Poprzednie częściRewolwer - rozdział pierwszy -

Rewolwer - rozdział trzeci -

Otworzył oczy. Stał pośrodku ciemnego pokoju bez mebli i ozdób. Niepewnie postąpił krok wprzód, wtem jego uwagę zwróciły nienaturalnie małe dłonie oraz stopy. Gdy zrozumiał, jak wygląda, otworzył usta z wrażenia. Nie miał już kowbojskiego kapelusza, kamizelki, ani nawet bandany. Był dwudziestopięciolatkiem uwięzionym w ciele dziecka, gołego smarkacza, który przed chwilą wyszedł z kąpieli. Chciał coś powiedzieć, lecz zdołał wymamrotać tylko jakieś niezrozumiałe sylaby. Pośpiesznie zlustrował swoje ciało, macając przeróżne miejsca, nadal nie dowierzając własnym oczom.

Wierzył w czary, przecież one napędzają źródło młodości, do którego zmierza, lecz nigdy nie doświadczył żadnego z zaklęć na swojej skórze. Nigdy nawet nie widział magii. Była dla niego niczym Bóg; miał pewność, że jest, choć nikt Go nie widział, ani nie doświadczył Jego mocy.

- Gdzieś ty był, urwisie? - Usłyszał łagodny, kobiecy głos za sobą. Odwrócił się, wyrywając z zadumania i ujrzał coś, co jeszcze bardziej wprawiło go w zakłopotanie. Wybałuszył oczy, aż miał wrażenie, że wychodzą mu na wierzch. - Kąpałeś się, co? - zapytała z uśmiechem na ustach. - Niestety siniaków nie da się zmyć. - Przykucnęła przy Billu i delikatnie pogłaskała ciemną plamkę na kolanie chłopca. - Bądź ostrożniejszy następnym razem. Pamiętaj, mam tylko ciebie, kochanie. - To musiał być sen… Przed Billem stała właśnie własna matka, ubrana w śnieżno białą suknię z falbankami. Jej ciemne loki spływały po karku, wpadając na chude ramiona, niczym fale rozbijające się o skały na plaży. Niebieskie oczy, które Bill ewidentnie po niej odziedziczył, dokładnie przyglądały się chłopcu. - Coś taki zaskoczony? - spytała. - Własnej mamy nie poznajesz? - Uśmiechnęła się szeroko, ukazując śnieżnobiałe zęby i pocałowała synka w czoło.

Bill nie wiedział, co zrobić. Był oszołomiony, a jednocześnie ogromnie podekscytowany. Przecież nie na co dzień życie daje nam szansę ponownego spotkania zmarłej osoby. Tylko, że ona nie była martwa, ani tak nie wyglądała. Była jak najbardziej żywa, a nawet, jak to określił Bill, pełna życia. Wyglądała dokładnie tak samo jak w dniu, w którym Bill Wilder… widział ją po raz ostatni. Chciał wykrzyknąć, lecz serce podeszło mu do gardła i zdołał jedynie wyszeptać „O, nie!”.

Wtem do pomieszczenia weszło trzech ludzi z ciemnymi, zamazanymi twarzami niczym upiory. Tylko jeden był na tyle wyraźny, by chłopiec mógł go rozpoznać. William James! A dwóch pozostałych to pewnie jego ludzie. Parszywe bandziory myślące tylko i wyłącznie o sobie. Zależało im na pieniądzach, dziwkach i jedzeniu. A zwłaszcza na dobrym browarze, który za czasów ich rządów zawłaszczyli wyłącznie dla siebie.

Ubrani byli w przetarte, zwisające na ich tłustych barkach wełniane kożuchy, oraz w równie ohydne, niedopasowane spodnie. Każdy z bandytów dokładnie tak samo, jakby nie mieli nic innego. Smród ciągnący się za nimi przyprawiał o mdłości, lecz nikt nie ważył się zwrócić im uwagi. Rządzili twardą ręką i karali gwałtem, więzieniem, a czasem nawet i szafotem za jakąkolwiek zniewagę.

„Tacy jak oni byli, są i będą, nic się z tym nie da zrobić, pomyślał Bill, historia lubi zataczać koło, a bandyci i złodzieje są jej częścią”. Spojrzał na Williego pogardliwym spojrzeniem, na jakie mógł sobie pozwolić mały smarkacz. Ten nawet nie zauważył chłopca. Nie spuszczał ze swych czarnych oczu matki Billego, jakby chciał ją uwieść. Matka natura, czy też Bozia, nie wyposażyła tego małego knypka, jakim był Willi James, w przystojną twarz, na widok której dziewczyny mdlały. Wręcz przeciwnie. Był idealnym przykładem prostego pijaka bez najmniejszej godności.

W Billu odezwała się natura małego szczeniaka, w przenośni i – jak mu się później wydawało – dosłownie. Wyszczerzył swe żółte, pełne szczątków jedzenia zęby i zawarczał najgłośniej jak tylko umiał. Przeciągnął ten odgłos do czasu, aż Willi nie przeszył go swymi świdrującymi oczkami. Wtem wyprostował się i napuszył dumnie, zapominając, że jest tylko dzieckiem.

- Odsuń się od niej, szczurze! - wykrzyknął swym piskliwym głosikiem. - Nie masz prawa się do niej zbliżać! Inaczej będziesz miał do czynienia ze mną! - Uderzył się ręką w pierś i poczuł, że już wcale nie ma tam muskułów. Sama skóra i kości. I te cholernie małe paluszki, niczym zapałki. „Że nigdy żadnego z nich nie połamałem”, stwierdził, a po chwili dokończył przemyślenia: „Albo połamałem, tylko nawet nie zwróciłem na to uwagi”.

Z zamyślenia wyrwał go kpiący śmiech Williego Jamesa, który zabrzmiał tak psychicznie, że Bill zapamiętał sobie go na bardzo długo. „Zabiłem cię raz, to zabiję i drugi”, chciał powiedzieć, lecz poczuł zimne, wręcz lodowate ręce pod pachami, które podnosiły go ku górze. Znalazł się na rękach matki, która przyciskając go z miłością do siebie, prosiła, by przestał. „Z tego będą tylko kłopoty. Idź do pokoju, wyśpij się, tylko proszę, nie schodź na dół. Nie chcę byś to widział”, mówiła ze łzami w oczach.

Billi mimo swego dziecięcego wyglądu, doskonale wiedział o czym ona mówi. Niestety. Miała rację, za wszelką cenę nie chciał na to patrzeć, ani o tym myśleć. Nigdy nie przypuszczał, że Willi robił coś tak strasznego matce z dzieckiem. Czuł narastający ból głowy, wywołany stresem i gęsią skórkę na rękach ze strachu. Bał się jak nigdy wcześniej. Po raz pierwszy bał się o kogoś, a nie o siebie.

- Nie! - krzyknął do Williego, wyrywając się z uścisku łkającej matki. - Nie pozwolę! - Stanął naprzeciwko burmistrza z zaciśniętymi pięściami. Był gotowy na wszystko, choć wiedział, że nie poradzi sobie nawet z jednym z bandytów. A ich było aż trzech! Nie mógł pozwolić im dobrać się do jego matki, choć miał przeczucie, że to sen. Jawa czy sen, co za różnica? Honor pięcio czy dwudziestolatka, dalej jest niezbywalną zasadą.

- Chłopcy! Pokażcie smarkaczowi naszą piwniczkę – rzekł Willi, z poczuciem władzy i nietykalności. - Niech oduczy się szczekania!

Dwóch osiłków z upiornymi zamazanymi twarzami złapało za jego chuderlawe ręce i szarpnęło ku górze. Śmiali się, szydzili, a chłopiec miotał się na wszystkie strony niczym opętany. Krzyczał, próbując zatrzymać łzy. To nie był szloch dziecka, tylko prawdziwe łzy dorosłego syna, a właściwie jego duszy.

Słyszał za sobą trzask zamykanych drzwi i wydobywający się zza nich śmiech Jamesa.

- Przepraszam – powiedział na głos w nadziei, że matka go usłyszy. W złudnej nadziei…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • NataliaO 24.08.2016
    Dobry rozdział ; 5:)
  • Karo 25.08.2016
    NataliaO Dziękuję ;) Polecam również do przeczytania "Po zachodzie"... Uważam to za jedno z moich najlepszych tekstów ;)
  • NataliaO 25.08.2016
    Karo już ide spojrzeć :)
  • Karo 25.08.2016
    NataliaO Dzięki ;)
    P.S. Mówiąc "najlepszy" wcale nie mam na myśli przechwalania się moim stylem czy czegoś podobnego. Chodzi mi, że w nim na prawdę dobrze się czuję i uważam, że wybornie się go pisze ;)
  • NataliaO 25.08.2016
    Karo rozumiem
  • NataliaO 29.08.2016
    Karo gdzie kolejny rozdziałek ?
  • Karo 30.08.2016
    NataliaO nie mam teraz czasu :( dopiero od września zacznę coś tworzyć.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania