Poprzednie częściRazumow

Razumow / ciąg dalszy/

Fiodor patrzył na dziewczynę, jakby czegoś szukał, jej oczy, włosy, zapach, głos, wszystko razem, tworzyło idealną całość, nigdy wcześnie, nie postrzegał jej, w taki sposób.

— Jestem, zły na ciebie — jego głos, był miękki, prawie otarł się, o twarz Miry.

— Dlaczego?— zapytała, drżącym głosem, przez cały ten czas, milczałeś, gdyby nie Naczelnik …

Mira położyła dłoń, na dłoni Fiodora.

— Wybacz, nie mogłam inaczej.

Fiodor spojrzał na dziewczynę.

— Czy to, że byłaś, ze mną — no wiesz …

Mira spuściła wzrok, jej gęste, rude włosy, delikatnie ułożyły się, na dłoni Fiodora.

— Nie będę, ukrywała, lubiłam przychodzić, do atelier, pozowanie sprawiało mi, ogromną radość, z czasem, wszystko się zmieniło, na dodatek, jeszcze ta kryminalna sprawa, stała się dla mnie, ciężarem — nachyliła się, w stronę Fiodora.

— Chcę ci powiedzieć, że jesteś mi, bardzo bliski — wiem, o Marii.

Razumow, odwrócił twarz, w stronę okna.

— To już, nie ma znaczenia, Maria, wychodzi za mąż.

Dziewczyna spojrzała na Fiodora, w jej oczach, czaił się smutek.

— Nadal, coś do niej czujesz.

Fiodor, z niepewnością w głosie.

— Sam, już nie wiem, Maria była … A ty, weszłaś do tego pokoju i ogarnęło mnie dziwne uczucie, jakbym zobaczył cię, po raz pierwszy, nie myśl, że szukam pocieszenia, nawet

w takich okolicznościach nie zdobyłbym się, na coś takiego.

Mira wyprostowała się, poprawiła włosy i sukienkę.

— Ja też, po raz pierwszy, czuję się, dziwnie, w twojej obecności — delikatnie, zbliżyła usta, do ust Fiodora.

— Musisz szybko, wyzdrowieć.

Wstała i szybkim krokiem, wyszła z pokoju.

 

Konstanty chodził w tę i z powrotem, Aleksandra, spojrzała na męża.

— Zlituj się, od twojego chodzenia w głowie się kręci, chcesz coś powiedzieć?

Konstanty stanął i zwrócił się, do żony.

— Cisną mi się na usta, takie słowa …

— Dobrze, już dobrze, jeszcze dzisiaj porozmawiam, z Anną — wtrąciła Aleksandra.

— I to, akurat, teraz kiedy ślub, naszej córki — Konstanty, przeszedł, całą długość salonu, w końcu usiadł, obok Aleksandry.

— Wiem, zaraz powiesz, że jestem, bez serca, dobrze, jak tylko, Fiodor wydobrzeje …

Aleksandra uśmiechnęła się ciepło.

— Załatwię to, jak trzeba.

Mąż pogładził dłoń Aleksandry.

— Mam nadzieję.

Chwilę później, w salonie, zjawili się Wiktor z Anną.

— Można? — nieśmiało, spytał Wiktor.

— Proszę — odezwał się, Konstanty.

Pierwsza odezwała się Anna.

— Konstanty Antonowiczu, zdajemy sobie sprawę, z niezręcznej sytuacji, mój mąż, i ja, wciąż, nie możemy uwierzyć w to, co się stało, nie mieliśmy pojęcia.

— Anno Mikołajewa — zaczął Konstanty, nie będę ukrywał, że sprawa jest bardzo poważna.

Nie zdążył, dokończyć zdania, gdyż wtrąciła się Aleksandra.

— Kochani, najważniejsze, żeby Fiodor szybko wyzdrowiał.

Anna spojrzała, na Aleksandrę.

— Rozmawiałam z doktorem, jeśli nie będzie komplikacji, wyjedziemy, za trzy dni. Konstanty, z wyraźną ulgą w głosie.

— Rozumiem, nie wiem, czy wiecie, ten Naczelnik — no, jak mu tam …

— Szubachin — grzecznie wtrąciła Anna.

— A, tak, Szubachin, zapewnił mnie solennie, że ten, nieszczęśliwy incydent, pozostanie, tajemnica, Bogu dziękować, okolica nie zbyt zaludniona, co zacniejsze rodziny, mieszkają, dobre kilkadziesiąt wiorst, od nas.

Wiktor, z wymuszoną poprawnością.

— To dobrze, niepotrzebny nam, rozgłos.

 

Było dobrze, po dziesiątej, Szubachin, przejrzał najpilniejsze dokumenty, zgodnie, ze zwyczajem, rozsiadł się wygodnie, w fotelu.

Na biurku, stał kieliszek koniaku, brakowało jedynie, cygara — po starannym, przeciągnięciu i przycięciu cygara, z namaszczeniem, wypuścił, spore kłęby dymu.

Spokój, nie trwał długo, za drzwiami, rozległ się krzyk.

— Michale Aleksandrowiczu, Wasza Wielmożność!.

Szubachin, szybko przechylił, kieliszek z koniakiem.

— Kogo, tam!? — wrzasnął.

Aleksander, nieśmiało wychyli się, zza drzwi.

— To ja, mam list.

— I, z tego powodu, tyle rabanu?, no, co to, za list — spytał Szubachin.

— Ech, Michale Aleksandrowiczu, nie byle jaki, z Tajnej Kancelarii — ot co.

Naczelnik, badawczo spojrzał, na Aleksandra, następnie na list — wrósł pan w ziemię, czy jak?

Rzeczywiście, urzędnik przez chwilę, stał zupełnie, nieruchomo.

— Ależ, skąd, po prostu, jakoś tak, ciało odmówiło mi posłuszeństwa.

Po tych słowach przekazał list Szubachinowi, Naczelnik, ze spokojem, otworzył list i zaczął czytać.

„Sprawa, nad którą, Pan pracuję, wymagała, całkowitej dyskrecji. Dobrze się stało, że pewne fakty, o których, wie tylko Pan, pozostały, nieujawnione. Osoby winne zostały, stosownie ukarane, szczerze pogratuluje — spełnił pan, swój obowiązek, wobec Jego Cesarskiej Wysokości, oraz Imperium Rosyjskiego. Jak, mi wiadomo, niedługo, odchodzi pan, na emeryturę, na mój wniosek, został pan, awansowany, do stopnia, generała lejtnanta”.

Szubachin, złożył list i odłożył, na biurko.

— Dziwna, sprawa — pomyślał, przecież odesłałem im, zamachowca, i co — nic?

Nagle, spojrzał, na stojącego obok, Aleksandra.

— Niech, mi Pan powie, co z tym aresztantem, którego, tu odesłałem?

Urzędnik spojrzał w twarz Naczelnika, po czym, trzęsącą się ręką, wyjął chusteczkę i szybkim ruchem, obtarł czoło — nie wiem, co powiedzieć.

— Najlepiej, wszystko, od początku — stwierdził Szubachin.

— Tak, jak, Pan Naczelnik rozkazał, odesłałem, tego jegomościa, w asyście, do Petersburga.

Szubachin, zdenerwował się, nie na żarty.

— Mówże człowieku, co dalej?

— O to chodzi, że stało się, coś dziwnego, niedaleko Petersburga, naszych policjantów, zatrzymał, patrol. Z tego, co mi wiadomo, dowódcą, był kapitan, niestety, nie pamiętam, nazwiska. Pokazał dokument, nakazujący przekazanie, więźnia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania