Poprzednie częściRazumow

Razumow / ciąg dalszy/

Cała trójka czekała na przyjazd powozu, który zgodnie z umową, miał przyjechać, koło czwartej, po południu.

— Może o nas zapomnieli? — odezwał się Grisza.

— Zaraz tam, zapomnieli — odparł Wasyl, rodzice panicza Fiodora, są bardzo punktualni, czego o paniczu, powiedzieć się, nie da.

— Milcz, zarazo — z uśmiechem w głosie, wtrącił Razumow.

Po czym dodał.

— O, i masz, swój powóz.

Wszyscy rozsiedli się wygodnie, rosły mężczyzna, ubrany z wiejska, wskoczył na kozła, chwycił za lejce, odwrócił się, do pasażerów.

— Witam szanownych państwa, witam — cmoknął na konie i ruszyli.

Powóz podskakiwał, kołysał się, pokonując nierówności, wiejskiej drogi, Grisza niecierpliwie wypatrywał, upragnionego, celu podróży.

W przeciwieństwie do Wasyla i Fiodora, obaj, zauroczeni, roztaczającym się krajobrazem, z niekłamanym zainteresowaniem, chłonęli, dawno, nieoglądane widoki.

— Wierzyć się nie chce, paniczu, tutaj wszystko jest inne, lepsze, znajome.

— W rzeczy samej, mój drogi, zaraz dojedziemy do domu, jeszcze tylko, miniemy bramę.

Rzeczywiście, podróż zbliżała się, do szczęśliwego końca, oczom podróżnych, ukazał się dom.

W centralnym miejscu usytuowane były, wielkie, przeszklone drzwi, do których prowadziły schody, po obu stronach drzwi, rozmieszczone były, równie wysokie okna, zdobione motywami roślinnymi.

Dom składał się, z piętra i poddasza, ogólnie, bryła budynku, nawiązywała, do modnej wówczas, moskiewskiej secesji.

Przed wejściem, czekali rodzice Fiodora: Anna i Wiktor, wyraźnie rozczuleni, pospiesznie zeszli po schodach.

Kiedy powóz się zatrzymał, mocno zniecierpliwiony Grisza, wystrzelił jak z procy i pobiegł do drzwi, o mało, nie przewrócił Anny, matki Fiodora.

— Szanowna pani daruje.

Anna, z ujmującym spojrzeniem, wystawiła dłoń przed siebie.

— Grisza, złociutki, jak mogłabym się gniewać.

Ujął dłoń kobiety i pocałował.

Tymczasem, doszedł Fiodor, przywitał się z ojcem, Wiktor mocno objął syna.

— Cieszę się, że jesteś.

Anna, z godną siebie elegancją, próbowała wyplątać się, z natarczywych uścisków Griszy.

— Dość, bo naprawdę się pogniewam, nie przywitałam się jeszcze z Fiodorem — wstyd, taki z ciebie przyjaciel?

Grisza, cofnął się, krok w tył, skinął głową w kierunku Wiktora, odpowiedział mu, tym samym, nie kryjąc zadowolenia.

— Synku! — zawołała Anna, chodź, niech cię uściskam.

Oboje, wpadli sobie w objęcia.

— Schudłeś na tej obczyźnie, tylko ta grzywka, ledwie ci widać oczy.

— Mamo — nieśmiało zaczął Fiodor, wszystko jest, w najlepszym porządku, ostatnio, dużo się działo, miałem, trochę więcej pracy.

— Ale teraz, masz wakacje, synku, trzeba cię będzie podkarmić.

Po tych słowach Anna delikatnie pogładziła Fiodora, po głowie.

W powitalnym zamieszaniu nikt nie pomyślał, o Wasylu, który zdążył, ustawić bagaże, przed drzwiami domu.

— No tak, a o mnie, to już nikt, nie pamięta — zawołał, grubym głosem.

Pierwszy zareagował, Wiktor.

— Ależ, to nie tak, jesteś członkiem naszej rodziny, jako mąż i ojciec, witam cię, najgoręcej.

Wasyl obtarł spocone czoło i trochę speszony.

— Proszę wybaczyć, Wiktorze Zygmuntowiczu.

Wiktor podszedł bliżej.

— Witaj, stary przyjacielu, jesteś tu, zawsze, mile widziany.

— Wystarczy tych czułości — przerwał Grisza, ja tam, zjadłbym, coś.

— A ja — wtrącił Fiodor, idę się odświeżyć, przez ten upał i kurz, cały aż się lepię.

W salonie panował spory ruch, pani domu, nerwowo krzątała się wokół stołu, co jakiś czas, poprawia zastawę.

— Lena, ile razy mówiłam, jeśli coś robisz, to dokładnie, gdzie półmisek z kaczką, za chwilę, wszystko wystygnie, nie mam cierpliwości, do tej dziewczyny.

— Idę, Jaśnie Pani, idę.

— Postaw ją, o tam, obok karafki z winem, a truskawki w śmietanie?, wiesz jak lubi je, mój syn, mają być schłodzone.

Anna nie zauważyła, kiedy w salonie, zjawił się Wiktor, podszedł do niej i delikatnie, pogładził ją, po policzku.

— Przestraszyłem cię? — spytał.

— Ależ nie — twarz Anny, promieniała ze szczęścia — wreszcie, jesteśmy razem.

— Masz rację — odparł, od kiedy, nasz syn wyjechał, zrobiło się, pusto — pamiętasz, mieliśmy wielkie plany, nasz syn, miał skończyć, studia prawnicze.

Anna przytuliła się do męża i szepnęła.

— Przecież skończył.

— Owszem, ale potem, ta fascynacja malarstwem, z tego, nie da się wyżyć.

— Ależ, kochanie — przerwała, podobno Fiodor, ma talent, poza tym, udziela korepetycji, w najbardziej szanowanych rodzinach, w mieście.

— No, nie wiem — skomentował Wiktor, sprzedał kilku obrazów, pozwoli mu to, na godziwe życie, przez następne, pół roku, a co dalej?

Rozmowę, przerwał dźwięk zegara, wybiła godzina szósta, po południu, Anna z Wiktorem spojrzeli, w kierunku drwi, w tym momencie, do salonu, wszedł Fiodor z Griszą.

— No i, jesteśmy, szkoda czasu — zawołał Fiodor, może usiądziemy do stołu?

— Mój drogi — odezwała się Anna, o to, skromny poczęstunek, życzę smacznego.

Wszyscy zajęli miejsca, przy stole.

— Chyba, o kimś zapomnieliśmy? — wtrącił Fiodor.

— Rzeczywiście — odezwał się Wiktor, skinął delikatnie głową, w stronę służącej — Lena, zawołaj Wasyla.

Kobieta, grzecznie, dygnęła i wyszła, po chwili, w salonie, zjawił się, Wasyl, po jego minie, widać było, zakłopotanie.

— Pan, mnie wzywał?

— Zapraszam, do stołu — z uśmiechem wtrącił Wiktor.

Wasyl ukłonił się i usiadł, obok Griszy.

— Mam, jeszcze jedną, niespodziankę — figlarnie wtrąciła Anna, o to, ulubiony deser, mojego syna.

— Mamo pamiętałaś?!

— Jak, mogłabym, zapomnieć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania