Poprzednie częściKoszmarny tydzień cz.1

Koszmarny tydzień cz.2

Dzień 1

 

Na rytuał spotkaliśmy się wieczorem następnego dnia, w moim starym mieszkaniu, które opuściłem już kilka lat temu, ale nigdy nie sprzedałem. Na początku miałem taki zamiar, ale potem jednak zaczęliśmy urządzać tam imprezy, a gdy zaczęła interesować nas magia, także seanse spirytystyczne, przez co sprzedanie go przestało mnie interesować.

I szczerze mówiąc, nie miałem ochoty brać w tym rytuale udziału, ale że słowo się rzekło, przyszedłem. Gdy wszedłem do mieszkania, w środku był już Mirin i Natali. Przywitałem się i zaczęliśmy omawiać szczegóły gusła.

-A więc na kogo jeszcze czekamy?

-Na Mary, Jacka, Mihifa i jeszcze kogoś. - odparł Mirin. - Razem będzie nas dziewięciu.

-No dobra. A jak długo to potrwa?

-Jakieś dziesięć minut.

-No, mogło być gorzej. Zdążę jeszcze na Breaking bad.

-Nie wydajesz się zaciekawiony.

-Będąc szczerym, nie jestem. Po prostu nie sądzę, by to wypaliło.

-Jesteś zbytnim pesymistom. Mówię ci, tu coś jest na rzeczy. To wypali, zobaczysz.

-Ta, oczywiście – razem z Natali uśmiechnęliśmy się pobłażliwie. – Już widzę, jak przywołujemy jakąś postać z bajek.

-Jeszcze zobaczymy, kto się będzie śmiał. Możecie się dziś nieźle zdziwić. – odparł Mirin, choć chyba sam nie był do końca pewien swojej racji.

Naszą wymianę zdać przerwało nadejście pozostałych zainteresowanych, których poszliśmy powitać. Zacząłem ściskać ręce i klepać się po plecach, lecz w żołądku wciąż czułem potężny ścisk. Prawda była taka, że bałem się tego rytuału, choć nie chciałem tego przyznać, nawet przed sobą. Mimo, że brałem już udział w setkach tego typu akcji, za każdym razem bałem się, że rytuał skończy się przybyciem stwora z innego świata, który stanie przed nami w całej okazałości. Wiedziałem, że coś takiego jest niemożliwe, bo przecież nawet udane targi czy przywołania nigdy nie prowadziły do pewnego spotkania z demonem, a jedynie do dziwacznych zbiegów okoliczności. Prosisz o nową pracę? Nagle przypadkiem zwalnia się etat. Prosisz o wyleczenie choroby? Nagle niespodziewanie pojawia się eksperymentalne remedium. Chcesz dziewczynę, która nawet na ciebie nie spojrzy? Nagle przytrafia się jej tragedia, i tylko ty jesteś na miejscu by ją pocieszyć. Nigdy nie mogłem mieć absolutnej pewności, czy to co się stało naprawdę było nie z tego świata. Miałem więc dodatkowy powód, by nie martwić się nadto tym rytuałem, bo niemożliwym było, by wypalił. Ale mimo to, martwiłem się.

Niedługo po skompletowaniu załogi zaczęliśmy robić swoje. Przeszliśmy do specjalnie zorganizowanego w tym celu pokoju i zgodnie z instrukcjami Mirina zaczęliśmy rozkładać na ziemi monety tak, by tworzyły szeroki okrąg. Następnie zapaliliśmy cztery świece i ułożyliśmy po dwie naprzeciwko siebie, żeby po narysowaniu dwóch linii łączących stojące na przeciwko siebie świece powstał krzyżyk. Potem narysowaliśmy takie właśnie linię, i stanęliśmy wewnątrz okręgu. Podczas wykonywania tych czynności serce biło mi jak młotem, ale uspokajałem się myślą, że coś takiego nie pasuje do żadnej kultury, więc udać się nie może.

-No dobrze. Teraz czas na małą inwokację. - powiedział i zaczął śpiewnym głosem recytować:

-Biggest Risum, Biggest Risum,

Show us your force

Biggest Risum, Biggest Risum

We want face worst

Biggest Risum, Biggest Risum

What you can do?

Biggest Risum, Biggest Risum

When we challenge you?

Po tej krótkiej inwokacji zamarliśmy w oczekiwaniu, ale nie działo się nic.

-To tyle? - Spytałem ostrożnie.

-Tak. To koniec. - odparł Mirin. - Tak mi się przynajmniej wydaje.

-Czy to było to angielsku?

-No...

-Rozczarowujące – stwierdził ktoś z kręgu

-A czego się spodziewałeś? Przecież to od początku nie miało sensu. Nie było nawet po łacinie.

-Nie bądźcie tacy popędliwi. Cała gra ma ponoć trwać pięć dni, więc jak wyszło dopiero się dowiemy. – powiedział Mirin, choć i po nim było widać, że jest zawiedziony.

Zaczęliśmy wstawać i wychodzić z okręgu. Bujda nie bujda, ale czułem się okropnie siedząc w środku, i to chyba nie tylko ja. Gdzieś głęboko w duchu cieszyłem się, że to już koniec i z ukrywaną radością wyszedłem z okręgu, nie omieszkawszy kopnąć przy tym kilku ułożonych na podłodze monet.

I to właśnie gdy dotknąłem ich stopą, nagle tuż przy oknie walnął piorun. Kilka osób podskoczyło w miejscu i wpadło na siebie, przestraszone tym zjawiskiem, a ja momentalnie spojrzałem w stronę okna.

-Chłopaki, też to widzieliście? - spytał po chwili jeden z nas.- Tę twarz w piorunie?

-Tak. - odparł mu drugi. - Tam coś się do nas uśmiechało. Kurwa, byłem pewien, że to zabije nas na miejscu.

-Jaką twarz? - Spytała ktoś inny. - Ja nic nie widziałam.

-W piorunie była jakaś morda. - wytłumaczył pierwszy, który zobaczył potwora. Coś się z niego uśmiechało, jestem pewien.

-Może ci się tylko wydawało? Albo piorun po prostu tak się ułożył? To się czasem zdarza. - podsunąłem.

-Może. Ale przecież chyba jest tu piorunochron, co nie? - powiedział Mirin. Z irytacją zauważyłem ukrywaną satysfakcję na jego twarzy. - Nawet jeżeli nic tam nie było, to wciąż jest to dziwne.

-Racja. – odparłem po chwili namysłu. To faktycznie było dziwne, bo przecież jak piorun miałby ominąć odgromnik? Pomyślałem, że może ten się złamał, ale nie miałem dość odwagi, by wyjrzeć i to sprawdzić. Milczałem więc.

-Wiesz, Nathan ma tu chyba monitoring – powiedziała Natali, na co z roztargnieniem przytaknąłem, - Jak chcesz, to jutro da ci pendrive z nagraniem, to sobie zobaczysz, czy faktycznie coś tam było. - Nie wiem, skąd wzięła mi się ta nagła propozycja, ale Mirin chętnie na nią przystał, a i ja nie miałem nic przeciwko. Wymieniliśmy jeszcze parę zdań i uściski dłoni, po czym wyszliśmy. Odprowadziłem Natali do jej domu, po czym sam wróciłem do własnego. Tam usiadłem przed komputerem i obejrzałem parę odcinków jakiegoś serialu. Na początku było normalnie. Bez głosów, szmerów ani cieni. Wieczór jak każdy. Nic dziwnego nie działo się, dopóki nie wszedłem na maila. Tam znalazłem jedną nową wiadomość z nieznanego mi adresu. Od razu pomyślałem o Risumie, i poczułem lekko przyśpieszające tętno. Delikatnie drżącą ręką najechałem na wiadomość i otworzyłem maila. Moim oczom okazał się krótki tekst:

Witaj.

Cieszę się, że możemy rozpocząć naszą małą grę.

Oto prezent dla ciebie.

Poniżej było zdjęcie. Pobrałem je i otworzyłem, a tam ujrzałem moje klasowe zdjęcie z liceum. Była tam cała moja klasa. Mieli wydłubane oczy, z którym leciała krew, a w dziurach na naszych szyjach łaziły robaki. Całe zdjęcie było czarne, a w tle znajdował się krwawo-czerwony napis głoszący: ŚMIERĆ JEST BLISKO.

Gdy to zobaczyłem, zaśmiałem się tak, że omal nie spadłem z krzesła. Dosłownie, bo mocno się już na nim kiwałem. Jeszcze chwilę temu serce niemal stanęło mi z przerażenia, a tu co? Jakaś wyphotoshopowana fotka z mojego facebooka. Nawet nie była poprawnie przerobiona! Uznałem to za żart któregoś z moich znajomych, i wciąż śmiejąc się z tak marnego straszaka wyłączyłem komputer i położyłem się spać. To zdarzenie zdecydowanie uspokoiło moje nerwy.

Boże, gdyby reszta tego piekła mogła wyglądać tak jak ten dzień.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania