wyszła. Brakowało mi zrozumienia tego wszystkiego. Liczyłem, że ona mi opowie o wszystkim co mnie spotkało.

Ciągle odczuwałem nieustępujący ból ręki. Rozejrzałem się dookoła, moją uwagę przykuły duże gliniane misy znajdujące się na drewnianym stole.

Każda z nich miała inny kolor. Wisiały tu suche kwiaty, pachniało ziołami, pełno było ksiąg i różnego rodzaju zwojów zawierających podobne wzory jak na nodze. Wyglądało to na miejsce medyka lub uzdrowiciela.

Kiedy ciepło zelżało, zapach pieczonego mięsa unosił się wokół. Głód coraz bardziej dawał mi się we znaki.

– Kolacja, pomogę ci zjeść i porozmawiamy o tym co się wydarzyło – zobaczyłem Szamisę z misą jedzenia.

Odstawiła ją na stół. Spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem i usiadła zachowując odległość.

– Czemu mi pomagasz skoro nie znasz ? – spytałem ze zdziwieniem.

– Znam dość dobrze, ponieważ przyjeżdżałam do twojej wioski handlować.

– Byłam świadkiem tego co tam się stało.

Miałem pustkę w głowie i nic nie pamiętałem.

– Jak to możliwe ? – zadałem jej pytanie.

– Powodem tego jest trucizna przygotowywana z proszku wilczej kości i kwiatu polnego zwanego „Liksa”. – odparła.

-Skutkuje ona częściową utratą wspomnień i przyrządzana jest przez znawców czarnej magii.

– Ale zacznę od początku. Wasz obóz znajdował się kilka dni drogi stąd, nad rzeką, która zapewniała jedzenie w postaci ryb. Była to niewielka osada, w której brakowało mężczyzn do walki i obrony. Większością byli starzy mędrcy znający się na poławianiu ryb i alchemii, a kobiety na pleceniu sieci i oprawianiu skór. Dzieci zaś biegały po wiosce i bawiły się.

Wtedy nastąpił atak przez kilkunastu umięśnionych Troplerów z częściowo zakrytymi twarzami uzbrojonych w miecze i topory. Poruszali się konno. Zażądali aby oddać się w niewolę a jakikolwiek opór zakończy się śmiercią. Prości, bezbronni ludzie nie mieli żadnych szans przeciwko nim. Nie zdążyli nawet uciec. Jedyne co robili to błagali o litość oprawców, których to bawiło. Wieśniacy próbowali oddać wszystkie swoje plony w zamian za darowanie życia. Jednak to nie miało żadnego znaczenia.

Jedna z matek padła na kolana i płacząc prosiła aby oszczędzić jej dwójkę synów. Podjechał do niej dowódca bandy. Szybkim ruchem bez wahania odciął jej głowę, śmiejąc się przy tym. Chłopcy podbiegli do nieżyjącej matki.

Bandyta zsiadł z konia, odrzucił topór na bok i stanął przed nimi. Chwycił jednego z nich za głowę i uderzając kolanem roztrzaskał ją, drugiemu skręcił kark. Zostawił ich obok matki.

Podczas tej rozmowy leciały mi łzy po twarzy. Byłem tym wyczerpany.

Widząc to zakończyła rozmowę. Było chyba już dość późno i miałem dosyć. Chciałem zostać sam. Wyszła i poprosiła abym zjadł. Potrzebowałem czasu żeby dojść do siebie.

Nakryłem się na całe ciało i zasnąłem nie jedząc. Nic nie miało znaczenia. Rozpacz i wściekłość nie opuszczały mnie ani na chwilę.

Kilka kolejnych dni wyglądało tak samo. Codziennie rano posiłek, zioła, kolacja i odpoczynek. Czułem się dziwnie nie znając siebie i swojego ciała.

Po jakimś czasie zjawiła się Szamisa i zaproponowała mi, abym zaczerpnął świeżego powietrza.

– Przyniosłam ci czyste i nowe odzienie. – trzymając je w rękach.

– Ubierz się i oprowadzę cię po naszej wiosce.

Z wielkim trudem wyszedłem na zewnątrz, stało tam mnóstwo dzieci a z daleka przyglądali mi się pozostali mieszkańcy. Czułem na sobie ich spojrzenia. Podparty kijem stawiałem ledwo krok za krokiem.

Podszedł do nas starzec z siwą brodą. Spojrzał na moją rękę.

– Chłopcze cieszymy się, że jest lepiej z tobą.

– Powiedz lepiej kto mi to uczynił ?

– W swoim czasie – odparł starzec.

– Dość mam tego czekania – krzyknąłem z całych sił tak głośno, że dzieci się wystraszyły.

Odszedł od nas. Wiedziałem, że źle zrobiłem, ale gotowało się we mnie i nie mogłem znieść tej niemocy. Szliśmy dalej, dookoła drewniane chaty ogrodzone palami, na których suszyły się gliniane dzbany. Obok stały wozy z mnóstwem różnych rzeczy mniej lub bardziej przydatnych. Zaciekawił mnie donośny dźwięk metalu.

Był to tutejszy kowal – niezbyt wysoki mężczyzna, nie umięśniony, ale sprawie się tam poruszał. Podeszliśmy.

– Co on robi ? – spytałem z zaciekawieniem.

– Wykuwać broń, która przede wszystkim służy nam do zdobywania zwierzyny.

– Czemu jest was tak mało i niewielu chłopów ? – byłem zdziwiony.

– Kiedyś nas napadli i wszyscy, którzy nadawali się do walki zostali pojmani a dzieci i starcy nie mają na tyle sił aby chronić wioskę – posmutniała Szamisa mówiąc o tym.

– Czy to byli ci sami, którzy napadli na naszą wioskę ?

– Tak opowiem ci o tym, ale innym razem lepiej wracajmy. Na dziś wystarczy, jutro pokaże ci więcej.

Mijały kolejne dni i noce a ja coraz bardziej czułem się częścią tego życia. Lepiej już chodziłem i wracały mi siły, tylko musiałem się nauczyć swojego ciała na nowo. Zacząłem się również zmieniać. Na twarzy pojawiła się gęsta długa czarna broda.

Coraz więcej zaczynałem sobie przypominać to kim jestem i co się wtedy wydarzyło.

Pewnego poranka kiedy wszystko dopiero budziło się do życia Szamisa zabrała mnie w odludne miejsce.

– Tu przychodzę kiedy myślę o siostrze – siądźmy.

– Mieszkaliśmy kiedyś zupełnie gdzie indziej. Daleko na piaszczystych ziemiach. Od małego nasza matka uczyła nas sztuki uzdrawiania, leczenia ziołami i miksturami. Tamisa bo tak miała na imię, a może i ma, bo nie wiem czy żyje gdzieś tam. Jest starsza ode mnie. Kiedy nas najechali byłyśmy małymi dziewczynkami, kazała mi uciekać i biec ile mam sił. Nie chciałam ale zmusiła mnie.

– „Siostro kiedyś się spotkamy” – to ostatnia rzecz jaką pamiętam.

– Przykro mi – chciałem aby poczuła się lepiej.

– Czemu mi pomogłaś i tu przywiozłaś ? – nie dawało mi to spokoju.

– Jativ – ten starzec dużo widział i doświadczył. Dlatego pomógł mi kiedy znalazł błąkającą się po lesie. Zabrał do wioski i pozwolił dorastać. Dzięki nabytej wiedzy pomagałam innym w podzięce za wszystko. Kiedy podróżował po różnych zakątkach sprowadzał co rusz nowych ludzi. Nauczył nas, że widząc człowieka rannego lub umierającego należy zatrzymać się i pomóc – dlatego to zrobiłam.

– Starzec miał córkę – zabrali ją do niewoli jak i moją siostrę. – wielki smutek i żal widać było na jej twarzy.

– Nie mogę sobie tego wybaczyć – rzekła głośniej.

– Proszę nie obwiniaj się, to nie twoja wina że to was spotkało – coraz bardziej chciałem jej jakoś pomóc.

– Łatwo ci powiedzieć – wrzasnęła na mnie.

Widziałem jak bardzo to przeżywała i nie byłem zdziwiony. Na tym skończyliśmy i wracaliśmy na wieczorny posiłek.

– Zjesz z nami – powiedziała.

– Chętnie – delikatnie się uśmiechnąłem.

Ich zwyczajem było jadanie razem przy ognisku, skupieni wokół niego. Usiadłem z nią pomiędzy radosnymi dziećmi, jedna dziewczynka podała mi owoce.

– Spróbuj są bardzo słodkie.

– Dziękuję, pyszne – smak był nie do opisania, zupełnie inny niż te gorzkie zioła – była to dla mnie miła odmiana.

Każdy z nas dostał kawał upieczonego mięsa. Nieco później dookoła Jativa zebrały się dzieci, słuchające jego opowieści. Była na tyle ciekawa, że i ja z zapartym tchem słuchałem, nawet nie zauważyłem jak Szamisa zniknęła.

Po kolacji wszyscy rozeszli się do swoich chat. Zbudziłem się w środku nocy i wyszedłem na zewnątrz. Było chłodno i widać na niebie gwiazdy, w które chwilę się wpatrywałem.

Cała ta sytuacja i wszystko co mnie tu spotkało dało mi do myślenia. Wiedziałem, że muszę coś zrobić aby pomóc im przetrwać.

W dalszym ciągu nalegałem, aby Szamisa opowiedziała mi do końca historię napaści – widząc jak mnie to dręczy, zgodziła się.

– Wyruszałam rankiem z zapasem skór, wywarów i mikstur na wspólny handel, szlakiem kupieckim prowadzącym przez lasy pełne dzikich łowców w postaci wilków. Z daleka dobiegały do mnie krzyki jęki, którym nie było końca. Zostawiłam wóz i podeszłam bliżej, aby zobaczyć co się dzieje. Ukryłam się by nikt mnie nie zauważył.

Troplerzy – banda złożona z byłych niewolników pojmanych z innych wiosek, którzy się poddali. Zajmowali się grabieżą i handlem niewolnikami. Nie pokazywali się w obawie przed rozpoznaniem. Służą oni Lordowi Nora-Kam. Nikt nigdy go nie widział. Nie miał litości dla nikogo kto mu odmawiał. Zajmuje się polowaniem na ludzi i handlem niewolnikami. Najlepszych zatrzymuje dla siebie, a resztę sprzedaje inny władcom. Nikt nie odważył się nigdy zaatakować lub spróbować uciec. Albo służysz jemu albo śmierć. I moja siostra tam trafiła. – znów zagościł smutek na jej twarzy.

– Ten cały Nora-Kam zasługuje na śmierć. – odparłem z wściekłością.

– Gdzie można ich znaleźć ?

– Włada on tam gdzie kiedyś żyliśmy – odparła.

– Wtedy się zjawiłeś, trzymałeś w rękach kij. Ujrzałeś ciała matki i jej synów. Wokół pełno było krwi. Dojrzał cię dowódca bandy.

– Chcesz walczyć ścierwo ? Chłopcy zabawcie się z nim! – wrzasnął.

To była pewna śmierć. Ty jeden przeciwko tylu.

Walka była zacięta choć przewaga nie była po twojej stronie. Otrzymałeś kilka kopnięć, jedno z nich okazało się na tyle mocne, że upadając straciłeś kij. Wtedy oprawca wyciągnął topór odcinając ci dłoń. Było po walce.

Chwilę później podszedł jeden z Troplerów podając mu pochodnię, którą przypalał ranę. Wyłeś z bólu długo i głośno. Sięgnął również po wspomnianą truciznę i siłą wlał ci do ust. Po wszystkim stało się coś bardzo dziwnego.

Zaciągnął cię do chaty, a następnie obok rzucił odciętą dłoń. Nie wiedział jednego, że to był dopiero początek…

Na wieść o tym wydarzeniu krew zalewała mi całe ciało. Byłem załamany i z trudem oddychałem, wróciłem do namiotu i położyłem się.

Kłębiące się w mojej głowie myśli dodawały mi sił i pchały naprzód.

Kij na którym się wspierałem służył mi teraz jako broń do nauki. Wiele pracy mnie czekało, ale musiałem od czegoś zacząć. Zabierałem go ze sobą i chodziłem na wzgórze, gdzie drzewa dawały osłonę przed upałem. Rozciągał się tam widok na cały obóz i tereny wokół. Byłem sam, mogłem uczyć się i nie musiałem wstydzić się swojej słabości. Były to proste ciosy lewą ręką. Prawa była wciąż owinięta aby nie straszyć innych okropnym wyglądem. Nie zawsze wszystko mi szło jakbym chciał. Miewałem chwile zwątpienia. Treningi były potem już coraz dłuższe i złożone.

Po skończeniu jednego z nich chciałem zobaczyć, co znajduje się po drugiej stronie wzgórza. Doszedłem do skraju, a w dole znajdowało się spore jezioro otoczone jasnymi skałami. Dojrzałem Szamisę jadącą na koniu – byłem ciekaw co tu robi?

Zeskoczyła z niego i stanęła na brzegu. Bez wahania zrzuciła z siebie szaty po czym całkiem naga wskoczyła do wody. Nie chciałem, aby mnie zauważyła i wróciłem do wioski.

Po drodze zebrałem słodkie owoce, które wcześniej jadłem. Będąc na miejscu rozdałem je dzieciom, sprawiając im przy tym sporo radości. Słychać było jak kowal pracuje w kuźni, a kilka kobiet oprawiało skóry. Każdy coś robił. Mały chłopiec stał przy koniach, które poił i karmił. Podszedłem do niego i spytałem.

– Chyba sprawia ci to przyjemność ?

– Tak lubię je bardzo, są piękne i mądre. To jest mój przyjaciel, który mnie zawsze wysłucha – wskazał na konia z białą grzywą.

– Nazwałem go „Nidraj” na cześć ojca, którego bardzo kochałem.

– Kim on był ?

– Wojownikiem, którego zabrali źli ludzie – posmutniał przy tym.

– Chciałbym kiedyś jak on walczyć i posługiwać się bronią. W tym czasie matka zawołała chłopca.

– Do zobaczenia ! Jutro się spotkamy.

Nieco później zjawiła się Szamisa odstawiając konia i wchodząc do swojej chaty. Do wieczora jej nie widziałem. Czy coś tam się stało? A może mnie jednak zauważyła ? Dziwne uczucie mnie dopadło.

Przed kolacją stanęła zupełnie odmieniona. Ciemne szaty, włosy zaplecione w warkocze widać było spod kaptura a na twarzy jakieś wzory i wokół oczu. Co to miało znaczyć ? Czekałem na rozwój sytuacji. Wszyscy jakoś spoważnieli. Wyglądało to na odprawianie rytuału. Każdy podchodził do niej a ona trzymając w ręku misę z białym proszkiem maczała palec i robiła ślad na twarzach. Przyglądałem się z boku aż w końcu przyszedł czas i na mnie. Spojrzała i wykonała gest ręką, abym podszedł. Mówiła coś w innym języku czego nie rozumiałem.

– Jak się czujesz po tym ? – zapytała jedna z kobiet.

– Cóż to właściwie było i czemu służyło ? – odparłem.

– To rytuał oczyszczenia nas ze złych mocy i myśli.

– Prawdę mówiąc nic nie czuję – może ze mną było coś nie tak ?

– Potrzeba na to trochę czasu – spokojnie, zobaczysz.

Kiedy wszyscy doznali tego oczyszczenia Szamisa modliła się do bogów przez dłuższą chwilę. Po wszystkim podszedłem znów do niej.

– Danilosie zostań sam, doznasz ulgi na ciele i duszy. Spokój cię ogarnie – stwierdziła z pewnością siebie.

Czekałem z niecierpliwością na efekty w swoim namiocie. Leżąc coś mnie ogarnęło. Taki stan spokoju, jakby było mi lżej. Czyżby rytuał zaczął działać ? Może i tak. Czułem się naprawdę odprężony i wewnętrznie wyciszony, aż w końcu zasnąłem.

Nocne wycie i warczenie postawiło wielu na nogi w tym mnie. Na zewnątrz wataha wilków zaatakowała jednego z koni, był mocno poraniony. Ciężko było krzykami przepędzić stado, wtedy chłopi chwycili za kije i kamienie. Wilki nie odpuszczały i coraz bardziej go żarły.

W ciemności dostrzegłem jedno z narzędzi kowala – duży sierp osadzony na długiej drewnianej rękojeści stojący obok chaty. Sprawną ręką natychmiast go chwyciłem i podchodziłem coraz bliżej. Ukazywały się ociekające krwią kły. W końcu jeden z wilków skoczył w moją stronę. Zdecydowanym ruchem raniłem jego pysk, zawył i uciekł.

– Danilosie ! Odejdź stamtąd, sam nie dasz rady ! – wrzeszczeli ludzie.

Spoglądał na mnie kolejny dużo większy i groźniejszy od poprzedniego. Próbował się na mnie rzucić ale zadałem mu silne ciosy – to go rozwścieczyło.

Po kolejnym ataku upadłem na ziemię i wtedy ranił mi nogi pazurami. Trzymałem trzonek w jego pysku, aby krwawe szczęki mnie nie dopadły. Reszta wilków odstąpiła po tym jak strzały Szamisy przebiły mu czaszkę. Tym sposobem mogłem wstać i odetchnąć.

– Nie bójcie się już po wszystkim – rzekła.

– Niezły strzał! – byłem pod wrażeniem jej celnego oka.

– Co to miało być ? – była naprawdę wściekła.

– Zgrywasz bohatera, który ledwo potrafi się bronić ?

– Chciałem sprawdzić się w walce.

– O mało cię nie zabił. Zastanów się na drugi raz co robisz!

Patrzyli na mnie jak na głupca – było mi wstyd.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KamilM 08.01.2019
    Witam wszystkich. Jestem amatorem w pisaniu swojego pierwszego opowiadania. Będę wdzięczny za wszelkie opnie, oceny i komentarze.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania