Razumow / ciąg dlaszy /
Po chwili spoważniał.
— Nie w smak ci, moja gadanina, o Marii.
— Zaraz tam, takie, wielkie słowa — z powagą w głosie, odezwał się, Fiodor
— Kiedy jesteś, taki poważny, to grzywka, jeszcze bardziej zasłania twoje oczy, ale teraz, serio, może jestem, lekkoduchem, ale, nie ślepcem — ciągnął Grisza.
Fiodor spojrzał na przyjaciela — powiedziałem, jeszcze, przed wyjazdem, do rodziców, że Maria, i owszem, wzbudza we mnie, pewne uczucia, jakby to, powiedzieć, jest niczym, cudowne dzieło sztuki, nawet, w czasie rozmowy, to ona, ciągle coś opowiadała, a ja, gapię się na nią i nie potrafię wydusić, choćby słowa.
— No, tak — szepnął zamyślony Grisza.
— Co, no tak, a ty — nie jestem ślepy i głuchy — odezwał się Razumow.
— Kto by tam, zwracał uwagę, na taką, tyczkę, jak ja, w dodatku rudzielca, snuję fantazje — ot co.
— Coś, mi się zdaje, że żaden z nas, nie dostąpi zaszczytu, bliższego poznania, naszej księżniczki, z sąsiedztwa — wtrącił Fiodor.
— Ale, na razie, wracamy na siadanie, jestem głodny, jak wilk — skwitował Grisza.
Kiedy Fiodor z Griszą, wyszli z altany, przed drzwiami natknęli się, na Wasyla.
— No, robaczki, od godziny was szukam.
— Wybacz, domyślam się, że wszyscy czekają, śniadanie dawno wystygło — przerwał mu Fiodor.
— Śniadanie?, niech panicz zapomni, a pani Anna, jest zła, jak nie wiem, co — wtrącił Wasyl.
— Może jednak coś tam, zostało na stole? — Fiodor, spojrzał na Griszę.
— Nie ma co, pospieszmy się, albo nici, ze śniadania — skwitował Grisza.
W salonie była tylko Wiera, sprzątała ze stołu, Anna siedziała na tarasie.
— No, tak, jak mogłeś, synku, wiesz przecież, że za niecałą godzinę, wyjeżdżamy, do Kiereńskich — z żalem w głosie, odezwała się Anna.
— Przepraszam, za spóźnienie, dawno, nie byłem, w parku — Fiodor, podszedł do matki, ujął jej dłoń i pocałował.
— Dobrze, już, dobrze, w kuchni, jest coś do zjedzenia, postarajcie się tym razem, nie zawieść, ojciec, straci w końcu, cierpliwość, wiesz, że nie lubi się spóźniać.
Fiodor z Griszą, ukłonili się grzecznie i wyszli, po mniej więcej dziesięciu minutach, do salonu wszedł, Wiktor.
— Anno, gdzie jesteś?
— Na tarasie!
Wiktor usiadł na sofie, wyjął z kieszeni marynarki, pudełko z papierosami, otworzył je, przez moment, jakby się zamyślił, w końcu, wyjął papierosa i zapalił.
— Wiktorze, mój drogi, coś mi się zdaje, że chcesz, o czymś, ważnym porozmawiać — stwierdziła Anna.
Wiktor uśmiechnął się, pod nosem — to, dopiero pierwszy, papieros.
— Wiem, wiem, już do ciebie. Idę — Anna weszła do salonu, usiadła obok męża.
Spojrzał na nią, z powagą w oczach.
— Co z Marią?.
— Sama, nie wiem, lepiej, niech młodzi, załatwią to między sobą, z resztą, coś mi się zdaje, że Fiodor, nabrał dystansu, do tego wszystkiego, według mnie, jest jakiś inny, jakby przed czymś, uciekał, kiedyś, ponaglał nas do wyjazdu, dzisiaj, spóźnił się, na śniadanie.
— Może, masz rację, nasz syn, chyba dorósł, co by, nie mówić, przeprowadzka do miasta, zmusiła go, do większej samodzielności, z drugiej strony, odnoszę wrażenie, jakby nie mówił, nam wszystkiego — wtrącił Wiktor.
Anna, z uwagą wysłuchała męża.
— Niech tak będzie, Maria, to partia, nie dla naszego, syna.
— Bez wątpienia, to poważna próba, dla naszego syna — niech tam, skwitował Wiktor.
Anna spojrzała, na męża, w jej oczach, czaił się, niepokój.
— Boże, uchowaj — szepnęła.
— Maja, droga, jest dorosły, da sobie radę, przy okazji, gdzie jest, ten gałgan?
— Je, śniadanie.
— Śniadanie — syknął Wiktor, no dobrze, chyba będziemy się szykować, do drogi.
Kiedy, skończył mówić, do salonu wszedł Wasyl.
— Nie chciałbym, przeszkadzać, ale wszystko gotowe, możemy jechać.
Anna przytuliła się do męża.
— Niech i tak będzie, daj mi chwilę.
Wiktor spojrzał na Annę, z lekkim uśmiechem — mam nadzieję, że nie pójdziesz w ślady Fiodora.
Wasyl stał przy powozie, rozmawiał o czymś, z woźnicą, Anna z Wiktorem, udzielali ostatnich wskazówek, Wierze, po czym zeszli po schodach, do powozu, Anna, delikatnie wychyliła się, w stronę stojącego Wasyla.
— Idź i przyprowadź tu, Fiodora.
Wasyl, nieznacznie skinął głową i odszedł, w stronę domu.
Wiktor, najwyraźniej, rozszyfrował, zamiary Anny.
— Moja droga, mam nadzieję, że nie powtórzy się historia, ze śniadania.
— Bądź, spokojny, Fiodor, za chwilę przyjdzie.
— Paniczu!, rodzice, są już w powozie — zawołał Wasyl.
Fiodor, zaskoczony — o, rany!, Griszka, tym razem, nam się nie upiecze.
Obaj, wybiegli z kuchni, gdy już byli, na wysokości tarasu, Fiodor, zwrócił się, do przyjaciela.
— Daj mi, chwilę, muszę coś zabrać, z pokoju.
— Co?, dobrze, powiem, twoim rodzicom — szepnął Grisza.
Fiodor udał się, do swojego pokoju.
— Gdzie to położyłem?, o, jest — na biurku, leżało, małe pudełko, ozdobione, kokardą, chwycił je i wsunął, do kieszeni marynarki.
— Synku!, choć już, nie wypada się spóźnić — zawołała, Anna.
Podróż, do Kiereńskich, nie trwała długo, mimo to, Wiktor wyjął z kieszeni zegarek.
— Jak, dobrze pójdzie, to będziemy, przed czasem.
Fiodor z Griszą, całą drogę milczeli, widać było, że żadnemu z nich, wizyta u Kireńskich,
nie jest obojętna, obaj, rozpamiętywali, poranną rozmowę, w altanie, każdy, na swój sposób, układał w myślach, co powie, kiedy już spotkają się, z Marią.
— Wiktorze, widać już, dom Kireńskich — zawołała, Anna.
Rzeczywiście, droga, łagodnie opadała, w niewielkie zagłębienie, z oddali, widać było, bielejące w słońcu, zabudowy.
Powóz minął, okazałą bramę, jeszcze tylko, wąska aleja, wysadzana topolami, na jej końcu, dwupiętrowy budynek, z wejściem otoczonym kolumnadą.
Gości, przywitała, elegancko ubrana służba oraz, co oczywiste, gospodarze, przepięknego majątku.
Powóz zatrzymał się, przed samym wejściem. Woźnica, zwinnie zeskoczył z kozła, otworzył drzwi i z pełną gracą, wysunął dłoń, w kierunku Anny.
Wiktor, Fiodor i Grisza, wysiedli, z powozu i podeszli do Kiereńskich.
— Anno Mikołajewa, drogi Wiktorze, radzi jesteśmy, z waszego przyjazdu — odezwała się Aleksandra.
— My, również — oznajmił, Wiktor.
— Konstanty Antonowiczu, to już rok, jak ten czas, szybko mija — odezwała się Anna.
Komentarze (2)
No ale warto się prozatorsko rozpisać również.
Pozdrawiam:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania