Razumow / ciąg dlaszy /
— Hej, młodzieńcze, zaczekaj!
Razumow, stanął jak wryty, rozejrzał się dookoła.
— Co z tobą — głos, wydał mu się znajomy.
— Zaraz, niech no się pozbieram — szepnął Razumow — Griszka?
— A kogo, się spodziewałeś, o mało, mnie nie stratowałeś.
Fiodor wziął, głęboki oddech.
— Ech, bracie, co za dzień.
— Upalny, a jakże — wtrącił Griszka.
— Wyobraź sobie — przerwał mu, Razumow, byłem dzisiaj, w cyrkule.
— Brawo! — krzyknął, rudowłosy dryblas, tak to jest, jak czarny kot, przebiegnie ci drogę.
— Albo przywita cię, Agafia Piotrowna, żona naszego dozorcy — wtrącił, Razumow.
Obaj, parsknęli śmiechem.
— Nie jest mi, do śmiechu — zaczął Razumow, moim zdaniem, to należałoby poczekać,
na rozwój wypadków, nie daje mi spokoju, ta kobieta, jak wiesz, nie należę, do osób, które nagabują, obcych, ale …
— Co, ale — wtrącił Grisza, nie dalej, jak tydzień temu, widziałem ją, w towarzystwie, dwóch typów.
Fiodor, z mocno skupioną twarzą, przybliżył się, do przyjaciela i szepnął.
— Po dzisiejszym spotkaniu z Naczelnikiem, aż boję się pomyśleć, kim mogliby być, owi panowie.
— A ty, co — mocno, podekscytowany Grisza.
Po chwili nieco spokojniej.
— A, niech mnie, dobrze kombinujesz, w przeciwieństwie, do ciebie, jestem, wścibski
i dociekliwy, może, z tymi typami przesadziłem, bo jak sobie pomyślę, nie tutejsi, jeden,
z nich, miał laskę, zakończoną, głową węża — dobrze ją, sobie obejrzałem, drugi, nieco niższy, i chyba dużo starszy, nerwowo, spoglądał na zegarek, jakby, na kogoś czekał — koniec końców, zajechał kryty powóz, po chwili, bardzo szybko, odjechał, a potem, to spotkałem, ciebie.
— Wiem — odparł, Fiodor, całą noc, marudziłeś coś, o Marii.
— A nazajutrz — odezwał się Grisza, gdzieś, koło drugiej, po południu, bo wtedy, kończyłem pić kawę, wyjrzałem przez okno i co, zobaczyłem?
Fiodor, najwyraźniej, miał dość, słownych potyczek, z niecierpliwością w głosie, zaczął.
— Policję!
— Rzeczywiście — potwierdził Grisza, było ich, czterech i jeden oficer, weszli do bramy, pod ósemką, trwało to, ze dwie godziny, nie to, jednak mnie zaciekawiło.
— Błagam — zniecierpliwił się Fiodor, mów do rzeczy, bo obaj, wyschniemy, na tym słońcu.
— Dobrze — Grisza, przełknął ślinę, wychylam się przez okno, nie uwierzysz, wypatrzyłem, owych, dwóch typów.
— No, cóż — zastanowił się Razumow, daj spokój, chodźmy lepiej, do Gwarnej, na wino.
— Chodźmy — zawtórował, mocno już, spocony rudzielec.
Mimo upału, kawiarnia, zapełniona była, po brzegi, panowało ogólne zamieszanie, głosy przekrzykujących się ludzi, śmiechy, w powietrzu, unosił się, zapach dymu.
Grisza z Fiodorem, nieco zaskoczeni, spojrzeli na siebie, po czym, intensywnie wypatrywali znajomych.
Z sali, dobiegł, kobiecy głos.
— Grisza, Grisza, huncwocie jeden.
Grisza, przebiegł wzrokiem, po Sali.
— Oj — syknął.
— Co jest? — spytał, zaskoczony Razumow.
— Spójrz, tam, w samym rogu, przy oknie.
— Mira Woroncowa? — odparł, Fiodor.
— No, właśnie — skwitował Grisza, i tak to, znaleźliśmy miejsce i towarzystwo.
Fiodor szturchnął przyjaciela, w ramię — ani mi się waż, mówić o szkicach, bo uduszę.
— Ja? — będę milczał jak grób, to ty, masz się, z czego tłumaczyć.
Zbliżyli się do stolika, przy którym siedziała, rudowłosa piękność, zanim, cokolwiek zdążyli
z siebie wydusić, kobieta, energicznym ruchem, podniosła się z krzesła.
— Obwiesie, dranie, zdrajcy! — gęste, złocisto-rude, pukle włosów, cudownie komponowały się, z płomiennym wyrazem oczu i różowo lśniącymi ustami.
Fiodor i Grisza, stanęli jak wryci, nie obchodził ich ton, w jakim, zostali przywitani, właśnie, odbywali, nieziemską podróż, która zaczynała się, od rudych włosów, zielonych oczu, wreszcie, delikatnie, bez pośpiechu, z ramion i bujnych piersi, ich spojrzenia, wręcz niezauważalnie, zatrzymały się, na idealnej linii bioder.
— Mówię, do was.
— Tak, tak — odpowiedzieli równocześnie.
Po chwili zaczął Grisza.
— Właściwie, to nie powinno nas tu być — przypadek, Fiodor, przypomniał sobie. . .
— Co, sobie przypomniał? — wtrącił, Razumow.
— Właśnie, właśnie, czy aby, nasz drogi, artysta, nie zapomniał, o małym drobiazgu? —
kokieteryjnie wtrąciła, rudowłosa kobieta.
— No, co — zająknął się Grisza.
— No, i co? — z uśmiechem powtórzyła, Mira.
— Z wami, to tak zawsze — szepnął Fiodor, dzisiaj, napijmy się wina, a przy okazji — spojrzał na Mirę, strój, iście spartański.
— Dlaczego, nie — zripostowała, to taki, mój chłopięcy dzień, musisz, mój drogi Fiodorze poczekać, na kolejne spotkanie, w atelier.
— On, może czekać, ale ja, moja, droga przyjaciółko — zaczął Grisza, czy wciąż, mogę cię pani, nazywać, przyjaciółką?
— No, cóż — wtrąciła figlarnie, więcej nas łączy, niż dzieli, chociażby, kolor włosów.
Mira chciała, powiedzieć coś jeszcze, jednak przerwał jej, Grisza.
— I może, na tym, poprzestańmy.
Fiodor, najwyraźniej zniecierpliwiony.
— Gołąbeczki, a może tak, zamówimy coś, myślałem, o winie, ale teraz, to napiłbym się, wódki.
Czas mijał, na wspominaniu, jak to było, zeszłego lata, kto, gdzie, spędził wakacje.
Mira z Griszą, nadawali ton dyskusji, Fiodor, milczał, co jakiś czas, spoglądał, w stronę okna, z widokiem, na ulice.
— Będzie burza — burknął, pod nosem.
Przyjaciele, nie zwracali uwagi na to, co mówi, Fiodor, powtórzył, nieco głośniej.
— Będzie burza!
— Jaka, burza? — spytał Grisza.
— Wiatr się zrywa — beznamiętnie, wtrącił Razumow.
Mira z Griszą spojrzeli na Fiodora.
— Co tak patrzycie, powóz, trzeba zamówić.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania