Re/:@:3

♈ https://www.youtube.com/watch?v=8sJvU_bhsSI < Bardzo mi to pasuje♈

Wstałem rano, rześki i wypoczęty. Zerknąłem na zwilżoną rosą trawę i przetarłem twarz. Poczułem, że pojawił się na niej delikatny zarost. No cóż, w lesie golarki nie znajdę od tak sobie. Zerknąłem ukradkiem na śpiącego Bloo. Był wycieńczony - w sumie, to nawet się mu nie dziwię. Miał prawo, by odpocząć - pomyślałem. Paznokciem wybazgrałem na ziemi "Poszedłem się rozejrzeć, znajdź coś do jedzenia".

Opuściwszy miejsce wypoczynku udałem się na wschód. Tutaj las nieco się przerzedził, co jakiś czas można było natrafić na kawałki drutu kolczastego lub pozostałości po kamiennych rzeźbach. Gdzieniegdzie spod ziemi wystawały szczątki ludzkie. Przechodziłem ponad rzędami czaszek, krzywiąc się z obrzydzeniem, gdy pod stopą coś od czasu do czasu chrupało. Zapach stęchlizny wdzierał mi się do płuc. Oparłem się o pień i czujnie rozejrzałem dookoła, w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Nie udało mi się niestety niczego wypatrzeć - sam nie potrafię stwierdzić, czy to dobrze, czy nie. Na jednym z pni wyczułem lepką, smolistą, czarną substancję. Powąchałem - smoła, w której nurzały się fragmenty siarki. Feniqs - pewne było, że również on ucieknie - drugi najsilniejszy przeszczepiony. Ja byłem trzecim, tak ustalili naukowcy.Nie był to przyjemny typ - był także najbardziej pierwotnym z całej naszej piątki - w poprzednim wcieleniu był kryminalistą, seryjnym mordercą, który został zesłany na Beegranę - wyspę skazańców. No cóż, Bersch i reszta dostrzegli potencjał w silnej osobowości tego mężczyzny, którego oryginalne imię i nazwisko brzmiały Feliqs Harschnerr.

Ten trop nie wróżył nic dobrego. Nie miałem ochotę na jakąkolwiek konfrontację z Feniqsem - po incydencie na Grand Arenie zdecydowanie jakiekolwiek atrakcje wychodziły mi bokiem. Czym prędzej wróciłem do naszego małego "obozu", gdzie Bloo czekał na mnie z pożywieniem. Po spożyciu posiłku zaczęliśmy planować, co mamy zrobić dalej. Chłopak zaskakiwał mnie coraz to nowymi umiejętnościami. Nie tylko dobrze orientował się w terenie, ale posiadał także cenną umiejętność myślenia taktycznego. Opisawszy mu w skrócie zagrożenie ze strony każdego ze zbiegów, przeszedłem do przekazywania okolicy takiej, jaką zapamiętałem rok temu. Pokiwał głową z uśmiechem, rozpoczynając niezwykle długą przemowę, którą głosił prawie z tak wielką namiętnością, jak Krrov Shringar swoje modły:

- Skoro niebezpieczeństwo czyha na nas z aż z czterech stron i jak mówisz - z czterech żywiołów, a raczej... Nie mówisz, bo piszesz... - spojrzałem na niego ciężko. - No dobra, przechodzę już do rzeczy. Najlepiej byłoby pobłądzić tu jeszcze trochę. Mogę być przynętą, bo mnie mogą zabić, a ciebie niekoniecznie. Ja wiem - to nie ma zbyt wiele do rzeczy. Jest jeszcze druga opcja - możemy kontynuować wędrówkę na zachód - wprost do West City. Oczywiście ten wybór łączy się z następującym "ale" - skoro owo miasto jest dużym skupiskiem ludności, możemy być pewni, że jednostki bardziej społeczne też będą chciały tam dotrzeć, głównie w celu uzyskania zwykłej pomocy... Którą opcję byś preferował?

Wzruszyłem ramionami i pokazałem mu dwa palce. Westchnął.

- No wiesz, Daniel, czy... Axel. Miałem nadzieję, że wybierzesz tę pierwszą... - zmarszczyłem pytająco brwi. - Bo wiesz, lubię być przynętą.

"Oho... Masochista.." - pomyślałem, zerkając na dzieciaka z politowaniem. Jego chude nogi przebierały w podłożu z podekscytowania. Ponownie wzruszyłem ramionami i wstałem, zakładając koszulkę, która do tej pory się suszyła. Czułem smród naszych przepoconych ciał - trzeba by było znaleźć jakieś źródło wody. Mały nie miał się zbyt dobrze - w każdym momencie mogło dojść do odwodnienia. Machnąłem ręką, by wstał i podjąłem drogę na zachód. Bloo szybko mnie dogonił.

Teren i otoczenie błyskawicznie się zmieniały. Po przebyciu czterech kilometrów, sceneria nie przedstawiała już lasu iglastego - była to raczej duża, otwarta przestrzeń, podobna do sawanny. Ziemia pod wpływem upału parzyła nas w bose stopy, a Słońce niemiłosiernie chłostało swoimi promieniami. Blondyn dyszał, zerknąłem na niego. Jego twarz była czerwona jak burak, a skóra ze stóp złaziła pod wpływem oparzeń. Mimo wszystkich przeciwności, pomimo tego, iż był wycieńczony - brnął do przodu. Uśmiechnąłem się i rozejrzałem dookoła. Nigdzie nie było wody - w pewnym momencie zatęskniłem za Instytutem Trevan.

- Ugh... - jęknął cicho Bloo. Zerknąłem na niego pytająco i jednocześnie z troską w oczach. Dziwne. Sztuczny dzieciak tak szybko wzbudził we mnie zaufanie - a może to po prostu zwykła nadzieja, że jest taki jak ja, każe mi iść u jego boku. Nie mam pojęcia. - Nic się nie stało, Axel. Jest dobrze...

Pokręciłem głową i z głośnym westchnieniem wziąłem go na ręce. Próbował się wyszarpnąć - bezskutecznie jednak. W oddali ujrzałem budynki. Zmrużyłem oczy i uśmiechnąłem się błogo - jeżeli to nie fatamorgana, to jesteśmy ocaleni. Gdy usłyszałem łomot, zatrzymałem się jak na sygnał, czujnym wzrokiem ogarniając okolicę. Przez ten upał wszystkie zapachy mi się mieszały, czułem zapach siarki. Pewnie to... Pożar. Otworzyłem jednak oczy szerzej, nasłuchując. Łomot się powtórzył, gdzieś za sobą dostrzegłem dym. Ułożyłem dwunastolatka przy jednym z wątłych drzewek.

Postąpiłem kilka kroków w kierunku, z którego przyszliśmy, już wtedy do mych uszu dotarło znajome szeleszczenie i syczenie.

- Axel. - Usłyszałem chrypliwy, ociężały bas. Przede mną jak spod ziemi wyrósł wytatuowany, czarnowłosy mężczyzna, o rękach pokrytych smołą i jednocześnie płonących jak pochodnie. Cofnąłem się do tyłu, na co on zareagował chichotem. - Ano tak. Wam już usuwali języczki, prawda? To urocze. - Z każdym krokiem, który wykonywał w moją stronę, coraz bardziej się wycofywałem, aż poczułem chropowatą korę. Spojrzałem olbrzymowi w oczy - chociaż nie liczyłem na cud. Bloo leżał wykończony i brudny na ziemi, oczy miał zamknięte. Przełknąłem ślinę i przerzuciłem wzrok na Feniqsa. Mężczyzna patrzył na mnie z wyraźną pogardą.

- Zabrali Cię z areny, dlaczego? - Swoim cielskiem zagrodził mi drogę. Oddychałem spokojnie, pomimo żaru, buchającego od napastnika. - Bo jesteś słabym śmieciem. - Złapał moje podgardle. Ogień przeżerał moje tkanki, wywołując niesamowite pieczenie i wyciągając z mych ust szaleńcze wrzaski. - Nie krzycz... Tylko mi odpowiedz... DLACZEGO NIE ZOSTAŁEŚ DO KOŃCA, GNOJKU?!

Szybkim ruchem ręki uderzył mną o pień, który w tym samym momencie z trzaskiem runął na ziemię. Krew nabiegła mi do oczu, ust i nozdrzy. Gdy ogień wpełzł do kanalików usznych, łzy popłynęły z pustych oczodołów i z sykiem parowały na dłoniach Feliqsa.

-A tak. -Rzucił mną o ziemię, a moje ciało zaczęło się powoli regenerować. - Ty nie mówisz.A myśli uaktywnia tylko uprzywilejowany personel... Gówno prawda. - Jego potężna stopa uderzyła mój brzuch, tym samym robiąc w nim sporą wyrwę. Wrzeszczałem jak opętany, próbując uciekać. Lecz po co? To wszystko na nic - bawił się mną jak kot swoją ofiarą. Tyle że tutaj nie mogło dojść do mojej śmierci.

- Ej, ty! - Cieniutki głos Bloo rozdarł kakofonię moich krzyków. Feniqs odwrócił się w stronę blondyna, który cisnął w niego kamieniem. Olbrzym zawył i ruszył szturmem na chłopaka. Przerażony wpatrywałem się w tę scenę, lecz co tak naprawdę byłem w stanie zrobić.Cholera, cholera, cholera?! Jeżeli czegoś nie wymyślę, to chłopak zginie.To niezbyt przyjemna perspektywa, biorąc pod uwagę to, że bez niego podróż będzie raczej... Trudna.

Zezując spojrzałem na fragment obroży na mojej szyi. Zawsze mnie bolały połączenia nerwowo-tkankowe. Teraz to było nieistotne. Chwyciłem rozgrzaną stal w dłonie i zaciskając zęby, by nie wyć z bólu, zerwałem ją z szyi. Piekło, po chwili jednak po ranie nie został żaden ślad.

Oceniłem sytuację. Osłabiony Bloo unikał zwinnie wszystkich ciosów Feliqsa, chociaż pot kapał mu z czoła wprost na rozgrzany grunt. Rozwścieczony olbrzym wymyślał coraz to nowe kombinacje, próbując ze wszystkich sił dosięgnąć chłopca. Szybkim susem wskoczyłem mu na plecy i zarzuciłem obrożę za szyję, ciągnąc ją w moją stronę. Chrzęst pękającej tchawicy, skóry i kręgosłupa mnie przeraził, a mężczyzna padł na ziemię, obezwładniony. "Za jakiś czas się zregeneruje, trzeba wiać!" - przemknęło mi przez głowę. Złapałem chłopaka i popędziłem przed siebie jak szaleniec. Wytarzałem się z nim w trawie, by jak najszybciej zgubić zapach smoły i krwi. Pobiegłem dalej.

- Dziękuję. - Wyszeptał Bloo, a ja czułem, jak jego serce łomoce w małej, chłopięcej piersi. Co z tego, że był sztuczny, skoro w tym momencie czuł to samo, co ja? Powoli się do niego przywiązywałem, nie tyle co do osoby, którą darzę uczuciem - a co do brata. Był dla mnie jak młodsze rodzeństwo, którego nigdy nie miałem.

Budynki nie były żadną fatamorganą - były prawdziwe. Wpadłem na szarą uliczkę miasteczka z Bloo w ramionach. Miał gorączkę. Cholera. Rozejrzałem się nerwowo, mieszkańcy patrzyli na mnie równie zdziwieni. Oddychając szybko, chciałem coś powiedzieć, jednak nie mogłem. Łzy napłynęły mi do oczu. Załomotałem do jednych drzwi - w odpowiedzi usłyszałem jedynie zatrzaskujący się zamek. Warknąłem i wbijając palca w asfalt wyryłem: "POMOCY".

Upadłszy z nim na kolana, uderzyłem głową w ziemię. Pociemniało mi przed oczami. Straciłem przytomność, a ostatnią rzeczą, którą usłyszałem było:

-Axel?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Slugalegionu 01.07.2015
    Jestem pierwszy: D Świetne, mam nadzieję że nic się im nie stanie. 5
  • Hannah 01.07.2015
    Świetnie napisane! Po prostu zakochałam się w tym tekście, coś innego, widać, że miałam pomysł. Ode mnie 5! ;)
  • Hannah 01.07.2015
    *miałaś ;)
  • Grilu 01.07.2015
    Tak zaciekawić czytelnika na sam koniec to aż nieprzyzwoite ;/ Ode mnie 5
  • LinOleUm 01.07.2015
    Bo ja jestem bardzo nieprzyzwoita 8)
    Anyway - wielkie dzięki! Jutro w samolocie naskrobię kolejny rozdział i wrzucę go wieczorem, już z Hiszpanii. A nuż pdczas podniebnych wojaży dopisze mi wena? Okaże się jutro!
    Sama jestem ciekawa, czy Bloo przeżyje... X'D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania