Rosja – część 3 – Sankt Petersburg część 2 - wojskowa wyspa Kronsztad i powrót do Warszawy

Wypad za miasto – Kronsztad czy Peterhof?

Ostatni pełen dzień w Leningradzie. Czas pojechać gdzieś za miasto. I mam dylemat. Czy jechać do pięknego i słynnego zespołu pałacowego Peterhof, czy może do Kronsztadu - wojskowego miasteczka, ale położonego w super lokalizacji – na wyspie. Niespecjalnie się waham. I tu nie chodzi tylko o to, że Peterhof to skrajnie droga pułapka na turystów. Po zwiedzeniu Poczdamu, Schoennbrunnu a nawet Łazienek doszedłem do wniosku, że nudzą mnie takie wymuskane miejsca. Pałacyki, rokoko, to nie moje klimaty. Natomiast bazy wojskowe, odrapane kamienice, fabryki – o to jest mi potrzebne do szczęścia na ziemi rosyjskiej.

 

Dojazd do Kronsztadtu

Rożnie piszą na internetach. Na pewno nie pojadę tam z żadną zorganizowaną wycieczką, bo nie lubię być ganiany z miejsca na miejsce. Chcę zwiedzać w swoim tempie i to na co mam ochotę. Jeść jak najtaniej i gdzie lubię. Wiadomo czasem się nie da – teren zamknięty, własność prywatna. Ale jeśli się da, to trzeba działać. Dojazd tam jest prostszy niż myślałem. Kronsztadt jest położony bliżej właściwego Sankt Petersburga niż mi się to wydawało. A przede wszystkim nie trzeba się tam tłuc ani żadnym międzymiastowym ‘pekaesem’ czy rozpadająca się, zatłoczoną marszrutką.

 

Najpierw docieram metrem do stacji o bardzo ładnej nazwie ‘Stara Dierewnia’. Proszę metro jeździ tu nawet na wieś. Ale wbrew nazwie wieś to nie jest. Może kiedyś była. Raczej przedmieścia, z piękną stacją metra z witrażami z sianem i pięknymi łukami, którymi ozdobiony jest sam budynek.

W ‘Starej Dierewni’ można doświadczyć tej bardziej tradycyjnej Rosji – starsze tramwaje, uliczne bazarki, orzechy na kilogramy sprzedawane z wózka sklepowego. Straż miejska powinna ich wszystkich pokarać mandatami. Dobra żartuje. Dobrze, że tu nie ma żadnej cholernej straży.

 

Niedaleko tego wszystkiego jest pętla autobusowa, z której odjeżdża do Kronsztadta linia numer 101. Koszt 40 rubli (2.47 zł). Konduktora nie ma, ludzie wchodzą wszystkimi wejściami. Darmowy autobus czy co łaska? Nie, nie. Tak nie ma. Dobrze, że miałem kartę miejską ‘Podróżnik’ z jakimś kredytem na niej, bo płaci się tu dopiero przy wysiadaniu. Kierowca wypuszcza przodem. Taki myk.

 

Autobus jedzie koło przedmiejskich bloków mieszkalnych, później mija budynki biznesowe, w tym imponującą Lachta Tower – najwyższy budynek w Europie, a jeszcze później droga wiedzie wzdłuż torów kolejowych. Jednak to co najlepsze jest potem. Na wyspę dojazd prowadzi przez długą groblę położoną na wzburzonych wodach Zatoki Fińskiej. Widok pięknie dramatyczny. Ciekawie jak tu się jedzie gdy są sztormy albo zima?

 

O ile w ogóle? Nie tam. Rosjanie to nie Anglicy, że parę płatków śniegu i pociągi odwołane, sklepy pozamykane. Jakaś tam drobna zmiana pogody na pewno nie wystraszy ludzi, którzy budują miasta na wiecznej zmarzlinie. Pewno dzień jak co dzień. Postawią więcej znaków drogowych, wzmocnią oświetlenie i tyle – dawaj. A Zatoka zimą zamarza, normalnie autostrada zimowa.

 

Historia wyspy

Kronsztad leży na zabranej w 1703 roku Szwedom wyspie Kotlin. Potrzebna była im ta wysepka, no to sobie wzięli. Miejsce to pełniło bardzo ważną rolę strategiczną przez wieki. Broniło od morza dostępu do Sankt Petersburga. Niemcom w czasie II Wojny Światowej nie udało się zdobyć wyspy. Hitlerowcy mogli sobie siedzieć w Peterhofie czy Carskim Siole i rabować tamtejsze skarby jak Bursztynową Komnatę, ale to od Kronsztadu zależał los w przełamaniu oblężenia Leningradu, więc Sowieci nie mogli go odpuścić. Do dziś znajduje się tu olbrzymia baza marynarki wojennej.

 

Miasto Kronsztad – ulica Lenina i forty

Docieram w końcu do końca trasy 101ki przy ulicy Grażdańskiej (Obywatelskiej), grzecznie płacę za przejazd i wychodzę na miasto. Główną ulicę nazwano oczywiście imieniem Lenina. Lenin w Rosji to coś jak w Polsce Piłsudski, twórca nowoczesnej państwowości. No cóż. Znajdują się tu wszystkie większe sklepy, urzędy, a chodnikami przechadzają się ładne dziewczyny. Ale ja nie w tym celu.

 

Pierwsze wrażenia? Zaniedbane, opustoszałe miasto z niewielką liczbą turystów. Wystarczy zejść z głównej alei. Kieruję się od razu w stronę fortów. Miasto Kronsztad jest otoczone ze wszystkich stron murami, gdyż jest to twierdza. Idąc wzdłuż fosy i fortyfikacji docieram do pięknego, prawosławnego soboru.

 

Sobór morski

Sobór to taka nad-cerkiew, coś jak w religii katolickiej katedra w stosunku do kościoła. Bezpośrednio do samego miejsca przechodzi się przez mostek nazwany jakżeby nie inaczej…Sowieckim. Paradoks. Tak jakby w Polsce krzyżowały się ze sobą ulica Bitwy Warszawskiej z Marchlewskiego, czyli imienia gościa, który gdyby Polska przegrała w 1920 roku zostałby marionetkowym przywódcą tak zwanej Polskiej Republiki Rad.

 

Świątynia ta jest dość młodym budynkiem, bo otwarta została w roku 1913. Inspiracją była m.in. Hagia Sophia z Konstantynopola lub jak kto woli Stambułu. W 1927 roku Sowieci, jak to mieli w zwyczaju nie zrównali Soboru Morskiego z ziemią, ale jedynie przerobili na kino. Później znajdował się tu klub marynarza, sala koncertowa i muzeum. W XXI wieku przywrócono obiekt do pierwotnego przeznaczenia.

 

Wstęp jest darmowy. Trochę się bałem pobliskiej budy, że to jakiś pobór opłaty. Moje obawy były jednak bezzasadne. To jedynie punkt informacyjny, w którym i tak za wiele nie wiedzieli. Właściwie to taki radiowęzeł, gdzie przez głośniki reklamowano sobór.

 

No, ale nic tam. Wchodzę do środka. Dla kobiet dostępna jest opcja wypożyczenia chusty czy sukmany do zakrycia nóg. Są nawet szafki depozytowe jak w supermarketach. Wnętrze robi wrażenie. Ładniej tu niż w cerkwiach na Kremlu gdzie jest ciasno, ciemno i wszystko skitrane na kupie, grobowiec na grobowcu, że przejść się nie da. Nie jestem jakimś ekspertem od stylów, ale szczególnie te łuki kojarzą mi się trochę z późnym Imperium Rzymskim, a przede wszystkim z jego wschodnim cesarstwem, czyli właśnie Bizancjum.

 

Turystów trochę, ale jeśli zagraniczni to głównie z krajów z Rosją zaprzyjaźnionych. Nie ma Polaków. Zachodnich ludzi idzie spotkać w samym Sankt Petersburgu, a o tej atrakcji pewnie nie wiedzą. Koło kościoła pani sprzedaje magnesy i kubki. O dziwo, mimo że to sprzedaż uliczna, to akceptuje płatności kartą.

 

Kieruje się teraz w stronę przystani, generalnie wody, bo być na wyspie i, choć na chwilę nie zobaczyć jej krańca?! To jakby tu w ogóle nie być. A po drodze zrobiłem zakupy żywieniowe w uniwersamie ze śpiącym kotem, który śpiąc zbiera do kubka na karmę. Nie musi pracować, a zarabia.

 

Przystań promowa

Docieram do przystani promowej i mam z niej piękny widok na okręty wojenne, a także forty położone na dodatkowych wysepkach. Sam porcik jest trochę zapyziały. Wejście do niego ’zdobią’ zardzewiałe elementy, coś w rodzaju małych dźwigów albo czegoś co wygląda jak imitacja pomnika tzw. ’szubienic’ w Olsztynie. Ponadto turyści mogą sobie zrobić zdjęcie siedząc pomiędzy figurkami kota i psa.

 

Odpływają stąd promy wycieczkowe z niemieckimi napisami. Z pokładu nie słychać hymnów ani podniosłych wykonań Chóru Aleksandrowa. Zamiast tego leci Queen. W ogóle Rosja pod tym względem mnie trochę zaskakuje. Znaczy nie spodziewałem się, że wszyscy będą tu żyli jak na jakimś filmie propagandowym. Jednak zachodnią muzykę pop słyszy się nawet w takich ’świętych’ dla Rosjan miejscach jak VDNH czy przed jakimiś państwowymi uroczystościami.

 

Kronsztadt to fajne małomiasteczkowe przeżycie po wielkim mieście. Prowincja, niewiele się tu dzieje. Miasteczko starych ludzi, żyjące wolniejszym tempem, z ulicami gdzie przejeżdża jeden samochód na 5 minut, które po 18tej praktycznie zupełnie pustoszeją.

 

Baza wojskowa i latarnia morska

Wyspa ta i miasto wojskiem stoi, więc znajduje się tu nieco podupadła baza wojskowa. Kaliningrad jest ważniejszą lokalizacją. Nie będą przecież z Kronsztadu atakować NATO.

 

Docieram do małego parku, gdzie znajduje się pomnik cara Piotra I, który zdobył wyspę dla Rosji i przyczynił się do powstania tego miasta. Niedaleko jest latarnia morska, ale nie można do niej wejść, bo nadal służy do celów wojskowych. Wstępuję też do pobliskiego sklepu gdzie zastanawiam się nad kupnem statku-żarówki. Jest tu też mapka ’zaznacz miasto, z którego przyjechałeś’. Większość wpinek to Rosja.

 

Historyczny miernik poziomu wody i armaty z ostrzeżeniami

Symbolem miasta jest znajdujący się po drodze historyczny miernik poziomu wody. Był on tak ważny, że stworzono specjalną skalę ’kronsztadzką’, dla całego obwodu. Są też armaty, dużo armat, a na nich znaki ostrzegawcze, żeby na nich nie stawać.

 

‘A tu teraz jest ściernisko…’.

Nie ma tu aż tak wiele do oglądania, więc powoli zawijam z powrotem na autobus. W parku natykam się jednak na coś bardzo ciekawego. W centrum Informacji Turystycznej zlokalizowanej w jakimś ’tymczasowym’ budynku z paździerzowych płyt, dostaje jedyną dostępną ulotkę o ciekawych planach co do przyszłości tego miejsca. To zapyziałe, zabidzone miasteczko dekretem Prezydenta Putina ma przejść radykalną modernizację. Wielkie plany – muzea, możliwość zwiedzenia atomowej łodzi podwodnej, nawet kolejka linowa. Dziś tu jest ściernisko, ale będzie San Francisco, czyli turystyczny raj. Ale mi się podoba tak jak to zastałem dziś.

 

Jak na razie niewiele się dzieje. Rozrywka dostępna jest tylko jedna. Seanse z wirtualnej rzeczywistości, z których ochoczo korzystają emeryci. Pozakładali te specjalne okulary i odlatują w inne wymiary.

 

Wzdłuż murów, po odludziach

Wracając już do przystanku idę trochę inną trasą, wzdłuż murów. Ciekawe widoki. Mijam luksusowe osiedle strzeżone. Pewno dla marynarzy i ich rodzin. Muszą mieć dobre życie. A już dwie ulice dalej nieocieplane ‘chruszczowki’. Naprzeciwko tego wszystkiego garnizon, a za jego płotem mini-cerkiew i mini-batyskafy.

 

Powrót do Sankt Petersburga

I w końcu docieram do 101ki mijając rozpadające się kamienice, pewno pamiętające jeszcze czasy sprzed Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Krótki busik, którym wracam wyładowany niemiłosiernie. Nogi mnie bolały, więc co pewien czas podsiadłem miejsce przeznaczone specjalnie dla konduktora.

 

Robienie zdjęć

Jadąc do Rosji miałem sporo obaw o robienie zdjęć, ale mogłem włazić właściwie wszędzie i nikt się

o nic nie czepiał. Przynajmniej w miejscach, w których byłem nie doświadczyłem tej słynnej sowieckiej paranoi – ’szpiegów’ fotografujących ich tajemnice. Poza dwoma momentami. Raz gdy sfocilem kolejkę marynarzy, odniosłem wrażenie, że trochę za dużo sobie pozwalam. Jeden z marynarzy się spojrzał tak jakoś nieprzyjaźnie. A potem w autobusie, konduktor dziwił się czemu filmowałem przejazd po grobli i chciał, żebym skasował zdjęcie jego pleców z napisem ’konduktor’ czy coś w tym stylu.

 

Miejsca nieodwiedzone

Jak już wspomniałem odpuściłem Peterhof, bo nie lubię pałaców, wolę zamki. W Sankt Petersburgu nie dotarłem do Pałacu Yusupowa, miejsca gdzie z wielkim trudem – trucizną, strzelaniem i topieniem zabito Rasputina ’kochanka rosyjskiej królowej’ jak to śpiewało Boney M. Ciekawą miejscówką jest też tzw. Nowa Holandia. Jak sama nazwa wskazuje miniaturowa wersja Holandii z kanałami i wiatrakami. Złamałem swoją tradycję i nie byłem w Hard Rock Cafe, ani w Moskwie ani w Leningradzie. Kolejny bardzo dla mnie interesujący obiekt, na który nie starczyło mi czasu to Muzeum 900 dni, czyli historii oblężenia miasta przez Niemców i przeraźliwego głodu, który wtedy panował.

Gdybym miał więcej czasu to metrem dojechałbym do stacji metra Politechnika i, choć z zewnątrz obejrzał sobie bardzo ciekawy wizualnie budynek uczelni-Instytutu Lotnictwa, Robotyki i nie wiadomo jeszcze czego?! Nie dotarłem do tutejszego Parku Pabiedy. Nie zwiedziłem tutejszych podobno bardzo ciekawych post-sowieckich fabryk, okolic Elektrosily, ulicy Krasnoarmiejskiej lub innych tego rodzaju nadal funkcjonujących obiektów czy urbexów. No i w Kronsztadzie znajdują się bardzo ciekawe forty na sztucznych wyspach, w tym jeden wykorzystywany kiedyś do eksperymentów bakteriologicznych. Idzie tam wejść, nawet na legalu.

 

Jedzenie

Teraz napisze coś kontrowersyjnego dla wielu rusofili. Jedzenie rosyjskie nie jest za dobre.

Jest bardzo sycące, ciężkie, o wiele tłustsze, niż w Polsce. Pamiętam, że jeszcze na Ukrainie jak jadłem rosyjskie masło to po prostu było tam 120% tłuszczu w tłuszczu. Idealne na ciężkie mrozy.

 

Teraz będąc już w Rosji spróbowałem więcej miejscowych produktów. Wędliny. Po 'Narodnych' parówkach bałem się, że się nie obudzę. Kiełbasa ochocka? Owszem na Sybirze jedząc to idzie przeżyć, ale nie są to jakieś rozkosze podniebienia. Chleb bułowaty. Smak wszystkiego słaby.

Grecja, w której jeszcze parę miesięcy temu jadłem wspaniałe i tanie mielonki, a Rosja - nie ma porównania. I nie chodzi tu o owoce, ale również o produkty odzwierzęce.

 

Napoje. Kwas chlebowy. Będąc w krajach post-sowieckich nie pije żadnych soków. Cały czas kwas chlebowy. Słaby ze mnie alkoholik, no i chciałem mieć głowę trzeźwą do zwiedzania, więc w ciągu całych 2 tygodni w Rosji wypiłem jedno piwo marki ‘Leningrad’, i to tylko dlatego, że miało podnoszony most na puszce. Nie jest jednak złe. Coś jak ‘Królewskie’.

 

Telewizja

Telewizor miałem w pokoju. Było przy czym spać wieczorem i w nocy. A w pakiecie kanałów między innymi post-sowiecko-milicyjno-kgbowski kanał Zwezda. Mój ulubiony przez kolejne dni. Same historie zatrzymań szpiegów, spekulantów, wywiady z emerytowanymi oficerami KGB i milicji. To jest rozrywka, a nie tam jakieś ‘tańce z gwiazdami’.

 

Oczywiście oglądając tutejszą telewizję nie idzie pominąć nagonki na polską politykę historyczną, która jest tu wałkowana przez cały czas. Na kanale TWC leciał dokument historyczny o tym jak to Rosjanie w 1939 roku zajęli pół Polski, bo się bronili. Natomiast Ribbentrop jak leciał do Moskwy podpisać haniebny pakt, to musiał lecieć bokami, żeby go źli Polacy nie zestrzelili. No i jak Polacy mają czelność na to wszystko mówić IV rozbiór. Współcześnie dołączyli do NATO i razem z Ameryką chcą podbić Rosję. No cóż. A zwykli ludzie słuchają tych głupot.

 

Poza tym z ciekawych pozycji jest telewizja SPAS? Coś w rodzaju prawosławnego ’Trwam’. Pop całkiem mądrze poucza dzieci o Sylwestrze, jak to święto kościelne stało się świeckie. Aktualnie (sierpień 2019) Rosja przechodzi na telewizję cyfrową. Oby rychło.

 

Transport publiczny

I tradycyjnie muszę napisać o tutejszym MZK. W jego skład wchodzą białe autobusy, trolejbusy, tramwaje, metro i coraz bardziej wypychane na przedmieścia marszrutki. Przynajmniej w centrum ciężko spotkać stare KTM-y. Jeśli jeżdżą, to mocno przerobione. W Moskwie w ogóle ich chyba nie ma.

 

Nadal za pojedyncze przejazdy płaci się żetonami, ale można sobie kupić za zwrotny depozyt 60 rubli kartę miejską ‘Podróżnik’. Upierdliwą jest sprawa płatności za bagaż większy, niż mała walizeczka na kółkach. I ta zasada obowiązuje zarówno w komunikacji nadziemnej, jak i nawet w metrze. W Moskwie nie ma płatności za bagaż, może tylko jak chcesz słonia przewieźć albo fortepian, co w Rosji wcale nie musi być niczym niezwykłym.

 

Powrót – Sankt Petersburg – Warszawa

I wracam tak jak przyjechałem, czyli metrem z Placu Powstania, do Technologicznej i Moskiewskiej. Żeton za bagaż musiałem wrzucić. Nie wiedziałem, gdzie go najpierw wsadzić. Bramkowy krzyczy do mnie ’wysze’?! A to ’wyżej’ oznacza. Na Moskiewskiej oddaje kartę miejską i dostaje z powrotem moje 60 rubli. Będę miał na chleb albo na Naddniestrze, do którego jadę we wrześniu – https://markdmowski.wordpress.com/2019/10/08/naddniestrze-rosyjskie-deja-vu/

 

Autobus 39, którym jadę na Lotnisko Pulkovo tym razem przegubowy, elegancki. Konduktorka gruba i sympatyczna kobieta. Nie policzyła mi za większą walichę. Na lotnisku Pulkovo, w hali odlotów nie ma żadnych ławek ani krzeseł. Nie ma gdzie usiąść. Nigdzie. Siedzi się więc jak uchodźca na walizkach. Już mam dość tej wyprawy tak bardzo, że prawie nie robię zdjęć. Byle do domu.

 

Obserwuje sobie chińskie grupy zorganizowane. Oni są jak dzieci we mgle. I jeszcze ich przewodnik źle ustawił, w złej kolejce do odprawy bagażu. Tragikomedia. Gdzieś do Azerbejdżanu chyba lecą, a polecieliby do Uzbekistanu. I pewno by się nawet nie skapnęli.

 

Gdy już mam taką możliwość idę jak najwcześniej odprawić się na granicy. Nie mogę się zapomnieć, że to nie UE i mogą być kolejki. Ale wszystko idzie szybko. Znudzona, młoda pograniczniczka w białym mundurze gada przez telefon, podbija mi wizę, że już nieważna i ’paszoł’.

 

Na wolnocłowej jest już trochę lepiej, niż w głównej hali. Przynajmniej siedzenia mają. Takie trochę z lat 80-tych i w klimatach ’07 zgłoś się’, ale lepsze to niż nic. Koło mnie siedzi jakaś rodzina armeńska. Niemowlak coś memła do mnie, ale niespecjalnie mnie to obchodzi. Jego matka jest wyjątkowo piękna. I albo ma starego męża, albo wraca do Erywania ze swoim ojcem.

 

Emerytowani UBecy

Do Rosji nie jeżdżą polscy turyści ani młodsi ani starsi. Więc kto leci ze mną lotem powrotnym do Warszawy? Przed wejściem do samolotu spotkałem grupkę starszych ludzi. Jak się dowiedziałem płynęli sobie statkiem po Wołdze z Moskwy do Leningradu za 8000 zł od osoby. Skromne życie polskiego emeryta. Mówię im, że podobało mi się w Rosji, ale gloryfikować sowieckiego zniewolenia Polski nie będę. Wtedy rozmowa przestaje być miła. Ci 'zwyczajni' emeryci wyglądają mi na Ubeków. Rączki gładkie i ta ich taka typowa arogancja i chamstwo jak z marszów KOD-u. Na pewno nie z powodu sklerozy. Ostatnio czytałem w internetach o kacie rotmistrza Witolda Pileckiego. Dziad dożył spokojnie swoich dni pobierając wysoką emeryturę. Jak patrzę na tych ludzi, to przypominają mi tego komunistycznego mordercę.

 

Jeden z emerytowanych wycieczkowiczów mówi, że Amerykanie nie są tacy dobrzy. Ja na to, że i jedni, i drudzy nas okradają, ale co nam dało 45 lat sowieckiego zniewolenia? Zacofanie. A mieszkania socjalne, darmowe szkoły i generalnie model państwa opiekuńczego istniał również po drugiej stronie ’Żelaznej Kurtyny’.

 

Według mojego rozmówcy każdy nacjonalizm jest zły. Gada jak typowy komuch. Rozmawiamy o Ukraińcach. Mówię, że gdyby UPA-OUN nie mordowali niewinnych dzieci czy nie rozstrzeliwali cywili w czasie mszy w kościele, to byłbym w stanie zrozumieć ich walkę z Polską o tereny i własne interesy narodowe. Wiadomo mój interes jest ważniejszy, niż twój, ale rozumiałbym cześć, którą się oddaje tym zbrodniarzom na Ukrainie. ’Banderowcy’ jednak nie za bardzo palili się do walki z lepiej od nich uzbrojoną i wyszkoloną Armią Krajową. Woleli ’walczyć’ z bezbronnymi. Mój rozmówca słusznie zauważył, że z AK nie mieli szans.

 

Potem rozmowa zeszła na lżejsze tematy i już bardziej rozmawiałem z jego żoną o tym jakie udogodnienia mieli na tym statku po Wołdze. Z tego, co się dowiedziałem to było to takie rosyjskie ’all inclusive’. Ale kto jeździ za tak duże pieniądze do Rosji? Biedniejszy pojedzie do Egiptu. A tu, zapewne byli pracownicy resortów siłowych jadą do swoich mocodawców powspominać stare, dobre czasy.

 

PLL LOT – Pulkovo – Lotnisko Chopina.

Sam lot przebiegł bezproblemowo i szybko. Polskie Linie Lotnicze nadal serwują nawet na krótszych trasach darmowe napoje i rozdają batoniki ‘Grzesiek’. Musieli zerwać kontrakt z ‘Prince Polo’.

 

Podsumowanie

Spędziłem w Rosji ledwie 2 tygodnie, a czuję się jakbym tam był kilka miesięcy. Spełniłem marzenie życia, ale chce już do domu. Tęsknię nie tylko za Polską, ale nawet za Europą, nawet za gadaniem po angielsku, choć po rusku dałem sobie radę w wielu niełatwych sytuacjach. Moje zwiedzanie jest zawsze bardzo intensywne. Uczciwie chcę przyznać, że Rosja pięknieje, nowocześnieje, nie jest wyłącznie jakimś kołchozem 50 lat za resztą świata. Sankt Petersburg – pierwsza stolica jak polski Kraków, dogania Moskwę. A za tymi dwoma miastami pójdą inne prowincje. Nawet tutejsza mentalność się zmienia. Ludzie przytłoczeni biedą i systemem są życzliwsi i jeszcze nie tak ogłupieni pieniądzem jak na Zachodzie. Pod względem ’czerwonej spuścizny’ mają tu o wiele gorzej, niż Polacy.

 

Nie wiem po co tak strasznie chciałem tam jechać. Chyba z podświadomej tęsknoty za dzieciństwem, gdy za czasów PRL pojechałem na kolonie w Hajnówce. Dwa miesiące życia w szkole przy ulicy Lenina, latanie samopas, albo z kolegami i bawienie się w wojskowych Nysach i Starach. Albo gdy mogłem się bawić zupełnie sam w przedszkolu wojskowym, w którym pracowała jako kucharka moja Babcia. Piękne wspomnienia z dzieciństwa, wiele wspomnień w złym systemie. Wschód odczarowany, czar zdjęty. Tak postrzegam mój pierwszy wyjazd. I mam nadzieję, że to dopiero początek i jeszcze tu wrócę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Tjeri 02.03.2020
    I kolejna ciekawa część. Zdziwiło mnie kiepskie jedzenie - w sumie z bliżej nieokreślonych powodów zakodowane miałam, że jadło mają dobre.
    "A tu, zapewne byli pracownicy resortów siłowych jadą do swoich mocodawców powspominać stare, dobre czasy." - ta konkluzja też mnie zdziwiła. Nie wpadłabym na taki wniosek.
    Mogę wiedzieć ile kosztowała Cię cała wyprawa?
  • Tjeri 02.03.2020
    I kolejna ciekawa część. Zdziwiło mnie kiepskie jedzenie - w sumie z bliżej nieokreślonych powodów zakodowane miałam, że jadło mają dobre.
    "A tu, zapewne byli pracownicy resortów siłowych jadą do swoich mocodawców powspominać stare, dobre czasy." - ta konkluzja też mnie zdziwiła. Nie wpadłabym na taki wniosek.
    Mogę wiedzieć ile kosztowała Cię cała wyprawa?
  • MarkD 02.03.2020
    Koszty wizy i spraw powiązanych opisałem tu – http://www.opowi.PL/rosja-czesc-1-wielki-wyjazd-warszawa-a56082/. Bilet lotniczy Polska – Rosja – Polska w sumie z 1500 zł. Samolot Moskwa – Leningrad 250 zł. Hotele przez Booking, zależnie od wymagań, szukam to co dla mnie najdogodniejsze. Koszty życia – jedzenie z supermarketów, czasem bar mleczny albo kebab. Na mieście komunikacja miejska – kupuje zawsze bilety okresowe i w Moskwie i w Sankt Petersburgu są one dostępne bez problemu. Dodatkowe koszty – pamiątki, najczęściej kubki i magnesy. Muzea, takie które mnie interesują, więc celowo pominąłem galerie w Moskwie czy Ermitaż. Większość fajnych atrakcji jest za darmo, a moja ulubiona 'darmówka' to podnoszenie mostów. Jedzenie jest tam po to, żeby przetrwać ciężką zimę. Zresztą niedawno Michał Pater mówił to samo na swoich vlogach. Wiadomo, nie jest to takie ekstremum jak podobno Mongolia, ale bogactwem smaku nie powala. Emeryt polski łojony podatkiem od emerytury to sobie może do Kołobrzegu co najwyżej jechać lub do Hiszpanii. Rosja jest droższa. Ci ludzie czuli się tam swobodnie, więc znali rosyjski, ta ich wycieczka kosztowała sporo, to nie było jakieś backpackerstwo. A po manierach i poglądach jakie prezentowali to raczej na profesorów mi nie wyglądali.
  • Puchacz 03.03.2020
    Jak zwykle z szacunkiem i ogromną przyjemnością Cię czytam.:)
  • MarkD 04.03.2020
    Zacytuje Klausa Schulze - 'Dziękuję bardzo' ;)
  • Puchacz 04.03.2020
    MarkD Warum Klausa Schulze?
    Nie kojarzę, aby wokalizował pośród swojego buczenia. :)
  • MarkD 04.03.2020
    Puchacz Album wydał o takim tytule.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania