Rosja – część 3 – Sankt Petersburg część 1 - spotkanie z Freddiem Mercurym

Witamy w Sankt Petersburgu

Wystartowałem z lotniska Vnukowo i szczęśliwie wylądowałem na jedynym cywilnym lotnisku w Sankt Petersburgu, czyli Pulkovo. Na tablicy przylotów / odlotów lotów krajowych m.in. lot do Sewastopola. No proszę, można na Krym wyskoczyć jak do siebie.

 

Sprawnie i zgodnie z tym, co wyczytałem w internetach idę na autobus komunikacji miejskiej – linia numer 39, który mnie zawiezie do miasta. Niestety, nie ma tu jeszcze takich unowocześnień jak w Moskwie i płacić za przejazd można wyłącznie gotówką. Bilety sprzedaje w autobusie konduktorka. Musiałem zapłacić 40 rubli. Co ciekawe duża walizka, taka co najmniej 20 kg bagażu liczy się jak dorosły pasażer.

 

Pogoda, o dziwo jest lepsza, niż w Moskwie. Tam to już właściwie jesień się robiła. A tu, w sierpniu jest ponad 20 stopni. Nie upał, ale dobrze do zwiedzania. A przecież to północ. Do Murmańska już widzę strzałki. Ponad 1000 km. Ale w Rosji jest inne pojęcie odległości. 300 km to prawie przedmieścia, a 1000 to jak w Polsce jechać z Warszawy do Wrocławia.

 

Dotarłszy do miasta, przesiadam się na metro. W okolicach stacji można dostrzec, więcej, niż w Moskwie tak zwanego sowieckiego ‘czaru’, czyli zaniedbania. Moskwa to europejska stolica z prawdziwego zdarzenia. Sankt Petersburg wita widokiem ulicznych, drobnych handlarzy, handlujących ‘na dziko’ pietruszką, biżuterią albo rasowymi kocimi szczeniętami. Jednak ludzie jakby nieco mniej zagonieni w porównaniu z aktualną stolicą Rosji.

 

Wszędzie cholerna gotówka. Na szczęście trafiła mi się pomocna młoda Rosjanka, która bardzo dobrze mówiła po angielsku. Z tego, co mi powiedziała pracuje jako tłumaczka. Poradziłbym sobie i bez niej, ale szukałem jakiejś najtańszej możliwie opcji. W tłumie, w godzinach szczytu, z kolejką za tobą do biletomatu trochę ciężko skupić myśli. A jeszcze przypętała się jakaś Chinka, która już wyjeżdżała i próbowała mi wcisnąć bezużyteczne dla niej żetony na metro.

 

Nie chcę żetonów, bo chcę jeździć dużo po mieście. Bilety jednorazowe są zawsze droższe gdy używa się ich często. Chcę sobie kupić tak jak w Moskwie jakąś kartę miejską i zakodować na niej bilet okresowy. Będę tu około tygodnia, a miasto rozległe. Nie dotrę wszędzie na piechotę. Poza tym lubię wolność. Zmęczę się i będę miał ochotę podjechać autobusem dwa przystanki to nie chcę płacić za tak krótki przejazd. No i jak żetonem zapłaciłbym? Za przejazd nadziemny?

 

Stacja, z której jadę do centrum o nazwie Moskowskaja jest zaprojektowana jak solidny schron. Bez zbędnych ozdób, za to betonu nie żałowano. Jest też ‘osłona na samobójców’. Jednak nie tak jak w innych krajach z jakiegoś wzmacnianego pleksi, ale z kilkumetrowej warstwy betonu. Gdy przyjedzie metro otwierają się potężne stalowe wrota. Samobójca gdyby się chciał tu zabić to musiałby wjechać czołgiem. A i wtedy raczej by ten czołg popsuł niż by zrobił sobie krzywdę. Czyli wszystko wedle rosyjskiej filozofii ‘nie gniotsa, nie lamiotsa’.

 

Ostatecznie docieram do mojej stacji, która się mieści na Płoszczad´ Wosstanija, czyli po polsku Placu Powstania, zaraz obok dworca moskiewskiego, czyli takiego z którego pociągi odjeżdżają do Moskwy. Co ciekawe, stacja drugiej linii tuż obok ma rosyjskim zwyczajem (w Moskwie jest tak samo) inną nazwę – Majakowskiego. ‘Jakie były ostatnie słowa Majakowskiego przed popełnieniem samobójstwa?’ ‘Nie strzelajcie’. Taki dowcip, zawsze mi się kojarzy z tym rosyjskim poetą.

 

Plac Powstania to samo serce miasta. Na środku stoi monument ze złotą gwiazdą, a na budynku obok widać napis ‘Leningrad – miasto bohater’. Przez 900 dni, między 1941 a 1944 to miasto było oblegane przez Niemców. Niewyobrażalna ofiara zwykłych mieszkańców i obrońców, którzy nie wpuścili tu nazistowskich siepaczy. Kapitulacja nie wchodziła nawet w grę, bo to miasto nie byłoby pod jakąś tam okupacją, ale po prostu zrównano by go z ziemią a mieszkańców wytępiono do cna.

 

Na ulicach większy luz niż w Moskwie. Samochody stoją na pasach, na zielonym. Ludzie się przez to przeciskają. Może dlatego, że akurat nie widać nigdzie miejscowej drogówki, czyli DPSu.

 

Sankt Petersburg czy Leningrad?

No właśnie, jak jest z nazwą samego miasta? Nosiło ono w swojej historii trzy rożne nazwy – Piotrogród, Sankt Petersburg za carów, a komuniści przemianowali je na Leningrad. Współcześnie znów oficjalnie nazywa się Sankt Petersburg, ale już sam okręg okalający miasto nazywa się ‘obwodem leningradzkim’. Nie ma w tym logiki. Dlaczego tak? A bo współczesna historia Rosji skupia się na wszystkich dawnych triumfalnych chwilach tego kraju, więc Rosjanie wybierają sobie na świętych rozstrzelanych przez komunistów carów, jednocześnie nie obalając pomników Lenina. Na mieście można sobie kupić magnesy ze wszystkimi sekretarzami partii KPZR jakby to był jakiś poczet królów. Nie ma tylko Gorbaczowa. Czci się Putina, ale już pijaka Jelcyna, który był prezydentem osłabionego wtedy kraju już nie. Rosja to nadal skansen sierpów i młotów, czerwonych gwiazd, malunków z tamtej epoki. Mimo że komunizm również dla samych Rosjan był wybitnie zbrodniczą ideologią, to oni sami postrzegają to jako część swojej historii. Coś jak Król Stasio w Polsce, który przecież przyczynił się do rozbiorów Polski, a mimo tego ile ‘zachodu’ było, żeby sprowadzić jego szczątki do kraju. A wracając do nazwy miasta. Mnie osobiście podoba się Leningrad. Łatwiej się go wymawia i ładniej brzmi.

 

Hotel bardzo dobrze ukryty

Z Placu Powstania mam już niedaleko do mojego hotelu o nazwie ‘Zhukovsky Rooms’. Docieram na adres miejsca, wszystko się zgadza. Musi to być gdzieś w jednej z tych starych, przedwojennych kamienic. Nie widzę jednak, żadnej informacji, strzałki, czegokolwiek. Pytam się jakiś ludzi w bramie. Kierują mnie do jakiejś noclegowni, gdzie właścicielka spała w jakiejś służbówce. Rany, nie tym razem. Nie zamawiałem hostelu w cenie hotelu?!

 

No, ale ta kobieta zadzwoniła do drugiej i za chwilę byłem we właściwej placówce.

Bez pytania się ludzi, za Chiny bym tu nie dotarł. Hotel mój jest ukryty na klatce schodowej. Żebym mógł się dostać do mojego pokoju, muszę przejść trzy stopniowe zabezpieczenia jak do jakiejś bazy wojskowej. Najpierw wejść kodem na klatkę schodowa pamiętającą dawne, lepsze czasy. Następnie kolejny kod trzeba wpisać żeby się dostać do czegoś w rodzaju ‘mieszkania’, tyle że za drzwiami kryje się mini hotelik. No i w końcu wklepuje ostatni kod i jestem w moim pokoju.

 

Płatność wyłącznie gotówką, więc nie płacę od razu, bo kto nosi przy sobie parę tysięcy rubli?! Wystrój bardzo ładny, widok na podwórko studnię. Ale ja nie dla widoków tu jestem. W jednym z okien jest siatka na komary i jak się okazało lepiej w nocy nie otwierać okna gdzie tej siatki nie ma. Sankt Petersburg jest blisko jeziora Ładoga, więc te wielkie, latające, zdesperowane matki chcące za wszelką cenę wyżywić swoje potomstwo potrafią nieźle pogryźć.

 

Wieczorny spacer

Zaraz po przyjeździe zostało mi niewiele dnia, więc tylko obchodzę najbliższe kilka ulic. Jestem tu w porze letniej, ale odnoszę wrażenie, że niebo jest inne. Jakby bardziej północne kolory. A może trochę się nakręcam. Podobno dociera tu czasem nawet zorza polarna. Wszystko piękne, ale nie gdy człowiekowi jest zimno.

 

Jakie pierwsze obserwacje po wyjściu z hotelu? W samym, ścisłym centrum jest bardzo dużo barów mlecznych i kebabowni. Bar na barze. I to otwarte przez całą dobę. Taka gastronomię to ja lubię, a nie do niczego niepotrzebne mi restauracje. Oprócz tego długo otwarte supermarkety. Idzie przeżyć. W Moskwie tak dobrze nie było.

 

Kolejne dni

Hotel, w którym się zatrzymałem jeśli chodzi o warunki jest bardzo dobry, ale są też pewne minusy. Tak jak w moskiewskiej ‘Katiuszy’ bezproblemowo dostałem karteczkę meldunkową wymaganą dla cudzoziemców przebywających turystycznie w Rosji,

tak tutaj właścicielka nie chce mi tego wystawić. Ale mój pobyt w Rosji to niecałe 14 dni, pierwsze 7 dni mam zarejestrowane, a co do drugiego tygodnia wyjadę, zanim ‘dobije’ do ponownego terminu rejestracji. Trzeba się odhaczać co 7 dni. A ostatecznie okazało się później, że na granicy przy wyjeździe nikt tego nie sprawdzał.

 

Druga kwestia to zapłata. Mam taki zwyczaj, że lubię płacić na początku pobytu, bo jak mnie okradną w trakcie to przynajmniej będę miał gdzie wracać spać. Taki dom z dala od domu. Pani, która prowadzi to miejsce akceptuje tylko gotówkę. No trudno, bankomat niedaleko. Zapłaciłem pani i mogę już bez stresu sobie zwiedzać Leningrad.

 

Rozmowa historyczno-polityczna

Przy okazji płacenia właścicielce porozmawiałem sobie z nią na tematy historyczno-polityczne. Kobieta zamożna, więc trochę jeździła po Europie i świecie. Co do Krymu to ma takie samo postrzeganie problemu jak ja. Putin się wystraszył, że Amerykanie będą pływać sobie po Morzu Czarnym jak Ukraina wejdzie do NATO i zabrał. Pani jest z pochodzenia w połowie Ukrainką i potwierdza, że jest tam destrukcja z powodu wieloletniego mega-złodziejstwa miejscowych polityków. Pochwaliła to jak sobie radzi Białoruś, że ‘Łukaszenka jest molodziec’ i uspokoiła, że mało prawdopodobne jest pełne zjednoczenie z Rosją. Potem rozmawiam z nią o pomnikach Lenina w Rosji, że to w sumie dziwne, że one nadal stoją po tym, co komuna zrobiła również tutaj. Ale ona na to, że to ich dziedzictwo.

 

Powinni też ułatwić turystom z Zachodu przyjazd tu, bo przecież kraj piękny, ludzie również. Mogliby dobrze na tym prosperować. A teraz, wiza sztywna, dużo niepotrzebnej biurokracji, no i jeden dzień poza datę zostaniesz, kajdany i do łagru.

 

Na końcu przechodzimy na tematy polskie. Mówię jej, że w 1944-45 to nie było w Polsce pełnego wyzwolenia, a na dodatek Sowieci stali na Wiśle i czekali, aż Powstanie Warszawskie się wypali razem z lewobrzeżną Warszawą. Ona o tym mniej więcej wiedziała i powiedziała, że to po prostu ‘wasza historia’.

 

Newsky Prospekt, czyli główna ulica

Zwiedzanie Leningradu zaczynam od głównej ulicy tego miasta, czyli Prospektu Newskiego. Oferty wycieczek atakują ze wszystkich stron. Wycieczki statkiem po Newie, wyjazdy do Peterhofu i Kronsztadu. Po co mi to? Jeśli to nie jest jakaś strefa zamknięta to takie wyprawy fajniej się robi bez pędzenia cię z miejsca na miejsce w grupach z przewodnikami.

 

Na takie wycieczki warto się wybrać w wyjątkowych okolicznościach. Ja na przykład tak zrobiłem będąc na Gibraltarze. Eksplorując tą angielską enklawę i Hiszpanię przypadkiem wybrałem się do Maroko, albo zwiedzając Świnoujście pojechałem do Danii i Szwecji, lub z Amsterdamu zwiedziłem sobie mało interesującą mnie Holandię i Belgię. Ale tu? Szkoda przede wszystkim pieniędzy, a i ‘przeżycie’ nie jest tego warte.

 

Idąc głównym, bardzo długim pasażem zwracają uwagę czarnoskórzy, którzy również reklamują te wycieczki. To i Putin tu ich wpuszcza? Ciekawy jestem jak sprawa z nimi wygląda od środka? Może jacyś studenci sobie dorabiają? I że Murzynów aż tak interesuje Rosja?

 

Prospekt Newski to po prostu ulica handlowa, ale nie jest to miejsce jakoś ‘wykluczające społecznie’. Sklepy są tu i dla bogatych i dla tych mniej zamożnych.

 

Kot na blasze

Chwilę zbaczam z drogi i widzę grupy ludzi, którzy nie wiadomo czemu robią zdjęcie elewacji jednej z kamienic. Co tam jest tak wyjątkowego, że aż tylu ich tam podchodzi? Okazało się, że na blasze siedzi blaszany czy kamienny kot, a głupie, zabobonne ludzie rzucają mu pieniądze. Na szczęście czy jak? Szczęście to by było jakby ta blacha spadła na chodnik, wtedy człowiek by podszedł, pozbierał i sobie trochę zarobił na chleb bez chodzenia do pracy.

 

Podrabiany ‘Rock Bar’ i spotkanie z Freddiem Mercurym

Zespół Queen był pierwszym poważnym zespołem, który słuchałem w moim życiu. Dzięki niemu nauczyłem się angielskiego przepisując teksty na maszynie do pisania. Do pewnego stopnia muzyka Freddiego i spółki zdefiniowała moje życie. Sprawiła, że założyłem własny zespół i wyjechałem do Londynu. No więc zawsze będąc gdziekolwiek szukam jego śladów. Na Newskim Prospekcie natknąłem się na bar o niewyszukanej nazwie ‘Rock Bar’, który jest jak dla mnie taką podrabianą ‘Hard Rock Cafe’. Przy jego wejściu stoi figura Freddiego w stroju z Wembley. Wewnątrz lokal wystrojono zdjęciami rożnych artystów rockowych – The Rolling Stones, Aerosmith itd. Zdjęcia artystów mam w internecie, pubów nie lubię, chyba że w nich gram i zarabiam, więc porobiłem parę zdjęć i stamtąd szybko wyszedłem.

 

Do kościoła na modlitwę

Mówi się, że knajpa dobrego nie zepsuje, kościół złego nie naprawi. Takie tam fajne powiedzonko. Ale po knajpie zdecydowałem się odwiedzić kościół, o dziwo katolicki co by się pomodlić do Boga i podziękować za to, że tu bezproblemowo dotarłem i sobie zwiedzam. Nie zawsze mi się chce chodzić na msze. Mam też zdrowy dystans do instytucjonalnego kościoła, ale tak wpaść na chwilę, pogadać sobie z Panem Bogiem. Fajna sprawa.

 

Sklep z militariami

W kolejnej bocznej ulicy widzę już słynną cerkiew. Ale zanim to, zbaczam w bok i idę w bramę zobaczyć jak wygląda realne życie Rosjan. I natrafiam na sklep militarny. Może rzeczywiście Putin miał rację, że w Rosji to każdy może sobie wejść do takiego sklepu, kupić wszystko i najechać inny kraj, albo odwalić taką partyzantkę, że niejedna regularna armia może się schować.

 

Na pewno nie jest to jakaś składnica harcerska. Napis przed sklepem groźnie informuje, że w środku dostępne jest wyposażenie dla wojska i policji. Wewnątrz udało mi się znaleźć rożne akcesoria, w tym czapki, a nawet pagony generałów i marszałków Rosji i Związku Radzieckiego.

 

U Rosjan militaria to coś jak zegarki w Szwajcarii. Bogactwo technologiczne. Pamiętam jak byłem młody i Mama mi kupowała cały ten szajs na Stadionie XX-lecia. Chciałem zbierać gadżety poniemieckie, ale te były straszliwie drogie. Rosyjskie kupowało się na kilogramy. No i jeszcze resoraki takie, że głowę można rozbić. Dopiero niedawno sprzedałem to wszystko na chleb. Niepotrzebne już. Wojskowym nie zostanę. Na pewno nie rosyjskim. Sklep, do którego wszedłem jest dość mały. Widziałem u jednego vlogera, że widział w takim miejscu armatę. Tu nie było, a może już ludzie wykupili.

 

Cerkiew na krwi

Najsłynniejsza petersburska cerkiew zbudowana z okazji zamachu na cara Aleksandra. Zabił go Polak. Bura ta świątynia, nie tak wesoła kolorystycznie jak cerkiew Wasyla w Moskwie. Nie chce mi się wchodzić do środka. Pewno wstęp biletowany. Poza tym byłem w cerkwi na Kremlu. Z tego, co widziałem w internetach to ‘Cerkiew na krwi’ niczym wewnątrz się nie wyróżnia jeśli chodzi o wnętrze.

 

Po drodze doświadczam ciekawszych widoków. Policja turystyczna z roześmianą policjantką, a przede wszystkim handlarz uliczny, który gdzieś ukradł angielską bluzę policyjną. A może był w Anglii policjantem i potem wrócił do Leningradu handlować pamiątkami. Więcej zarabia to się przekwalifikował.

 

Wracam do głównej alei na jedzenie. W pierwszym napotkanym barze mlecznym nie można płacić kartą, więc na razie idę na kebab do ‘Bistro’. Nazwa ‘bistro’ pochodzi z rosyjskiego ‘bystro’, czyli ‘szybko’, tak więc ‘bistro’ to bar szybkiej obsługi. Jem sytnego kebaba o nazwie ‘tiger chicken’. Fajna kompozycja do zdjęcia, ale jakoś supersmaczne to nie było.

 

Ermitaż

Prawie na samym końcu Newskiego Prospektu znajduje się Ermitaż, którego częścią jest imponująco zielony Pałac Zimowy. Żeby do niego dojść idzie się pod wypasionym po rosyjsku łukiem. Obok niego dużo żebrzących muzyków. Młodzież gra covery Radiohead i innych tego rodzaju artystów. To nie tylko żebranina o pieniądze, ale wręcz mini koncerty ze zmieniającymi się wykonawcami. Poza tym jeżdżą dorożki, a nawet karoce stylizowane na carskie. A niedaleko już jest rzeka i podnoszone mosty – symbol miasta, o których napisze więcej później.

 

Ciekawym zjawiskiem, wręcz unikatowym i śmiesznym są toalety autobusowe. Wchodzisz normalnie jak do zwykłego autobusu, płacisz, aż 30 rubli, a tam kible. Zrobione z finezją, bo jeden pojazd jest żeński, a drugi męski. Odpływy są podpięte pod studzienki kanalizacyjne. A obok stoi policja. Pewnie też po to, żeby ludzie nie sikali nielegalnie bez płacenia. Tego się po Rosji nie spodziewałem.

 

Bar mleczny koło ‘czarnego domu’

Jedzenie nie jest tym czym wypasiony telefon. Je się, żeby przeżyć. Dlatego gardzę wszelkimi biznesami, które zdzierają za posiłek. Nie przekona mnie jakiś bogaty, dobrze opłacany snob, żeby iść w jakieś miejsce i zjeść za olbrzymie pieniądze jakąś kaszę zalaną olejem. W Sankt Petersburgu jest zatrzęsienie całodobowych stołówek, barów mlecznych gdzie można się najeść do syta, za niską cenę. Dużo miejscowych korzysta. Przed niektórymi lokalami ustawiają się kolejki. Lepszej rekomendacji nie trzeba.

 

Kebab tygrysi nie nasycił mojego głodu, ale na szczęście trafiłem na jeden bar mleczny ‘Stolovaya’, który poszedł z duchem czasu. Można tu już płacić kartą. Co prawda idąc ulicą ciężko się zorientować, że jest taka opcja, bo informacja o tym jest na wewnętrznej stronie drzwi wejściowych. Niczym w ‘Misiu’, w scenie że ‘szatniarz nie odpowiada za pozostawione rzeczy’. Tak więc dopiero jak tu wszedłem to się zorientowałem.

 

Krążą legendy o tutejszych barach mlecznych. Że niby ludzie tu wódę walą do obiadu. Może jak sobie przemycą to piją. W tutejszym menu jednak zauważyłem tylko kilka rodzajów piw. Kulturalnie i przystępnie cenowo.

 

Najadłem się tak, że ledwo wyszedłem. Wszystko jest świeże, bo nic nie pozostaje z poprzedniego dnia. 735 rubli mnie to wyszło, czyli na polskie 45 złotych. I tak dość drogo, ale nabrałem dość sporo mięsa, 3 kotlety, kurczak i jeszcze coś tam.

 

ciąg dalszy nastąpi…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Tjeri 19.02.2020
    Ciekawe... Wyjechałeś z Moskwy do SP, piszesz, że na ulicach luźniej, a i Twoje pisanie ma więcej luzu, jakby swobodniejsze. A może się rozkręciłeś po prostu? Nie wiem, ale czyta się to jeszcze lepiej...
    Zawsze chciałam zobaczyć to miasto, może kiedyś się za to wezmę.
  • MarkD 20.02.2020
    Moskwa trochę przytłacza, choć żyjąc w londyńskim 'Metropolis' można przywyknąć do życia w takich realiach. E-wizy powoli wprowadzą na całą Rosję, więc będzie można jeździć do Moskwy jak do Amsterdamu na weekend. Na razie system elektroniczny działa do Sankt Petersburga i Kaliningradu. Pare lat temu będąc w Krynicy Morskiej irytował mnie fakt, że do Kaliningradu to tylko około 90 km, a nie można wjechać na jeden-dwa dni bez tych wszystkich formalności. Teraz inny świat. Nawet Baltijsk ludzie zwiedzają.
  • Tjeri 20.02.2020
    MarkD to na pewno kierunek rozwojowy. Jestem pewna, że gdy Rosja otworzy się bardziej na zachodnich turystów, to zostanie zalana po prostu... Do zwiedzenia nie tylko ogrom miejsc, ale i spotkanie z mentalnością, która, choć w niektórych punktach z nami zbieżna, to jednak totalnie inna.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania