Poprzednie częściKoszmarny tydzień cz.1

Koszmarny tydzień cz.7(end)

Dzień 5

Patrzyłem na swoje ciało, które leżało bezwiednie, gdy wielka, czarnoskóra bestia wielkimi kłami wgryzała się okrutnie w moją tętnicę, chciwie wysysając ze mnie życie. Byłem jednak spokojny, pozbawiony wszelkich uczuć. Podczas powrotów z innego świata działa się niemal automatycznie, aż do chwili ponownego wejścia do ciała jest się wręcz bezmyślnym. Dlatego bez strachu podszedłem do Sukuba i klepnąłem ją w łopatkę tuż nad postrzępionym, błoniastym skrzydłem. Odwróciła się i spojrzała na mnie zza szalonych, przepełnionych chorą rozkoszą oczu.

-Wróciłem. - rzekłem krótko do potwora.

Ta tylko kłapnęła olbrzymią szczęką z długim jęzorem, po czym odeszła kilka kroków i zniknęła. Nachyliłem się nad swoim ciałem i włożyłem rękę w splot słoneczny, by po chwili poczuć mocne ukłucie w dłoni i stracić przytomność. A właściwie, nie tyle stracić, co raczej odzyskać.

Obudziłem się rankiem na swoim łóżku, czując że cały świat zwalił mi się na głowę. Usiadłem i spojrzałem na swoje dłonie, jakbym szukał w nich jakiejś odpowiedzi. Zacząłem rozmyślać nad sytuacją.

-Świat się skończył. Bóg nie żyje. Anioły umierają. Ludzkość może do nich dołączyć w każdej chwili. - objąłem rękami głowę, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy. Byłem przerażony. - A na mnie poluje jakiś demon, który objął władzę nad tym wszystkim. I co ja mam niby teraz zrobić? Co mogę zrobić?! Kurwa co?! Jak mam się niby teraz bronić?! Jak mam walczyć z potworem, któremu nawet archanioł nie mógł... - Moje użalanie się nad sobą nagle przerwał dźwięk dzwonka telefonu. Drżącą ręką wyjąłem urządzenie z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił Mirin. Nacisnąłem zieloną słuchawkę.

-Halo?

-Cześć.

-Kto mówi? - spytałem odruchowo.

-Mirin.

Nie wiedziałem co mówić, on chyba też nie. Jego telefon uchronił mnie przed załamaniem, ale nie znaczy to, że miałem ochotę na pogaduszki.

-Po tym co wydarzyło się w szpitalu… Szczególnie tym, co spotkało Natali… Trzymasz się jakoś stary? – Podjął po chwili ciszy rozmowę.

-Tak. Jest w porządku. - powiedziałem, choć mój głos raczej na to nie wskazywał. - Nie gadajmy o tym dobra?

-Jak chcesz. Ech. - odrzekł bez przekonania mój przyjaciel. – Ale nie po to dzwonię. Muszę wiedzieć gdzie teraz jesteś. Wiesz gdzie to jest?

-Wiem. Jestem w domu. Starym mieszkaniu, tym gdzie wszystko się zaczęło.

-CO?! Jak to? Dlaczego tam poszedłeś?!

-Myślałem, że to tu będziecie na mnie czekać. - odparłem skołowany. - Miało to być miejsce mocno ze mną związane, więc...

-Przecież to tam byliśmy, gdy przyzwaliśmy Risuma! Jak to miało ci pomóc?! Nam chodziło o bar!

-Och. - Teraz gdy o tym myślałem, faktycznie było w tym więcej sensu. Miejsce w którym przyzywa się demona nie jest z nim w żaden sposób związane, ale to trochę tak jak chować się przed płatnym mordercą u najlepszego kumpla. Przecież większość poszukiwań tam by się zaczęła. - Masz rację. Nie był to dobry pomysł.

-Lekko powiedziane. Nathan, co ci do łba strzeliło? Albo zresztą nieważne, po prostu tam zostań. Już po ciebie jadę. Będę za godzinę.

-W porządku. - powiedziałem, po czym nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Odłożyłem telefon na ziemię, po czym starałem się przemyśleć o moją sytuację by podjąć jakieś kroki, ale moje myśli zagłuszał cichy, lecz irytujący szum dochodzący z podłogi. Spojrzałem tam i zobaczyłem, że dźwięk dobiega z mojego telefonu. Nie udało mi się rozłączyć. Spokojnie nacisnąłem słuchawkę jeszcze raz tym razem patrząc na wyświetlacz. Ekran faktycznie zgasł na chwilę, po czym zapalił się na nowo. Zdziwiony zacząłem naciskać słuchawkę raz po raz, ale poza resetowaniem licznika długości połączenia nic to nie dawało. Poczułem, jak gardło wysycha mi ze strachu. Spróbowałem wyłączyć komórkę, ale i to nic nie zmieniło. Postanowiłem przyłożyć ucho do głośniczka. Dobiegało z niego moje imię, wypowiadane przez cichy, ściśnięty i zrozpaczony głos. Brzmiał dokładnie tak, jak głos Natali. Tej Natali, która od kilkunastu godzin nie żyła.

Przerażony rzuciłem aparatem o ziemię. Telefon roztrzaskał się na mniejsze części, a ja zacząłem deptać go butem. Po kilku uderzeniach zostały z niego tylko luźno leżąca bateria, trochę plastiku i kawałek szybki. Na chwilę odetchnąłem z ulgą.

A potem szybka zaczęła szumieć.

Myślałem, że zaraz dostanę szału. Nie chciałem nawet myśleć, co ten chory potwór może robić z jej duszą. Patrzyłem na aparat z którego wbrew wszelkim prawą wciąż dochodziły niewyraźne dźwięki. Zatkałem uszy i odszedłem od źródła szumu. Na chwilę mi to pomogło, jednak w gruncie rzeczy siedząc na podłodze tylko pogorszyłem swoją sytuację. Teraz oprócz świadomości cierpień mojej dziewczyny, musiałem znosić własne chore wyobrażenia, tego co mogło się w nią dziać. To było nawet gorsze niż sam fakt słuchania jej krzyku. Dlatego leżąc wytrzymałem raptem jakieś dziesięć minut, po czym tysiące chorych wyobrażeń, które nie chciały dać mi spokoju zmusiły mnie do wstania. Musiałem wiedzieć, co dzieje się z Natali, choćby były to najgorsze scenariusze.

Dlatego podszedłem do resztki telefonu, po czym chwyciłem ją w skostniałe ze strachu palce. Tym razem jednak zamiast Natali, usłyszałem dziwaczny, jakby bezmyślny głos.

-Znalazłem cię.

-Znalazłeś? - odpowiedziałem bez sensu, ze zdziwienia nie mogąc złożyć lepszego zdania.

-On nie wiedział gdzie byłeś. Ale powiedziałeś koledze. Ja słucham kolegi. Pan się ucieszy.

Przekląłem się w duchu. Więc Risum przez cały ten czas nie wiedział gdzie byłem. Nie spodziewał się, że mnie tu znajdzie, dlatego nie atakował. Więc pójście tutaj było jednak dobrym pomysłem. Ale było, bo teraz już podałem mu się jak na talerzu. Pomyślałem o tym chwilę, po czym uznałem, że teraz najlepiej będzie grać na czas, by dać Mirinowi szansę na dotarcie.

-Czego on chce? Przecież nic z tego nie ma. - spytałem

-Nuda.

-Co?

-Pan się nudzi. Chce zabawy. Pan stary. Widział zaświaty. Widział niebo. Widział piekło. Was nie. Nie wolno było. Chce widzieć teraz. Nie chce władzy. Chce poznać.

-C-co? - poczułem się jak zbity pałką w głowę. - Więc to wszystko to była dla niego gra?

-Pan jest miły. - odparła istota. - Lubi was. Chce tylko poznać. Chce się rozerwać.

-A więc to jest powód? Zabawa? -spytałem z niedowierzaniem - Ten drań myśli, że może sobie zstępywać na Ziemię, mordować ludzi, palić szpitale, torturować nas i odebrać życie jedynej kobiecie jaką kocham, a to wszystko dlatego, że chce nas "poznać?!" - Nie mogłem i nie chciałem w to uwierzyć. Myśl, że przez cały ten czas byłem tylko zabawką była dla mnie nie do zniesienia. - On myśli, ze jeżeli ma trochę władzy, to może nie dbać o życie tysięcy ludzi?!!! Zabijać nas jak jakieś szczury?!!! Od tak dla zabawy?!!!! Bo się kurwa "NUDZI"???!!! TO jest nasz nowy bóg?!! Tak ma wyglądać nowy świat?!!! To mam nadzieję, że on zginie. Bo nie warto w nim żyć!!

-Dziwak.

-Co? - odparłem zmieszany.

-Dziwny. Zgodziłeś się. Zrobiłeś rytuał. Zaprosiłeś Pana. Teraz zły. Bez sensu. Dziwak.

Nic nie odpowiedziałem. Miał trochę racji. To ja zaprosiłem tu Risuma i to ja pozwoliłem mu mnie ścigać. "Jeżeli przetrwasz pięć dni gry, dostaniesz czego zapragniesz." Taka była umowa. Wiedziałem, że grozi to śmiercią, a mimo to nie cofnąłem się. A skoro sam go wywołałem, to do kogo mogę mieć pretensje? Sam nie wiedziałem co odpowiedzieć.

Głos w słuchawce ustał, a ja usiadłem na łóżku. Nie wiedziałem co myśleć. W ogóle nie chciałem myśleć. Chciałem położyć się i zasnąć, a potem nigdy już się nie obudzić. Przestać istnieć. Przepaść.

Wiedziałem jednak, że nie mogę siebie na to pozwolić. Gra trwała. Spojrzałem na zegarek. Była dziesiąta. Pamiętałem, że rytuał odbył się o osiemnastej wieczorem. A to oznaczało, że do końca brakowało jeszcze ośmiu godzin. Wstałem i podszedłem do szafki, skąd wyciągnąłem wszystko co miałem. Sól, nóż sakralny, żółwi kamień, woda święcona, kreda i bezoar. I jeszcze krzyż od Michała. Nie wyglądało to dobrze, ale nie zamierzałem się poddawać. Czeka mnie ostatnia część gry. I wygram. Muszę.

 

11.00 (7 godzin do końca)

Przygotowałem wszystko co mogłem, by rozpocząć obronę. Na środku przedpokoju przygotowałem okrąg z soli, w środek którego włożyłem wszystko co miałem. Roztropnie przygotowałem go tak, żeby mieć dostęp do drzwi wejściowych, którymi prawdopodobnie przybędzie Mirin. Narysowałem kredą kilka pentagramów i pułapek, a w środku solnego okręgu także jeszcze jeden czarci krąg cieknącą z salonu świńską krwią, która choć szybko się rozmyje, to jednak da najmocniejszy efekt.

Gdy nie siedzę w kręgu, słyszę w swojej głowie jakby szum, lub może szept jakiejś istoty. Znika on tylko za linią soli. Czuję, że to Risum. On drwi ze mnie. Bawi się, wiem to. Wie, że mógłby mnie już zmiażdzyć, ale chce zabawy. I właśnie dlatego mam szansę wygrać.

 

11.30 (6 godzin i 30 minut do końca)

Czas mija, a ja siedzę w kręgu, modląc się do każdego boga jakiego znam. Niektórzy nawet mi odpowiedzieli. Prosili żebym poddał się ich nowemu panu.

 

13.00 (5 godziny do końca)

Myślałem że siedząc tu i czekając na zmiłowanie będę się nudził. Bardzo się myliłem. Risum ciągle daje mi znać o swoim istnieniu i co kilka minut dodaje mi nowe źródła rozrywki. Na początku słyszałem ciche rozmowy z sąsiedniego pokoju, potem ulewny deszcz, mimo że za oknem widzę czyste niebo. Następnie za moimi plecami telewizor zaczął odtwarzać losowe kanały, milkł jednak, gdy tylko patrzyłem w jego stronę. Teraz słyszę także kolejne nagrania, które dostaję na to, co zostało z mojego telefonu. Każda to wiadomość od moich przyjaciół, błagających o litość lub zachęcających mnie do poddania się. Gdy ich słucham do oczu cisną mi się łzy, ale boję się wyjść z kręgu soli, który wydaje się kurczyć. Tym bardziej, że już nawet wewnątrz niego słyszę głosy.

 

14.00 (4 godziny do końca)

Krąg soli faktycznie jest coraz mniejszy. Nie wiem co mam zrobić. Za oknami widzę potwory, które poznałem w ciągu ostatnich kilku dni: istotę z ostrzami, osiłka z nieba i wielu innych. Pukają w szybę, rysują powierzchnię, próbują zbić. Wątpię, żeby nie mogli tego zrobić. Raczej na razie się powstrzymują, żeby patrzeć jak cierpię. To musi być dla nich kurewsko dobra zabawa.

 

16.00 (2 godziny do końca)

W końcu zaczynają tłuc szyby. Pękają one z hukiem granatu, ale wydaje mi się, że nikt tego nie słyszy. Patrzę jak wchodzą do środka, obserwując mnie z ponurymi uśmieszkami. Potwory niszczą wszystko w ich zasięgu, a kilku bezowocnie próbuje przebić się przez sól. Smród ich ciał przyprawia mnie o mdłości. Przed oczami mam mroczki, a język zdaje się puchnąć od i tak bezskutecznych egzorcyzmów. Stwory wydają się śmiać ze mnie i moich już niemal bezużytecznych zaklęć, ale nie poddaję się. Tym bardziej, że mimo wszystko wciąż nie są w stanie przebić się przez krąg.

 

16.20 (1 godzina i 40 minut do końca)

Kilka z nich złapało się w pułapki, ale te już tylko je łaskoczą. Dawniej dotknięcie czegoś takiego przez demona oznaczało jego śmierć, a dziś one jedynie śmieją się i dalej paćkają palce w posoce, żeby malować nimi po ścianach. A co malują? Natali, mojego ojca, matkę, przyjaciół, szefa. Wszystkich poddawanych torturom i wykrzywionych w niewyobrażalnym cierpieniu. Próbuję zamknąć oczy i na to nie patrzeć, ale coś zdaje się domagać, bym je otworzył. W głębi umysłu słyszę dziwny krzyk, który chce, żebym zobaczył, jak cierpią moi bliscy. A ja nie potrafię się mu przeciwstawić. Chcę żeby przestało. Żeby to wszystko wreszcie się skończyło.

 

17.40 (20 minut do końca)

Mirin w końcu nadszedł. Po kilku godzinach w końcu usłyszałem jego głos dochodzący zza zamkniętych drzwi. Nie pozwoliłem sobie jednak na choć chwilę nadziei. Wiedziałem, że kurczący się krąg soli i tak nie pozwoli mi już otworzyć drzwi, więc Mirin nie może wejść do środka, a nawet gdyby mógł to zrobić, w środku czekała go pewna śmierć. Nie było więc co liczyć na jego pomoc.

Jednak ku mojemu niesamowitemu zdziwieniu, nagle usłyszałem jednoczesne szczęknięcie wszystkich zamków w moich drzwiach, i spokojny, miarowy krok mojego kolegi. Gdy tylko wszedł do mojego mieszkania, wszystkie odgłosy umilkły. Nawet prześladujące mnie maszkary stanęły na chwilę w miejscu, po czym zaczęły cofać się przed nim. Po chwili zrozumiałem dlaczego. W pierwszym momencie mój kolega wydał mi się całkiem normalny, a zarazem w jakiś sposób inny. Dziwaczny. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, dlaczego sprawia takie wrażenie. Poza dziwnie pewną siebie postawą i nietypowym dla niego spokojem, największą zmianą były jego oczy. Białka ze swojej naturalnej barwy stały się brudnoszare i poprzetykane linią czerwonych żyłek, tęczówki z brązowych przybrały kolor głębokiego, a do tego całkowicie gładkiego fioletu, a źrenice rozciągnęły na kształt owalu, zamiast koła. Jednak nie to było najdziwniejsze. Najdziwniejsza była ich... aura. Spojrzałem w nie tylko raz, i już wiedziałem, że po wieczność tego widoku nie zapomnę. One nie mogły należeć do człowieka. Ta para oczu zdawała się należeć do istoty starszej niż czas, stwora który swoje palce ogrzewał o ciepło z Wielkiego Wybuchu. Istota, do której należały takie oczy musiała przeżyć nieskończenie wiele ludzkich żyć. Przeżyć nawet swego stwórcę, a mimo to nie zamierzać umrzeć. Wciąż pożądać potęgi, władzy i życia. Ten widok mnie przeraził, i wypalił się na tęczówce mojego oka.

To, co niegdyś było moim przyjacielem, podeszło kręgu, po drodze celowo następując na kilka pułapek, które wymazywały się pod jego stopami. Stanął tuż na granicy soli, a potwory dookoła niego ustawiły się w podszytym strachem oczekiwaniu. On także stanął w miejscu, nie mówiąc nic, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Nawet pomimo zamieszkiwania małego, kruchego ciałka mojego kolegi wyglądał w tej pozie niesamowicie wyniośle. Patrząc na niego, łatwo było zrozumieć, dlaczego to właśnie jego tyle stworzeń nazywa nowym bogiem.

Minęła chwila, a my staliśmy w całkowitej ciszy, w której nikt nie ważył się poruszyć. Ja siedziałem po turecku w swoim azylu, On stał tuż przy mnie w bezruchu, a jego upiorna świta stała po jego prawej i lewej, w kompletnie niezorganizowanym tłoku. Nikt się nie poruszał, a słychać było jedynie mój cichy oddech, bo z recytowania egzorcyzmów zrezygnowałem już dobrą godzinę temu.

Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że on czeka aż się odezwę. Aż coś powiem.

-Dzień dobry. - szepnąłem przez mocno już zdarte inwokacjami gardło. - Jesteś Risum? - nie była to najmądrzejsza wypowiedź, jednak nic lepszego do nie przyszło mi do głowy.

-Witam uprzejmie. - odrzekł mój "gość," niskim, spokojnym i właściwie przyjaznym głosem. Nie czuć w nim było władczego poczucia wyższości. Był bardziej jak lider. - Zgadłeś, na imię mi Risum. Jestem tu, by dokończyć grę, którą zacząłeś. Jesteś już blisko wygranej, dzieli cię tylko godzina. Powiedz, co zrobisz z wygraną? Przeznaczysz ją na Willę? Prezydenturę? A może na jakąś denną ideę?

-Przeznaczę ją na odrąbanie twojego parszywego łba. - odpowiedziałem. - Gdy tylko minie ta godzina, poproszę o twoją śmierć. - nie odgrażałem się. Faktycznie zdążyłem już zrezygnować z idei wskrzeszenia moich przyjaciół, uznając jego śmierć za ważniejszą niż ich życie.

-O moją śmierć? - roześmiał się, szczerze rozbawiony. - Ty chyba nie rozumiesz, kto ci to funduje, mały durniu. Przecież to ja mam spełnić twoje życzenie. Naprawdę więc wierzysz, że dam ci mnie zabić? Ot tak, bo wytrzymałeś kilka dni? Nie rozśmieszaj mnie.

-Nie miałem czasem dostać wszystkiego co zechcę? - spytałem z irytacją. - Przeżyj pięć dni, a dostaniesz co zechcesz? Taka była umowa, co nie? W takim razie chcę, żebyś zdechł, skurwysynu. Masz chyba trochę honoru, co nie?

-Ja i honor? - spytał niemalże ze zdziwieniem - Zresztą nieważne. I tak niemożliwe jest, żebyś przeżył jeszcze choć dziesięć minut.

-Takiś pewien? - rzuciłem przez zaciśnięte zęby. - Tak się składa, że nic nie możesz mi zrobić. Jestem w świętym kręgu, w który nikt z twojej upiornej świty nie mógł wejść i nie wątpię, że ty także nie możesz.

-Błagam, naprawdę wierzysz, że to mnie powstrzyma? – zaśmiał się, przechadzając się wzdłuż solnej linii. - Te durne zabobony mogły nas powstrzymywać dawniej, gdy byliśmy słabi. Ale dziś nic nie może stanąć nam na drodze. - to mówiąc przekroczył linię, jakby w ogóle jej nie było. - Widzisz? Nadeszła nowa era. Moja era. Stare obyczaje już upadły, nic nie może nas powstrzymać.

Patrzyłem z zaciśniętymi zębami jak podchodzi do mnie, spokojnym, miarowym krokiem. Po chwili stanął tuż przy mnie. Mogłem poczuć nienaturalny chłód wydobywający się z jego ciała.

-Dlaczego ja? – nie wiem, dlaczego zadałem to pytanie. Chyba po prostu chciałem coś powiedzieć. – Inni też cię wzywali.

-Dlaczego? Sam nie wiem. Rytuał który stworzyłem był przeznaczony dla jednej osoby, a was było za dużo, bym jednocześnie prowadził wojnę i walczył z każdym z was. Więc wybrałem ciebie. Trochę też było to dlatego, że przerwałeś ten krąg monet. To zwróciło moją uwagę na ciebie.

Nie odpowiedziałem. Wbiłem tylko wzrok w podłogę.

-Muszę jednak przyznać, że mi zaimponowałeś. – podjął po krótkiej chwili ciszy. - Zabiłeś Kaję. Tę dziewczynkę którą nasłałem na ciebie dwa dni temu. To nie byle co. Naprawdę mi jej brakuje, ale nie mogę zaprzeczyć, to było imponujące. I dlatego dam ci szansę. Dołącz do mnie w jej miejsce.

Spojrzałem na niego jak na wariata. Nie byłem nawet pewien, czy dobrze usłyszałem.

-To jakiś ponury żart?

-A czemu miałby to być żart? Jahwe i tak już nie ma, świat prędzej czy później się rozpadnie, a ty nie masz co liczyć na inne zwycięstwo. Więc co ci szkodzi? Nie zależało ci zresztą czasem na wskrzeszeniu twoich ziomków? Inaczej tego nie zrobisz. Poza tym - wskazał w stronę swoich służących. - Oni mają naprawdę dobre życie, wierz mi. Jeżeli do mnie dołączysz, staniesz się czymś na kształt anioła, nie tracąc przy tym swojej ludzkiej postaci. Dołączę też twoich przyjaciół. Natali, Mirina i całą resztę. Czeka cię wieczne, a do tego naprawdę fajne życie w kompani. Żadnych zasad, żadnych ograniczeń i niemal zero obowiązków. Tylko zabić tego czy tamtego raz na jakiś czas. Stałeś się spirytystą, dla korzyści, co nie? Więc teraz będziesz miał ich więcej niż kiedykolwiek. Życie wieczne i nieograniczone dobra, to niezła oferta, sam przyznaj.

-I myślisz że to zrobię po tym ja mnie prawie zabiłeś? Jak odebrałeś mi przyjaciół? I torturowałeś Natali?

-Twojej Natali nic nie jest. Te telefony to była sztuczka. Tak naprawdę nie wiem, gdzie są, ani co się z nimi dzieje, nie mam na to czasu. Ale najpewniej głosy z telefonu wkrótce staną się prawdą, jeżeli twoim przyjaciołom nikt nie pomoże. A ja bym mógł. Tylko nie mam motywacji. A ty w moim oddziale byłbyś niezłą. To jak? Pójdziesz z nami? Czy też mam z tobą skończyć?

Podniosłem wzrok i spojrzałem wprost na niego. Prosto w jego złośliwie uśmiechniętą mordę i przerażające oczy, a następnie na wyciągniętą w moją stronę smukłą dłoń. I nagle poczułem się niesamowicie zmęczony. Dlatego, że rozumiałem, że on przez cały ten czas się ze mną pieprzył. Nawet teraz używał cząstki, nawet nie jednego procenta swojej prawdziwej mocy. Nawet nie byłem jego głównym zadaniem, tylko rozrywką w przerwach między wojną. W ogóle się mną nie przejmował. A teraz stoi tu przede mną i tylko czeka, by naprawdę uderzyć. Na poważnie. Spojrzałem na niego i nie mogłem choćby łudzić się, że mógłbym z nim wygrać. Wziąłem głęboki wdech, po czym bardzo powoli podniosłem dłoń i wyciągnąłem w stronę jego ręki. Już chciałem ją chwycić, gdy mój bark musnął lekko nałożony na szyję krzyż, ten który dostałem od Michała. Poczułem wtedy ciepłe, miękkie światło. I w jednej chwili zrozumiałem, co miał na myśli Michał, mówiąc, że zostało w nim więcej Boga niż we wszystkich, które znajdę na Ziemi. Jedno muśnięcie starczyło bym poczuł, czym naprawdę jest Bóg.

Zobaczyłem potęgę, czystą, niczym niezmąconą, nieograniczoną moc. Moc zdolną dokonać wszystkiego, stworzyć lub unicestwić cokolwiek. Czystą, pierwotną i olbrzymią. Moc Risuma gasła przy niej nagle, skurczona do rozmiarów główki od szpilki. Spojrzałem w Jego twarz i uśmiechnąłem paskudnie widząc jej wyraz. On się bał. Wiedział na co patrzy, i wiedział, jak słaby jest przy tym.

Szarpnięty nagłą, rozpaczliwą nadzieją zerwałem krzyż z szyi i wycelowałem wprost w serce Mirina-demona. Rozległy się dwa krzyki. Mój i jego. Stanęliśmy twarzą w twarz, targani siłą krzyża jak tornadem. Patrzyłem na siebie, stojąc z boku, patrzyłem na Risuma w jego prawdziwej formie, patrzyłem na siebie oczami Risuma. Nie wiedziałem już kim jestem. Ja. On. Potwory. Bogowie. Nic zdawało się nie mieć znaczenia. Wszystko zniknęło, pochłonięte przez najsilniejszą, najczystszą moc. Ja na sekundę przestałem istnieć.

Obudziłem się po zaledwie chwili, a pierwszym co zobaczyłem był przerażony, do cna wycieńczony Mirin, ledwie stojący na nogach i patrzący skołowanym spojrzeniem na swoje buty. Lewą ręką trzymał się za brzuch, a prawą wpychał pod moje żebra. Była długa, ostra i kompletnie nienaturalna. Ściekała z niej moja świeża krew. Na podłogę upadł krzyż, teraz już jako pusty, bezużyteczny kawał metalu. Spojrzałem na tkwiącą w moim ciele kończynę, która wyszła ze mnie z obrzydliwym mlaśnięciem, cała umazana posoką, wraz z organami wypływajacą z mojego ciała. Upadłem na podłogę, ogarnięty przez ostatnią ciemność. Ostatnim co pamiętam była twarz Mirina, wykrzywiona w grymasie ostatecznego zwycięstwa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Frodo Baggins 10.10.2016
    Straszne, ale genialne. 5
  • Abbadon 11.10.2016
    Czyli właśnie takie, jakie miało być. ;-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania