Rion

Uczucie naciskania na klatkę piersiową obudziło Riona. Otworzył oczy. Na jego klatce piersiowej spoczywała straszliwa strzyga. Jej podłużna i wychudła twarz, przypominająca z grubsza pysk nietoperza, znajdowała się kilka centymetrów od jego twarzy. Wybałuszone oczy wpatrywały się w Riona a ostre jak brzytwa zęby zgrzytały nerwowo, jakby szykowały się do tego aby rozszarpać jego głowę. Próbował się poruszyć, próbował wrzasnąć, wezwać na pomoc kompanów ale nie mógł się ruszyć. Paraliż który go ogarnął nie pozwalał na reakcje, był tylko on i jego strach. W głębi duszy wiedział o tym że tak najgłębiej jesteśmy sami że nikt nie pomoże rozwiązać własnych wewnętrznych problemów, że nikt nie pomoże pozbyć się naszych wewnętrznych strachów. Nie myślał jednak że przekona się o tym tak dobitnie. Usłyszał szept:

-Jesteś sam Rionie.

Zerwał się z wrzaskiem. Rozejrzał się dookoła, lecz strzyga znikła. Obraz który wyłaniał się z mroków nocy uspokoił go nieco. Obozowisko wyglądało na nietknięte. Kompani spali w najlepsze, ogień rozpalony wczorajszego wieczora żarzył się ledwo. Drzewa poruszane letnimi podmuchami wiatru szumiały delikatnie. Otarł pot z czoła. Ujął w dłoń medalion otrzymany od ojca, który zginął dekadę temu podczas jednej z plag, podobnie zresztą jak matka. Plaga brązowianki, jak chorobę nazywali wieśniacy, uśmierciła znaczną część królestwa. Dotarła nawet w najdalsze partie górskie. Cechowała się tym iż u chorych zauważyć było można brązowe plamy na ciele, które z czasem czerniały i z których pojawiały się krwotoki. Chorzy w ostatnim stadium wyglądali jak gejzery tryskające krwią. Rion po śmierci rodziców trafił pod skrzydła wuja, który w zamku odpowiadał za wojska oraz właśnie za szara kompanię.

- To tylko sen idioto – powiedział do siebie.

Serce łomotało w jego klatce piersiowej. Głęboko nabrał powietrza do płuc próbując się uspokoić. Zerknął na swój napierśnik leżący nieopodal, w którym lekko odbijał się księżyc świecący na bezchmurnym nieboskłonie. Widok jego zbroi przypomniał mu o zadaniu który miał do wykonania on i jego towarzysze zwani szarą kompanią. Ich celem było utrzymanie porządku w zamku oraz w przyległych wioskach jednak po szeregu plag i chorób które spustoszyły królestwo szarą kąpanie skierowano do walki z czarownicami, na które zrzucono winę za wszystkie problemy, a zrobili to bardzo skutecznie magowie, którzy nie mogli znieść tego że ktoś podważa ich wieloletnie nauki praktykując magię będąc samoukiem lub też opierając się na przekazach ludowych. Kompania w liczbie sześciu młodych wojowników nie będących jeszcze rycerzami pod wodzą sir Mongolloha udawała się do Southportu, gdzie ponoć szerzy się czarna magia. Mieli pojmać każdego podejrzanego o kontakt z nią.

Rion podniósł się z legowiska i przeciągnął leniwie. Do jego nozdrzy dobiegła silna woń igliwia. Piękny zapach sosnowych igieł pobudził jego mózg do pracy. Rozejrzał się nerwowo jakby coś mu nie pasowało w tym sielankowym obrazku. W świetle księżyca cienie drzew tańczyły delikatnie na leśnej polanie. Spokój i cisza. Wtem coś nieznacznie zaszumiało za jednym z krzaków z jagodami pod którym spał Manus jeden z kompani. Rion doszedł do wniosku że to musi być leśna zwierzyna, zapewne sarenka lub zając buszujący między gałązkami krzewu. Nie mogło to być przecież nic groźnego, któż zdecydował by się zakłócać spokój królewskim wysłannikom. Jedynie jakiś szaleniec, który skończył by zapewne na stosie lub w najlepszym wypadku z odciętym łbem. Wtem błyskawicznym ruchem Manus został wciągnięty w zarośla. Nim Rion zdążył wydać z siebie głos odcięta głowa towarzysza ociekająca krwią wylądowała na środku obozowiska. Spoglądała jakby ze strachem prosto w przygasające palenisko. Zamurowało go. Pierwszy raz spotkał go taki widok.

- Wstawać, kurwa! - wrzasnął w końcu po czterech czy pięciu sekundach.

Gdy wojownicy leniwie podnosili się zdezorientowani, z zarośli wyszło to co uśmierciło Manusa. Rion był zszokowany, jego towarzysze spoglądali na to coś z niedowierzaniem. Spodnie ze skóry opinały potężne rozbudowane uda, odsłonięty tors, dzięki czemu widać było doskonale wyżeżbione świetnie wykształcone mięśnie klatki piersiowej i brzucha a na górze to co przerażało najbardziej – potężna głowa szarego wilka. Pysk wykrzywiony w bojowym grymasie i warkot wydostający się z pomiędzy potężnych zębisk mógł przerażać. Niebieskimi oczami oceniał swoich przeciwników. Każdy z kompani zdążył już stanąć na wprost bestii z wyciągniętym mieczem. W olbrzymich jak bochny żytniego chleba dłoniach trzymał potężny miecz wykonany ze srebrzystej stali, która cudownie mieniła się w świetle księżyca, z pięknie ozdobioną rękojeścią, na której końcu znajdowała się złota wilcza głowa.

- Zabić bestię! - wrzasnął sir Mongollah.

Na rozkaz rekruci szarej kompani ruszyli do przodu. Bestia jednak poruszała się błyskawicznie, bez najmniejszych problemów unikała cięć i pchnięć wykonanych przez rywali parując je lub też w sposób genialny balansując ciałem. Rion doskoczył do człowieka wilka , próbował wyprowadzić cios. Zamachnął się z całych sił, ich miecze zwarły się razem z łoskotem. Bestia jednak z łatwością sparowała tą próbę ataku odpychając go od siebie , błyskawicznym ruchem zadała cios przecinając skórę na lewym ramieniu Riona. Młodzieniec skrzywił się w grymasie bólu. Trzęsącą się dłonią dotknął rany. Potworny ból przeszył jego ciało. Rana była głęboka. Krew wylała się z niej zalewając ciepłym strumieniem jego lewą rekę. Nie zamierzał jednak zaprzestać walki. Ruszył z impetem nacierając na nieprzyjaciela. Bestia błyskawicznie uskoczyła w bok wyprowadzając jednocześnie cios rękojeścią prosta w szczękę Riona. Czuł że traci świadomość, ogarniała go ciemność. Runął z hukiem na ziemię rozcinając przy tym głowę, smużka krwi zalała mu twarz. Bestia bez trudu uporała się z kilkoma dorosłymi wojami, tnąc ich po kolei, z dużą łatwością i gracją wyprowadzając kolejne ciosy. Nawet tak doświadczony rycerz jak sir Mongollah, wsławiony w wielu bitwach, jeden z dowódców szarej kompani i członek gwardii królewskiej nie był wstanie nic zdziałać w tym starciu. Patrzył jedynie jak zamurowany jak jego ludzie jeden po drugim giną w starciu z nadludzką siłą. Gdy tylko zakończyła się nieunikniona rzez, stwór przystanął rozglądając się po pobojowisku. Zawył straszliwie, niczym wilk wpatrujący się w księżyc w pełni. Jego niebieskie, nieprzeniknione oczy spoczęły na Rionie, zauważył że jego klatka piersiowa lekko faluje.

- On oddycha – wysapała bestia do siebie.

Podeszła bliżej z mieczem wycelowanym wprost w młodego rekruta. Wtem zauważyła błysk na jego torsie. Zbliżając się zorientowała się że to medalion, wykonany ze srebra. W królewskich miastach bez wątpienia wart był fortunę. Znajdował się na nim miecz ze skrzydłami, który przebijał ludzką czaszkę. Bestia ujęła medalion w rękę i przyjrzała się mu dokładnie.

-Kim ty jesteś, chłopcze? I co ty tu robisz? - zacharczała.

Z dużą niechęcią odłożyła medalion na klatkę piersiową Riona, odwróciła głowę i odeszła od niego chcąc się zająć zwłokami poległych rekrutów szarej kompani.

 

Otworzył oczy. Ból lewej ręki przeszywał jego mózg. Skrzywił się łapiąc się za głowę. Wymacał ranę, która powstała po uderzeniu o ziemię, już lekko przyschła, lecz z jego ramienia wciąż wylewał się mały strumyk krwi.

-Co tu się kurwa wydarzyło? – spytał sam siebie.

Rozejrzał się dookoła. To co ujrzał zmroziło jego krew w żyłach. Ciała poległych wojowników ułożone były przy ognisku w taki sposób jak gdyby nigdy nic rozprawiali o stoczonej bitwie. Sir Mangollach podpierał się mieczem, kompani siedzieli dookoła w naturalnych pozach, na ich torsach błyszczały napierśniki, wykonane ze świetnej jakości stali, a na ich plecach spoczywało to co wyróżniało szarą kompanię czyli wilcze skóry, wyprawione przez najlepszych garbarzy w królestwie. Jeden szczegół odróżniał ich od żywych, nie mieli głów. Głowy poległych odcięte, jak dało się zauważyć po idealnym cięciu, piekielnie ostrym narzędziem spoczywały za wojami nabite na włócznie, zmasakrowane, ułożone w groteskowy sposób ciała na których radośnie tańczyły cienie drzew rzucane przez księżyc dawały przerażające wrażenie. Rionowi zawirowało w głowie. Próbował walczyć ale fala nieświadomości rozlewała się w jego ciele. Po raz drugi stracił świadomość.

 

Rion miał wrażanie jakby jego rana na ramieniu była rozpychana. Potworny ból. Wrzasnął na tyle głośno na ile starczyło mu sił.

-Ciii, spokojnie – usłyszał lekki i spokojny damski głos.

Z wielkim trudem otworzył oczy. Piękna dziewczyna o kruczoczarnych włosach pochylała się nad nim. Przeżuwała w ustach jakieś zioło po czym z dużą dozą pewności wpychała powstałą maź w jego ranę.

- Co do kurwy? – syknął z bólem w głosie.

- Spokojnie. To Ci pomoże. Straciłeś dużo krwi, nie wysilaj się– odpowiedziała ze spokojem w głosie.

Rion chciał zaprotestować, lecz nie miał na to sił. Poddał się zabiegom dziewczyny. Raz po raz jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Kilkukrotnie był na skraju omdlenia, wytrzymał jednak. Promienie wschodzącego słońca zaczęły uderzać go po oczach.

- Już wchód – wysapał z trudem.

-Tak, świta. Ładny dzień się zapowiada – odpowiedziała wesoło.

Była mniej więcej w wieku Riona, około siedemnastu może osiemnastu lat. Smukła, uśmiechnięta twarz, czarne włosy sięgające za ramiona upięte niedbale w kucyk. Radość niemal wylewała się z jej piwnych oczu. Sprawiała wrażenie dziewczyny bardzo zadbanej jak na wieśniaczkę, co mogło dziwić Riona, który słyszał o pannach z zza zamku tylko w opowieściach.

- Zabierzemy Cię do chaty – zarządziła – Hodkins Cię weźmie, wiem ze ciężko by Ci było iść.

- Uhm...- mruknął Hodkins zwany przez wieśniaków Goliatem.

Był niezwykle potężnym mężczyzną, mierzącym co najmniej dwa metry wzrostu. Potężna budowa ciała i wieka siła dawała mu przewagę nad niemal każdym rywalem. Znany był również z wielkich umiejętności myśliwskich oraz garbarskich, jak mało kto umiał tropić zwierzynę. Znał doskonale wielki las i jego zakamarki.

Uniósł ledwo przytomnego Riona z dużą łatwością i poniósł w stronę wioski. Rion dopiero po dłuższej chwili, gdy powinni już się zbliżaj do zabudowań, zorientował się że podążają jednak w inną stronę. Po dłuższej chwili marszu doszli do chaty. Zbudowana była z drewnianych bali. Dach pokryty był strzechą, a z komina leniwie unosił się delikatny dym. Goliat ułożył Riona na łóżku, wykonanym z pięknych kawałków drewna pachnącego jeszcze żywicą. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie było zbyt duże. Przy łóżku stał nieduży stolik, na nim kilka glinianych kubków. Kawałek dalej stał już duży stół kuchenny, na którym również stały gliniane naczynia. Przy oknie wisiało duży pęk jemioły, który wedle starych wierzeń miał chronić chatę. Na ścianie przy drzwiach do drugiej izby po przywieszane były różnorakie zioła, suszące się. Wydawały specyficzny miętowo słodki zapach. Dziewczyna pojawiła się w drzwiach niosąc kubek gliniany z którego parował jakiś wywar.

- Napij się, pomoże Ci się wzmocnić – uśmiechnęła się do niego.

Czyżby to ta czarownica, którą mieliśmy pojmać? Zastanawiał się Rion. Nie wiedział za dużo o czarownicach i czarodziejach. Jedynie tyle ile dowiedział się od Magów z zamku. Byli to ludzie którzy na co dzień parali się zielarstwem i leczeniem ludzi, lecz nie kształcili się w wieży magów ani w szkole medyków. Nocami natomiast odprawiali zabobonne obrzędy do bogów zła i śmierci. Uważano ich za szarlatanów. To musiała być ona, znała sztuczki zielarskie, jej chata jest poza wioską, ale czy nie jest za młoda? Czy to możliwe?

- Jesteś szeptuchą? - zapytał śmiało.

- Co to znaczy? - zapytała dziewczyna z rozbawieniem w głosie.

- Czy parasz się czarami? Oddajesz cześć pradawnym bogom? - wypytywał z powagą, unosząc się na łokciach.

Dziewczyna spojrzała mu przenikliwie w oczy podając kubek wywaru.

- Pomagam ludziom jak umiem, jak uczyła mnie babka i matka. Widzisz w tym coś złego?

- Gdzie twoja matka?

- Nie żyje – odparła z wyraźnym smutkiem w głosie.

- Pomogłaś mi ziołami, przed chatą stał posąg Raala, starego boga. Wiesz że jechaliśmy po Ciebie? Mieliśmy Cię pojmać.

- Wiem – odparła wychodząc z izby.

 

Po nocy spędzonej w chacie dziewczyny, Rion czuł się znaczniej lepiej. Najadł się gulaszu z sarny i popił świetnym miodem. To prawda ze wieśniacy pędzą dobry napitek.

Rana na głowie nie wyglądała źle. Ramie piekło go okrutnie, ale cóż do cholery ta przygoda mogła się skończyć znacznie gorzej, mówił sobie. Przygotował sobie miecz w przedsionku chaty żeby nie zapomnieć o nim przy pożegnaniu. O dziwo było mu tu dobrze ale musiał wracać do zamku, opowiedzieć co się stało. Zadecydował że nie powie nic o Cynthi jak nazywała się dziewczyna, w końcu uratowała mu życie, a i Hodkins wydawał się szlachetnym mężczyzną. Wyszedł na zewnątrz. W małym ogródku na pieczołowicie przygotowanych grządkach rosły zioła. Na pewno dla Cynthi to oczko w głowie pomyślał. Rozpoznał jedynie lubczyk, przynajmniej tak mu się zdawało. Słyszał o tej roślinie że niby pomaga mężczyzną, którzy już nie domagają. Podobno podają taki wywar w burdelach.

- Jak się czujesz? - usłyszał za sobą delikatny głos Cynthi.

- Znacznie lepiej, nie wiem w jaki sposób mogę Ci podziękować, uratowałaś mi życie. Gdyby nie ty zgnił bym w tym lesie.

- Bogowie Cię chronią Rionie. Jestem tylko ich narzędziem - odpowiedziała spokojnie uśmiechając się delikatnie.

Rion odwzajemnił uśmiech, choć nie wiedział co myśleć. Czy ona bluźniła przeciw nowym Bogom? Nie chciał tego wiedzieć.

- To co nas zaatakowało, było przerażające. Potężny mężczyzna z głową wilka. Widziałaś kiedyś coś takiego?

- Nikt nie widział ale wszyscy o nich słyszeli, duchy lasu chronią swego miejsca.

- Duchy lasu? Moich kompanów wybiły duchy lasu? To mam powiedzieć królowi?

- Mów co uważasz, duchy lasu nie mają króla – odparła dziewczyna ze spokojem.

- Dlaczego mnie oszczędziły? - zapytał.

- Tego nie wiem, widocznie masz jeszcze coś do zrobienia. Bogowie nie chcą Cie jeszcze u siebie – uśmiechnęła się lekko.

- Muszę wracać na zamek – odparł – brakuje mi konia, bez niego będę wracał pewnie z 6 dni. Nie masz tu jakiegoś?

- W wiosce jest kilka. Idź tam, znajdź Ricka Kowala i powiedz że cię przysłałam, on coś zaradzi – Cynthia posmutniała – daj mu to w zapłacie.

Trzymała w ręce piękną złotą monetę z wizerunkiem króla.

- Tak zrobię, dziękuję. Pokażesz mi w którą stronę mam się udać?

Bez słowa wzięła go za rękę i poprowadziła prosto w las, przez ten kawałek drogi rozmawiali o pogodzie, jednak Rion myślał tylko o tym że jest najpiękniejszą dziewczyną jaką widział.

 

Droga przez las minęła błyskawicznie. Zaledwie po paru minutach widział już pierwsze chaty, przy których leniwie przechadzały się kurczaki i inny drób. Ludzie niespiesznie wykonywali swoje codzienne czynności. Podszedł do krzywego płotu przy pierwszym gospodarstwie. Wieśniak akurat oprawiał zająca, upolowanego zapewne chwilę temu.

- Witam, gdzie znajdę Ricka Kowala? - zapytał Rion

Wieśniak podniósł głowę i zmierzył wzrokiem przybysza od stóp do czubka głowy.

Nie wypowiadając ani słowa wskazał ręką na północ. Rion skinął głową i ruszył w wyznaczonym kierunku. Wydawało się że życie na wsi płynie wręcz beztrosko a nowy przybysz nie wywołał specjalnego poruszenia. Po przejściu kilkuset metrów zauważył szyld wykuty ze stali w postaci potężnej podkowy. Znalazł Ricka. Chata wyglądała dość okazale, w środku zapewne były przynajmniej ze cztery izby. Z boku domu znajdowała się sporych rozmiarów stodoła, w której uwijał się kowal wybijając podkowy niezbędne tutejszym wieśniakom. Rion podszedł do szopy i uderzył pięścią w drewnianą ścianę, Kowal obrócił głowę, spoglądając spode łba.

- Witajcie. Przysyła mnie Cynthia – zaczął Rion. Rick Kowal spoglądał tylko nie wypowiadając ani słowa – podobno istnieje szansa żebyś poratował mnie użyczeniem konia.

Kowal przyjrzał się przybyszowi. Od razu zauważył ranę na głowie. Ciekaw był czy to robota Hodkinsa. Splunął w kąt podnosząc się z siedziska. Był potężnym mężczyzną, jak przystało na kowala.

- Cynthia mówisz – zagadnął jak by chciał zweryfikować czy to kłamstwo czy prawda.

Podszedł powoli do Riona, którego ręka spoczęła na miejscu gdzie powinien znajdować się miecz. Zapomniał o nim. Rionie kiedysz stracisz głowę przez swoje zapominalstwo – mawiał jego wuj – byle nie podczas bitwy. Kowal spojrzał już z bliska na ranę na jego głowie i wyciągnął do niego rękę w przyjacielskim geście.

- Przyjaciele Cynthi są moimi przyjaciółmi – rzekł – potrzebujesz konie chłopcze?

Nie taki chłopcze – pomyślał Rion – gdybym miał miecz już ja bym Ci…

- Tak, konia – odparł.

- A gdzie się wybierasz?

- Do zamku Pafen.

- O psia morda – kowal splunął ponownie tym razem tuż przed trzewikiem Riona – a po cóż tam?

- Tam mieszkam.

Kowal wydawał się niepocieszony z tej odpowiedzi, jego twarz wręcz poczerwieniała a usta wykrzywiły gdy tylko usłyszał o zamku Pafen.

- Masz złoto? - zapytał, a płomień chciwości zapalił się w jego oczach.

Rion wyciągnął złotą monetę pokazując ją niczym znaczne trofeum.

- Chodź – machnął ręką kowal

Poprowadził Riona za chatę, tam na polanie stał piękny rumak. Smukły z zarysowanymi mięśniami. Cudowne stworzenie pomyślał Rion. Kowal widział że przybysz wpatruję się w rumaka rasy Astron. Była to najczystsza i najlepsza rasa, rumaki stosowane przez panów i lordów w bitwach.

- Nie ten, chłystku – chrząknął kowal.

- Ach, oczywiście – speszył się Rion.

- Ten – wskazał grubaśnym palcem konia stojącego nieopodal. Przywiązanego za uzdę do drzewa.

Ten koń nie robił wrażenia. Wychudłą chabeta – pomyślał Rion. Faktycznie nie był to rumak pierwszej klasy, kości niemal przebijały się przez skórę.

- Do zamku dojedzie, gwarantuje – powiedział kowal wyciągając rękę po zapłatę.

Rion położył na jego wielkiej ręcę złotą monetę.

- Mam nadzieję – odparł.

Odwiązał konia od drzewa i wskoczył na niego płynnym ruchem.

Nie złamał się w pół, to już coś – pomyślał. Lekkim kłusem ruszył w stronę chaty Cynthi, musiał odebrać miecz, który bez wątpienia mógł się przydać w drodze powrotnej. Tętent kopyt odbijał się od drzew kiedy przemierzał leśny trakt.

Zbliżając się do chaty usłyszał odgłosy szamotaniny, kobiecy krzyk i męskie głosy ekscytacji. Zsiadł z konia, przewiązał go do drzew i na piechotę ruszył w stronę odgłosów. Wyłaniając się z zarośli zauważył królewskie chorągwie z rozpostartym orłem na niebieskim tle. To bez wątpienia książę Mouser, znany z tego że lubił nękać wieśniaków i korzystać ze swojej pozycji. Na zamku wśród rycerzy i gwardzistów nie cieszył się uznaniem. Czterech gwardzistów stało wokół księcia który szarpał krzyczącą Cynthie. Próbowała się wyrwać ale książę był na tyle silny że nie zluzował uchwytu. Szybkim ruchem rozerwał ramię zwiewnej sukni dziewczyny odsłaniając jej nagą pierś. Gwardziści ryknęli śmiechem.

- Wypieprzę Cię, a później wypieprzy Cię każdy z tych gwardzistów po kolei – książę zaśmiał się okrutnie.

Gwardziści przyklasnęli temu pomysłowi śliniąc się wręcz z podniecenia.

Rion ruszył raźno do przodu, dwóch gwardzistów, orientując się że ktoś nadchodzi, zagrodziło mu drogę.

- Gdzie? - ryknął jeden z nich.

Z całą siła jaką miał, Rion chwycił ich za barki i rozsunął niczym drzwi przesuwne. Upadli z łoskotem tracąc równowagę. Podszedł do księcia uderzając go pięścią z całej siły w twarz. Książę upadł na ziemię zaskoczony tym co się wydarzyło. Rion zamachnął się i z całej siły kopnął Mousera prosto w zęby.

- Kurwa, wybił mi wszystkie zęby, bierzcie go gamonie – wrzasnął leżąc wciąż na ziemi i chwytając się za usta z których wypływał strumień krwi. Czterech gwardzistów ruszyło w jego stronę. Chwycili go za ręce szarpiąc i ściągając go w stronę ziemi. Wtem zza chaty wybiegł Hodkins. W potężnej ręce trzymał wielki topór w drugiej miecz Riona. Podbiegł do gwardzistów tłoczących się na młodziaku. Zamachnął się toporem sprawnym ruchem ucinając głowę jednemu z gwardzistów, krew trysnęła na pozostałych. Podnieśli się zszokowani jak zły obrót spraw przybrała cała sytuacja. Goliat tymczasem zamachnął się toporem po raz kolejny, ostrze przebiło drugiego z rycerzy wyrywając mu kawał ciała na wysokości wątroby. Rion zerwał się na równe nogi, Hodkins rzucił w jego kierunku miecz, złapał go bez trudu. Jeden z gwardzistów ruszył na Goliata, który sprawnym i błyskawicznym zamachem odciął w łokciu prawą rękę w której rycerz trzymał miecz. Okrutny ryk przeszył powietrze a krew tryskała z kikuta bez opamiętania. Hodkins podszedł do okaleczonego chwycił go za szyję i uniósł do góry. Twarz gwardzisty robiła się coraz bardziej sina a oczy wychodziły na wierzch, jakby miały zaraz wyskoczyć z oczodołów. Wił się w uścisku olbrzyma jak ryba w sieci aż w końcu wydał z siebie ostatni charkot. Rion wymierzył mieczem w księcia który podnosił się właśnie z ziemi.

- Nie wiesz co robisz kurwiu – syknął książę wyciągając miecz z pochwy.

Zaatakował Riona z furią, on jednak sparował cios podkładając jednocześnie nogę, książę po raz drugi wylądował na ziemi. Podniósł się jednak błyskawicznie, i po raz drugi ruszył w furiackim ataku. Rion jednak ponownie z łatwością sparował cios wykonując jednocześnie płynne cięcie w brzuch księcia. Ostry miecz z łatwością przeciął wams okalający tors księcia a krew trysnęła na wysuszoną ziemię. Książę przyklęknął na jedno kolano, dyszął ciężko. Rion podszedł do niego uniósł miecz w gorę po czym wyprowadził cios prosto w kark. Głowa księcia potoczyła się powoli po ziemi. Ostatni z żyjących gwardzistów stanął jak w ryty na kilka sekund po czym ruszył w stronę swojego konia. Wskoczył na niego płynnym ruchem i czym prędzej pognał w las.

Rion stał na środku pobojowiska. Dopiero dochodziło do niego to co się wydarzyło. Zabił księcia Pafen. Podpisał na siebie wyrok śmierci.

Hodkins podszedł do niego i położył olbrzymią rękę na jego ramieniu.

- Chyba nie masz po co wracać do domu – powiedział grubym głosem.

- Nie mam już domu – odparł Rion. A jego oczy zaszkliły się.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • KuroKurama 25.01.2020
    "W głębi duszy wiedział o tym że tak najgłębiej jesteśmy sami"-najgłębiej czy najpewniej a jeśli jest napisane to co chciałeś to możesz wytłumaczyć co to mniej więcej znaczy "o tym że tak najgłębiej jesteśmy sami"?
    "właśnie za szara kompanię."-szarą
    "siebie głos odcięta głowa towarzysza ociekająca krwią wylądowała na środku obozowiska"-lepiej brzmiało by/wyglądało by Ociekając krwią....
    "Pysk wykrzywiony w bojowym grymasie i warkot wydostający się z pomiędzy potężnych zębisk mógł przerażać"-Z tego zdania można by usunąć słowo "potężnych", samo określenie "zębisk" daje czytelnikowi świadomość, że bestia nie ma lichego uzębienia/
    "pchnięć wykonanych przez rywali parując je [lub też w sposób genialny balansując ciałem.]"-zaznaczony fragment powinien być wcześniej, powinien zostać jakoś wplątany w momencie kiedy piszesz o unikach np:Bestia jednak poruszała się błyskawicznie, balansując ciałem bez najmniejszych problemów unikała cięć i pchnięć wykonanych przez rywali parując je w genialny sposób.
    "Krew wylała się z niej zalewając ciepłym strumieniem"- Krew wylewała się..-tak wygląda to lepiej.
    "rękojeścią [prosta] w szczękę Riona." -prosto
    " Patrzył jedynie [jak] zamurowany jak jego ludzie"-zaznaczone [jak] można usunąć dla lepszego efektu.
    " zakończyła się nieunikniona [rzez],"- rzeź
    "To co ujrzał zmroziło [jego] krew w żyłach."-mu- tak wygląda lepiej.
    "i [wieka] siła dawała"- wielka
    "zaczęli się [zbliżaj]"-zbliżać
    "Przy oknie [wisiało] duży pęk jemioły,"-wisiał
    "niosąc kubek gliniany z"- niosąc gliniany kubek z
    "prawda [ze] wieśniacy"-że
    "Rionie [kiedysz] stracisz- kiedyś
    "potrzebujesz [konie] chłopcze?"-konia
    ...
    Bardzo przyjemny rozdział czyta się szybko i bez większych problemów tylko ta akcja z księciem jest trochę nie zrozumiała, Rion znał tą kobietę niezbyt długo więc mało logiczne jest to, że zaatakował oddział księcia bez próby rozwiązania sprawy pokojowo, nie próbował nawet go obezwładnić, tylko go zabił.
    Wszystkie uwagi jakie wypisałem wyżej to po prostu moje zdanie na temat tego co możesz zmienić, nie musisz się zemną zgadzać i stosować do tego co napisałem,
    Mam nadzieję, że nie uznasz że się czepiam o szczegóły.
  • sisi55 25.01.2020
    Tak, świta. Ładny dzień się zapowiada – odpowiedziała wesoło.— przed chwilą zginęła cała ta grupka obrońców, a ona mówi to wesoło?,, Nie było zbyt duże. Przy łóżku stał nieduży stolik, na nim kilka glinianych kubków.— Powtarza się ,,duży", w sumie to drugie to ,,nieduży", ale jakoś dziwnie brzmi, jego oczy zaszkliły się na wiadomość wygnania z zamku, a za kompanami nie uronił ani jednej łzy. Opisy walk napisane zajebiście, podobało mi się, że jest dużo krwi, a ta scena z obciętymi głowami najlepsza. Cała fabuła wydaje się prosta, pewnie ten wilk nie zabił go dlatego, że jest jakimś jednym z nich czy coś, ale przekonam się w następnej części. Daję mocne 4.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania